Miesięczne archiwum: styczeń 2019

Jak spowolnić starzenie?

 

4 symptomy obaw przed starością według Napoleona Hill to:

1.Przedwczesne zwolnienie tempa życia – to błędne przekonanie, że potencjał zmniejsza się z wiekiem

2.Przepraszanie za swój wiek – należy wyrażać wdzięczność za wiek mądrości i zrozumienia

3.Tłumienie inicjatywy – traci się inicjatywę, jeśli bezpodstawnie wierzy, że jest się za stary

4.Udawanie kogoś młodszego – nawyk naśladowania sposobu ubierania młodych

 

 

 

 

Nie wiem, ile mi dane będzie pożyć, ale tego nie wiedzą nawet młodzi i tak naprawdę nie wie tego nikt, więc z tym tematem sobie odpuściłam. Kto mnie seniorce siedemdziesięcioletniej zabroni zakładać, że będę żyła np. 100 lat?

Jestem seniorką, pozbyłam się raka płuc i wielu chorób, a teraz planuję ogromną zmianę swojego życia, czy dam radę?

Czy mogę spowolnić proces starzenia się?

Pierwsze co zrobiłam, to zadałam sobie pytanie, czy mogę myśleć o przyszłości jak skończyłam 71 lat?

Eckhart Tolle pisze – Przyspieszasz procesy starzenia się gromadząc przeszłość w swojej psychice.

Zdecydowanie jest w tym zdaniu zawarta mądrość, bo jeśli naprawdę chce się coś jeszcze przeżyć, to nie mogę trzymać się przeszłości, której już nie ma.

A może już tylko zostało mi żyć życiem swoich dzieci? Cieszę się ich radością, ale to za mało, aby żyć swoim życiem, nie obciążając bliskich i nie przyspieszając procesu starzenia się, wystarczy, że prawo grawitacji zrobi swoje, nie muszę w tym pomagać, a będę, jeśli nic nie będę robić, tylko siedzieć i narzekać, że Panu bogu starość się nie udała.

Odpowiedź przyszła, że jak najbardziej tak, tylko muszę wziąć pod uwagę obecne zasoby jakimi dysponuję. Przeanalizować dokładnie swoje zdrowie i czym dysponuję, jakimi środkami materialnymi.

Następne pytanie sobie zadałam co chcesz Irena przez te 30 długich lat robić?

I po tym pytaniu zaczął się problem i miałam trochę pod górkę.

Biorąc pod uwagę swoje zasoby, to jakkolwiek to zabrzmi, głupotą by było jakbym nie brała pod uwagę swoich sukcesów zdrowotnych, bo jak by nie było dało mi to dużą dawkę doświadczenia, wiedzy i praktykowania wieloletniego w temacie zdrowia. Wszyscy się zgodzą, że każda choroba przyspiesza starzenie ciała, a więc trochę mam z głowy.

Jestem praktykiem i rozwiązywałam problemy niemożliwe do zrealizowania, a najważniejsze, to osiągnęłam lepsze zdrowie, a to najważniejszy sukces na pewno jest, ale czy najtrudniejszy?

Dla mnie obecnie trudnością jest osiągnąć większe zasoby finansowe, bo niska emeryturka nie wystarczy do zrealizowania nowych marzeń.

Póki co wzięłam się za planowanie przyszłego życia na 1- rok ; na 2- lata; na 5- lat; na 10;  a 20 i 30 lat tylko tak ogólnie.

Przy szczegółowym planowaniu zrobiłam rozeznanie, czym dysponuję poza doświadczeniem?

Dzieci już mieć nie będę – bo po co? Spełniłam się jako Matka. Więc nie będę wyznaczać cele jako 30 lub 40 latka, bo to mi już nie potrzebne.

Mam małą emeryturkę, ale aby wyjść z domu potrzebne są pieniądze. Nie na darmo jest przysłowie ”kto nie ma miedzi, to niech w domu siedzi”.

W czym się nie spełniłam, a mogę to zrobić bez względu na wiek?

Po przemyśleniu postawiłam sobie 30 celów i 70 marzeń, wszystkie ładnie wypisane powiesiłam na drzwiach w szafie.

Wszystkich celów nie ujawnię, aby nie zapeszyć, ale jeden cel który obecnie realizuję, to niezależność finansową, która jest niezbędna do realizacji następnych marzeń.

Cel i marzenia okleiłam zdjęciami na swojej tablicy marzeń, a przy każdym celu w punktach wypisałam cel i plan działania, bo bez tego się nie ruszę z miejsca.

Moim pierwszy krokiem w działaniu było poszukać sobie mentora, jak zdobyć wolność finansową bez względu na wiek. Poszukałam i już mam odpowiedniego – jest nim wspaniały Fryderyk Karzełek. Prowadzi obecni klub 555 i co dzień rano motywuje chętnych do działania, daje wartości potrzebne na drodze do niezależności finansowej. Sam przeszedł ogromną drogę od upadłości do dużych pieniędzy i teraz uczy chętnych jak tego można dokonać – chętnym serdecznie polecam #klub 555 Fryderyk Karzełek.

Powiem szczerze, że nie wiem, czy dam radę, potrzebuję dużo miłości i dużego wsparcia, abym w swoich celach wytrwała.

To dla mnie trudniejsze nawet, niż pokonanie raka płuc i inne przewlekłe choroby. Dałam sobie naprawdę trudne wyzwanie – muszę się wiele uczyć, bo teraz biznes robi się dzięki informatyce, a ja jeszcze 3 lata temu ledwo potrafiłam ze strachem włączyć komputer i pomyśleć, że 15 lat temu miałam ogromne zaniki pamięci. Dużo daję z siebie, siedzę przy komputerze parę godzin dziennie, uczę się kręcić filmiki i je montować, wkręca mnie to, tak bardzo, że już nic innego mnie nie interesuje, ale to bardzo trudne i naprawdę ciężkie, czasem myślę, że sobie chyba odpuszczę.

W działaniu cel mi się nie zmienia, ale plany co róż doskonalę i trochę zmieniam. Wynika to z tego, że w działaniu napotykam na problemy, które wymagają natychmiastowego rozwiązania.

Największe problemy napotykam sama z sobą, ze swoimi starymi nawykami i samodyscypliną. Do tej pory stare nawyki były dobre, ale teraz nie pasują do nowych wyzwań.

Absolutnie nowe do starego nie pasuje./ Oczywiście to brzydkie słowo starego dotyczy nawyków/

Aby zrealizować nowy cel i nowe marzenie, wiem, że jeśli nie dokonam zmian w sobie, to nie dam sobie szansy na zrealizowanie postawionych marzeń.

Proszę o miłość i wsparcie wszystkich, którzy mi dobrze życzą, bo bardzo od Was moi drodzy tego potrzebuję, dlatego serdecznie proszę o polubienia, kciuk w górę i serduszka.

Pozdrawiam wszystkich z MIŁOŚCIĄ.

Irena

 

 

 

Kiedy życie przemija

 

 

 

Kiedy się planuje i w ogóle myśli o przyszłości? Oczywiście za młodu i niekoniecznie wszyscy, są piękni i młodzi, którzy żyją bez celu, aż do emerytury.

Jeszcze jak się ma 50+ to stawia się nowe cele jeśli stare nie wypaliły, coś się planuje, ale jak się pójdzie na oczekiwaną emeryturę, to przestaje się o przyszłości tak konkretnie myśleć. Ogólnikami się kwituje, że teraz już tylko potrzebuję zdrowia i spokoju.

Natura nie lubi próżni, więc czym tą lukę seniorom wypełnia?

A – życiem dzieci

B- życiem wspomnieniami, czyli przeszłością.

I tutaj popełnia się największy błąd i ja tego błędu popełnić nie chcę.  Naukowo zostało udowodnione, że trzymając się przeszłości, lub żyjąc życiem innych przyspiesza się proces starzenia, a demencji starczej chciałabym uniknąć, już miałam zaniki pamięci, ten koszmar jest mi znany i nigdy więcej takiej powtórki.

O tym każdy może się przekonać, obserwując starsze osoby, których dopadła starość – pamiętają dobrze zdarzenia z przed 20 laty, a zapominają co robili dwie godziny temu. Przed demencją zaczyna się zwykle od tego, że przestaje się mieć swoje cele, a obecność straszy samotnością i by jej nie odczuwać ratunkiem są wspomnienia, czyli życie przeszłością.

Niestety ta część mózgu odpowiedzialna za obecność i przyszłość nieużywana zanika podobnie jak każdy nieużywany mięsień.

To wszystko prawda, tylko co robić, jak się ma 70+, jakie wyznaczać sobie cele? Jaką planować przyszłość?

Życia bez przyszłości doświadczyłam wcześniej, jak znalazłam się między śmiercią, a życiem w cierpieniu. Miało to miejsce jak zachorowałam na nieuleczalnego raka z diagnozą nieleczony 5 tygodni życia, a leczony 6 miesięcy.

Dane mi było stanąć przed wyborem, co zrobić z końcówką uciekającego życia? Żyć jak do tej pory, zażywać środki przeciw bólowe i udawać, że raka nie ma? Miałam duże zaniki pamięci, ale jak mi wracała to nie mogłam pozwolić, by rak pożerał mnie żywcem bez żadnych przeszkód.

Podjęłam decyzję walki, a resztę pomogła mi córka. Powiedziała mi, że damy radę, Mamo nie jesteś sama, jestem z Tobą z całym sercem pomogę w tej nierównej walce. Skoro na całym świecie na ten typ nie ma leku, to postanowiłam, że skoro muszę umrzeć, to on padnie razem ze mną, ja nie mam nic do stracenia, przecież i tak umieram to mogę wypróbować na sobie różne metody znane na świecie, ale nie stosowane przez lekarzy. Tak jak postanowiłam, zgodnie z planem robiłam, bez obaw, bo co już może zaszkodzić umierającej?

Wszystkie cele, wszystkie marzenia, które były nie zrealizowane wyrzuciłam jako nieaktualne i aby za nimi nie mieć żalu, wstawiłam od razu nowe cele i nowe marzenie. Może dla patrzących z boku może wydawać się koszmarne przygotowanie do śmierci, ale nie dla umierającej. Dla mnie koszmarem było przejść na drugą stronę z uczepionym „demonem” w środku.

Głównym celem stało się osłabić raka, a wzmocnić swoje siły i odporność, ile będzie to możliwe.

Miałam tylko jedno marzenie, znaleźć różne inne sposoby na raka nie rezygnując z leczenia akademickiego.

W tym okresie całkowicie skupiłam się tylko na tym jednym celu i jednym marzeniu. Ze swojego życia okresowo całkowicie wyłączyłam TV i czasopisma. Robiłam tylko wszystko to, co może podnieść moją odporność albo trochę osłabić raka.

Tym wyborem strzał okazał się w dziesiątkę, chociaż walka była bardzo męcząca i bardzo długa, bo około pięć lat walczyłam ze wznową.

W okresie walki wypraktykowałam, że kiedy chwilowo poddawałam się magii wspomnień miłych chwil z przeszłości, automatycznie wzbudzałam za nimi tęsknotę i żal, że umieram i już podobnych chwil nie przeżyję więcej. Profesor onkolog Bruce Lipton w książce pisał, że takie tęsknoty i żale, to doskonałe środowisko dla raka wątroby, a kręgosłup też tego wszystkiego nie byłby wstanie udźwignąć i rak tylko na to czekał, a ja powiedziałam sobie, nie doczekanie twoje.

Rakowi nie dawałam sposobności, by nabierał sił, tylko brałam się za wzmocnienie swoich, różnymi sposobami. Spacery, medytacje, dieta, terapie uwalniające mnie z toksycznych schematów i przekonań były bardzo uciążliwe, ale podnosiły odporność.

Nowe cele, nowe marzenia, a za nimi odpowiednie działania doskonale po pewnym czasie zahamowały rozwój choroby.

Tak naprawdę to mogło się wydawać, że zostałam bez przyszłości, bo skończyła się przyszłość ze starymi celami i marzeniami który, ten rozdział życia rak na zawsze zamknął. Śmiertelna choroba na zawsze zmienia całe życie, tylko tak naprawdę to dotychczasowe, bo Pan Bóg jak zamyka jedne drzwi, to otwiera drugie, tylko trzeba je dojrzeć i użyć sporo sił, aby je otworzyć.

Będąc pozbawiona realizacji przyszłości z celami i marzeniami z przed diagnozy, postawiłam sobie nowy cel, nowe marzenia zgodne z sytuacją, zgodne z faktami jakimi mi przyszło być otoczoną – czyli; rakiem, krótkim czasem, małymi możliwościami finansowymi, ale dużym wparciem córki. To były bardzo skromne zasoby, ale były i według tych zasobów stawiałam cele i marzenia.

Moją przyszłością stało się pokonać raka i przygotować się na przejście na drugą stronę na tyle, aby spokojnie opuścić naszą stronę życia, tak jak kiedyś widziałam to u swojej kochanej Mamy.

Już sama decyzja, nowe cele, nowe marzenia dały mi automatycznie od razu dużą dawkę energii co uwidoczniło się jednocześnie lepszymi wynikami przy badaniach lekarskich. To z kolei podnosiło mi wiarę, że moje działania walki z rakiem mają sens.

Wzmocnienie wiary bardzo mi było potrzebne, bo wiele osób łącznie z lekarzami twierdzili, po co się torturuję, lepiej abym starała się ostatnie dni spędzić spokojnie z bliskimi, choćby na miłych wspomnieniach. Niektórzy moje lepsze samopoczucie zganiali na psychikę, czyli iluzję, wiedząc, że mam zaniki pamięci, kiwali z politowaniem głowami, co ona z resztką swojego życia wyprawia?

Tylko moja córka i ja wiedzieliśmy swoje i tych uwag nie braliśmy pod uwagę, mimo wszystko, milcząco dalej realizowaliśmy wytyczony cel.

Z tego okresu wszystkie moje cele zrealizowałam, a marzenia się spełniły z nawiązką, bo zakładałam, że raka uśmiercę razem z sobą, a okazało się, że ja w tej walce przetrwałam, a on padł i już się nie podniósł więcej.

Powyższy bagaż doświadczeń przydał mi się, kiedy skończyłam kolejną już siódmą dziesiątkę.

Co zrobiłam? Jak zaplanowałam sobie dalsze życie? Moi kochani, jeśli was to interesuje, to zapraszam na następny post.

Irena

 

Przekorny los

 

   Co zniszczyło szczęśliwy związek?

 Jak skończyłam 65+  dopiero zaczęłam pomalutku jako kobieta się spełniać, ale zanim się tak stało, to przez wiele lat brałam życiowe lekcje, dlaczego tak długo? Może można było swoje lekcje odrobić wcześniej? Jak Wy moi drodzy uważacie?

Marzyłam, aby być zdrową, ładną i bogatą, a byłam chorowita, brzydka i biedna.

Dlaczego marzenia nie zawsze się spełniają?

Szłam przez życie upadając i podnosząc się, z nadzieją, że coś się kiedyś dobrego i mnie przytrafi, że los się do mnie też uśmiechnie, a spotykały mnie tylko rozczarowania.

Na szczęśliwy los nie liczyłam, bo uważałam, że nie mam szczęścia i tak było. Gdyby było losowanie komu przypadnie najcięższa praca, to taki los na pewno bym wylosowała. Natomiast nigdy pieniędzy żadnych nie wygrałam ani w spadku nie otrzymałam.

Zgodnie z ludowym przysłowiem, ”że oszczędnością i pracą ludzie się bogacą” całe życie tyrałam jak osioł, by wyjść na prostą z biednej rodziny. Sumiennie odkładałam każdy grosz na konto PKO w banku Polskim, ale w okresie inflacji wszystkie oszczędności przepadły.

Jednak był taki moment w moim życiu, że poczułam sercem i całą sobą swoje wymarzone szczęście.

Mnie się nie wydawało, tylko byłam pewna, że od pewnego dnia będę żyła długo i szczęśliwie.

Było to dawno temu, ale są chwile, które nigdy się nie zapomina i ja która uważałam siebie za takie nic, takie chwile przeżyłam.

Pewnego zwyczajnego dnia będąc młodą dziewczyną, jak zwykle poszłam z koleżanką do kawiarni na kawę. Przy wejściu okazało się, że nie ma wolnych miejsc, gdy zamierzałyśmy z tego powodu wyjść, podeszło do nas dwóch eleganckich młodych panów i zaprosili nas do swojego stolika. Jednemu z nich od razu przypadłam do gustu i z mojej strony było podobnie. Od samego początku wydawało mi się, że znamy się jakby od dawien dawna.

Tak zaczęła się ta cudowna gra z przyszłym moim mężem i ojcem moich dzieci.

Nasza znajomość początkowo koleżeńska szybko przerodziła się w wielką miłość. Był obiektem zazdrości wszystkich moich koleżanek. On wykształcony, przystojny młody inżynier z nowiutką skodą – co w tamtych czasach było mało spotykane, by młody człowiek miał taki ładny samochód i dobrze płatną pracę. Czułam się jakbym spotkała prawdziwego księcia na białym koniu.

Ja też nieźle zarabiałam jako księgowa w banku z perspektywą otrzymania niebawem służbowego mieszkania w wojewódzkim mieście, tak że nikt nie mógł mi zarzucić, że zakochałam się w jego kasie.

On był prawdziwym dżentelmenem i zawsze za wszystko płacił, nawet opłacał nasze wspólne podróże po Polsce, bo wojaże zagraniczne zostawiliśmy na potem. Ja się przed jego pieniędzmi wzbraniałam, ale on twierdził, że pieniądze jemu nie są potrzebne, a mnie przydadzą się bardziej. Trudno było zaprzeczyć, mimo wysokich zarobków potrzeb miałam sporo, bo wszystkiego musiałam dorabiać się sama.

Spotykaliśmy się dość często, a czas wspólny upływał nam szybko, bez względu na to, co razem robiliśmy. Czasem długie godziny siedzieliśmy przy herbatce w kawiarni, czasem chodziliśmy do kina, teatru, wspólnie planowaliśmy swoje urlopy, które zawsze dla nas były udane, bez względu, gdzie byliśmy i bez względu na pogodę, ważne, że razem.

To naprawdę był piękny i szczęśliwy okres w naszym życiu. To co się stało?

Przecież nic nie stało na przeszkodzie, abyśmy wiedli długie i szczęśliwe życie! Dlaczego stało się inaczej?

Sielanka skończyła się po ślubie, ale co to był za ślub! Niby skromny, ale cała moja rodzinna wieś opijała nasze szczęście, a to i tak na nie wiele się zdało.

Powiem, dlaczego – obydwoje byliśmy zaprogramowani w „schemacie oczekiwania” A ślub uaktywnił tego schematu działanie! Że kieruje nami toksyczny program, nie zdawaliśmy sobie sprawy, bo wszystko się działo w naszej podświadomości.

Tak naprawdę to on kochał swoje wyobrażenie o mnie, ale nic nie mówił, a ja kochałam swoje wyobrażenie o nim i też milczałam w tym temacie.

Po ślubie zamiast mówić o swoich oczekiwaniach, to ja nic nie mówiąc zaczęłam spełniać jego oczekiwania, ale zgadywałam i najczęściej błędnie, bo skąd miałam wiedzieć? Przecież w tym temacie milczał, mimo, że pytałam i tak było odwrotnie.

Mój zaprogramowany schemat bazował na przekonaniu, że żona tak mężowi musi dogadzać, aby on był z życia zadowolony, w ten sposób wzięłam odpowiedzialność za jego życie, oczekując, że on weźmie odpowiedzialność za moje życie?

W praktyce w domu wszystko robiłam sama, sprzątałam, prałam, gotowałam, robiłam zakupy, zajmowałam się dziećmi.

W swojej pracy podobnie dbałam o miłą atmosferę współpracowników, co powodowało ogromne spięcie, aby czasem kogoś niechcący nie obrazić.

Zmęczenie, stres i brak czasu pomału zabijał moją kobiecość, a tym samym wszystko to, co jemu podobało się we mnie w okresie narzeczeństwa. Jego postawą wobec mnie byłam rozczarowana, że nie doceniał mnie jako żony i matki, ani tego, że wszystko w domu robiłam sama. Udowadniałam, że jestem dobrą żoną i matką naszych dzieci, ale nic od męża nie wymagałam, więc skąd miał wiedzieć jakie są moje oczekiwania?

Po rozwodzie powiedział mi, że owszem było mu ze mną wygodnie i nigdy by ode mnie nie odszedł, ale tylko przy Wandzi spełniał się jako mężczyzna, bo była prawdziwą kobietą, a ja nią przestałam być.

Starałam się być miła, oznaczało to, że starałam się mężowi podporządkować. On tego nie rozumiał i ja też tego nie rozumiałam. Skoro dobro powraca, to dlaczego od niego nie wracało!? Dlaczego on mi tego nie odwzajemniał?

 Nic z tego, to był toksyczny schemat, więc taki sam powracał.

Na przykładzie podam jak niszcząco na nasz związek działał schemat, który nami podświadomie kierował.

Mimo moich starań on miał kwaśną minę, to nie brałam pod uwagę, że jego niezadowolenie mogło mieć zupełnie inną przyczynę nie związaną z domem i ze mną, tylko popadałam w poczucie winy, a jak wina to i kara.

Jeśli jego zdenerwowali w pracy, to frustrację przelewał na mnie, a ja przejmując odpowiedzialność, przyjmowałam wszystko na siebie. Moje poczucie winy on pokazywał mi poprzez projekcję na mnie, oczywiście na poziomie podświadomym. Bo świadomie to krzyczał na mnie, wymachiwał przed nosem rękoma, a ja nie wiedziałam o co?

Schemat oczekiwania zniszczył nasz związek, tak musiało się stać, aby poprzez traumę rozwodu mogłam usłyszeć, co krzyczy do mnie podświadomość? – Irena jesteś w toksycznym schemacie! Zacznij myśleć o sobie, a nie oczekuj, że ktoś zrobi to za ciebie. Owszem jak trochę pomyślisz o sobie, to dopiero i inni o tobie pomyślą!

Niestety ja tego w tamtym okresie nie słyszałam, dotarło to do mnie później, dopiero, jak zaczęłam uwalniać toksyczne schematy.

Miłość wiele zniesie, ale trzeba dać jej szansę i niszczycielskie schematy uwolnić, póki jeszcze miłość trwa.

Życzę wszystkim udanych szczęśliwych związków.

Irena