Miesięczne archiwum: luty 2019

Reset zdrowia i życia

 

 

Co robić, jak spada jakość życia?

Zregenerować się po agresywnym leczeniu nieuleczalnej choroby jest naprawdę o wiele trudniej niż jej pokonanie, o czym przekonałam się osobiście.

Trudno uwierzyć, że mając w peselu 70+ i będąc po nieuleczalnej chorobie można odbudować jeszcze swoją jakość życia. Aby tak się stało najpierw musiałam uwierzyć, że sami zapraszamy do siebie choroby, więc i sami możemy wyrzucić, był to dla mnie jakiś sens.

Praktykując pracę ze swoimi emocjami, niejednokrotnie się przekonałam, jak dużo trudu musimy włożyć, aby zachorować. Może dlatego wydaje nam się, że choroba przychodzi sama, a może dlatego, bo tak chcemy wierzyć, bo tak dla nas wygodnie, bo usprawiedliwiamy nasze lenistwo, a może brakuje odwagi, by spojrzeć prawdzie na swoje życie?

Jeszcze niedawno na powyższe słowa reagowałam złością lub ignorancją. Pierwszy raz w prywatnej rozmowie o tym usłyszałam od lekarza i pamiętam, jak bardzo się z nim kłóciłam i uzasadniałam, że jest w błędzie, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie funduje sobie cierpienia.

Obecnie uważam, że jest coś o wiele bardziej trudnego, niż pokonanie śmiertelnej choroby. Nieuleczalny rak, czy inne choroby pustoszą organizm niczym tornado ziemię przez które przechodzi. Do tego doliczyć uboczne skutki ciężkiej chemii i innego leczenia obrazuje jak po chorobie wyniszczony jest organizm i jak spada jakość życia. Zregenerować się po agresywnym leczeniu nieuleczalnej choroby jest naprawdę trudniej, niż jej pokonanie, niemniej jest to możliwe.

Mnie pewien naukowiec, po obejrzeniu mojej dokumentacji medycznej zaskoczył twierdzeniem; „patrząc przez co Pani przeszła, jest łatwiej uwierzyć w cud uzdrowienia, niż w to, że Pani organizm tak pięknie się zregenerował, po tak agresywnym ciężkim leczeniu, to jest trudne do wytłumaczenia, nie tylko z punktu widzenia naukowego”.

Wielu terapeutów z medycyny niekonwencjonalnej odmawia leczenia, jeśli przeszło się cykl agresywnej chemii, ze względu na fakt, że po dużej dawce chemii na raka, zostają nieodwracalne skutki uboczne, które nic nie może zregenerować. To tak jak nie może już odrosnąć uschnięta noga, czy zjedzona ręka przez rekina.

To wszystko prawda, ale należy pamiętać, że bardziej niż rak z agresywnym leczeniem niszczą organizm toksyczne schematy, oraz emocjonalne blokady. One niszczą organizm, bo nie pozwalają zdrowym komórkom normalnie funkcjonować, a jak się odblokuje, to te komórki ciągle są zdrowe i podejmują normalną swoją funkcję.

Paradoksalnie w tym właśnie była dla mnie szansa na odbudowanie jakości życia. Pozbywając się emocjonalnych blokad, odblokowałam zablokowane komórki mojego ciała i dałam im szansę na normalne funkcjonowanie, które zaczęły spełniać funkcje zamiast tych nieodwracalnie zniszczonych chorobą i leczeniem.

To tak samo jak w domu, zablokujemy dopływ prądu, czyli wyłączymy prąd, to na krótko nic się nie dzieje, ale po dłuższym okresie, zachodzić zaczyna reakcja łańcuszkowa – wyłącza się Internet, ogrzewanie, woda, podczas mrozów pękają rury z wodą, dom wilgotnieje, w tynki wchodzi grzyb, tynki odpadają. Czy to oznacza, że prąd jest zepsuty? Nie! Prąd tylko został zablokowany i przez długi okres czasu właściciel domu nie usunął blokady i prądu ponownie nie włączył. Po ponownym włączeniu, prąd zaczyna spełniać swoją funkcję, ale dom już wymaga często gruntownego remontu i dopiero pomału wszystko wraca do normalnego funkcjonowania.

Tak ja prosta kobieta w podeszłym wieku wytłumaczyłam sobie na prosty język cud odbudowania swojej jakości życia. Tak naprawdę, jak się głębiej zastanowić, to wszystko jest takie proste, dopóki naukowcy naukowo tego nie skomplikują. Jedno jest pewne, że coś zadziałało, bo fakty są niezaprzeczalne, mam lepsze zdrowie i lepsze życie, niż przed zachorowaniem. Byłoby cudownie, gdyby mi to przyszło łatwo i nie musiałabym przechodzić tyle trudu, a do tego zdobywać się na ogromną odwagę, by przeciwstawiać się stereotypowym osądom, nie tylko lekarzy, ale i wielu terapeutów.

Po większej części terapeuci nie chcą łączyć innego leczenia poza swoim tym jedynym wyjątkowym. A przecież przy remoncie domu potrzebujemy wielu wykwalifikowanych fachowców. Co z tego jak odblokujemy prąd, a nie naprawimy wodnej kanalizacji, to dojdzie do przecieków, do zwarcia i ponownej blokady prądu. A może przy przeglądzie okaże się, że należy jakieś zgniłe belki usunąć i zastąpić nowymi?

Na tym poziomie energetycznym w którym funkcjonujemy, uważam, że niezbędne jest korzystanie z pomocy lekarskiej różnej specjalności, oraz osiągnięć medycznych, a praca z emocjami może nam pomóc w doborze właściwego lekarza i skuteczniejszym leczeniu.

Odbudowując swoją jakość życia łączyłam wiele terapii oraz leczenie akademickie z pracą nad swoimi emocjami, które niewiarygodnie podnosiły efekty kuracji i leczenie. W zdumienie popadali nie tylko lekarze, ale i terapeuci, u których brałam terapię/masaż kręgosłupa/, że ich kuracje dają aż takie efekty, bywało, że ktoś się wygadał, że takie niesamowite efekty widoczne są tylko u mnie. Niestety nikogo to nie interesuje, co ja dodatkowo stosuję, aby były takie cudowne pozytywne skutki.

I muszę przyznać, że bardziej lubię łączyć pracę z emocjami z leczeniem u wybranego dobrego lekarza, niż u terapeutów. Lekarz mówi o pozytywnych skutkach i o nic nie pyta, a ja się cieszę i też nic nie mówię. Przez lata do takiej cichej jednostronnej współpracy przywykłam, bo wiem, że lekarze muszą przestrzegać swoich medycznych procedur, co wcale nie znaczy, że nie ma wspaniałych lekarzy, tylko trudno do nich trafić. By trafić do odpowiedniego lekarza, w tym również pomaga zmiana życiowych schematów i przekonań.

Sama korzystałam z osiągnięć medycyny akademickiej i łączyłam terapię z emocjami z każdym innym leczeniem. Wielokrotnie było i tak, że uwalniając się z toksycznych emocji dolegliwości zdrowotne często same znikały razem z chorobą, to wówczas się cieszę, że nie muszę już iść do lekarza i to wszystko.

Jeśli już muszę iść do lekarza, to przyznaję uczciwie, że już od lat nie realizuję wypisywanych recept, bo nie ma takiej potrzeby, a lekarze niekoniecznie muszą o tym wiedzieć. Czasem mówią mi, o! jak ten antybiotyk ładnie zadziałał, proszę przyjmować silniejszą dawkę, bo z czasem działanie na chorobę słabnie. Nie mogę im powiedzieć, że żadnego antybiotyku nie brałam, tylko stosowałam swoją terapię.

Prawda jest też taka, że dotrzeć do emocji, która jest fundamentem choroby jest bardzo trudno i czasem brakuje na to sił, szczególnie jak człowiek już jest bardzo chory, wówczas fajną alternatywą jest wspomaganie leczenia przez odpowiedniego lekarza. Łatwiej jest pobierać kroplówki i wspomagać działanie leków niż dawać duży umysłowy wysiłek w uwalnianiu toksycznych schematów.

Czasem dzięki terapii emocjonalnej trafiam do odpowiedniego lekarza o odpowiedniej specjalności w odpowiednim czasie. Po usunięciu toksycznego życiowego schematu życie naprawdę staje się łatwiejsze.

Powtórzę kiedyś zasłyszaną anegdotę: Pewien człowiek bardzo wierzący w Boga długo modlił się o uzdrowienie i głęboko wierzył, że tak będzie. Więc kiedy przyszedł do niego lekarz z propozycją leczenia, on odmówił twierdząc, że się modli i wierzy, że Bóg go uzdrowi. Podszedł do niego inny lekarz o bardzo wysokiej specjalizacji i zaproponował pomoc, argumentując, że umrze, jeśli tej pomocy nie przyjmie, on również odmówił twierdząc, że się modli i głęboko wierzy, że Bóg go uzdrowi. Po tygodniu podszedł do niego chirurg proponując ostatnią deskę ratunku jako wykonanie operacji natychmiastowej, bo inaczej umrze. On również odmówił operacji ratującej życie, twierdząc, że się modli i głęboko wierzy, że Bóg go uzdrowi. Niestety jeszcze tej nocy zgodnie z rokowaniem lekarzy chory zmarł. Kiedy chory będąc po tamtej stronie stanął przed obliczem Boga, zapytał się – Boże, dlaczego mnie nie uzdrowiłeś ja tak się modliłem i Ci wierzyłem? Pan Bóg odpowiedział mu – wysłuchałem modlitwy i Ci pomagałem, ale ty każdą moją pomoc odrzucałeś. Wysłałem ci jednego lekarza, Ty odmówiłeś, wysłałem ci wysokiej klasy specjalistę, Ty odmówiłeś, wysłałem ci dobrego chirurga, który jeszcze mógł Ci uratować życie, Ty odmówiłeś. Wielokrotnie moją pomoc odrzucałeś!

Dla mnie pozbycie się raka płuc, zresetować wszystkie spustoszenia po raku i chemii, uwolnienie się prawie od wszystkich alergii, od astmy oskrzelowej, choroby sercowej, a nawet wieloletnich okropnych dolegliwości kręgosłupa jest czymś bardzo realnym, bo przez to przeszłam, że często wydaje mi się takie normalne.  Te choroby naprawdę we mnie były, a teraz ich nie mam, więc to musiało być bardzo proste i łatwe do wyleczenia, bo inaczej mnie zwyczajnej prostej kobiecie by się nie udało.

Już dzisiaj nie pamiętałabym jakie miałam blokady, przekonania i jakie życie, gdyby nie prowadzone pamiętniki. Po ich przejrzeniu i skonfrontowaniu z dokumentacją medyczną widać jak stan zdrowia bardzo mnie się poprawił nie tylko ze spustoszeń po raku. Człowiek do dobrego szybko się przyzwyczaja i myśli, że tak musi być, że tak się samo ponaprawiało, ale to nieprawda, tak jak nic samo się nie zepsuło, tym bardziej samo się nic nie naprawi.

Człowiek docenia zdrowie jak je utraci, jak z trudem odzyskuje zdrowie bardziej je ceni, ale po krótkim czasie zapomina, nie chce się pamiętać co było jego utratą. Dopiero jak przejrzy się dokumentacje medyczną i zapisane pamiętniki uświadamia sobie ogrom wysiłku, oraz jaki niebywały został osiągnięty sukces w temacie zdrowia.

Po wielu doświadczeniach, jeśli zachodzi potrzeba, aby coś z siebie wyrzucić, zawsze pomna jestem, że skoro dałam tyle trudu i zaprosiłam chorobę, to dam radę udźwignąć ponownie ten ciężar, by go z siebie wyrzucić. Jak uważacie, czy to ma sens?

Wszystko jest w nas i wiele zależy od nas, ale czy wszystko naprawdę zależy od nas?

Irena

 

 

 

 

Wojna dwóch światów

       Mali terroryści

Nie wiecie do czego może doprowadzić nadopiekuńcza matka. Jeszcze nie spotkałam nadopiekuńczej matki, która po latach by przez swoje dzieci nie płakała, a już trochę na tym świecie pożyłam.

Najbardziej do drastycznych sytuacji dochodzi w rodzinach wielopokoleniowej, w której dzieci są traktowane na specjalnych zasadach. Tą zasadą jest – radość dzieci jest bezcenna i nikt więcej się nie liczy.

Dzieci doskonale potrafią wykorzystać tą słabość matki i zwyczajnie bawią się kosztem innych. Dokładnie to radość czerpią swoją zabawą tylko wówczas, jak ich zabawa stresuje kogoś innego. Początkowo praktykują na swoich rówieśnikach, później na słabszych, aż w końcu na dorosłych. Na uwagę, że stresują swoją zabawą innych, momentalnie jest atak nadopiekuńczej matki ze słowami-„nie zabijaj w moim dziecku radości”!

Taką ulubioną osobą do denerwowanie swoją zabawą jest babcia i dziadek.  Zawsze łatwo zganić na brak cierpliwości, ze względu na podeszły wiek. No a z tego powodu mojemu dziecku nie będę zabijać radości z zabawy, tłumaczy sobie wiele matek.

One nie chcą zobaczyć, że jej kochane dziecko nie cieszy się zabawą, tylko tym, że niewinną zabawą potrafi każdemu dokuczyć, a matka nie zarzuci mu jego winy. Jak to! Przecież nic złego nie robi, tylko się niewinnie bawi! Czyżby?

To, dlaczego jak nikogo przed jego oczyma nie ma, to ta zabawa go nudzi i to wcale nie chodzi o skupienie na nim uwagi.

Przed laty tak było z synami „Y” i ich kochaną babcią. Widziałam, jak cieszyli się podając babci kapcia ich pieskowi, a ona biedna jak tylko się nachyliła, to piesek zanosił synkowi, który mu rzucił, a to był młody piesek ukochany ulubieniec wszystkich. Matka z ojcem cieszyła się razem z nimi. Jak w końcu babcia swojego kapcia dorwała, to zaśmiewali się jak na metr po niej skacze i szarpie jej ubranie. To wszystko działo się na oczach jej kochanej córki, a matki tych chłopców. Babcia mi mówiła, że jak podarowała te kapcie pieskowi do zabawy, to ani chłopcy, ani piesek nimi się już nie bawili, tylko ponownie, te jej nowe kapcie przerzucali czasem do siebie, a czasem jak poprzednio do pieska. Niebawem babcia odeszła w zaświaty, a chłopcy już podrośli i niestety swoją zabawę w dokuczanie nadal kontynuowali, tylko stosowali jeszcze bardziej wyrafinowane sposoby na ojcu, a później na swojej matce, ale to już matkę nie cieszyło, tylko sprawiało ogromny ból. Chłopcy jako dorośli tak samo uważali, że nic złego nie robią, tylko doskonale się bawią np. zapraszając do ich wspólnego mieszkania bandę narkomanów. Niestety policja często interweniowała i była bezskuteczna. Ta historia zakończyła się dramatem, słyszałam, że siedzą w więzieniu za zabicie swojego ojca pod wpływem narkotyków.

Pewna babcia opowiada mi, że ma wspaniałych wnuków i super by się z nimi mieszkało, gdyby nie ich złośliwe zabawy, które bardzo ją stresują. Córka uważa, że dzieci nic złego nie robią, tylko doskonale się bawią np. z pieskiem prowokując go do niemiłego warczenia, to nic, że akurat wówczas, kiedy babcia, lub dziadek się relaksuje kawą, lub oglądają swój ulubiony serial.

Przecież to są już nastolatki i mogliby z pieskiem się bawić w swoim pokoju, lub ogrodzie. Niestety, matka nie chce wiedzieć, że oni tylko dlatego z tym pieskiem się bawią, bo cieszy ich dokuczanie babci i dziadkowi. Kiedy zostawiają ich z bawiącym się pieskiem, to automatycznie kończą swoją zabawę. To nie chodzi o skupienie uwagi, przekonałam się, opowiada dalej babcia, jak ze znajomą oglądaliśmy film, to oni zeszli na dół i przed TV zaczęli pokaz dziwnego swojego tańca z wrzaskiem i głośnym śmiechem. Jak znajoma dołączyła do nich i zaczęła tańczyć podobnie jak oni, to od razu przestali, wnuczka zaczęła skakać po kanapie i zaraz sobie poszli. Nie dali się uprosić na dalsze tańce ani wtedy, ani później. Przestały ich cieszyć głośne tańce jak nas nie stresowali. Wnuk uwielbia dawać się lizać swojemu pieskowi po ustach i całej twarzy, z głośnym śmiechem, ale tylko wówczas, kiedy robi to przy mnie, jak odchodzę to automatycznie zabawę kończy. On wie, że jestem obrzydliwa i stosuje to najczęściej, kiedy ja coś jem, lub przy kawie. Córka uważa, że on w taki sposób pokazuje pieskowi miłość, a ja uważam, że jest zwyczajnie złośliwy wobec mnie.

Ona brzydzi się pająków, ciekawe jakby się zachowała, jak by ktoś na stole jak je ciasteczko i się delektuje, przed jej talerzem bawił się pająkami!

Takich przykładów mogłabym podawać wiele, zastanawiam się tylko po co? Przecież te matki nic nie zrozumieją, bo też są ofiarami złośliwej zabawy swojego rodzeństwa. To nie ma znaczenia, czy jest starsze, czy młodsze, są złośliwe w zależności kogo matka chroni. Czasem chroni starsze, bo jest dumna, jak syn chce się odegrać na młodszej, to ją na przykład nie bije, tylko jej ukochanego misia. Najczęściej matki chronią młodsze, że to niby słabsze, ale mając wsparcie matki i ojca, nie chcą zauważyć, że taki maluch rośnie w siłę, a ten starszy staje się bezsilny i zabijają w nim własne poczucie wartości. Raczej w dawnych czasach, ten problem nie dotyczył seniorów, bo dzieci oddawały im należny szacunek i żadne dziecko nie odważyło by się głośno bawić nie upewniając się, czy dorosłym to nie przeszkadza.

Apeluję do zaborczych matek dla ich własnego dobra, zastanówcie się, czy naprawdę chronicie swoim pociechom ich radość życia, czy zamiast tego nie torujecie im drogi do bezwzględnej złośliwości?

Irena

 

 

Przeszkadzała Mamie

 

Czy wiecie, że opiekunowie i rodzice niechcący programują swoim dzieciom toksyczne przekonania, które mają wpływ na całe ich dorosłe życie?

Każde dziecko chce być dobre i kochane, to dlaczego tak nie jest?

Właśnie dlatego, że czasem takie pragnienie dziecka doprowadza do toksycznych przekonań i życiowych dramatów.

Tak było właśnie ze mną, podczas terapii byłam zszokowana jak zobaczyłam co było przyczyną mojego programu uzależnienia psychicznego.

Okazało się, że mając niecałe trzy latka, poczułam się od Matki odpychana. Pewnego razu   usłyszałam, jak chwali moją kuzynkę Marysię, że jest taka usłuchana/czyli dobra/, cicha jak by jej prawie nie było, ciocia tylko przytaknęła, dodając, że jest cicha, ale bardzo kochana.

Malutka Irenka nie wiedziała, że powodem braku zainteresowania Mamy jest urodzony mały braciszek, który był słaby i chory. Podjęła walkę o miłość Matki postanowieniem bycia posłuszną i cichą.

Od tego momentu    w okresie wczesnego dzieciństwa zaczęła realizować pragnienie bycia kochaną, słuchając wszystkich dorosłych.  Nawet swojego 11 letniego kuzyna sierotę wojenną wziętego na wychowanie, który w ramach pomocy małą Irenką się opiekował.  

On dla dobra Mamy nie pozwalał mi się malutkiej Irence zbliżyć i zwrócić się do Mamy o nic, nawet o podanie picia, a sam niczego nie chciał mi podać. Piłam i jadłam, kiedy byłam zawołana, a jak leciałam do niej, to kuzyn mnie odpychał, podstawiał nogę, a nawet bił, krzycząc, bekso bądź cicho, bo przeszkadzasz Mamie.

Uważałam, że ma rację, nie wolno zachowywać się głośno, czyli ani płakać, ani się śmiać, skakać i tańczyć, bo obudzę chorego braciszka.  Podstawowe potrzeby i prawa stały się w oczach małej Irenki złe, a dla opiekunów niewygodne.

W takich chwilach uciekałam do starego pokoju/nie zamieszkały/ i chowałam się do dużego kufra, aby tam cichutko sobie popłakać i głaskać obolałe miejsca.

Próbowałam później kuzynowi tłumaczyć, że nie chciałam Mamie przeszkadzać, tylko aby podała mi picie, albo że się skaleczyłam i by opatrzyła skaleczenie. Zawsze odpowiadał, że jestem niezdarą i tylko przeszkadzam Mamie. Wpędzał mnie w poczucie winy i wstyd, jak mogłam się tak zachować. Tym bardziej, że zauważyłam, że jak krzyczał n „nie przeszkadzaj Mamie”, to rodzicom się jego zachowanie wobec mnie podobało.

Mnie było żal Mamy, bo nie ma na nic czasu, Ojca, że ciężko pracuje i kuzyna, bo wojenny sierota, tylko ja miałam wszystko, rzekomo nic mi nie brakowało, poza jednym faktem, czułam się niepotrzebna, odepchnięta, które z czasem urosło do bycia nieważną i nic wartaną.

Nikt nie zdawał sobie sprawy, ani z dorosłych, ani ja przez 50 lat, że właśnie w powyższy sposób zaprogramowałam sobie program uzależnienia psychicznego.

Kiedyś pisałam w swoich pamiętnikach, że jak zachorowałam na raka, nie wiedziałam dlaczego prześladowały mnie słowa ” Nie przeszkadzaj Mamie”  i  przekonanie  „muszę odwdzięczyć się Mamie”.

Splot zachowań moich opiekunów spowodował u mnie przekonania, że muszę być wobec innych szczera do bólu i o wszystko co chcę zrobić muszę zabiegać o akceptację kogoś innego, jak kiedyś swojego kuzyna, który decydował, kiedy nie przeszkadzam Mamie.  Z perspektywy czasu spostrzegłam, że zawsze mądrzejszy był ktoś kto mówił pewnie i stanowczo, co wcale nie oznaczało, że mądrze.

Paradoks polegał na tym, że moja Mama wspominając nasze dzieciństwo, zawsze twierdziła, że byłam trudnym dzieckiem i sprawiałam więcej problemów, niż pięciu chłopaków. Nie wiem, dlaczego pięciu, ale tak mówiła.

Do niedawna takie twierdzenie Matki sprawiało mi przykrość, bo pamiętam, że zawsze starałam się z całych sił być dobrą kochaną córką i kochałam swoją Matkę nad życie.

Dzisiaj rozumiem, dlaczego tak było, nie mogło być inaczej, bo postępowałam nie tak, jak podpowiadało mi moje serce i mój rozum, tylko słuchałam   zaufanych osób wskazanych najpierw przez Rodziców jako mądrych, a później przez środowisko.

W szkole średniej obrywało mi się, jak coś zrobiłam za radą mojej   przyjaciółki, którą moja Mama uważała za najmądrzejszą na świecie, ale moich tłumaczeń nikt nie słuchał. W taki i podobny sposób utrwalałam w sobie lęk przed podejmowaniem decyzji.

Doszło do tego, że przestałam podejmować decyzje sama, zaczęłam słuchać czyichś poleceń lub akceptacji, a dopiero później udowadniałam swoje racje, niestety, ale już bezskutecznie.

Tak również było w   dorosłym życiu, podobnie jak w dzieciństwie nie broniłam swoich racji, tylko   słuchałam poleceń osób przez środowisko uznawanych jako mądrych. Zamiast w sobie, szukałam też w nich akceptacji i bezpieczeństwa.

Skutkowało to tym, że trafiając na fałszywych szefów i innych fałszywców udowadniałam im, że jestem lojalna i uczciwa. Oni bez żadnych skrupułów okradali mnie z czasu wolnego, a nawet z pieniędzy nic mi nie udowadniając, tylko wskazując na mnie, że to moja wina.

Nic dziwnego, że trafiłam również na despotycznego męża, bo uaktywniony syndrom uzależniający przyciągnął do mojego życia despotę. Skąd miałam wiedzieć, że to odczuwane przeze mnie przyciąganie nie jest miłością jak   myślałam, tylko przyciąganie toksycznego uzależnienia. To tak, jak pijak zawsze trafi do pijących wódę nie wiedząc, gdzie są, jak by miał w sobie nawigację.

Dałam przyzwolenie byłemu mężowi całkowicie kierować i rządzić swoim życiem, jak kiedyś w dzieciństwie oddałam swoje prawa starszemu kuzynowi, który mnie szturchał, bił abym była cicho dla dobra Mamy. Tak naprawdę ze swoich obowiązków opiekuna się nie wywiązywał, a rodzice tego nie zauważali.

Tak się działo w moim życiu, bo moi opiekunowie chcieli widzieć w Małej Irence dobre posłuszne dziecko. Nie byli świadomi, że torują jej trudną drogę do dalszego życia.

Paradoks polega na tym, że syndrom uzależniający powstał dlatego, że właśnie mała Irenka była bardzo posłuszna i bardzo chciała być kochana.

Irena