Miesięczne archiwum: kwiecień 2019

Przyczyna uzależnień

 

„ Zatem co jest prawdziwą przyczyną uzależnienia? Zacznijmy od tego, co nią nie jest. Źródłem problemu nie jest z całą pewnością to, co sugerują metody konwencjonalne, czyli:

– Nie jest to zły nawyk.

– Nie jest to czynnik dziedziczny.

– Nie jest to spowodowane degeneratywnym środowiskiem rodzinnym

– Nie jest to słaba konstrukcja psychiczna uzależnionego.

– Nie jest to brak silnej woli. „ Autor   –  GARY CRAIG

Od lat  stosując    Terapie  Emocjonalne,  Radykalne Wybaczanie, Kod Uzdrawiania, oraz   Potęgę Teraźniejszości uświadomiły mi,  że prawdziwą przyczyną uzależnienia jest nawarstwiający ból, z którym nie można sobie poradzić   i aby serce nie pękło,  podświadomość  znajduje wentyl bezpieczeństwa, u mnie tym wentylem bezpieczeństwa  było uzależnienie radości od drugiej bliskiej osoby.

Moje życie wbrew pozorom, było pasmem udręk i bólu. W młodym wieku trzęsły mi się ręce jak galareta, od dziecka  odczuwałam bóle kręgosłupa, dolegliwości wątrobowe i sercowe.

Rodzice chodzili ze mną do lekarzy, ale nikt nie kojarzył tego, że dźwigam na sobie wielki ciężar emocjonalny i że problemy wątrobowe wynikają z braku żałowania siebie.

Prawie od zawsze  żałowałam wszystkich wokół, poza sobą. Jak wyczerpał się zasób uczuć, to zostawała  tylko gorycz w postaci zbierającej się żółci i syndrom uzależnienia psychicznego, aby serce z powodu braku żalu   nie pękło.

Przez całe długie życie nie zdawałam sobie sprawy, że moja podświadomość zabrania mi wszystkiego, co sprawia mi przyjemność i radość, mogę cieszyć się tylko tym, co sprawia przyjemność i radość moim bliskim. Niestety, to za mało aby móc czerpać radość z życia, przecież co moim bliskim sprawia radość, mnie niekoniecznie musiało to cieszyć i odwrotnie.

Źródłem pierwotnym   uzależnienia radości  było przekonanie; „Jestem od innych gorsza i na radość nie zasługuję”

Już mając trzy latka czułam do siebie pogardę i nienawidziłam siebie za sprawą moich Rodziców. We wczesnym dzieciństwie nie karcono mnie biciem, tylko moje złe zachowanie było pogardliwie z uśmiechem wytykane, była to dla mnie wyjątkowo bolesna krytyka, o wiele gorsza od bicia. Moi koledzy z podwórka  otrzymywali co prawda pasy na tyłek, ale później ich ojciec, czasem matka bardzo chwaliła, a co gorsza moja mama też ich chwaliła, a nawet ich złe zachowanie usprawiedliwiała.  Ja nie otrzymywałam pasów, ale i też nigdy mnie nie chwalono, więc uznałam, że ja  nie  zasługuję. Było mi bardzo żal moich kolegów na podwórku, że są tacy wspaniali, a mimo to otrzymywali na tyłek pasy. Rodziców żałowałam, że ciężko pracują dla mnie, a ja jestem taka niedobra,  starszego kuzyna żałowałam, chociaż mnie bił, ale był biedny, bo sierotą, młodsze rodzeństwo żałowałam, że są mali i słabi.

Przez ich żałowanie pozwalałam im cieszyć się z tego, że mnie coś mojego cennego zniszczyli, że mnie popychali i szturchali  i kłamali skarżąc, że to moja wina. Ja nigdy na nikogo nie skarżyłam, bo to było złe, ale tylko w jedną stronę. Dla mnie ja byłam nieważna,  dbałam tylko o zadowolenie innych.

Moi Rodzice nie zdawali sobie sprawy, że programowany mam syndrom uzależnienia psychicznego. Często słyszałam nawet już jako dorosła, że moje rodzeństwo bardziej kochało mnie, niż ja ich, wynikało to z tego, że tylko oni na mnie skarżyli, nieważne, że kłamali, często powtarzane kłamstwo stało się prawdą, przynajmniej dla moich Rodziców i dla Rodzeństwa.

Bardzo mnie to wszystko bolało i aby uśmierzyć ból, moja podświadomość dała mi możliwość czerpania radości tylko  uzależniając od bliskich osób co było jednoznaczne stop!!!!!  – dla czerpania  radości ze  swojego życia.

Tak się stało, że nim skończyłam 5 lat, miałam zablokowany syndrom uzależnienia psychicznego i zablokowaną radość .

W dorosłym późniejszym życiu walczyłam o swoją radość i przyjemność wpędzając się w wewnętrzny konflikt, między podświadomością a świadomością.   Jak pisze Bruce Lipton, że każdy konflikt stwarza wewnętrzny stres, który nas zabija, a tam gdzie jest wewnętrzny konflikt, podświadomość zawsze wygrywa i tak też było w moim przypadku.

Po terapii w moim życiu bardzo dużo się zmieniło, zaczynam coraz więcej robić to, co sprawia mi przyjemność, podróżuję w miłym towarzystwie,  a moje dzieci i mąż coraz częściej zaskakują mnie miłymi gestami sprawiające mi radość.

Ważne, że nie oczekuję w kolejkach do lekarzy i nie truję się receptowymi lekarstwami pochłaniające całą  emeryturę.

Moje życie w widoczny sposób zmieniło się na lepsze, co nie znaczy, że już nic mnie nie doskwiera, mam jeszcze sporo bolączek do odblokowania, ale mam świadomość, że wszystko jest w nas i naprawdę bardzo wiele od nas samych zależy.

Wszystkim serdecznie życzę sukcesów na drodze zdrowia i czerpania z życia jak najwięcej radości.

Irena

 

 

ŻYCZENIA WIELKANOCNE

Z OKAZJI WYJĄTKOWEGO ŚWIETA PRZESYŁAM WSZYSTKIM :

Zdrowych, pogodnych Świąt Wielkanocnych,
pełnych wiary, nadziei i miłości.
Radosnego, wiosennego nastroju,
serdecznych spotkań w gronie rodziny
i wśród przyjaciół
oraz wesołego Alleluja.

Koniec leczenia

 

 

To ja z córką z okresu walki z rakiem                               To ja z córką obecnie

 

 

Zostawili mnie z niewyleczonym do końca guzem i rozsianymi komórkami rakowymi! Zalecenia lekarskie brzmiały – spędzić resztę życia w sposób miły.

Już wiem, że najcenniejsze to te chwile, spędzone razem z bliskimi, ale czasem jest to niewykonalne. Takie jest życie, że aby spędzić miło z kimś chwile, muszą inni mieć na to czas. Niestety czas to pieniądz i niektórzy muszą zarabiać na życie i zaspakajać swoje inne nie mniej ważne potrzeby, a może ważniejsze niż spędzenie czasu ze mną. Muszę się z tym pogodzić, nie mam wyjścia, jestem skazana na samotność.

Przypominają mi się słowa Pana profesora onkologa prowadzącego moje leczenie w szpitalu na Golęcinie. Teraz to w leczeniu to nie Pani problem, inni z bliskimi się tym zajmują. Pani problem zacznie się niedługo jak zakończy się procedura leczenia. Wszystkie możliwe leczenia już się kończą, a na całym świecie nie ma na ten typ raka skutecznego leku. Odpowiedziałam mu, że ja się nie poddam i wierzę w cud wyleczenia. Uśmiechnął się i pogratulował mi wspaniałej postawy, dodając, że obawia się, że mój entuzjazm może zniszczyć samotność. Dopiero teraz docierają do mnie jego słowa.

Podjęłam dzisiaj decyzję dnia 11.10.2005r, że akceptuję swoją samotność i muszę się z nią zaprzyjaźnić, tak jak zaprzyjaźniłam się już z rakiem. Muszę nauczyć się trudnej sztuki życia samej z sobą. Ten pamiętnik jest moim pomocnikiem na drodze do walki z samotnością.

Mam pytanie, czy warto walczyć o życie w samotności i samotnie?

Dzisiaj właśnie doświadczyłam, że służba medyczna, łącznie z moją wspaniałą prowadząca Panią doktor nie będzie mi nawet kibicować na dalszej drodze do wyleczenia. Oni zakończyli swoją procedurę leczenia, zalecili mi w sposób miły spędzać czas, jednocześnie uchwycić wznowę, która w każdym momencie może nastąpić. Nie zdawali sobie sprawy, że jedno z drugim pogodzić się nie da i na tym ich rola mojego leczenia się zakończyła.

Oczekiwałam, że moi bliscy postąpią podobnie, tylko bardziej taktownie i ze współczuciem.

Przecież już nie wierzy nikt w moje wyzdrowienie, wszystkich tylko interesuje jak będzie przebiegała moja wznowa raka i kiedy to nastąpi. Tylko moja córka kontroluje moje książki, czy czasem nie przysporzą szybszą wznowę.

Dobrze, że mogę chociaż w pamiętniku się wyżalić. Swoje niekorzystne badania ukryłam przed bliskimi, bo po co ich martwić? Przecież i tak nic poradzić nie mogą, a ja nie jestem pewna, czy przed nimi bym się nie rozkleiła. Nie chcę też, aby przyjeżdżali mnie odwiedzić dlatego, ze coś złego znów się dzieje z moim zdrowiem i w każdej chwili może mnie nie być. Moim marzeniem jest spędzić trochę chwil z bliskimi, ale tak, że Oni też tego chcą, samoistnie, dobrowolnie bez wymuszania chorobą.

Jakie to ma znaczenie, kiedy wznowa ma nastąpić, jeśli oczekiwać na wznowę muszę w samotności? Może córka wierzy, że w każdej chwili może pojawić się lekarstwo na raka? Nie ważne co myśli, ale miło mi, że te książki przerabia razem ze mną, dzięki temu czuję jej obecność, nawet jeśli jej przy mnie nie ma. Tego jestem pewna, córka kibicuje mi w tej samotnej walce ze wznową raka. Czy na pewno tylko ze wznową? Przecież zostawili mnie z niewyleczonym do końca guzem i rozsianymi komórkami rakowymi!!!! Radioterapie miałam tylko na prawe płuca, a przecież przerzut szedł na cały organizm!

Po co to wszystko? Dzisiejsza wizyta u onkologa potwierdziła ich tezę, że na wznowę długo nie czekałam. Badanie lekarskie zupełnie inaczej przebiegło niż sobie zakładałam….

Poszukiwania broni na mojego raka, po wielu trudach zostały uwieńczone sukcesem, dzisiaj jestem zdrowa, ten sam sposób z sukcesem zadziałał na inne choroby. Winowajcą okazały się moje własne zapomniane emocje, z bardzo odległych czasów.

Na moje szczęście jak je odkopać znalazła sposób córka Agnieszka – dla zainteresowanych więcej na stronie http://www.terapiaemocjonalna.com

 

 

 

Fakty o moim raku

 

 

 

Na prośbę wiele osób, ponownie ujawniam ze swojego pamiętnika w czterech krokach, co robiłam po diagnozie raka płuc i jak udało mnie się go pokonać i to bez wznowy.

Diagnoza miała miejsce ponad 14 lat temu i już od dawna żyję innym życiem. Moje życie zostało podzielone na przed rakiem, walka z rakiem i nowe życie po raku. Jestem ta sama, ale całkowicie inna, a chorobę nowotworową wspominam jako dramatyczną przygodę, która obróciła się na moje dobro.

Teraz z perspektywy czasu dla mnie rak płuc to nic groźnego. Na pewno teraz miałabym problem z innym typem raka, gdyby u mnie się pojawił.  Nie wiem jak bym sobie z nim radziła, ale wiem na pewno, że wszelkimi sposobami starałabym się odnaleźć przyczynę. Być może byłabym bezsilna, jeśli lekarze byliby tak bezsilni jak przy moim raku płuc, ale z pewnością bym się nie poddała, tylko stosowała terapię emocjonalna, zweryfikowałabym obecny styl życia i zmieniłabym na inny.

Czytałam, że przy śmiertelnej chorobie dobrze jest zmienić tryb życia przeciw stawnie do obecnego. Jeśli na przykład ktoś dużo pracował powinien dużo wypoczywać i pozwalać sobie na leniuchowanie. Jeśli ktoś mało pracował, dużo bezczynnie marnował czasu, to powinien poszukać sobie zajęcia, które wymaga dużo pracy. Jeśli ktoś był domatorem i w ogóle się nie bawił, powinien zacząć chodzić na balety, tańce i szukać towarzystwa którzy lubią się bawić itp.

Analizując swoje życie przed rakiem i po raku, to myślę, że w tym jest coś na rzeczy, bo właśnie dokładnie tak po diagnozie uczyniłam.

Przed rakiem byłam pewna, że prowadzę zdrowy tryb życia, bo prowadziłam zgodnie z zaleceniem lekarzy i wykwalifikowanych dietetyków, ale mimo tego, po diagnozie styl życia zmieniłam na inny, bo dla mnie okazał się toksyczny skoro stworzyłam korzystne warunki dla raka.

Dało mi też do myślenia, że zdrowie kontrolowałam systematycznymi lekarskimi badaniami, a mimo to jak zdiagnozowano u mnie raka, to był już bardzo zaawansowany i były przerzuty. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że RTG płuc dwa tygodnie przed diagnozą guza 4cmx8cm, tego w płucach nie wykrył, dopiero inny RTG, TK, oraz wiele innych badań nieubłaganie diagnozę potwierdziło.

Bruce Lipton pisze w książce Biologii Przekonań, że wszystkie komórki w naszym ciele zachowują się jak ludzie. Przyzwyczajają się do swojego środowiska, w którym się rozmnażają.

Może właśnie dlatego warto w trakcie choroby zmienić swój styl życia? Może inne nasze życie nie spodobać się komórce rakowej? A o to przecież chodzi, mojemu rakowi wyraźnie zmiana się nie spodobała.

Po usłyszeniu diagnozy najpierw było u mnie niedowierzanie, a później bezsilność, bo skoro lekarze i naukowcy bezradnie rozkładali ręce, to co ja prosta kobieta mogłam w takiej sytuacji zrobić?

Jak niebawem okazało się, to ja prosta kobieta poradziłam sobie z rakiem, zmieniając swoje autorytety. Już lekarze przestali być moimi wyroczniami, ich diagnoza przestała być moją wyrocznią. Kiedy okazało się, że lekarze są wobec mojego raka bezsilni, to ich zalecenia stały się dla mnie bezsensu i szukałam innych rozwiązań, nie mając już nic do stracenia.

Wiedząc, że umieram i zostało mi mało czasu to;

Po pierwsze – zaczęłam się modlić i to tak od serca.

Po drugie – dużo spacerowałam i zmieniłam swoją dietę beztłuszczową na bardziej tłustą, jak wyczytałam, że płuca lubią tłuszcz, ale bez przesady, tłuszcz dodawałam z umiarem.

Po trzecie – zaraz po chemii pojechałam po raz pierwszy na 3 tygodniowe wczasy sanatoryjne na których bawiłam się i szalałam do białego rana, bo uważałam, że skoro umieram to już nic nie mam do stracenia.

Po czwarte i najistotniejsze – to intensywnie stosowałam terapię według zaleceń mojej terapeutki Agnieszki.

Walka była trudna, długa i mozolna, dopóki się nie przekonałam, że jestem wolna od raka płuc. Problem polegał na tym, że do tej prawdy musiałam sama się przekonać, bo przy DRP /drobno komórkowy rak płuc/ badaniami lekarskimi można tylko potwierdzić raka, ale nie można wykluczyć.

Biorąc pod uwagę, że rak drp atakuje błyskawicznie, to gdyby jakaś komórka się uchowała, to już dawno by mnie nie było, a już na pewno nie mogłabym się w tym czasie uwolnić od innych nieuleczalnych chorób.

Tak naprawdę moja walka z rakiem to była walka z samym sobą, a konkretnie to z lękami, chroniące ukryte poczucie winy. Dzisiaj mogę powiedzieć, że była bardzo skuteczna, skoro żyję już ponad 14 lat od diagnozy i to bez wznowy.

Irena