Bez wsparcia lekarzy – kartka z pamiętnika

Wspaniała Pani Doktor zachowała się w moich oczach dziwnie. Ona po prostu nie wiedziała, jak zinterpretować poprawę wyników już bez przyjmowania leków recepturowych, a z pozostawionym rakiem. Nie miałam szansy jej wytłumaczyć, że wszystko jest w naszej głowie.

 

 

Ja 13 miesięcy po diagnozie raka płuc, już z nadzieją, że walkę wygram, chociaż lekarze postawili na mnie krzyżyk.

Oglądam swoje skierowanie na tomografię komputerową płuc.  Próbuję w nim doszukać się czegoś, co pozwoli wyciągnąć mi wniosek w temacie mojego zdrowia.  Od Pani doktor żadnych informacji nie udało mi się zdobyć.

Moje zdrowie wobec mnie lekarze owiewają tajemnicą, nie mogę pojąć, dlaczego?  Niestety na skierowaniu nic nie ma na co choruję, to nie wypis ze szpitala, na którym coś o stanie zdrowia muszą napisać.

Całą wizytę lekarską, jeszcze dzisiaj nie mogę ogarnąć, więc analizuję cały przebieg krok po kroku.

Przed gabinetem lekarskim, cierpliwie czekając na swoją kolejkę ściskając w rękach RTG płuc i ambulatoryjne badania krwi, czyniłam postanowienia, że swoimi pytaniami zmuszę Panią doktor do szczerego wyjaśnienia mojego stanu zdrowia.

Po wejściu do gabinetu, Pani doktor spojrzała na wyniki, oględnie przebadała mnie i nic nie mówiąc ciągle coś pisała. Na wspomnienie, jeszcze teraz czuję się nieswojo, jak w mojej obecności rozmawiała przez telefon o dość prywatnych swoich sprawach.

Słysząc, co mówi czułam się gorzej niż nieswojo. Mimo tego chcąc wykorzystać czas, kiedy coś pisała, starałam się zadawać jej pytania dotyczące zdrowia w taki sposób, by lekarka musiała odpowiedzieć. Niestety ten słowny pojedynek z lekarzem przegrałam. Dowiedziałam się o problemach lekarzy, ale nic na temat swojego zdrowia.

Teraz chyba już naprawdę umieram, dlatego na badaniach kontrolnych żadnych informacji nie mogę od lekarzy wydobyć. Zachowanie Pani doktor dobitnie świadczy o tym, że coś złego dzieje się w moich płucach. Wiadomo, dobre informacje przekazała by mnie chętnie i z jakąś „dumą” bo mnie prowadzi.

Z tego wszystkiego wychodząc nie zapytałam się, kiedy mam zgłosić się na następne badanie. Zastanawia mnie, jak niektórym pacjentom udaje się nawiązać kontakt z lekarzem?

Milcząco wręczono mi skierowanie na TK nie informując, gdzie z wynikiem po badaniu TK mam się zgłosić, skoro do końca roku limit przyjęć wyczerpany.

Przed wyjściem z przechodni poszłam do rejestracji, aby dowiedzieć się, gdzie mam z wynikiem TK iść na konsultację, jeśli do końca roku nie mam szans tutaj się zarejestrować. Odpowiedziano mi, że konsultacja lekarska to moja sprawa, ale wynik muszę do nich przynieść, jeśli nie chcę być obciążona kosztami.

Wniosek jest prosty, lekarze w moje wyleczenia absolutnie nie wierzą, i nic nie mówią, bo uważają, że lepiej dla mnie, abym prawdy nie znała.

Patrzę na skierowanie i zastanawiam się, czy w ogóle iść na te badania TK. W ogóle mam dość lekarzy i wszystkich badań. Jednak chyba pójdę na to chole…..TK, bo coś przypominam sobie, że po badaniach TK dają opis. Jednak mimo wszystko wolę wiedzieć, jaki jest stan moich zniszczonych płuc. Tylko w ten sposób dowiem się ile zostało mi życia, pod warunkiem, że zdążę przed śmiercią te badania zrobić.

Tak mnie traktują, jak by chcieli powiedzieć, po co do nas przychodzisz, przecież i tak umierasz i zajmujesz nam niepotrzebnie czas. Dlaczego tego nie powiedzą mi wprost, że niepotrzebnie lekarzom zajmuję cenny czas. Właściwie to mi już powiedziano, że w moim leczeniu wszystkie możliwe środki wyczerpano.

 Czyżby dlatego są źli na mnie, że nie chcę zaakceptować faktu, że umieram i lekarze są bezsilni? 

Służba medyczna z kolei nie chce zaakceptować faktu, że jak oni wyczerpali wszystkie swoje możliwości, to nie znaczy, że na świecie nie ma innych skutecznych metod leczenia. Przecież nie mogę im powiedzieć, jakimi metodami jeszcze się leczę, bo zabili by mnie śmiechem. Nie wiedzą, że badania są mi potrzebne do dalszego leczenia metodą niekonwencjonalną. Myślą, że upieram się do przeprowadzenia badań, bo mam do tego prawo i zabieram kolejkę tym, którym bardziej jest to potrzebne.

Zastanawiam się, czy mam moralne prawo robić badania w beznadziejnej sytuacji? Chorych coraz więcej, a możliwości do przeprowadzenia badań coraz mniej, nie mówiąc już o środkach leczniczych. Kiedyś lekarz bardzo mnie skrytykował, a wręcz nakrzyczał, jak opis badania TK głowy okazał się pozytywny. Ja drżałam ze strachu, czy rak nie opanowuje moją głowę, jak wskazywały na to okropne bóle, a lekarz przeciwnie, by się ucieszył.

Już nie boję się śmierci i trochę pożyłam, ale żal mi zostawić obecnego życia. Wszyscy zwątpili, ale ja mimo tego nadal walczę. Nie wiem, dlaczego dopiero teraz, ale zauważyłam, że tak naprawdę moje życie nie jest takie złe, jest całkiem fajne. Mam kochane dzieci, Mamę, męża, fajną siostrę i brata, z którym lubię pogadać na różne tematy.

Czuję okropne zmęczenie, przecieram oczy i na mojej półce widzę książkę Pana Durczoka. Książkę już czytałam szukając nadziei, ale po jej przeczytaniu wpadłam w beznadzieję. Automatycznie nasuwają mi się fakty, że zgodnie z prawem przyciągania, jak jestem w beznadziei to gdzie spojrzę, ściągam beznadzieję.

Z książki wynika, że Pan Redaktor Durczok nie miał takich problemów jak ja. Był wyjątkowym pacjentem i w szpitalu Pan profesor do niego zupełnie inaczej podchodził do leczenia raka. Dla mnie i wielu znanych mi chorych jest to nierealna bajka. Pan profesor mówił mu, że z raka można całkowicie się wyleczyć i komórki rakowe można z organizmu całkowicie wyeliminować. Każdego dnia bez jego pytań wiele mu wyjaśniał, tłumaczył na czym polega leczenie i jakie są tego skutki uboczne. Ciekawe, czy do innych pacjentów też tak samo podchodził?

O czym ja myślę, przecież wiadomo, że tacy zwykli pacjenci jak ja do niego nie mają szans się dostać na jednorazową konsultację, a co dopiero o prowadzeniu całego leczenia!

Pacząc na książkę Pana Durczoka wkurzam się i   nasuwają mi się myśli, że muszę radzić sobie sama. Ja nie mam wyjścia, muszę sobie postawić rokowania w samo leczeniu i leczeniu. Bez względu na to jakie mają co do mnie rokowania lekarze, ja z tego raka wyjdę!

No cóż muszę pokonać raka! Nie mogę ze służbą zdrowia, to pokonam go bez niej! Co wcale nie oznacza, że ze służby zdrowia nie będę korzystała. W końcu płaciłam dla nich składki przez 30 lat i ze zwolnień prawie nie korzystałam, w obawie o pracę. Wyciągnę ze służby zdrowia co się da i ile się da, czy im się to podoba, czy nie!

Właśnie dzisiaj 21.11.2005 roku o godzinie 23minut 45 pierwszy raz zbuntowałam się lekarzom i podejmuję bez ich konsultacji postanowienie!

Skoro lekarze nie mogą mnie już leczyć, to pokonam raka bez nich!

Dochodzi do mnie, że chyba podjęłam właśnie ważną decyzję. Od razu poczułam się lepiej mimo późnej godziny. To nasuwa postrzeżenie, że beznadzieja odbiera mi siłę, a decyzja ją przywraca.

To niesamowite, decyzją dałam sobie nadzieję i siłę!!!!

Znów się u mnie potwierdza, że Agnieszka Waga mówi prawdę, że siła i moc jest w nas, a teraz ją opisuje  w swojej  książce Sztuka Zarzadzania Podświadomością. 

Optymistyczne postrzeżenie daje mi niesamowitą radość, która trwa do dziś,  więc w radosnym nastroju mówię sobie na dobranoc- Kocham siebie Irenko i wszystkich ludzi.

Pozdrawiam serdecznie wszystkich

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *