Dobry terapeuta

 

 

 

Na proste pytanie jaki jest dobry terapeuta? Jest prosta odpowiedź – skuteczny terapeuta.

Niestety najczęściej trafiamy na kogoś, kto deklaruje, że usunie z nas chorobę powodującą cierpienie i na deklaracji po terapii się kończy. Na składane zapewnienia o skutecznej terapii, poprzedzone piękną reklamą i przy naszej kulejącej Służbie Zdrowia ciągną do nich tłumy chorych i cierpiących, ze ślepą wiarą w cudowne wyleczenie. Nie ważne, że znamy przypadki nieskutecznego wyleczenia, chcemy wierzyć, że nam pomogą i idziemy jak owce za baranem na rzeź.

Przyznaję szczerze, że ja podobnie jak cała rzesza chorych z podobnymi terapeutami miałam do czynienia. Czasem po ich wizycie moje bóle na krótko łagodniały, ale szybko powracały z jeszcze większą siłą.

Miałam wiele przewlekłych chorób i można było łatwo trafić z diagnozą w jakąś już zdiagnozowaną chorobę, a nie wymyślać nową. Tak naprawdę nikt nie musiał z diagnozą zgadywać, bo każdy chory opowiadając o swoich dolegliwościach, opowiadał ze szczegółami o medycznych badaniach i diagnozach. Terapeuta nie mogąc tych zdiagnozowanych przez lekarzy swoimi cudownymi rękami usunąć, często diagnozował fikcyjną chorobę, którą automatycznie szybko   uzdrawiał. Mnie tak cudownie uzdrowiono guzy na jajnikach i mięśniaki, których nigdy nie miałam.  Sławnemu terapeucie bardzo chcemy wierzyć we wszystko w szczególności, kiedy medycyna akademicka jest bezsilna.

Wiele z tych znanych mi osób z ogromnych kolejek od znanych cudownych terapeutów powróciło do akademickiego leczenia, jeśli wcześniej nie zdążyli umrzeć.

Jestem bardzo oburzona, jeśli jakiś terapeuta zastrzega sobie, aby nie leczyć się u lekarzy chemią i antybiotykami. Mnie też tak mówili, ale na moje szczęście byłam nie usłuchana, nie tylko wobec lekarzy, ale i terapeutów. Owszem na krótko łagodzili mi bóle swoimi sposobami, aby uciszyć moją czujność i umocnić fałszywą nadzieję, bez niej nie ma wyleczenia, ale fałszywa nadzieja zabija i potęguje cierpienie.

Kiedy po terapiach przeszłam ponowne szczegółowe badania medyczne, to okazało się, że wiele przewlekłych chorób jeszcze bardziej się zaostrzyło i nie pomogły cudowne ręce, cudowny umysł, który miał wzmocnić mój układ odpornościowy, a stosowane zioła też bardziej zaszkodziły niż pomogły. Niebawem nie miałam  już wątpliwości, że rak płuc rozwijał się we mnie pod opieką jednych i drugich.

Przed takimi znanymi cudownymi terapeutami przestrzegam, oni tylko dają fałszywą nadzieję, ale za to wyciągają prawdziwe pieniądze i to wcale nie małe.

Kiedy w końcu wykończona fizycznie i finansowo, zmęczona leczeniem terapeutycznym i akademickim umierałam w bólach na raka płuc z przerzutami do głowy, kręgosłupa i rozsianym po całym organizmie, w chwilach ulgi zainteresowali mnie uzdrowieni z śmiertelnej choroby.

Podpatrując wśród innych śmiertelnie chorych jak radzą sobie z cierpieniem, spotkałam osobę, która pokonała nieuleczalnego raka płuc. Jej podejście do życia i choroby bardzo różniło się od mojego i mnie podobnych umierających. Mówiła, że pierwszą rzeczą jaką powinnam zrobić, to wybaczyć sobie, swoim Rodzicom i wszystkim którzy mnie skrzywdzili, ale tak z uczuciem, od serca.

W odruchu bezwarunkowym odpowiedziałam jej, że taka terapia nie dla mnie, bo miałam cudownych kochanych rodziców.

Czyżby? Odpowiedziała mi bez ogródek, przecież przede wszystkim ze względu na Rodziców   każdy potrzebuje terapii. Czy nigdy będąc dzieckiem, nie zezłościłaś się na Mamę lub Ojca, który zawołał cię na obiad przerywając w najlepszym momencie zabawę? I czy z tego powodu później nie byłaś na siebie zła?

Pod wpływem jej rozmów i przemyśleń, pomyślałam sobie, że przyda mi się taka terapia wybaczania, chociażby dlatego, aby póki życie trwa, uporządkować swoją sferę uczuciową i godnie przygotować się na śmierć.

Powiedziała mi jeszcze zdanie, które zapamiętałam do końca życia – „Nie można wyleczyć niczego co mamy w swoim ciele nikim i niczym z zewnątrz, rozwiązania należy szukać w swoim wnętrzu”. Absolutnie tych zacytowanych słów nie rozumiałam, ale zwróciłam na nie uwagę, bo powiedziała to osoba, która pozbyła się raka płuc.

Zasugerowana powyższymi słowami, szukałam osób którzy wyszli z raka. Poza tą jedną osobą nikogo kto wyszedł z raka płuc nie spotkałam, ale spotykałam chorych, którzy wyszli z nieuleczalnego raka chorób kobiecych i innych.

Zauważyłam, że każdy wyleczony, szukał sposobu na wyleczenie w sobie, czyli w swoim wnętrzu, jednocześnie korzystając z naukowych medycznych osiągnięć.

Słuchając wyleczonych wydaje się to takie proste, tylko dlaczego jest ich ciągle tak mało?  Czy dla pozostałych na pewno Bóg tak chciał? Przecież mamy wolną wolę i Bóg jest miłością, a miłość to radość, a nie cierpienie.

Niestety wszystko jest w nas i to od nas zależy nasze zdrowie, od naszych wyborów i każdy wybór jest właściwy i absolutnie nie jesteśmy winni, że chorujemy i cierpimy, tylko po prostu wybraliśmy drogę, na której jest cierpienie i dana choroba.

Kiedy wyleczony przychodził na badania lekarskie potwierdzający jego stan zdrowia zawsze był miły, uśmiechnięty i chętnie zapytany odpowiadał, jak zmienił swoje życie, jak swoje lektury zmienił na inne i w ogóle   co robił, aby pozbyć się choroby, lecz niestety kiedy go spotykałam zawsze siedział samotny.

Zdziwiło mnie, że poza mną inni chorzy od wyleczonego stronili, natomiast gromadzili się wokół rozgadanej osoby o swoich nieskutecznych zabiegach. Gromadzili się też wokół kogoś kto opowiadał o cudownym uzdrowicielu, ale jego rak jest taki twardy, że mimo wysiłku terapeuty rak stał się jeszcze agresywniejszy, dodawał na koniec jak pod rękoma cudotwórcy jego ciało podskakiwało prawie na metr, taką miał w rękach moc. Ten chory zmarł, a jego żona jeszcze długo po jego śmierci rozdawała chętnym namiary do tak cudownego terapeuty, posiadający tak niebywałą moc, nikomu to nie przeszkadzało, że była nie skuteczna.  Byłam bezsilna, chociaż to byli moi dobrzy znajomi.

Szybko się przekonałam, dlaczego chorzy stronili od wyleczonego, bo takie samoleczenie to naprawdę duży trud, ciężka praca i odwaga. Podczas terapii, często przychodziły mi myśli, że może lepiej byłoby się pomodlić o szybką śmierć, nic nie robić, brać leki przeciwbólowe i odejść szybko w spokoju.  Wówczas wkraczała moja kochana córka i jak widziałam w jej oczach, jak bardzo jej zależy abym jeszcze trochę z nimi pobyła, to ponownie podejmowałam się trudu, by wyrzucić toksyczne emocje, na ile dam radę.

Już wiedziałam jakiego terapeutę potrzebuję, przede wszystkim, aby mnie wspomagał w podróży do moich zablokowanych przekonań, czasem dodając otuchy, mówiąc nie masz się czego bać, już tam byłaś, dasz radę. I dawałam radę, a w odpowiednim momencie stwierdziła, że już bez pomocy terapeuty mogę być terapeutką sama dla siebie i tak jest do dnia dzisiejszego.

Oczywiście, absolutnie nie wierzyłam, że dzięki tej terapii będę tak długo żyła i wyglądała do tego młodziej, liczyłam tylko o przedłużenie życia o parę tygodni, a żyję już 14 lat i to wszystko zawdzięczam Bogu, córce i terapii dzięki jednej spotkanej wyleczonej kobiecie, która dała mi nadzieję i pokazała kierunek, gdzie szukać swojej ścieżki zdrowia.

Dobre jest to, że nie musimy czekać, jak dopadnie nas śmiertelna choroba, tylko możemy   terapią bazującą na naszych uczuciach zapobiec chorobie, usunąć nasze doskwierające życiowe problemy, by długo cieszyć się zdrowiem i radością życia, czego wszystkim serdecznie życzę.

Irena

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *