Dla mnie pokonanie raka było dużym sukcesem, ale obecnie większą wartością jest to, że na drodze do wyzdrowienia odkrywałam lepszą wersję siebie.
Czy kiedyś byłam złym człowiekiem? Zdecydowanie nie! Ja tylko byłam przykryta warstwą kurzu i błota, przez co nie kochałam siebie, a nawet nienawidziłam.
Moja znajoma przyszła do mnie z prośbą, abym jej pomogła. W skrócie opowiedziała mnie jakie ma ciężkie i trudne życie. Znam ją i wiem, że jest wspaniałym człowiekiem, słuchałam ją ze łzami w oczach i bardzo jej współczułam.
Niestety nie mogłam pomóc, bo absolutnie znajoma nie chciała zmienić swoich toksycznych przekonań. Myślała, że robię zamach na jej tożsamość, długo musiałam tłumaczyć, że wręcz odwrotnie, jej wspaniała tożsamość ledwo jest widoczna pod warstwami błota, a że tak jest świadczy o tym jej ciężkie życie, a zasługuje na wspaniałe.
Tak uważa wiele osób, chcieliby coś zmienić w swoim życiu na lepsze, ale bez zmieniania siebie. Boją się, że utracą swoją dobroć, chęci niesienia pomocy innym, uczciwość i swoje dobre wychowanie.
Idąc takim tokiem rozumowania niektórzy chorzy nieuleczalnie nie chcą wyzdrowieć, jeśli muszą zmienić siebie, wolą umrzeć takimi jakimi są i się nie zmieniać. Niestety nie wiedzą, że zmieniając siebie, odkryliby lepszą swoją wersję.
Niedawno mój tok rozumowania był podobny, dopóki nie doświadczyłam, że zmieniając siebie poprzez uwalniane emocje i przekonania nie traci się swoich wartości składających się na tożsamość, tylko odkrywa się lepszą prawdę o sobie.
Naprawdę trzeba mieć dużo odwagi, by chcieć samym przed sobą poznać prawdę o sobie, coś na ten temat wiem.
Nie wiedziałam co znajduje się w mojej podświadomości. Lęki przykryte wstydem sugerowały, że znajduje się tam coś strasznego.
Po przełamaniu się, uwalniając uwięzione emocje odkryłam, że nie jestem taka zła. Zdziwiłam się, że jestem fajniejsza niż o sobie wcześniej myślałam. W ten sposób pomału odbudowywałam swoją zrujnowaną wewnętrzną wartość.
Prawda jest taka, że zablokowane emocje i przekonania ukrywają przed nami samymi prawdę o nas i tworzą wewnętrzny konflikt, który skutkuje w ciele chorobami i ciężkim życiem. W takich sytuacjach najczęściej zwalamy winę na „los” ; czy jakaś „karmę”. W głębi duszy czujemy, że nie zasłużyliśmy na zło życia, które nas spotyka, ale nie chcemy wiedzieć, że wszystko jest w nas.
Niczego nowego nie piszę i nowego nie wynalazłam, ludzkość tą prawdę znała już od czasów starożytnych, a może już wcześniej.
Teoretycznie niby wcześniej wiedziałam, czytałam, ale jak na sobie doświadczyłam, to poczułam się tak, jak bym odkryła nową galaktykę lub przydatkowo znalazłam się w jakimś „MATRIX”.
Podążając ciekawością, moja przygoda detektywa uwięzionych emocji i podróż nimi do ciemnych zakamarków swojej podświadomości z czasem okazała się fascynująca i wcale nie taka ciemna.
Kontynuując swoją przygodę emocjonalno- wizualną do podświadomości odnajduję siebie małymi kroczkami jaką naprawdę jestem. To mnie uświadomiło, że nie wiadomo kiedy, przestawałam być sobą, bo w miarę jak rosłam zmieniałam się przede wszystkim pod wpływem zablokowanych lęków i przekonań. Z odważnej pewnej siebie dziewczynki stałam się nieśmiałą, zalęknioną i bez pewności siebie kobietą.
Kiedyś w przeszłości nieświadomie przestałam być tą prawdziwą Ireną i pomyśleć, że od zawsze starałam się być sobą, nie wiedziałam, że nadaremny był mój trud.
Pomyślcie sami, kto cierpiący, oszukiwany, okłamywany jest sobą?
Irena