Reset zdrowia i życia

 

 

Co robić, jak spada jakość życia?

Zregenerować się po agresywnym leczeniu nieuleczalnej choroby jest naprawdę o wiele trudniej niż jej pokonanie, o czym przekonałam się osobiście.

Trudno uwierzyć, że mając w peselu 70+ i będąc po nieuleczalnej chorobie można odbudować jeszcze swoją jakość życia. Aby tak się stało najpierw musiałam uwierzyć, że sami zapraszamy do siebie choroby, więc i sami możemy wyrzucić, był to dla mnie jakiś sens.

Praktykując pracę ze swoimi emocjami, niejednokrotnie się przekonałam, jak dużo trudu musimy włożyć, aby zachorować. Może dlatego wydaje nam się, że choroba przychodzi sama, a może dlatego, bo tak chcemy wierzyć, bo tak dla nas wygodnie, bo usprawiedliwiamy nasze lenistwo, a może brakuje odwagi, by spojrzeć prawdzie na swoje życie?

Jeszcze niedawno na powyższe słowa reagowałam złością lub ignorancją. Pierwszy raz w prywatnej rozmowie o tym usłyszałam od lekarza i pamiętam, jak bardzo się z nim kłóciłam i uzasadniałam, że jest w błędzie, bo nikt przy zdrowych zmysłach nie funduje sobie cierpienia.

Obecnie uważam, że jest coś o wiele bardziej trudnego, niż pokonanie śmiertelnej choroby. Nieuleczalny rak, czy inne choroby pustoszą organizm niczym tornado ziemię przez które przechodzi. Do tego doliczyć uboczne skutki ciężkiej chemii i innego leczenia obrazuje jak po chorobie wyniszczony jest organizm i jak spada jakość życia. Zregenerować się po agresywnym leczeniu nieuleczalnej choroby jest naprawdę trudniej, niż jej pokonanie, niemniej jest to możliwe.

Mnie pewien naukowiec, po obejrzeniu mojej dokumentacji medycznej zaskoczył twierdzeniem; „patrząc przez co Pani przeszła, jest łatwiej uwierzyć w cud uzdrowienia, niż w to, że Pani organizm tak pięknie się zregenerował, po tak agresywnym ciężkim leczeniu, to jest trudne do wytłumaczenia, nie tylko z punktu widzenia naukowego”.

Wielu terapeutów z medycyny niekonwencjonalnej odmawia leczenia, jeśli przeszło się cykl agresywnej chemii, ze względu na fakt, że po dużej dawce chemii na raka, zostają nieodwracalne skutki uboczne, które nic nie może zregenerować. To tak jak nie może już odrosnąć uschnięta noga, czy zjedzona ręka przez rekina.

To wszystko prawda, ale należy pamiętać, że bardziej niż rak z agresywnym leczeniem niszczą organizm toksyczne schematy, oraz emocjonalne blokady. One niszczą organizm, bo nie pozwalają zdrowym komórkom normalnie funkcjonować, a jak się odblokuje, to te komórki ciągle są zdrowe i podejmują normalną swoją funkcję.

Paradoksalnie w tym właśnie była dla mnie szansa na odbudowanie jakości życia. Pozbywając się emocjonalnych blokad, odblokowałam zablokowane komórki mojego ciała i dałam im szansę na normalne funkcjonowanie, które zaczęły spełniać funkcje zamiast tych nieodwracalnie zniszczonych chorobą i leczeniem.

To tak samo jak w domu, zablokujemy dopływ prądu, czyli wyłączymy prąd, to na krótko nic się nie dzieje, ale po dłuższym okresie, zachodzić zaczyna reakcja łańcuszkowa – wyłącza się Internet, ogrzewanie, woda, podczas mrozów pękają rury z wodą, dom wilgotnieje, w tynki wchodzi grzyb, tynki odpadają. Czy to oznacza, że prąd jest zepsuty? Nie! Prąd tylko został zablokowany i przez długi okres czasu właściciel domu nie usunął blokady i prądu ponownie nie włączył. Po ponownym włączeniu, prąd zaczyna spełniać swoją funkcję, ale dom już wymaga często gruntownego remontu i dopiero pomału wszystko wraca do normalnego funkcjonowania.

Tak ja prosta kobieta w podeszłym wieku wytłumaczyłam sobie na prosty język cud odbudowania swojej jakości życia. Tak naprawdę, jak się głębiej zastanowić, to wszystko jest takie proste, dopóki naukowcy naukowo tego nie skomplikują. Jedno jest pewne, że coś zadziałało, bo fakty są niezaprzeczalne, mam lepsze zdrowie i lepsze życie, niż przed zachorowaniem. Byłoby cudownie, gdyby mi to przyszło łatwo i nie musiałabym przechodzić tyle trudu, a do tego zdobywać się na ogromną odwagę, by przeciwstawiać się stereotypowym osądom, nie tylko lekarzy, ale i wielu terapeutów.

Po większej części terapeuci nie chcą łączyć innego leczenia poza swoim tym jedynym wyjątkowym. A przecież przy remoncie domu potrzebujemy wielu wykwalifikowanych fachowców. Co z tego jak odblokujemy prąd, a nie naprawimy wodnej kanalizacji, to dojdzie do przecieków, do zwarcia i ponownej blokady prądu. A może przy przeglądzie okaże się, że należy jakieś zgniłe belki usunąć i zastąpić nowymi?

Na tym poziomie energetycznym w którym funkcjonujemy, uważam, że niezbędne jest korzystanie z pomocy lekarskiej różnej specjalności, oraz osiągnięć medycznych, a praca z emocjami może nam pomóc w doborze właściwego lekarza i skuteczniejszym leczeniu.

Odbudowując swoją jakość życia łączyłam wiele terapii oraz leczenie akademickie z pracą nad swoimi emocjami, które niewiarygodnie podnosiły efekty kuracji i leczenie. W zdumienie popadali nie tylko lekarze, ale i terapeuci, u których brałam terapię/masaż kręgosłupa/, że ich kuracje dają aż takie efekty, bywało, że ktoś się wygadał, że takie niesamowite efekty widoczne są tylko u mnie. Niestety nikogo to nie interesuje, co ja dodatkowo stosuję, aby były takie cudowne pozytywne skutki.

I muszę przyznać, że bardziej lubię łączyć pracę z emocjami z leczeniem u wybranego dobrego lekarza, niż u terapeutów. Lekarz mówi o pozytywnych skutkach i o nic nie pyta, a ja się cieszę i też nic nie mówię. Przez lata do takiej cichej jednostronnej współpracy przywykłam, bo wiem, że lekarze muszą przestrzegać swoich medycznych procedur, co wcale nie znaczy, że nie ma wspaniałych lekarzy, tylko trudno do nich trafić. By trafić do odpowiedniego lekarza, w tym również pomaga zmiana życiowych schematów i przekonań.

Sama korzystałam z osiągnięć medycyny akademickiej i łączyłam terapię z emocjami z każdym innym leczeniem. Wielokrotnie było i tak, że uwalniając się z toksycznych emocji dolegliwości zdrowotne często same znikały razem z chorobą, to wówczas się cieszę, że nie muszę już iść do lekarza i to wszystko.

Jeśli już muszę iść do lekarza, to przyznaję uczciwie, że już od lat nie realizuję wypisywanych recept, bo nie ma takiej potrzeby, a lekarze niekoniecznie muszą o tym wiedzieć. Czasem mówią mi, o! jak ten antybiotyk ładnie zadziałał, proszę przyjmować silniejszą dawkę, bo z czasem działanie na chorobę słabnie. Nie mogę im powiedzieć, że żadnego antybiotyku nie brałam, tylko stosowałam swoją terapię.

Prawda jest też taka, że dotrzeć do emocji, która jest fundamentem choroby jest bardzo trudno i czasem brakuje na to sił, szczególnie jak człowiek już jest bardzo chory, wówczas fajną alternatywą jest wspomaganie leczenia przez odpowiedniego lekarza. Łatwiej jest pobierać kroplówki i wspomagać działanie leków niż dawać duży umysłowy wysiłek w uwalnianiu toksycznych schematów.

Czasem dzięki terapii emocjonalnej trafiam do odpowiedniego lekarza o odpowiedniej specjalności w odpowiednim czasie. Po usunięciu toksycznego życiowego schematu życie naprawdę staje się łatwiejsze.

Powtórzę kiedyś zasłyszaną anegdotę: Pewien człowiek bardzo wierzący w Boga długo modlił się o uzdrowienie i głęboko wierzył, że tak będzie. Więc kiedy przyszedł do niego lekarz z propozycją leczenia, on odmówił twierdząc, że się modli i wierzy, że Bóg go uzdrowi. Podszedł do niego inny lekarz o bardzo wysokiej specjalizacji i zaproponował pomoc, argumentując, że umrze, jeśli tej pomocy nie przyjmie, on również odmówił twierdząc, że się modli i głęboko wierzy, że Bóg go uzdrowi. Po tygodniu podszedł do niego chirurg proponując ostatnią deskę ratunku jako wykonanie operacji natychmiastowej, bo inaczej umrze. On również odmówił operacji ratującej życie, twierdząc, że się modli i głęboko wierzy, że Bóg go uzdrowi. Niestety jeszcze tej nocy zgodnie z rokowaniem lekarzy chory zmarł. Kiedy chory będąc po tamtej stronie stanął przed obliczem Boga, zapytał się – Boże, dlaczego mnie nie uzdrowiłeś ja tak się modliłem i Ci wierzyłem? Pan Bóg odpowiedział mu – wysłuchałem modlitwy i Ci pomagałem, ale ty każdą moją pomoc odrzucałeś. Wysłałem ci jednego lekarza, Ty odmówiłeś, wysłałem ci wysokiej klasy specjalistę, Ty odmówiłeś, wysłałem ci dobrego chirurga, który jeszcze mógł Ci uratować życie, Ty odmówiłeś. Wielokrotnie moją pomoc odrzucałeś!

Dla mnie pozbycie się raka płuc, zresetować wszystkie spustoszenia po raku i chemii, uwolnienie się prawie od wszystkich alergii, od astmy oskrzelowej, choroby sercowej, a nawet wieloletnich okropnych dolegliwości kręgosłupa jest czymś bardzo realnym, bo przez to przeszłam, że często wydaje mi się takie normalne.  Te choroby naprawdę we mnie były, a teraz ich nie mam, więc to musiało być bardzo proste i łatwe do wyleczenia, bo inaczej mnie zwyczajnej prostej kobiecie by się nie udało.

Już dzisiaj nie pamiętałabym jakie miałam blokady, przekonania i jakie życie, gdyby nie prowadzone pamiętniki. Po ich przejrzeniu i skonfrontowaniu z dokumentacją medyczną widać jak stan zdrowia bardzo mnie się poprawił nie tylko ze spustoszeń po raku. Człowiek do dobrego szybko się przyzwyczaja i myśli, że tak musi być, że tak się samo ponaprawiało, ale to nieprawda, tak jak nic samo się nie zepsuło, tym bardziej samo się nic nie naprawi.

Człowiek docenia zdrowie jak je utraci, jak z trudem odzyskuje zdrowie bardziej je ceni, ale po krótkim czasie zapomina, nie chce się pamiętać co było jego utratą. Dopiero jak przejrzy się dokumentacje medyczną i zapisane pamiętniki uświadamia sobie ogrom wysiłku, oraz jaki niebywały został osiągnięty sukces w temacie zdrowia.

Po wielu doświadczeniach, jeśli zachodzi potrzeba, aby coś z siebie wyrzucić, zawsze pomna jestem, że skoro dałam tyle trudu i zaprosiłam chorobę, to dam radę udźwignąć ponownie ten ciężar, by go z siebie wyrzucić. Jak uważacie, czy to ma sens?

Wszystko jest w nas i wiele zależy od nas, ale czy wszystko naprawdę zależy od nas?

Irena

 

 

 

 

Wojna dwóch światów

       Mali terroryści

Nie wiecie do czego może doprowadzić nadopiekuńcza matka. Jeszcze nie spotkałam nadopiekuńczej matki, która po latach by przez swoje dzieci nie płakała, a już trochę na tym świecie pożyłam.

Najbardziej do drastycznych sytuacji dochodzi w rodzinach wielopokoleniowej, w której dzieci są traktowane na specjalnych zasadach. Tą zasadą jest – radość dzieci jest bezcenna i nikt więcej się nie liczy.

Dzieci doskonale potrafią wykorzystać tą słabość matki i zwyczajnie bawią się kosztem innych. Dokładnie to radość czerpią swoją zabawą tylko wówczas, jak ich zabawa stresuje kogoś innego. Początkowo praktykują na swoich rówieśnikach, później na słabszych, aż w końcu na dorosłych. Na uwagę, że stresują swoją zabawą innych, momentalnie jest atak nadopiekuńczej matki ze słowami-„nie zabijaj w moim dziecku radości”!

Taką ulubioną osobą do denerwowanie swoją zabawą jest babcia i dziadek.  Zawsze łatwo zganić na brak cierpliwości, ze względu na podeszły wiek. No a z tego powodu mojemu dziecku nie będę zabijać radości z zabawy, tłumaczy sobie wiele matek.

One nie chcą zobaczyć, że jej kochane dziecko nie cieszy się zabawą, tylko tym, że niewinną zabawą potrafi każdemu dokuczyć, a matka nie zarzuci mu jego winy. Jak to! Przecież nic złego nie robi, tylko się niewinnie bawi! Czyżby?

To, dlaczego jak nikogo przed jego oczyma nie ma, to ta zabawa go nudzi i to wcale nie chodzi o skupienie na nim uwagi.

Przed laty tak było z synami „Y” i ich kochaną babcią. Widziałam, jak cieszyli się podając babci kapcia ich pieskowi, a ona biedna jak tylko się nachyliła, to piesek zanosił synkowi, który mu rzucił, a to był młody piesek ukochany ulubieniec wszystkich. Matka z ojcem cieszyła się razem z nimi. Jak w końcu babcia swojego kapcia dorwała, to zaśmiewali się jak na metr po niej skacze i szarpie jej ubranie. To wszystko działo się na oczach jej kochanej córki, a matki tych chłopców. Babcia mi mówiła, że jak podarowała te kapcie pieskowi do zabawy, to ani chłopcy, ani piesek nimi się już nie bawili, tylko ponownie, te jej nowe kapcie przerzucali czasem do siebie, a czasem jak poprzednio do pieska. Niebawem babcia odeszła w zaświaty, a chłopcy już podrośli i niestety swoją zabawę w dokuczanie nadal kontynuowali, tylko stosowali jeszcze bardziej wyrafinowane sposoby na ojcu, a później na swojej matce, ale to już matkę nie cieszyło, tylko sprawiało ogromny ból. Chłopcy jako dorośli tak samo uważali, że nic złego nie robią, tylko doskonale się bawią np. zapraszając do ich wspólnego mieszkania bandę narkomanów. Niestety policja często interweniowała i była bezskuteczna. Ta historia zakończyła się dramatem, słyszałam, że siedzą w więzieniu za zabicie swojego ojca pod wpływem narkotyków.

Pewna babcia opowiada mi, że ma wspaniałych wnuków i super by się z nimi mieszkało, gdyby nie ich złośliwe zabawy, które bardzo ją stresują. Córka uważa, że dzieci nic złego nie robią, tylko doskonale się bawią np. z pieskiem prowokując go do niemiłego warczenia, to nic, że akurat wówczas, kiedy babcia, lub dziadek się relaksuje kawą, lub oglądają swój ulubiony serial.

Przecież to są już nastolatki i mogliby z pieskiem się bawić w swoim pokoju, lub ogrodzie. Niestety, matka nie chce wiedzieć, że oni tylko dlatego z tym pieskiem się bawią, bo cieszy ich dokuczanie babci i dziadkowi. Kiedy zostawiają ich z bawiącym się pieskiem, to automatycznie kończą swoją zabawę. To nie chodzi o skupienie uwagi, przekonałam się, opowiada dalej babcia, jak ze znajomą oglądaliśmy film, to oni zeszli na dół i przed TV zaczęli pokaz dziwnego swojego tańca z wrzaskiem i głośnym śmiechem. Jak znajoma dołączyła do nich i zaczęła tańczyć podobnie jak oni, to od razu przestali, wnuczka zaczęła skakać po kanapie i zaraz sobie poszli. Nie dali się uprosić na dalsze tańce ani wtedy, ani później. Przestały ich cieszyć głośne tańce jak nas nie stresowali. Wnuk uwielbia dawać się lizać swojemu pieskowi po ustach i całej twarzy, z głośnym śmiechem, ale tylko wówczas, kiedy robi to przy mnie, jak odchodzę to automatycznie zabawę kończy. On wie, że jestem obrzydliwa i stosuje to najczęściej, kiedy ja coś jem, lub przy kawie. Córka uważa, że on w taki sposób pokazuje pieskowi miłość, a ja uważam, że jest zwyczajnie złośliwy wobec mnie.

Ona brzydzi się pająków, ciekawe jakby się zachowała, jak by ktoś na stole jak je ciasteczko i się delektuje, przed jej talerzem bawił się pająkami!

Takich przykładów mogłabym podawać wiele, zastanawiam się tylko po co? Przecież te matki nic nie zrozumieją, bo też są ofiarami złośliwej zabawy swojego rodzeństwa. To nie ma znaczenia, czy jest starsze, czy młodsze, są złośliwe w zależności kogo matka chroni. Czasem chroni starsze, bo jest dumna, jak syn chce się odegrać na młodszej, to ją na przykład nie bije, tylko jej ukochanego misia. Najczęściej matki chronią młodsze, że to niby słabsze, ale mając wsparcie matki i ojca, nie chcą zauważyć, że taki maluch rośnie w siłę, a ten starszy staje się bezsilny i zabijają w nim własne poczucie wartości. Raczej w dawnych czasach, ten problem nie dotyczył seniorów, bo dzieci oddawały im należny szacunek i żadne dziecko nie odważyło by się głośno bawić nie upewniając się, czy dorosłym to nie przeszkadza.

Apeluję do zaborczych matek dla ich własnego dobra, zastanówcie się, czy naprawdę chronicie swoim pociechom ich radość życia, czy zamiast tego nie torujecie im drogi do bezwzględnej złośliwości?

Irena

 

 

Przeszkadzała Mamie

 

Czy wiecie, że opiekunowie i rodzice niechcący programują swoim dzieciom toksyczne przekonania, które mają wpływ na całe ich dorosłe życie?

Każde dziecko chce być dobre i kochane, to dlaczego tak nie jest?

Właśnie dlatego, że czasem takie pragnienie dziecka doprowadza do toksycznych przekonań i życiowych dramatów.

Tak było właśnie ze mną, podczas terapii byłam zszokowana jak zobaczyłam co było przyczyną mojego programu uzależnienia psychicznego.

Okazało się, że mając niecałe trzy latka, poczułam się od Matki odpychana. Pewnego razu   usłyszałam, jak chwali moją kuzynkę Marysię, że jest taka usłuchana/czyli dobra/, cicha jak by jej prawie nie było, ciocia tylko przytaknęła, dodając, że jest cicha, ale bardzo kochana.

Malutka Irenka nie wiedziała, że powodem braku zainteresowania Mamy jest urodzony mały braciszek, który był słaby i chory. Podjęła walkę o miłość Matki postanowieniem bycia posłuszną i cichą.

Od tego momentu    w okresie wczesnego dzieciństwa zaczęła realizować pragnienie bycia kochaną, słuchając wszystkich dorosłych.  Nawet swojego 11 letniego kuzyna sierotę wojenną wziętego na wychowanie, który w ramach pomocy małą Irenką się opiekował.  

On dla dobra Mamy nie pozwalał mi się malutkiej Irence zbliżyć i zwrócić się do Mamy o nic, nawet o podanie picia, a sam niczego nie chciał mi podać. Piłam i jadłam, kiedy byłam zawołana, a jak leciałam do niej, to kuzyn mnie odpychał, podstawiał nogę, a nawet bił, krzycząc, bekso bądź cicho, bo przeszkadzasz Mamie.

Uważałam, że ma rację, nie wolno zachowywać się głośno, czyli ani płakać, ani się śmiać, skakać i tańczyć, bo obudzę chorego braciszka.  Podstawowe potrzeby i prawa stały się w oczach małej Irenki złe, a dla opiekunów niewygodne.

W takich chwilach uciekałam do starego pokoju/nie zamieszkały/ i chowałam się do dużego kufra, aby tam cichutko sobie popłakać i głaskać obolałe miejsca.

Próbowałam później kuzynowi tłumaczyć, że nie chciałam Mamie przeszkadzać, tylko aby podała mi picie, albo że się skaleczyłam i by opatrzyła skaleczenie. Zawsze odpowiadał, że jestem niezdarą i tylko przeszkadzam Mamie. Wpędzał mnie w poczucie winy i wstyd, jak mogłam się tak zachować. Tym bardziej, że zauważyłam, że jak krzyczał n „nie przeszkadzaj Mamie”, to rodzicom się jego zachowanie wobec mnie podobało.

Mnie było żal Mamy, bo nie ma na nic czasu, Ojca, że ciężko pracuje i kuzyna, bo wojenny sierota, tylko ja miałam wszystko, rzekomo nic mi nie brakowało, poza jednym faktem, czułam się niepotrzebna, odepchnięta, które z czasem urosło do bycia nieważną i nic wartaną.

Nikt nie zdawał sobie sprawy, ani z dorosłych, ani ja przez 50 lat, że właśnie w powyższy sposób zaprogramowałam sobie program uzależnienia psychicznego.

Kiedyś pisałam w swoich pamiętnikach, że jak zachorowałam na raka, nie wiedziałam dlaczego prześladowały mnie słowa ” Nie przeszkadzaj Mamie”  i  przekonanie  „muszę odwdzięczyć się Mamie”.

Splot zachowań moich opiekunów spowodował u mnie przekonania, że muszę być wobec innych szczera do bólu i o wszystko co chcę zrobić muszę zabiegać o akceptację kogoś innego, jak kiedyś swojego kuzyna, który decydował, kiedy nie przeszkadzam Mamie.  Z perspektywy czasu spostrzegłam, że zawsze mądrzejszy był ktoś kto mówił pewnie i stanowczo, co wcale nie oznaczało, że mądrze.

Paradoks polegał na tym, że moja Mama wspominając nasze dzieciństwo, zawsze twierdziła, że byłam trudnym dzieckiem i sprawiałam więcej problemów, niż pięciu chłopaków. Nie wiem, dlaczego pięciu, ale tak mówiła.

Do niedawna takie twierdzenie Matki sprawiało mi przykrość, bo pamiętam, że zawsze starałam się z całych sił być dobrą kochaną córką i kochałam swoją Matkę nad życie.

Dzisiaj rozumiem, dlaczego tak było, nie mogło być inaczej, bo postępowałam nie tak, jak podpowiadało mi moje serce i mój rozum, tylko słuchałam   zaufanych osób wskazanych najpierw przez Rodziców jako mądrych, a później przez środowisko.

W szkole średniej obrywało mi się, jak coś zrobiłam za radą mojej   przyjaciółki, którą moja Mama uważała za najmądrzejszą na świecie, ale moich tłumaczeń nikt nie słuchał. W taki i podobny sposób utrwalałam w sobie lęk przed podejmowaniem decyzji.

Doszło do tego, że przestałam podejmować decyzje sama, zaczęłam słuchać czyichś poleceń lub akceptacji, a dopiero później udowadniałam swoje racje, niestety, ale już bezskutecznie.

Tak również było w   dorosłym życiu, podobnie jak w dzieciństwie nie broniłam swoich racji, tylko   słuchałam poleceń osób przez środowisko uznawanych jako mądrych. Zamiast w sobie, szukałam też w nich akceptacji i bezpieczeństwa.

Skutkowało to tym, że trafiając na fałszywych szefów i innych fałszywców udowadniałam im, że jestem lojalna i uczciwa. Oni bez żadnych skrupułów okradali mnie z czasu wolnego, a nawet z pieniędzy nic mi nie udowadniając, tylko wskazując na mnie, że to moja wina.

Nic dziwnego, że trafiłam również na despotycznego męża, bo uaktywniony syndrom uzależniający przyciągnął do mojego życia despotę. Skąd miałam wiedzieć, że to odczuwane przeze mnie przyciąganie nie jest miłością jak   myślałam, tylko przyciąganie toksycznego uzależnienia. To tak, jak pijak zawsze trafi do pijących wódę nie wiedząc, gdzie są, jak by miał w sobie nawigację.

Dałam przyzwolenie byłemu mężowi całkowicie kierować i rządzić swoim życiem, jak kiedyś w dzieciństwie oddałam swoje prawa starszemu kuzynowi, który mnie szturchał, bił abym była cicho dla dobra Mamy. Tak naprawdę ze swoich obowiązków opiekuna się nie wywiązywał, a rodzice tego nie zauważali.

Tak się działo w moim życiu, bo moi opiekunowie chcieli widzieć w Małej Irence dobre posłuszne dziecko. Nie byli świadomi, że torują jej trudną drogę do dalszego życia.

Paradoks polega na tym, że syndrom uzależniający powstał dlatego, że właśnie mała Irenka była bardzo posłuszna i bardzo chciała być kochana.

Irena

 

 

    

Jak spowolnić starzenie?

 

4 symptomy obaw przed starością według Napoleona Hill to:

1.Przedwczesne zwolnienie tempa życia – to błędne przekonanie, że potencjał zmniejsza się z wiekiem

2.Przepraszanie za swój wiek – należy wyrażać wdzięczność za wiek mądrości i zrozumienia

3.Tłumienie inicjatywy – traci się inicjatywę, jeśli bezpodstawnie wierzy, że jest się za stary

4.Udawanie kogoś młodszego – nawyk naśladowania sposobu ubierania młodych

 

 

 

 

Nie wiem, ile mi dane będzie pożyć, ale tego nie wiedzą nawet młodzi i tak naprawdę nie wie tego nikt, więc z tym tematem sobie odpuściłam. Kto mnie seniorce siedemdziesięcioletniej zabroni zakładać, że będę żyła np. 100 lat?

Jestem seniorką, pozbyłam się raka płuc i wielu chorób, a teraz planuję ogromną zmianę swojego życia, czy dam radę?

Czy mogę spowolnić proces starzenia się?

Pierwsze co zrobiłam, to zadałam sobie pytanie, czy mogę myśleć o przyszłości jak skończyłam 71 lat?

Eckhart Tolle pisze – Przyspieszasz procesy starzenia się gromadząc przeszłość w swojej psychice.

Zdecydowanie jest w tym zdaniu zawarta mądrość, bo jeśli naprawdę chce się coś jeszcze przeżyć, to nie mogę trzymać się przeszłości, której już nie ma.

A może już tylko zostało mi żyć życiem swoich dzieci? Cieszę się ich radością, ale to za mało, aby żyć swoim życiem, nie obciążając bliskich i nie przyspieszając procesu starzenia się, wystarczy, że prawo grawitacji zrobi swoje, nie muszę w tym pomagać, a będę, jeśli nic nie będę robić, tylko siedzieć i narzekać, że Panu bogu starość się nie udała.

Odpowiedź przyszła, że jak najbardziej tak, tylko muszę wziąć pod uwagę obecne zasoby jakimi dysponuję. Przeanalizować dokładnie swoje zdrowie i czym dysponuję, jakimi środkami materialnymi.

Następne pytanie sobie zadałam co chcesz Irena przez te 30 długich lat robić?

I po tym pytaniu zaczął się problem i miałam trochę pod górkę.

Biorąc pod uwagę swoje zasoby, to jakkolwiek to zabrzmi, głupotą by było jakbym nie brała pod uwagę swoich sukcesów zdrowotnych, bo jak by nie było dało mi to dużą dawkę doświadczenia, wiedzy i praktykowania wieloletniego w temacie zdrowia. Wszyscy się zgodzą, że każda choroba przyspiesza starzenie ciała, a więc trochę mam z głowy.

Jestem praktykiem i rozwiązywałam problemy niemożliwe do zrealizowania, a najważniejsze, to osiągnęłam lepsze zdrowie, a to najważniejszy sukces na pewno jest, ale czy najtrudniejszy?

Dla mnie obecnie trudnością jest osiągnąć większe zasoby finansowe, bo niska emeryturka nie wystarczy do zrealizowania nowych marzeń.

Póki co wzięłam się za planowanie przyszłego życia na 1- rok ; na 2- lata; na 5- lat; na 10;  a 20 i 30 lat tylko tak ogólnie.

Przy szczegółowym planowaniu zrobiłam rozeznanie, czym dysponuję poza doświadczeniem?

Dzieci już mieć nie będę – bo po co? Spełniłam się jako Matka. Więc nie będę wyznaczać cele jako 30 lub 40 latka, bo to mi już nie potrzebne.

Mam małą emeryturkę, ale aby wyjść z domu potrzebne są pieniądze. Nie na darmo jest przysłowie ”kto nie ma miedzi, to niech w domu siedzi”.

W czym się nie spełniłam, a mogę to zrobić bez względu na wiek?

Po przemyśleniu postawiłam sobie 30 celów i 70 marzeń, wszystkie ładnie wypisane powiesiłam na drzwiach w szafie.

Wszystkich celów nie ujawnię, aby nie zapeszyć, ale jeden cel który obecnie realizuję, to niezależność finansową, która jest niezbędna do realizacji następnych marzeń.

Cel i marzenia okleiłam zdjęciami na swojej tablicy marzeń, a przy każdym celu w punktach wypisałam cel i plan działania, bo bez tego się nie ruszę z miejsca.

Moim pierwszy krokiem w działaniu było poszukać sobie mentora, jak zdobyć wolność finansową bez względu na wiek. Poszukałam i już mam odpowiedniego – jest nim wspaniały Fryderyk Karzełek. Prowadzi obecni klub 555 i co dzień rano motywuje chętnych do działania, daje wartości potrzebne na drodze do niezależności finansowej. Sam przeszedł ogromną drogę od upadłości do dużych pieniędzy i teraz uczy chętnych jak tego można dokonać – chętnym serdecznie polecam #klub 555 Fryderyk Karzełek.

Powiem szczerze, że nie wiem, czy dam radę, potrzebuję dużo miłości i dużego wsparcia, abym w swoich celach wytrwała.

To dla mnie trudniejsze nawet, niż pokonanie raka płuc i inne przewlekłe choroby. Dałam sobie naprawdę trudne wyzwanie – muszę się wiele uczyć, bo teraz biznes robi się dzięki informatyce, a ja jeszcze 3 lata temu ledwo potrafiłam ze strachem włączyć komputer i pomyśleć, że 15 lat temu miałam ogromne zaniki pamięci. Dużo daję z siebie, siedzę przy komputerze parę godzin dziennie, uczę się kręcić filmiki i je montować, wkręca mnie to, tak bardzo, że już nic innego mnie nie interesuje, ale to bardzo trudne i naprawdę ciężkie, czasem myślę, że sobie chyba odpuszczę.

W działaniu cel mi się nie zmienia, ale plany co róż doskonalę i trochę zmieniam. Wynika to z tego, że w działaniu napotykam na problemy, które wymagają natychmiastowego rozwiązania.

Największe problemy napotykam sama z sobą, ze swoimi starymi nawykami i samodyscypliną. Do tej pory stare nawyki były dobre, ale teraz nie pasują do nowych wyzwań.

Absolutnie nowe do starego nie pasuje./ Oczywiście to brzydkie słowo starego dotyczy nawyków/

Aby zrealizować nowy cel i nowe marzenie, wiem, że jeśli nie dokonam zmian w sobie, to nie dam sobie szansy na zrealizowanie postawionych marzeń.

Proszę o miłość i wsparcie wszystkich, którzy mi dobrze życzą, bo bardzo od Was moi drodzy tego potrzebuję, dlatego serdecznie proszę o polubienia, kciuk w górę i serduszka.

Pozdrawiam wszystkich z MIŁOŚCIĄ.

Irena

 

 

 

Kiedy życie przemija

 

 

 

Kiedy się planuje i w ogóle myśli o przyszłości? Oczywiście za młodu i niekoniecznie wszyscy, są piękni i młodzi, którzy żyją bez celu, aż do emerytury.

Jeszcze jak się ma 50+ to stawia się nowe cele jeśli stare nie wypaliły, coś się planuje, ale jak się pójdzie na oczekiwaną emeryturę, to przestaje się o przyszłości tak konkretnie myśleć. Ogólnikami się kwituje, że teraz już tylko potrzebuję zdrowia i spokoju.

Natura nie lubi próżni, więc czym tą lukę seniorom wypełnia?

A – życiem dzieci

B- życiem wspomnieniami, czyli przeszłością.

I tutaj popełnia się największy błąd i ja tego błędu popełnić nie chcę.  Naukowo zostało udowodnione, że trzymając się przeszłości, lub żyjąc życiem innych przyspiesza się proces starzenia, a demencji starczej chciałabym uniknąć, już miałam zaniki pamięci, ten koszmar jest mi znany i nigdy więcej takiej powtórki.

O tym każdy może się przekonać, obserwując starsze osoby, których dopadła starość – pamiętają dobrze zdarzenia z przed 20 laty, a zapominają co robili dwie godziny temu. Przed demencją zaczyna się zwykle od tego, że przestaje się mieć swoje cele, a obecność straszy samotnością i by jej nie odczuwać ratunkiem są wspomnienia, czyli życie przeszłością.

Niestety ta część mózgu odpowiedzialna za obecność i przyszłość nieużywana zanika podobnie jak każdy nieużywany mięsień.

To wszystko prawda, tylko co robić, jak się ma 70+, jakie wyznaczać sobie cele? Jaką planować przyszłość?

Życia bez przyszłości doświadczyłam wcześniej, jak znalazłam się między śmiercią, a życiem w cierpieniu. Miało to miejsce jak zachorowałam na nieuleczalnego raka z diagnozą nieleczony 5 tygodni życia, a leczony 6 miesięcy.

Dane mi było stanąć przed wyborem, co zrobić z końcówką uciekającego życia? Żyć jak do tej pory, zażywać środki przeciw bólowe i udawać, że raka nie ma? Miałam duże zaniki pamięci, ale jak mi wracała to nie mogłam pozwolić, by rak pożerał mnie żywcem bez żadnych przeszkód.

Podjęłam decyzję walki, a resztę pomogła mi córka. Powiedziała mi, że damy radę, Mamo nie jesteś sama, jestem z Tobą z całym sercem pomogę w tej nierównej walce. Skoro na całym świecie na ten typ nie ma leku, to postanowiłam, że skoro muszę umrzeć, to on padnie razem ze mną, ja nie mam nic do stracenia, przecież i tak umieram to mogę wypróbować na sobie różne metody znane na świecie, ale nie stosowane przez lekarzy. Tak jak postanowiłam, zgodnie z planem robiłam, bez obaw, bo co już może zaszkodzić umierającej?

Wszystkie cele, wszystkie marzenia, które były nie zrealizowane wyrzuciłam jako nieaktualne i aby za nimi nie mieć żalu, wstawiłam od razu nowe cele i nowe marzenie. Może dla patrzących z boku może wydawać się koszmarne przygotowanie do śmierci, ale nie dla umierającej. Dla mnie koszmarem było przejść na drugą stronę z uczepionym „demonem” w środku.

Głównym celem stało się osłabić raka, a wzmocnić swoje siły i odporność, ile będzie to możliwe.

Miałam tylko jedno marzenie, znaleźć różne inne sposoby na raka nie rezygnując z leczenia akademickiego.

W tym okresie całkowicie skupiłam się tylko na tym jednym celu i jednym marzeniu. Ze swojego życia okresowo całkowicie wyłączyłam TV i czasopisma. Robiłam tylko wszystko to, co może podnieść moją odporność albo trochę osłabić raka.

Tym wyborem strzał okazał się w dziesiątkę, chociaż walka była bardzo męcząca i bardzo długa, bo około pięć lat walczyłam ze wznową.

W okresie walki wypraktykowałam, że kiedy chwilowo poddawałam się magii wspomnień miłych chwil z przeszłości, automatycznie wzbudzałam za nimi tęsknotę i żal, że umieram i już podobnych chwil nie przeżyję więcej. Profesor onkolog Bruce Lipton w książce pisał, że takie tęsknoty i żale, to doskonałe środowisko dla raka wątroby, a kręgosłup też tego wszystkiego nie byłby wstanie udźwignąć i rak tylko na to czekał, a ja powiedziałam sobie, nie doczekanie twoje.

Rakowi nie dawałam sposobności, by nabierał sił, tylko brałam się za wzmocnienie swoich, różnymi sposobami. Spacery, medytacje, dieta, terapie uwalniające mnie z toksycznych schematów i przekonań były bardzo uciążliwe, ale podnosiły odporność.

Nowe cele, nowe marzenia, a za nimi odpowiednie działania doskonale po pewnym czasie zahamowały rozwój choroby.

Tak naprawdę to mogło się wydawać, że zostałam bez przyszłości, bo skończyła się przyszłość ze starymi celami i marzeniami który, ten rozdział życia rak na zawsze zamknął. Śmiertelna choroba na zawsze zmienia całe życie, tylko tak naprawdę to dotychczasowe, bo Pan Bóg jak zamyka jedne drzwi, to otwiera drugie, tylko trzeba je dojrzeć i użyć sporo sił, aby je otworzyć.

Będąc pozbawiona realizacji przyszłości z celami i marzeniami z przed diagnozy, postawiłam sobie nowy cel, nowe marzenia zgodne z sytuacją, zgodne z faktami jakimi mi przyszło być otoczoną – czyli; rakiem, krótkim czasem, małymi możliwościami finansowymi, ale dużym wparciem córki. To były bardzo skromne zasoby, ale były i według tych zasobów stawiałam cele i marzenia.

Moją przyszłością stało się pokonać raka i przygotować się na przejście na drugą stronę na tyle, aby spokojnie opuścić naszą stronę życia, tak jak kiedyś widziałam to u swojej kochanej Mamy.

Już sama decyzja, nowe cele, nowe marzenia dały mi automatycznie od razu dużą dawkę energii co uwidoczniło się jednocześnie lepszymi wynikami przy badaniach lekarskich. To z kolei podnosiło mi wiarę, że moje działania walki z rakiem mają sens.

Wzmocnienie wiary bardzo mi było potrzebne, bo wiele osób łącznie z lekarzami twierdzili, po co się torturuję, lepiej abym starała się ostatnie dni spędzić spokojnie z bliskimi, choćby na miłych wspomnieniach. Niektórzy moje lepsze samopoczucie zganiali na psychikę, czyli iluzję, wiedząc, że mam zaniki pamięci, kiwali z politowaniem głowami, co ona z resztką swojego życia wyprawia?

Tylko moja córka i ja wiedzieliśmy swoje i tych uwag nie braliśmy pod uwagę, mimo wszystko, milcząco dalej realizowaliśmy wytyczony cel.

Z tego okresu wszystkie moje cele zrealizowałam, a marzenia się spełniły z nawiązką, bo zakładałam, że raka uśmiercę razem z sobą, a okazało się, że ja w tej walce przetrwałam, a on padł i już się nie podniósł więcej.

Powyższy bagaż doświadczeń przydał mi się, kiedy skończyłam kolejną już siódmą dziesiątkę.

Co zrobiłam? Jak zaplanowałam sobie dalsze życie? Moi kochani, jeśli was to interesuje, to zapraszam na następny post.

Irena

 

Przekorny los

 

   Co zniszczyło szczęśliwy związek?

 Jak skończyłam 65+  dopiero zaczęłam pomalutku jako kobieta się spełniać, ale zanim się tak stało, to przez wiele lat brałam życiowe lekcje, dlaczego tak długo? Może można było swoje lekcje odrobić wcześniej? Jak Wy moi drodzy uważacie?

Marzyłam, aby być zdrową, ładną i bogatą, a byłam chorowita, brzydka i biedna.

Dlaczego marzenia nie zawsze się spełniają?

Szłam przez życie upadając i podnosząc się, z nadzieją, że coś się kiedyś dobrego i mnie przytrafi, że los się do mnie też uśmiechnie, a spotykały mnie tylko rozczarowania.

Na szczęśliwy los nie liczyłam, bo uważałam, że nie mam szczęścia i tak było. Gdyby było losowanie komu przypadnie najcięższa praca, to taki los na pewno bym wylosowała. Natomiast nigdy pieniędzy żadnych nie wygrałam ani w spadku nie otrzymałam.

Zgodnie z ludowym przysłowiem, ”że oszczędnością i pracą ludzie się bogacą” całe życie tyrałam jak osioł, by wyjść na prostą z biednej rodziny. Sumiennie odkładałam każdy grosz na konto PKO w banku Polskim, ale w okresie inflacji wszystkie oszczędności przepadły.

Jednak był taki moment w moim życiu, że poczułam sercem i całą sobą swoje wymarzone szczęście.

Mnie się nie wydawało, tylko byłam pewna, że od pewnego dnia będę żyła długo i szczęśliwie.

Było to dawno temu, ale są chwile, które nigdy się nie zapomina i ja która uważałam siebie za takie nic, takie chwile przeżyłam.

Pewnego zwyczajnego dnia będąc młodą dziewczyną, jak zwykle poszłam z koleżanką do kawiarni na kawę. Przy wejściu okazało się, że nie ma wolnych miejsc, gdy zamierzałyśmy z tego powodu wyjść, podeszło do nas dwóch eleganckich młodych panów i zaprosili nas do swojego stolika. Jednemu z nich od razu przypadłam do gustu i z mojej strony było podobnie. Od samego początku wydawało mi się, że znamy się jakby od dawien dawna.

Tak zaczęła się ta cudowna gra z przyszłym moim mężem i ojcem moich dzieci.

Nasza znajomość początkowo koleżeńska szybko przerodziła się w wielką miłość. Był obiektem zazdrości wszystkich moich koleżanek. On wykształcony, przystojny młody inżynier z nowiutką skodą – co w tamtych czasach było mało spotykane, by młody człowiek miał taki ładny samochód i dobrze płatną pracę. Czułam się jakbym spotkała prawdziwego księcia na białym koniu.

Ja też nieźle zarabiałam jako księgowa w banku z perspektywą otrzymania niebawem służbowego mieszkania w wojewódzkim mieście, tak że nikt nie mógł mi zarzucić, że zakochałam się w jego kasie.

On był prawdziwym dżentelmenem i zawsze za wszystko płacił, nawet opłacał nasze wspólne podróże po Polsce, bo wojaże zagraniczne zostawiliśmy na potem. Ja się przed jego pieniędzmi wzbraniałam, ale on twierdził, że pieniądze jemu nie są potrzebne, a mnie przydadzą się bardziej. Trudno było zaprzeczyć, mimo wysokich zarobków potrzeb miałam sporo, bo wszystkiego musiałam dorabiać się sama.

Spotykaliśmy się dość często, a czas wspólny upływał nam szybko, bez względu na to, co razem robiliśmy. Czasem długie godziny siedzieliśmy przy herbatce w kawiarni, czasem chodziliśmy do kina, teatru, wspólnie planowaliśmy swoje urlopy, które zawsze dla nas były udane, bez względu, gdzie byliśmy i bez względu na pogodę, ważne, że razem.

To naprawdę był piękny i szczęśliwy okres w naszym życiu. To co się stało?

Przecież nic nie stało na przeszkodzie, abyśmy wiedli długie i szczęśliwe życie! Dlaczego stało się inaczej?

Sielanka skończyła się po ślubie, ale co to był za ślub! Niby skromny, ale cała moja rodzinna wieś opijała nasze szczęście, a to i tak na nie wiele się zdało.

Powiem, dlaczego – obydwoje byliśmy zaprogramowani w „schemacie oczekiwania” A ślub uaktywnił tego schematu działanie! Że kieruje nami toksyczny program, nie zdawaliśmy sobie sprawy, bo wszystko się działo w naszej podświadomości.

Tak naprawdę to on kochał swoje wyobrażenie o mnie, ale nic nie mówił, a ja kochałam swoje wyobrażenie o nim i też milczałam w tym temacie.

Po ślubie zamiast mówić o swoich oczekiwaniach, to ja nic nie mówiąc zaczęłam spełniać jego oczekiwania, ale zgadywałam i najczęściej błędnie, bo skąd miałam wiedzieć? Przecież w tym temacie milczał, mimo, że pytałam i tak było odwrotnie.

Mój zaprogramowany schemat bazował na przekonaniu, że żona tak mężowi musi dogadzać, aby on był z życia zadowolony, w ten sposób wzięłam odpowiedzialność za jego życie, oczekując, że on weźmie odpowiedzialność za moje życie?

W praktyce w domu wszystko robiłam sama, sprzątałam, prałam, gotowałam, robiłam zakupy, zajmowałam się dziećmi.

W swojej pracy podobnie dbałam o miłą atmosferę współpracowników, co powodowało ogromne spięcie, aby czasem kogoś niechcący nie obrazić.

Zmęczenie, stres i brak czasu pomału zabijał moją kobiecość, a tym samym wszystko to, co jemu podobało się we mnie w okresie narzeczeństwa. Jego postawą wobec mnie byłam rozczarowana, że nie doceniał mnie jako żony i matki, ani tego, że wszystko w domu robiłam sama. Udowadniałam, że jestem dobrą żoną i matką naszych dzieci, ale nic od męża nie wymagałam, więc skąd miał wiedzieć jakie są moje oczekiwania?

Po rozwodzie powiedział mi, że owszem było mu ze mną wygodnie i nigdy by ode mnie nie odszedł, ale tylko przy Wandzi spełniał się jako mężczyzna, bo była prawdziwą kobietą, a ja nią przestałam być.

Starałam się być miła, oznaczało to, że starałam się mężowi podporządkować. On tego nie rozumiał i ja też tego nie rozumiałam. Skoro dobro powraca, to dlaczego od niego nie wracało!? Dlaczego on mi tego nie odwzajemniał?

 Nic z tego, to był toksyczny schemat, więc taki sam powracał.

Na przykładzie podam jak niszcząco na nasz związek działał schemat, który nami podświadomie kierował.

Mimo moich starań on miał kwaśną minę, to nie brałam pod uwagę, że jego niezadowolenie mogło mieć zupełnie inną przyczynę nie związaną z domem i ze mną, tylko popadałam w poczucie winy, a jak wina to i kara.

Jeśli jego zdenerwowali w pracy, to frustrację przelewał na mnie, a ja przejmując odpowiedzialność, przyjmowałam wszystko na siebie. Moje poczucie winy on pokazywał mi poprzez projekcję na mnie, oczywiście na poziomie podświadomym. Bo świadomie to krzyczał na mnie, wymachiwał przed nosem rękoma, a ja nie wiedziałam o co?

Schemat oczekiwania zniszczył nasz związek, tak musiało się stać, aby poprzez traumę rozwodu mogłam usłyszeć, co krzyczy do mnie podświadomość? – Irena jesteś w toksycznym schemacie! Zacznij myśleć o sobie, a nie oczekuj, że ktoś zrobi to za ciebie. Owszem jak trochę pomyślisz o sobie, to dopiero i inni o tobie pomyślą!

Niestety ja tego w tamtym okresie nie słyszałam, dotarło to do mnie później, dopiero, jak zaczęłam uwalniać toksyczne schematy.

Miłość wiele zniesie, ale trzeba dać jej szansę i niszczycielskie schematy uwolnić, póki jeszcze miłość trwa.

Życzę wszystkim udanych szczęśliwych związków.

Irena

 

„Z butami milionerki pod mostem”

Już samo świadome przyznanie się przed sobą do swoich słabości może nam pomóc rozwiązać wiele problemów i zapobiec dramatom.

Wiedza jest siłą, a wiedza o sobie jest mądrością – Autor C.C.Tipping

 

Pieniądze szczęścia nie dają, niestety ich brak nieszczęściu nie zapobiega, to jak już ma się być nieszczęśliwym, to lepiej z pieniędzmi niż bez.

Aby mieć pieniądze wystarczy poznać siebie, uwolnić się od lęku i destruktywnych przekonań. Czasem naprawdę wystarczy przez chwilę pomyśleć i zastanowić się nad sobą.

Takim przykładem była Marysia, która jak sama twierdzi „ znalazłam się w butach milionerki pod mostem”.

W trakcie rozmowy wtrąciłam Marysi pytanie; Co ty mówisz?  Jak to możliwe? Znam trochę Ciebie zawsze jesteś operatywna i lubisz nowe wyzwania.

A Ona na to; No właśnie, to że ja lubię, nie pomyślałam, że bliscy mojemu sercu niekoniecznie muszą podzielać moją pasję, Marysia zaczęła opowiadać.

Pewnego dnia jak dojrzała w mojej głowie nowa pasja, nowe wyzwanie i nie chcąc się pozbywać dobrze prosperującej firmy przekazałam całą firmę mężowi. Byłam z nim już 15 lat i mieliśmy dorastające dwoje dzieci. Męża miałam uczciwego, pracowitego, dlatego z czystym sumieniem mogłam mu swoją firmę powierzyć, a właściwie to naszą, bo nie mieliśmy rozdzielności finansowej. Mąż na poczet dobrze prosperującej firmy zadłużył się w banku na parę milinów, aby rozszerzyć działalność. Niestety nieoczekiwanie firma zaczęła przynosić mniejsze dochody, odsetki od zadłużenia rosły aż w końcu nie było możliwości spłaty.

Nim ja rozwinęłam swoją nowa działalność zgodnie ze swoją pasją, mąż firmę doprowadził do bankructwa. Straciliśmy wszystko, łącznie z domem. Wyeksmitowani pojechaliśmy do kochanej mamy, która udzieliła nam wsparcia. Niczym sparaliżowana całą sytuacją, po drodze na dworcu odłączyłam się na chwilę i bezwiednie poszłam w nieznanym kierunku.

Ocknęłam się pod mostem kolejowym, boso trzymając w rękach swoje buty, już byłej milionerki.

Opowiedziała jak zadawała sobie pytania koncentrując się w szczególności na jednym pytaniu;

Kim jestem?

Marysia opowiada mi dalej jak by mówiła sama do siebie:

Zadałam sobie to pytanie patrząc na swoje bose nogi, które nie były już godne nosić buty milionerki. Patrzyłam raz na swoje buty, a raz na bose stopy i ciągle pytałam siebie kim jestem? Co się stało? Dlaczego to nam się przytrafiło? To moja wina!!  Nie!   to męża wina!!  Po co powierzyłam mu swoją firmę!!  Tak stojąc nurtowały mnie pytania i pretensje do siebie i męża.

Nagle gdzieś z zewnątrz sama przyszła odpowiedź na pytanie kim jestem?  Tak, to takie proste, jestem bankrutem. Dlaczego tak się stało?  To też proste, przecież pragnęłam nowego wyzwania. To dlaczego przekazałam firmę mężowi?  On tej firmy wcale nie chciał, przyjął ją by mnie pomóc, bo żal mnie było dobrze prosperująca firmę sprzedać.

W tym momencie zrozumiałam, że zgubiło nas zbyt duże przywiązanie do firmy, a właściwie to tylko moje, bo mąż chciał mi pomóc, tylko pomoc przerosła jego możliwości. On lubił spokojnie pracować, cieszył się życiem, nigdy nie interesowało go robienie pieniędzy, a nie prowadzenie firmy. Przecież za to go właśnie kochałam.  On mnie też kochał za moje pasje, za moje wyzwania podziwiał i kochał.

Drugim pociągiem dołączyłam do Rodziny, ze łzami w oczach wszystkich przeprosiłam, w szczególności mojego męża. Mąż też płakał, przepraszał mnie mówiąc, to ja Ciebie chciałem prosić o wybaczenie, a Ty mnie przepraszasz?  Za co?

Odpowiedziałam mężowi, że chciałam byś był inny niż jesteś, bo na dany moment było mi wygodniej firmę wcisnąć Tobie niż pozbyć się do niej przywiązania i ją sprzedać, by spokojnie móc realizować się w nowym wyzwaniu.  Wyznałam mu szczerze jak na spowiedzi.  Po tych słowach mąż z całą Rodziną przytulili mnie do siebie i wszyscy wzajemnie wybaczaliśmy sobie nasze słabości.

Uczciwe uczucia są zawsze silne – skomentowała swoją opowiedzianą historię.

Myślę,  że Marysia wyciągnęła lekcję  życia, dlatego dała sobie możliwość  odbić się od dna i iść dalej.

Wiadomo mi, że Marysia po 10 latach pracy we Włoszech spłaciła wszystko co do grosza i wróciła do kraju, do swojej Rodziny. Była dumna, że nawet udało jej się odkupić ich zlicytowany dom.

Opowiedziała mi krok po kroku jak z niczego we Włoszech zarobiła  ciężką pracą, ale uczciwie parę milionów. Tylko to jest długa historia na inną opowieść.

Czasem poznanie siebie, zadbanie o swoje wnętrze jest bliskim bardziej pomocna niż inna forma pomocy.

Irena

 

Nowe życie

  

 

Wiele osób jest chętnych do pomagania i pocieszania w cierpieniu, ale niewielu do dzielenia radości z osiągniętych sukcesów. To jak to jest? Czy przyjaciół poznaje się w biedzie?

Dlaczego jakaś osoba nie potrafi cieszyć się radością przyjaciela, ale chętnie pomaga i zawsze pociesza w cierpieniu?

Czy znacie takie osoby w swoim otoczeniu?

Czternaście lat temu miałam wybór albo wstąpić na nową ścieżkę życia, albo z godnością umrzeć. Automatycznie przyszło mi na myśl pytanie – dlaczego nie zmieniłam swojego życia wcześniej?

Odpowiedź przyszła prosta jak budowa cepa, to moje przywiązanie do smutku, bólu, cierpienia, trzymały mnie mocno niczym w zamkniętym więzieniu bez wyjścia. Mało tego, to nawet byłam ze swojego życia zadowolona. Teraz kiedy otworzyłam sobie bramę do wolnych emocji i systematycznie uwalniam się od uwięzionych uczuć, zobaczyłam, że silnie związana byłam z grupa osób o podobnych emocjach, aby nie powiedzieć, że bardziej niż do swoich toksycznych uczuć. Związku z tym, nie byłam samotna, miałam z kim dzielić smutki, ale gorzej było z radością.

Niestety do dzielenia radości z osiągniętych sukcesów jest niewielu, podobnie jak chętnych do pracy nad zarządzaniem swoimi emocjami i swoim życiem. Kiedy zapraszam do wolności emocjonalnej, to większość odpowiada, że sobie radzą i zaraz opowiadają, jak dzielnie znoszą swój ból i cierpienie. Są ferm etycznie zamknięci na najmniejszą zmianę na lepsze. Ja też taka byłam, u mnie nastąpiło przebudzenie dopiero w determinacji, jak zachorowałam na nieuleczalnego raka, przecież tak być nie musiało, dlatego opowiadam swoją historię, aby ktoś mógł zaoszczędzić traumatycznych przeżyć.

W świecie wolnym od wielu toksycznych uczuć jest nas tak bardzo mało. Jestem aktywna, wychodzę do ludzi, mam męża, dzieci, mimo tego czasem czuję się źle jak wokół mnie jest tyle bólu i cierpienia.

Kiedyś myślałam, że przyjaciół poznaje się w biedzie, moje życie zweryfikowało, że to nieprawda, bo o wiele trudniej podzielić się radością. Kiedy było mi źle, miałam wielu przyjaciół z którymi mogłam porozmawiać i było komu mnie pocieszyć.

Obecnie jak cieszę się z sukcesu pokonania problemu, to nie zawsze mam tą radość z kim dzielić.

Byłoby super, gdyby można było ukryć problemy tak, aby znikały z naszego życia, ale tak nie jest. Ukryte nadal rosną w siłę już bez żadnych przeszkód, dopóki nie ujrzą „światła dziennego”.

W takich chwilach przypominam sobie, co ja dawniej robiłam, jak nie radziłam sobie z problemami i smutkiem? Po prostu starałam się o nich nie myśleć tak długo, aż los zadecydował za mnie, najczęściej nie po mojej myśli. Z bólem fizycznym nie trzeba było sobie radzić, wystarczyło być obowiązkowym w przyjmowaniu leków i dzielnie cierpienie znosić i jeszcze bliscy   podziwiali jak dzielnie znoszę ból.

Obecnie nie przyjmuję żadnych leków, a ból wykorzystuję do rozwiązywania smutków i problemów i moim marzeniem jest, aby wszyscy byli szczęśliwi, wolni od bólu i cierpienia. Niestety, mogę pomóc tylko tym, którzy sami chcą dokonać w sobie zmian.

Nikt nie lubi świadomie cierpieć, te blokady są w naszej podświadomości i trzymają nas schematy życiowe, które przyjęliśmy, najczęściej we wczesnym dzieciństwie.

Po swojej odmianie inaczej do swojego bólu podchodzę.  Inni zadają pytanie, dlaczego? Lub są pogodzeni z bezsilnością, ja zadaję pytanie, jaką informację ten ból chce mi przekazać?

Kiedy ponownie widzę zdarzenie, to prawie zawsze okazuje się, że prawda tego zdarzenia jest inna niż ja kiedyś to sobie zaprogramowałam.

Tak np. było, jak wpadłam do kotła gotujących się obierków. Ojciec jak mnie wyciągnął, to byłam pewna przez 50 lat, że najpierw mnie zbił uderzając ręką w poparzone miejsca, denerwował się na mnie, położył nerwowo na łóżko i dopiero pobiegł zadzwonić po pogotowie.  Po wejściu do podświadomości z poczuciem winy, ponownie zobaczyłam to samo zdarzenie w innym świetle. Prawda okazała się inna, Ojciec otrzepywał ze mnie ręką gorące   obierki, przyklejone do mojej sukienki i ciała, a ja mylnie odebrałam jako dawanie mi klapsów.  Denerwował się tym, że ja cierpię, a On jest bezsilny, ale nie na mnie, jak do tej pory myślałam.

W okowach uczuciowej niewoli, już bym nie mogła przebywać, bo to nie byłam ja, dopiero tutaj na wolności mogę być sobą.

Na szczęście wiele osób już taką samą wolnością się cieszy, tylko po większej części są to osoby młode, a moje pokolenie na zmiany jest bardzo odporne.

Mało jest nas przeżywających trzecią młodość o pomysłach na siebie, jak się ma 60+ z watem. Trudno jest przełamać stereotyp, że pozostało nam już tylko zajmować się wnukami i chodzić do kościoła. Co wcale nie znaczy, że mam coś przeciwko, mam na uwadze tylko to, że myśmy już swoje zrobili, wypracowali i mamy prawo w końcu pomyśleć o sobie i coraz częściej mówić nie, by żyć z myślą o sobie.

Wierzę, że niebawem coraz więcej osób po 60+ zacznie się wyzwalać z uwięzionych uczuć podobnie jak tysiące młodych.

Młodzi mają inne priorytety i inne pomysły na swoje życie i zupełnie inaczej korzystają ze swojej wolności, po wyjściu z krainy ofiar. Cieszy mnie to, że co raz więcej młodych uwalnia swoje uwięzione emocje, biorą swoje życie na swoją odpowiedzialność, by żyć tak jak sami chcą, a nie tak, aby komuś to się podobało.

Będąc wolna z uwięzionych wielu emocji, czuję się tak, jak bym żyła w innym ogromnym świecie, rozglądam się po nim, który wydaje mi się większy, jak by normalnie się poszerzył, może dlatego, że dałam sobie więcej wyborów?

Tylko smuci mnie to, że tych z trzecią młodością w moim świecie jest tak ciągle niewielu.

Wiele osób zbliżonych wiekiem do mnie myśli jeszcze stereotypowo, co ktoś od życia może jeszcze   chcieć więcej jak swoje już przeżył i ma   60 + wat i jest po ciężkiej chorobie?

Co wy o tym myślicie?

Mimo ukończonych 70 lat ja idę nową wybraną ścieżką dla mnie nieznanym świecie, ale z wiarą, że życie pięknem jak zawsze, nieraz mnie zaskoczy, czego z całego serca tego wszystkim życzę.

Irena

 

Niewinne kłamstwo

 

 

 

 

Jak odkryłam nieświadomy schemat zmartwienia, niszczący układ krążenia? Co było tego przyczyną?

Opiekunowie drobnymi kłamstwami okłamując małe dzieci, nie zdają sobie sprawy jak bardzo poważnie może to wpłynąć na całe ich życie.

Weszłam w medytację, by poczuć prawdziwe uczucia tu i teraz.  Kierując się zadanym pytaniem – dlaczego mam przymus zamartwiania się?  Od nitki do kłębka weszłam do źródła problemu, które znajdowało się w dalekiej przeszłości.

Wizualnie zobaczyłam siebie niczym na filmie, jak miałam dokładnie 3 latka i sześć miesięcy. Widzę siebie w lesie, a obok dość wysoko na hamaku zrobionego z płachty uwieszonej na drzewie śpi mój malutki braciszek. Wiem, że mam go pilnować, aby nie ukradli go „cyganie”. Próbuję daremnie zobaczyć czy czasem się nie obudził. Czuję przejmujący strach przed wilkami. Jako trzy letnia Irenka oceniłam błyskawicznie, że braciszek jest wysoko i przed wilkami bezpieczny, ale ja wystawiona jestem wilkom na widok, a tym samym na pożarcie. Przerażona płaczę i szukam schronienia.  Szybkim ruchem znalazłam się w dołku pod krzakiem i z daleka przez łzy obserwuję hamak ze śpiącym braciszkiem.

Nie wiem, jak znalazłam się w domu z pytaniem, gdzie jest mój maleńki braciszek? Wszyscy pytani odpowiadali mi, że porwali go „cyganie”.

Od tak okropnej wiadomości ja, będąc trzy letnim dzieckiem zamarłam i poczułam się winna.  Zrobiło mi się bardzo smutno i martwiłam się co mu tam porwani zrobią. Dotarło do mnie, że straciłam braciszka, a bardzo go kochałam. Czułam się zła, niedobra, bo nie upilnowałam braciszka, nie ważne, że bałam się wilków, ja byłam już duża, miałam 3,5 roku, a on był taki malutki.

Widzę siebie jak chodzę po całym domu smutna bez celu, bez chęci na zabawę. Ciągnięta przez kolegę poszłam do sąsiadów idąc za nim jak cień. Aż nagle przez otwarte drzwi podejrzałam jak mój mały braciszek z gołym tyłeczkiem raczkuje sobie przy oknie przy ławie.

Ten widok bardzo mnie ucieszył, zaskoczył i zdumiał, że braciszek się odnalazł i nikt mnie o tym nie powiedział, a ja tak bardzo o niego się martwiłam niepotrzebnie.

Nikogo nie obchodziło, że ja się martwiłam, nikt mnie o odnalezieniu braciszka nie powiadomił, tylko jeszcze przygadywali, że to z mojej winy braciszek zaginął.

Automatycznie za to zaprogramowało mi się przekonanie, że Rodzice, ciocie i wujkowie mnie nie kochają i nikogo nie obchodzi, że ja za braciszkiem wylewam łzy. Nie upilnowałam go, to mam za swoje.

Przekonanie – „Nikt mnie nie kocha”. „Zmartwienia są wynagradzane” „Jak bym się nie zamartwiała, braciszek by się nie odnalazł”

W dorosłym życiu skutkowało to tym, że zawsze w pierwszej kolejności otrzymywał np.  śniadanie mąż, chociaż małe dziecko płakało. Powstawały u mnie wewnętrzne konflikty, bo dzieci kochałam nad życie i nie mogłam pogodzić obsługę despotycznego męża z opieką nad dzieckiem.  Dziś nie dziwi mnie, że już za młodu chorowałam, miałam usuwany pęcherzyk żółciowy i problemy z nerkami. Wraz ze zmianą świadomości, toczyłam z mężem walkę o zaspakajanie w pierwszej kolejności potrzeb dzieci, aż skończyło się rozwodem, ale w podświadomości ciągle czułam się winna.

Teraz wiem, że mój pierwszy mąż był projekcją moich destruktywnych przekonań.

Z tego też powodu, dopóki dzieci się nie usamodzielniły, nie chciałam z nikim wchodzić w związek.

Z perspektywy czasu wiem, że mnie jako trzylatkę nastraszyli, abym pozostawiona już nigdy nie oddalała się od braciszka, bo bali się, że mogę gdzieś zabłądzić, lub utopić się w bagnach.

Nikt z dorosłych w owym czasie nie przypuszczał, że z powodu nastraszenia uczynią mi taką krzywdę. Dzieci w powojennym okresie były bardzo doceniane, kochane i ważne. Niestety to były czasy, kiedy małe dzieci na okres pilnych prac zostawiano same w różnych miejscach.  W tamtym okresie nie było dramatu z tego tytułu, że małe dzieci zostały same. Tylko kiedyś nawet nieznajomi byli dobrymi wujkami i ciotkami i w potrzebie jak byli w pobliżu udzielali pomocy, opieki i w razie konieczności powiadamiali Matkę. Nikomu nie przyszło do głowy by dzwonić po milicję, że dziecko jest samo i potrzebuje pomocy.

U mnie po spojrzeniu na zdarzenie w innym świetle, automatycznie nastąpiło samo wybaczanie oraz wybaczanie wszystkim opiekunom.

Otworzyłam się na miłość, bardziej pokochałam siebie, a moi bliscy na tym korzystają, bo mam dla nich teraz więcej miłości.  Dolegliwości ciała zniknęły i poczułam radość, przypływ energii i wielką ulgę.

Im bardziej kochamy siebie, tym więcej możemy ofiarować innym.

Życzę wszystkim dużo MIŁOŚCI.

Irena

 

 

Co mówią sny?

 

 

 

 

 

Senne emocje to ważne dla nas informacje, co dzieje się obecnie w naszym życiu. Do treści snu nie przywiązuję większej uwagi, ważne są dla mnie zawarte w nich uczucia.

Zapisuję odczuwane we śnie emocje, np. lęki, wstyd, złość, radość i z tymi odczuciami przeprowadzam terapię emocjonalną. W ten sposób bezbłędnie trafiam do „demonicznych” zapomnianych zdarzeń z przeszłości.

„Kto powiedział, że sny i koszmary nie są tak samo rzeczywiste jak „tu i teraz” –  Autor John Lennon

Jeden ze snów, który odzwierciedlał moją emocjonalną obecną rzeczywistość.

Sen – jestem z byłym mężem i dbam o niego, aby się nie przeziębił. On leniwy, znudzony, ja biorę to za przejaw choroby. Wmuszam w niego soki, witaminy i dbam by spokojnie wypoczywał. O siebie nie dbam, nie chcę zauważać, że bardzo źle się czuję, jestem osłabiona i coś złego dzieje się w moim ciele. Byłam przekonana, że jak mężowi jest dobrze, to i mnie musi być dobrze.  Mam w nim poczucie bezpieczeństwa.

Senne emocje uświadomiły mi, że swoje dobre samopoczucie uzależniam od osób, z którymi przebywam.

Lubię dobre samopoczucie innych, więc kierując się tym lubieniem dbam o dobre samopoczucie innych kosztem swojego zmęczenia i zdrowia. Niemożliwe jest dobrze się czuć jak się jest zmęczonym, osłabionym i doskwiera zdrowie. Zapominam, że może ktoś w mojej obecności też wolałby mnie z dobrym samopoczuciem, a nie zmęczoną.   Sen dał mi też informacje, że szukam bezpieczeństwa tam, gdzie go nie ma.

Z byłym mężem jestem po rozwodzie 26 lat, a od 10 lat on już nie żyje. Zdarzenie we śnie było iluzją, ale emocje senne były realnie odzwierciedlające moje toksyczne przekonania.

Uświadomienie sobie jakie mam   blokady, to bardzo wiele, ale za mało aby uzdrowić swoje życie i ciało.

Terapia była trudna, moje uzależniające przekonania przykryte były wieloma warstwami innych przekonań i wieloma warstwami destruktywnych emocji. Zmuszona byłam terapie prowadzić etapami przez dwa tygodnie.

W tym czasie mocno odczuwałam bóle w okolicach serca, wątroby i stawów palców u rąk. Ciągle chciało mi się płakać i chociaż powstrzymywałam płacz to i tak oczy mi piekły jak bym ciągle płakała. W końcu dałam sobie przyzwolenie na płacz i przepłakałam całą noc. Za to na trzeci dzień poszła mi energia i poczułam się lekka i zdrowa – dolegliwości zniknęły.

W koszmarach sennych, po przeanalizowaniu sennych emocji, można zauważyć, że „demonami” są nasze ukryte lęki, wstyd, poczucie winy i rozżalenia, wówczas może się okazać, że koszmary nie są tak straszne jak się zdawało.

Miłe przyjemne sny, z których aż nie chce się człowiekowi  obudzić, jest ukryta radość oraz inne  przyjemne przeżycia do których nam się wydaje, że nie zasługujemy, ale to nieprawda, po przeanalizowaniu okazuje się, że  jak najbardziej zasługujemy.

Czy wy też macie takie przepowiadające sny?

Irena

 

Myśli które bolą

Musimy popełniać błędy, zanim staniemy się fachowcami, unikanie ich doprowadza do wewnętrznego stresu, a w konsekwencji do poważnych chorób. A. Loyd pisze, że niemal wszystkie choroby mają jedną przyczynę  – STRES!

Jak uważacie, czy myśli, które przychodzą same, to pojawiają się dla naszego dobra?

Niekoniecznie tak jest, czasem pojawiają się po to, aby utrudnić rozwiązanie nurtującego nas problemu, a czasem po to by zagłuszyć poczucie winy, jeśli z różnych powodów unikamy zrobienie czegoś ważnego.   

Jacek, aby otrzymać lepiej płatną pracę miał zdać egzamin uprawniający do pracy na dużych dźwigach. Kiedyś na nich pracował, ale to było dawno i musiałby sobie wiele rzeczy przypomnieć.  Najpierw pytał się znajomych, którzy na dźwigach pracują, potem jeszcze szukał wiedzy teoretycznej w Internecie i książkach. Ciągłe wymuszanie myśli na trudny dla niego temat spowodowało całkowite przymulenie i chodził jakby był niewyspany. Mimo zdobytej wiedzy, to i tak bał się egzaminów do tego stopnia, że w ogóle na nie poszedł. Myśli z tym związane były tak bardzo bolesne, że aby je zagłuszyć musiał oglądać bardzo drastyczne filmy, lub coś innego o drastycznych tematach. Dopiero okropny widok sprawił, że przestał myśleć na chwilę o stracie lepszej pracy bo zwyczajnie silniejszy stres wyparł mniejszy, a do każdej emocji są przyklejone takie same myśli.

Czy myślicie, że Jacek poradził sobie fajnie z niechcianymi myślami? Otóż nie! Do dużego już i tak stresu, dorzucił jeszcze silniejszy. Złe zarządzanie myślami w konsekwencji doprowadziło organizm do takiego stresu, że skończyło się wylewem mimo jeszcze bardzo młodego wieku.

 Dla mnie takim niechcianym wysiłkiem była nauka , bardzo mnie to męczyło, od zawsze do nauki musiałam się najpierw zmuszać, ale jak się już czegoś nauczyłam, to zaczynałam myśli na ten temat lubić i temat wokół tego czego się nauczyłam stawał się przyjemny, bo ja tak mam, a jak jest to u Was?

Przecież jeśli czegoś chcemy się nauczyć, to kiedyś musimy zacząć to robić, a początki zawsze są trudne, wówczas popełniamy błędy, a one nam tak naprawdę mniej nam szkodzą niż ich unikanie.

Pozdrawiam

Irena

Cena szczęścia

 

Jesteśmy częścią natury, oraz obowiązujących jej praw i to jest piękne.

Jak myślicie, czy postępujemy zgodnie z prawami natury, czy wręcz przeciwnie?

Na ogół nikt sobie takimi pytaniami głowy nie zawraca, a może czasem warto byłoby, a nawet należałoby, jeśli zależy nam na naszym zdrowiu, a wiadomo, że nie jest wygrane na loterii i ma się tylko jedno zdrowie i jedno życie.

 Myśli z uczuciami mają potężną moc, tylko nieznajomość zasad działania powoduje, że zwyczajnie w moc tkwiąca w nas nie wierzymy i nie zastanawiamy się jak tą ogromną siłą zarządzać. Ona i tak zadziała, tylko źle wykorzystana obraca się przeciwko nam.

Ostatnio słyszałam, że człowiek najbardziej się boi tej właśnie ogromnej swojej mocy. Dało mi to do przemyślenia, dlaczego mamy takie lęki?

Mnie taki lęk opanował tak bardzo, że jak zachorowałam na nieuleczalnego raka płuc, to szybciej uwierzyłam, że istnieją cuda, niż że mam w sobie uzdrawiającą moc, w ogóle tym tematem nie zawracałam sobie głowy.

Sprawcą wszystkiego okazuje się, że jesteśmy w schemacie obwiniania siebie i innych, który przyjęliśmy jeszcze we wczesnym dzieciństwie.  Jeśli tak nie jest, to dlaczego   jak się coś złego przydarzy, to co pierwsze robimy, to automatycznie obwiniamy wkoło innych lub siebie. To moja wina twierdzi nieszczęśliwa Matka po śmierci swojego syna, dlaczego go nie zatrzymałam i pozwoliłam jechać samochodem, bo przecież jak by pojechał później, to nie wpadłby pod pociąg. Ojciec obwinia siebie, że źle wychował córkę i dlatego uzależniła się od narkotyków. Obwiniamy się za to co nam się zdaje, że coś źle zrobiliśmy, obwiniamy też innych i nie zastanawiamy się, że jesteśmy w błędzie.

Nie chcemy widzieć, że najczęściej faktyczną nasza winą może być tylko to, że czegoś nie zrobiliśmy, a mogliśmy zrobić, ale coś nas powstrzymało. Może baliśmy się podjąć ryzyko? A może nie chcieliśmy popełnić błędu?

 

W gonitwie codzienności, nie zastanawiamy się, że czasem zachowujemy się tak, jakbyśmy byli w „Matrix”, dopiero jak spotka nas coś złego to zaskoczeni zadajemy sobie pytanie, dlaczego mnie to spotkało?

Każdy może i ma prawo zarządzać swoimi myślami i emocjami, tylko dlaczego z tego prawa nie wszyscy korzystają?

Naukowcy odkryli, że najbardziej boimy się swojej ogromnej mocy, dlatego podświadomie skrzętnie ją ukrywamy?

Każdy chce być szczęśliwy, gonimy za nim po świecie, a nie wiemy, że ono jest w nas. Uzdrawiając się z raka płuc, przekonałam się, że uaktywnianie swoich sił jest proste, tylko wymaga dużego wysiłku, może nawet większego niż przerzucanie tony węgla, ale taka jest cena szczęścia, w mojej sytuacji było zdrowia, a to jest ogromne szczęście.

Nieświadomie działamy w schematach, które nie pozwalają widzieć, że to w nas jest moc i siła i jeśli z niej nie korzystamy, to zanika, jak wszystko co jest niepotrzebne. Zgodnie z prawem, siły natury tak działają, że im większy damy wysiłek tym większą dajemy sobie szansę na lepsze życie i tego nie zmieni nikt. Myślenie boli i jeśli nie zmusimy się do nauczenia czegoś, to nie zaznamy przyjemności i wygody, jak na przykład, jeśli nie nauczymy się i nie zdamy na prawo jazdy, to nie zaznamy przyjemności i wygody z  prowadzenia swojego samochodu.

Kasi jest wygodnie nie dawać wiary, że myśli mają ogromną moc i na potwierdzenie swojej racji powiedziała mi, że gdyby tak było to w życiu wszystko układałoby się   fajnie po jej myśli.  Przecież ja często myślę o swoim zdrowiu i szczęściu, że bardzo chcę być zdrowa, tak bardzo, aby szerokim łukiem omijać przechodnie zdrowia i szpitale i że chciałabym mieć męża kochanego, troskliwego, zaradnego.

A co mam? Mam egoistę, który zarabia grosze, w domu nie poczuwa się do żadnych obowiązków, a   ode mnie wymaga cudów, ciągle krytykuje, że za mało oszczędzam, nie dbam o niego, o dom i dzieci, mimo, że ja też pracuję. Powinnam już dawno być na zwolnieniu lekarskim, bo coraz częściej budzą mnie bóle pod prawa łopatką albo bóle kręgosłupa i stawy biodra i kolanowe niemiłosiernie dają znać o sobie.  Na pocieszenie mam tylko to, że nie nadużywa alkoholu jak mąż sąsiadki z trójką dzieci. Ona to dopiero ma męża, jak ma pieniądze to pije, nie chodzi do pracy tylko się awanturuje. Ona z dziećmi siedzi cicho, aby jej pięścią jeszcze nie dołożył. Też biedna ma skołatane zdrowie, a z urlopu nie korzysta, tylko bierze zapłatę, bo każdy grosz jest jej bardzo potrzebny.

I tutaj jest haczyk!  Bardzo chcesz, aby coś się w Twoim życiu zmieniło, ale nie chcesz zmienić siebie. Praw natury nie można oszukać, a tym bardziej zmienić, nie da się nic polepszyć w życiu, nie zmieniając siebie. Chcesz coś osiągnąć małym wysiłkiem, ale niestety zmiany wymagają danie od siebie ogromnego trudu, więc sama przed sobą usprawiedliwiasz zwykłe lenistwo.  Tak z ręką na sercu Kasiu, przecież cały czas mówisz o tym, o czym myślisz i według tych myśli kreujesz swoje życie, a myśli skupiasz na tym, co Ciebie trapi. To nad czym się skupiamy, temu dajemy moc, czyli w Twojej sytuacji dajesz mocy temu, czego nie chcesz. Tak naprawdę skupiasz się  nad tym  co niszczy, więc takie nędzne kreujesz swoje życie, bo takie masz myśli. Gdybyś nie godziła się na męża leniwego egoistę, to byś go nie przyciągnęła. 

Więc dlaczego mówisz, że życie nie układa się według twoich myśli?  Właśnie dokładnie układasz sobie życie tak jak opowiedziałaś mnie o sobie, bo dokładnie takie jakie masz myśli, skupiasz na tym uwagę i w twoim realu się to urzeczywistnia. Skupiając myśli nad problemami sąsiadów, lub serialowych tragicznych bohaterów, taką tworzymy swoją tragiczną rzeczywistość, czy nam się to podoba czy nie, ale taka jest prawda.

Przez opowiadanie o swoich i innych problemach odczuwamy chwilową ulgę, za którą płacimy gorszym życiem, niestety tak działa prawo natury.

 Z takim podejściem jak Kasia zmiany też będą się dokonywały tylko jej problemy urosną w siłę tak dużą jak długo będzie utrzymywała toksyczne myśli na swoich i cudzych problemach.  

U mnie i u wielu innych w życiu potwierdziło się nie raz, że prawa natury nam sprzyjają i są w wypraktykowaniu bardziej proste niż nam się wydaje, tylko trzeba dać dużo wysiłku.

Dzięki kontroli myśli i emocji od lat kreuję swoje zdrowie z dużym sukcesem, a skoro mnie się udaje, to może tego dokonać każdy.

Irena

 

 

Trudne decyzje

 

 

Mamy prawo do radosnego, szczęśliwego życia, tylko co z tego, jak nie potrafimy z tego prawa korzystać. Nikt nie ma gotowego przepisu na łatwe, udane życie, natura daje nam wszystko, czego potrzebujemy, ale sięgnąć po to i zdecydować co z tym zrobić musimy sami i sami musimy się tego nauczyć.

To jest tak samo jak z ugotowaniem posiłku, wszystko MATKA ZIEMIA daje, tylko trzeba potrzebne produkty pozbierać, złowić, kupić albo wyhodować. Najpierw trzeba wiedzieć jaką potrawę chcemy przyrządzić, według jakiego przepisu, następnie robimy plan i dopiero zabieramy się do przyrządzania posiłku.

Gdy zdobywamy produkty byle jakie, byle szybko i byle jak przyrządzamy, to nie dziwmy się, że potrawa będzie też byle jaka, bez smaku i byle jakiej jakości. Takie potrawy niszczą i trują nasz organizm, ale za to na przyrządzenie jej nie trzeba dawać większego wysiłku. Tak bywa jak staje się najważniejsze, aby było łatwo, prosto, szybko. Z tego powodu chwilowo można poczuć zadowolenie, jeśli nie myśli się o konsekwencjach, jak niszczymy nasz organizm i przyjemność ze spożywania posiłku.

Jedno z praw natury mówi, że jeśli robimy to, co jest łatwe, a nie jest słuszne, to życie mamy   trudne, byle jakie, jak ten byle jak sporządzony posiłek. Jeśli natomiast podejmujemy się sensownego trudu, to życie staje się łatwe i przyjemne.  Pogoda jest taka sama dla kwiatów, cierni i chwastów, to od naszych decyzji zależy czym wypełnimy swoje życie – pełne radości?  Czy cierpienia?

Wygoda, chwilowa ulga gubi, bo kiedy myśli się o wygodzie, to dla wygody zapomina się o ewentualnych negatywnych skutkach, jakim na przykład może być rozczarowanie miłością.

Jak dwoje ludzi naprawdę się kochają, to myśli skupiają na trudzie, czyli o tym co dla tej drugiej osoby mogą zrobić? Zadają sobie pytania z czego mogą dla budowanego wspólnego związku zrezygnować? A w ogóle czy są wstanie dla budowania Rodziny z czegoś zrezygnować?

Osoby będące w schemacie wygody, przy budowaniu Rodziny myślą tylko o tym, co jest dla nich łatwe, miłe i przyjemne. Żadne z nich nie myśli o konsekwencjach podjętej wspólnej decyzji, a najgorsze jest to, że nie biorą za te decyzje odpowiedzialności za siebie, tylko na zasadzie jakoś to będzie lub że będzie dobrze i cieszą się, że są w tym schemacie zgodni. Bez względu na wykształcenie, nie zdają sobie sprawy, że jest to prosta droga do bólu, cierpienia i ogromnego rozczarowania obydwóch stron.

Halinka z Tomkiem myśleli, że dobrali się jak dwie połówki jabłka, ona ładna dobrze zarabiająca jako księgowa w banku, on przystojny zdolny młody oficer WP zaczynający robić karierę.

Nie byli uświadomieni, że jedyne co ich łączyło to, że obydwoje chcieli z sobą założyć Rodzinę i nie widzieli w tym żadnego problemu, swoją uwagę skupiali co jest dla nich łatwe i miłe.

Obydwoje przez związanie się z sobą chcieli polepszyć sobie wygodę i bezpieczeństwo życia.

Halinka w pracy przez dyrekcje byłą doceniana, proponowano jej nawet awans, ale wiązało się to z ciągłym dokształcaniem, szkoleniami, aby wywiązać się ze swych obowiązków wymagało to od niej dużego zaangażowania, a nawet pracy ponad godziny ustawowe. Jak Tomek jej się oświadczył, nadmieniając, że jego żona nie musi pracować, wystarczy, że zechce iść mieszkać z nim do miejscowości, gdzie on otrzyma skierowanie do służby wojskowej.

Ucieszyły ją oświadczyny i Tomka propozycja, więc bez wahania wyraziła zgodę, bo w decyzji brała tylko pod uwagę co jest łatwe i miłe. Wizualnie widziała siebie, jak jest z nim i nie musi już pracować zawodowo, więc może do południa sobie pospać, pooglądać nawet seriale, przecież zdąży zrobić zakupy i jakoś ugotować obiad, by z radością z ciepłym posiłkiem czekać w domu na ukochanego męża. Ważne dla niej było to, że dawał jej bezpieczeństwo finansowe, swoją oficerską pensją. Nie brała pod uwagę, że zarabiała tyle samo co Tomek i żyć z jednej pensji wcale nie będzie takie łatwe, zwłaszcza że dorabiają się wszystkiego od początku, w pustym otrzymanym służbowym mieszkaniu. Nie zakłócała sobie miłych myśli z powodu otrzymania mieszkania jakimiś problemami, kwitowała wszystko” jakoś to będzie” ważne, że razem. Nie chciała też myśleć o konsekwencjach rezygnacji ze swojej zawodowej pracy, bo chciała budować związek w miłej radosnej atmosferze i z całych sił pragnęła spełniać oczekiwania swojego kochanego męża. On ją zapewniał, że w ogóle nie jest wymagający, bo wojsko nauczyło go jeść wszystko, co jest zjadliwe i że w ogóle nie ma żadnych potrzeb.

Tomek oświadczając się Halince był mile zaskoczony, że bez problemu wyraziła zgodę, aby iść za nim do miejscowości, gdzie otrzyma skierowanie, trochę się obawiał, że nie zechce zrezygnować ze swojej pracy.  Mieszkając samotnie nie bardzo radził sobie z zakupami, gotowaniem, sprzątaniem i praniem. W domu te czynności wykonywała jego Matka z radością i przyjemnością. Jak wyszedł z domu często wspominała jak teraz bez niego jej się nudzi, nie ma co robić, nie ma dla kogo gotować, komu prasować koszul, piec ulubionych jego ciasteczek. Więc uważał, że zakładając Rodzinę ułatwi sobie życie, nie będzie musiał wykonywać czynności domowych, których nie cierpiał, ale lubił dobrze zjeść i mieszkać w czystym ładnie urządzonym mieszkaniu.

Po przyjęciu przez Halinkę oświadczyn obydwoje byli z tego powodu bardzo uszczęśliwieni, uważali, że dzięki małżeństwu ułatwią sobie życie. Nie wzięli pod uwagę, że zakładając nowe życie pojawią się nowe problemy i że wszystko co miało być łatwe i miłe, konsekwencje mogą okazać się koszmarne.  

Według mnie w podejmowaniu tak życiowej decyzji popełnili błąd, bo nie wzięli pod uwagę, że wspólny związek, to również wyrzeczenia i ograniczenia. Nie zapytali siebie nawzajem, ile dla związku są w stanie zrobić i ile dać trudnych wyrzeczeń?

Halinkę i Tomka krótko po wspólnym zamieszkaniu spotkało wzajemne rozczarowanie i zaczęło się wzajemne obwinianie siebie. Ona, że to on się zmienił, a on, że to Halinka jest zupełnie inna niż kiedyś była.

Nim się rozwiedli ich ambicją stało się zadawanie sobie wzajemnie  bólu, bo wówczas czuli  chwilową ulgę z powodu ogromnego rozczarowania.

Dlaczego ich wspólne życie stało się dla nich nie do zniesienia?

Kto temu zawinił? Czyj to był błąd?

Zapraszam do dyskusji i komentarzy.

Pozdrawiam

Irena

Dlaczego prawda boli?

 

 

W wyniku traumatycznych zdarzeń o powstałych uczuciach zapominamy, nie zdając sobie sprawy, że są powodem naszych chorób i życiowych cierpień.

Pewnego dnia, z jakiegoś nieznanego mi powodu uaktywniło się poczucie, że jestem nieważną dla bliskich, których bardzo kocham i na spotkaniach z nimi zależało mi najbardziej na świecie.

Przychodziły mnie do głowy myśli, że może bliscy przyjemniej spędzili by czas w inny sposób i lepiej beze mnie?

Gdy byliśmy razem to zauważyłam, że spotkania z nimi są dla mnie męczące. No nie!!! – wykrzyczałam sobie, to okazuje się, że moi bliscy nieświadomie mnie męczą!!! Co za kara mnie spotkała!!! 

Mając taki wewnętrzny konflikt, moje serce dawało znać bolesnym kłuciem, łącznie z trzustką i wątrobą. Doświadczenie w praktykowaniu zablokowanych emocji podpowiadało mi, że karę zadaję sobie sama.

Jednego byłam pewna, że kocham bliskich i jestem kochana więc przebywając razem z nimi powinnam tryskać energią radości, a nie zmęczeniem. Przecież kiedyś tak nie było, więc dlaczego tak się teraz dzieje?

Stało się dla mnie jasne, że coś nie tak jest z moimi przekonaniami i że coś się uaktywniło.  Moje ciało też mi taką informację daje, bo w ostatnim okresie zaczęłam się czuć coraz gorzej.  Bywało, że musiałam w ciągu dnia poleżeć osłabiona i obolała.

Ponieważ nie lubię cierpieć i się męczyć, przełamałam lęk i wczuwając się w siebie, zadałam pytanie, dlaczego cierpię? W odpowiedzi usłyszałam, że to dlatego, że moi bliscy są ważniejsi ode mnie. Absolutnie odpowiedzi nie rozumiałam, przecież bez wahania oddałabym za nich życie.  Mimo tego kierując się intuicją zadałam sobie w odpowiedzi następne pytanie, dlaczego to jest toksyczne, że dla mnie bliscy są ważniejsi niż ja dla siebie?

Od momentu zadania pytań zaczęłam z sobą wewnętrzną rozmowę;

 Automatycznie   blokujący lęk włączył   mi wątpliwości, jak to!  Irena masz być taką okrutną egoistką i być dla siebie ważniejszą niż bliscy?  To po co żyć! – aż tak pomyślałam przez moment.

Najgorsze, że ego podpowiadało mi walkę o ważność w Rodzinie, a już mam świadomość, że taka walka byłaby toksyczna, dlatego automatycznie odrzuciłam. Na szczęście we mnie   przeważała świadomość, że wszystko jest w nas i jak rozwiążę zaistniały konflikt w sobie to wszystko się poukłada.

Ego standardowo zaczęło się bronić, abym nie doszła prawdy co za tym byciem „nieważną” się kryje. /Niestety „ego” to byt, który ma wpływ na naszą świadomość i jak każdy byt walczy o przetrwanie, dlatego nie należy go słuchać/ Związku z tym jak tylko zabieram się za terapię z lękami, to od razu dopada mnie senność. Dla mnie jest to tylko znak, że moje myślenie wkroczyło na właściwą drogę do odkrycia prawdy o sobie.

Dla dodania otuchy powiedziałam sobie; Irena jesteś doświadczonym detektywem swoich emocji więc dlaczego nie miałabyś dowiedzieć się jakie zdarzenie czy aspekty zdarzenia zostały przekłamane?

Bramę do podświadomości otworzyłam sobie   klasycznym pytaniem; kiedy Irena ostatnio czułaś się nieważna?

I tak idąc od kłębka po nitce doszłam, że powodem okazało się nastraszenie mnie jak miałam około trzech latek. Rodzice dla mojego dobra, abym już więcej nie oddalała się od małego śpiącego braciszka wmówili mnie, że go nie upilnowałam i porwali go cyganie. Bardzo tym się przejęłam, bo swojego braciszka kochałam nad życie, więc ta wiadomość tak bardzo mnie zabolała, że w połączeniu z poczuciem winy było to ponad siły małego dziecka, dlatego zdarzenie automatycznie zostało zepchnięte w niepamięć do podświadomości.

U mnie po spojrzeniu na zdarzenie w innym świetle, automatycznie nastąpiło samo wybaczanie oraz wybaczenie swoim Rodzicom. Zmęczeniem okazał się stres spowodowany zablokowanym poczuciem winy, które tak naprawdę nie miało żadnego potwierdzenia w rzeczywistości, a mimo tego było tak destruktywne, że rujnowało mi zdrowie i życie.

Kiedy wyprostowałam zakłamanie, bardziej pokochałam siebie, a moi bliscy na tym skorzystali, bo mam dla nich teraz więcej miłości.  Dolegliwości ciała zniknęły i poczułam radość, przypływ energii i wielką ulgę. Od odblokowania poczucia winy z okresu wczesnego dzieciństwa moje spotkania z bliskimi stały się pasmem radości, dającą siłę i lepsze zdrowie.

Bałam się prawdy, a to właśnie ona mnie oswobodziła z bólu, bo sprawcą wszystkiego zła było zakłamanie.

 Im bardziej kochamy siebie, tym więcej możemy ofiarować innym. Życzę wszystkim dużo MIŁOŚCI.

Irena

 

 

Czy wiesz kim jestes?

 

Po szokującej diagnozie, w pierwszych chwilach co się w głowie pojawia  wszystko jest ważne, ale chyba najważniejsze  to spontaniczne pytanie, które w konsekwencji  może okazać się  kluczowe, czy podążymy w kierunku życia? Czy śmierci?

Jakie to jest pytanie, kiedy nieoczekiwanie spotyka nas coś okropnego? U mnie pojawiło się dlaczego? Czy wam, kiedyś takie pytanie się pojawiło? Jeśli nie, to super, bo to znaczy, że nic złego się wam nie przytrafiało i niech tak zostanie.

Podczas śmiertelnej choroby,  poszukiwałam odpowiedzi i  wielu nie tylko lekarzy doradzało, abym to dręczące pytanie, zignorowała i myśli skupiła na czymś przyjemnym, bo już niewiele mi czasu zostało. Na moje szczęście byłam nieposłuszną pacjentką i to uratowało mi życie. Nikogo nie namawiam do nieposłuszeństwa lekarzy, ale ja taka byłam i nigdy tego nie żałowałam. Siedzące w głowie to pytanie zadawałam sobie nieustannie, aż za którymś razem coś wewnętrznego powiedziało mi, że najpierw dowiedz się Irena KIM JESTEŚ?!

W pierwszych sekundach nowe pytanie mnie sparaliżowało i przeszły ciarki po całym ciele. Pojawiła się nawet myśl, że nie posłuchałam mądrzejszych uczonych, to teraz ugrzęzłam na dobre i już po mnie. Skąd mam wiedzieć kim jestem, jak ja nawet nie wiem jaka jestem? Znałam siebie w różnych sytuacjach, ale w takiej jeszcze nie byłam i absolutnie nie miałam ani ochoty, a tym bardziej sił na poznawanie siebie, nie teraz! Nie jestem na to gotowa!

Z drugiej strony chciałam bardzo się dowiedzieć, dlaczego muszę cierpieć? Kim jestem, że mam w sobie „demona”, który w szybkim tempie pożera od środka? Przecież tak bardzo się starałam dbać o swoje zdrowie! Byłam pod opieką lekarzy i to specjalistów wysokiej klasy, a mimo to, guz w płucach sobie spokojnie rósł na ich oczach tak jakby ich ten rak oślepił? Czy co się stało! Aby nie widzieć guza 4x8cm i nie widzieć jak mój stan zdrowia pogarsza się z dnia na dzień? Wypisywali spokojnie recepty, ja traciłam pieniądze, trułam siebie i tuczyłam raka receptowymi tabletkami. Gdyby te tabletki nie były na receptę, to mogłabym iść do prokuratury, że mnie ktoś podstępnie truje. A może to ten rak jest demonem tak inteligentnym, że przewyższa uczonych i lekarzy na całym świecie? Nie znaleźli na niego sposobu, dlatego z tego powodu tak wielu wartościowych młodych ludzi umiera!

W krótkim czasie podczas przemyśleń nad swoją sytuacją zadane pytanie kim jestem poskutkowało przyznaniem się przed sobą, że bardzo oddaliłam się od kościoła i Boga, więc jak to się stało? Ateistką i tak nigdy nie byłam, a teraz nie mam nawet przy sobie swojego Anioła i zostałam sam na sam z rakiem i kostuchą z kosą nad głową. Okropność! Brrrrrrrrrrrrr – nie życzę najgorszemu wrogowi.

Z pytaniem bez odpowiedzi zaczęła się moja walka najpierw z rakiem, a później sama z sobą i to ostra! Na śmierć i życie!

Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że już od podjęcia decyzji o walce z chorobą, zaczęłam radykalnie zmieniać siebie, po prostu naiwnie myślałam, że coś dodatkowo dołączę do siebie i pozostanę taką jaką byłam dawniej, przed diagnozą. Zmieniać siebie absolutnie nie chciałam, a nawet bardzo się wzbraniałam, przecież ze swojego życia byłam zadowolona i nie widziałam powodu, dlaczego miałabym siebie zmieniać, chciałam tylko pokonać raka i by wszystko nadal zostało po staremu.

Stało się inaczej, ale to długa opowieść, ile kosztowało mnie trudu, ile zmieniłam przekonań, ile zablokowanych emocji wyrzuciłam z siebie na zawsze. Tak naprawdę to mnie z przed diagnozy już nie ma, ja dawna całkowicie odeszłam i z tej Ireny dawnej dziś już niewiele zostało i co najważniejsze bardzo z tego powodu się cieszę. Zdecydowanie już nie chcę tej dawnej Ireny, a tym bardziej dawnego życia. Obecnie proces zmieniania siebie nazywam procesem odnajdywania siebie na nowo, który ciągle trwa.

Niby jestem tą samą, ale całkowicie już inną, nie tylko że już zdrowa i szczęśliwsza, tylko przede wszystkim prawdziwą sobą, czyli  wolną od fałszywych schematów, a wszystko zaczęło się od nie zignorowaniu dręczącego pytania, dlaczego?

Irena

 

Tak trudno wybaczyć

Czy o doznanych krzywdach wystarczy zapomnieć i już po sprawie? Otóż nie! To najgorsze co możemy zrobić dla siebie to zapomnieć, czyli zepchnąć wszystko do podświadomości.

Kiedy następuje wybaczanie takie szczere od serca, to się krzywdy pamięta, ale nie mamy o to do nikogo żalu, ani pretensji i co najważniejsze nie obarczamy siebie za to winą.

Kasia doznała wiele krzywd od swojego ojca, bił ją, poniżał, między innymi dostała za to, że poszła wraz z grupą dzieci do kościoła, więc przy wszystkich przed kościołem na nią nawrzeszczał, że jest nieposłuszną wyrodna córką, która nie szanuje swojego ojca i przyłożył jej pasem. Ona biedna nie miała szansy się wytłumaczyć, bo tak naprawdę nie wiedziała o co ma takie do niej pretensje. Karę przyjęła z pokorą z ogromnym poczuciem winy i że jest niedobrą córką i wyrodną, tak zaprogramowała się na wiele lat. Ojca swojego kochała, więc szybko o wszystkim zapomniała i była pewna, że wszystko ojcu wybaczyła i już nie pamiętała bólu, wstydu i przykrości.

Jak dorosła nigdy Ojca o zajściu pod kościołem i o wielu innych rzeczach nie zapytała, bo wymazała wszystko z pamięci, tak było to dla niej okropne, że nigdy tych przykrych zdarzeń nie chciała sobie przypomnieć.

Na pytanie, czy chce może coś Ojcu wybaczyć, odpowiadała naprawdę szczerze, że nie ma co wybaczać, jeśli już, to musiałaby prosić jego o wybaczenie.

Niestety w późniejszym życiu Kasia miała podobnego do Ojca męża despotę, który bezkarnie ją poniżał, a nawet i parę razy uderzył i tak samo szybko zapominała wyrządzone krzywdy. W pracy przez swoich szefów, była wykorzystywana i poniżana i tutaj właśnie w pracy miarka się przebrała i postanowiła coś z tym zrobić. Przyszła na terapię celem uwolnienia się od despotycznej pracy, bo tak sama od siebie nie miała odwagi i nie wiedziała, czy w ogóle w jej sytuacji jest to możliwe, bo mąż uważał, że na takie złe traktowanie w pracy zasługuje.

Podczas terapii od nitki do kłębka okazało się, że źródłem wszystkich przykrości były chowane urazy do Ojca, głęboko w podświadomości. Dopiero jak krzywdy wyciągnęła z bólem serca na światło dzienne, to dopiero wybaczyła i uświadomiła sobie, że wzięła odpowiedzialność za Ojca i winę przyjęła.  Z perspektywy czasu zobaczyła, że absolutnie nic złego nie uczyniła, tylko przejęła nie swoją winę. Oczywiście automatycznie uwolniła się od ogromnej winy, w to miejsce wstąpiła ogromna energię i poczuła, jak się wzmacnia pewność siebie i powiększa poczuciem własnej wartości. Zobaczyła swojego Ojca w zupełnie innym świetle, tak bardzo, że aż krzyknęła, a ja przez tyle lat miałam wobec niego poczucie winy. A On który będąc słabym oficerem WP, wykładał w wojsku religioznawstwo, tylko tych wykładów nikt nie traktował poważnie. Tego dnia się właśnie dowiedział, że jest do niczego i pod kościołem swoją frustrację przelał na 8-letnią Kasię. Bez problemu wybaczając Ojcu oczyściła się z poczucia winy.

Kasia po terapii zmieniła swoje życie; nabrała odwagi, zmieniła swoją pracę, z domu wyrzuciła despotycznego męża i wzięła rozwód. W kwestii jej zdrowia też wszystko wróciło do normy, czyli ustały ataki bólowe brzucha, wymioty, a osłabnięcia nagłe nieoczekiwane odeszły tam skąd przyszły.

Przed zachorowaniem na raka uważałam, że wszystkie zadane urazy odpuściłam i żadnych urazów nie chowam, niestety jak zachorowałam, to co pierwsze odkryłam, że byłam w dużym błędzie.  Zwyczajne wymazanie ze swojej pamięci traktowałam jako wybaczanie.

Podobnie jak kiedyś Kasia, czy wy również uważacie, że nie macie co wybaczać?

 Do mnie wiele osób mówi z przekonaniem, że nie mają co wybaczać i ja im wierzę, że mówią to co czują, ale również wiem, że żyją w zakłamaniu i zwyczajnie siebie oszukują, oczywiście w podświadomości.

Dowodem na oszukiwanie siebie są wszystkie choroby i dolegliwości życiowe tych osób. Wielu uczonych i lekarzy o tym piszą, że aby być zdrowym trzeba wybaczać i wszyscy ogólnie rzecz biorąc się z tym zgadzają, tylko nie zdają sobie sprawy, że zapominanie biorą za zdolność szybkiego wybaczania urazów i krzywd, w ten sposób czyniąc sobie jeszcze większą krzywdę.

Czy wy też uważacie, że nie macie co wybaczyć? A może jest co wybaczyć, tylko błędnie myślicie, że oprawca na to nie zasługuje, może i prawda, ale pamiętajcie, że oprawcom wybaczacie dla swojego dobra.

Często problem polega na tym, że mylimy pojęcia, między zapominaniem, a wybaczaniem. Różnica jest ogromna nie wyobrażalna.  Kiedy spychamy uraz do podświadomości, to tego świadomie już nie pamiętamy, ale on siedzi w nas ukryty i rośnie w siłę.

Życzę wszystkim z całego serca, aby nie dali się tej despotycznej sile chowanych urazów zniszczyć.

Irena

 

 

 

Nie moja wina

 

 

Dawid R. Hawkins słynny wykładowca Harvard, Oxford i inne, podnoszeniu ludzkiej świadomości poświęcił całe życie.

Jego książkami zainteresowałam się,  bo jako wszechstronnie wykształcony lekarz wypraktykował na sobie, potęgę uwalnianych emocji i emocjami wyleczył się z wielu swoich przewlekłych chorób i jak tego dokonał szczegółowo opisał w swoich książkach i na ten temat prowadził wykłady. Ja nim poznałam Hawkinsa książki uwolniłam się z nieuleczalnego raka i wielu innych chorób też uwalniając zablokowane emocje, z tym, że terapię stosowałam inną metodą. Tak naprawdę we wszystkich terapiach bez względu na  metodę chodzi o uwolnienie się z lęków pod którymi zawsze znajduje się zabójcze poczucie winy.

Może właśnie dlatego ludzie robią wszystko, aby przerzucić swoją  winę na innych?  Może właśnie dlatego tak trudno przyznać się do swoich błędów?

Irena

I

O praktykowaniu zdrowia

Na nic wiedza, bez wypraktykowania, mówi Fryderyk Karzełek, z czym absolutnie z całą duszą i sercem się zgadzam, ale  czy wiedza zdobyta w praktyce jest wartościowa, jeśli naukowiec teoretyk nie potwierdzi?

 

 

Cytat z książki – Pieniądze są sexy dotyczy pieniędzy, ale dotyczy to również naszego zdrowia. Nie jestem naukowcem, ani teoretykiem, a w prosty sposób rozprawiłam się z rakiem płuc, z którym wielu uczonych lekarzy i profesorów sobie nie poradziło, czy to dla innych może być wartością?

Pozdrawiam

Irena

 

Kiedy życie traci sens

Jak jesteśmy młodzi nie chcemy pamiętać, że młodość szybko przemija i nie żyjemy tak jak chcemy, tylko czekamy aż coś fajnego się nam przytrafi. Aby coś fajnego się stało czasem bezskutecznie oczekujemy, potykając się przez kolejne rozczarowania. Kiedy w końcu zatrzymujemy się przez chwilę w obecności, to jesteśmy zaskoczeni, że minęło już tyle lat.

Kiedy przypadkiem coś nas zatrzyma, to dopiero zauważamy, że jesteśmy już dojrzali, ale jeszcze nie zawsze pogodzeni z upływem czasu, bo tak szybko to minęło. Czasem z uporem maniaka kombinujemy, jak odmłodzić twarz dając sobie złudzenie, że zatrzymamy czas który przeminął, a tu nagle już 70+ i znów nie wiadomo, kiedy tyle lat przybyło.

Po 60+ myśli przeplatają się wspomnieniami z młodości lub marzeniami o coraz krótszej przyszłości. Mnie czasem zdarza się zapomnieć, że tylko przez obecną chwilę można dostać się do wymarzonej i wyśnionej przyszłości, która coraz szybciej się kurczy. W takich chwilach zastanawiam się, czy w moim wieku marzenia mają jeszcze sens?

 Za młodu myślami uciekałam z teraźniejszości, bo nudziła mnie   codzienność i nużył trud ciężkiego życia jaki było dane doświadczać.  Dopiero jak zatrzymałam się na emeryturze, stwierdziłam, że byłabym szczęśliwa, gdyby nie fakt, że wiek młodości przeminął bezpowrotnie, a wraz z nim i zdrowie.

Marna pociecha, że nie tylko ja mam żal do minionej młodości, niektórym   trudno zaakceptować ten fakt  do tego stopnia, że  nie chcą wymawiać słowa „senior” jak by można było w ten sposób cofnąć czas. Łudzą się, że jak nie zaakceptują swojego wieku, to zatrzymają ten piękny okres młodego wieku.  Dopiero teraz się widzi, jaki to był piękny okres życia.

Dopiero będąc seniorem zauważa się, jak czas szybko przeminął. Z perspektywy czasu widać, że jeszcze nie tak dawno nie straszne nam były wichry burze i zamiecie, a mimo tego nie traciliśmy radości i pogody ducha. Pewnie byłoby tak i dzisiaj, gdyby nie ubywało sił i nie gnębiły choroby.

Czy seniorom pozostało już tylko wspominać dobre stare czasy i zajmować się wnukami i żyć życiem swoich dzieci śledząc, czy ich dzieciom  marzenia się spełniają?  Czy poza marzeniem o zdrowie innych swoich marzeń już nie mają?  O czym można marzyć, jak się ma 70 lat?

 Na marzenia, tak samo jak na naukę nigdy nie jest za późno, a alternatywą jest przebywanie w teraźniejszości i akceptacja siebie tu i teraz takim jakim się jest, bez potrzeby ujmowania sobie lat.

Dając pozwolenie myślą ciągle wspominać, wówczas tak naprawdę żyjemy przeszłością, a nie obecnością, więc nie dajemy sobie szansy na spełnienie naszych marzeń, bo realizują się tylko w obecności, tu i teraz.  Najgorsze, że w ten sposób nieświadomie wpędzamy siebie w wewnętrzny stres.

 „Stres spowodowany jest tym, że jesteśmy tutaj, a chciałbyś być gdzie indziej, albo jesteś tutaj, a chciałbyś być gdzieś w przyszłości.”   Autor –  Eckhart  Tolle .

Bardzo się chce wspominać, bo zauważamy, jak kiedyś były to niezapomniane piękne czasy, tylko szkoda, że zobaczyliśmy to wówczas, kiedy minęły bezpowrotnie i to bez względu na wiek. Może właśnie dlatego lubimy przebywać w przeszłości, nie zdając sobie sprawy, że marnujemy obecne życie, które się toczy tu i teraz. Nie wspomnę już o tym, kiedy ciągle na nowo roztrząsa się    chowane urazy z przeszłości i z tego powodu katuje cierpieniem.   

Wielu seniorów zamiast zajmować się sobą, to żyją życiem swoich dzieci, więc nie ma co się dziwić, że ciało i dusza czuje się zaniedbana i daje o sobie znać chorując.

Naukowo jest już udowodnione, że żyjąc przeszłością przyspieszamy proces starzenia się, bo wyłączamy umysł z twórczego myślenia, jak na przykład miło zagospodarować sobie obecny dzień. Niewykorzystany umysł zanika, jak wszystko, co nie jest potrzebne i naturalną rzeczą staje się, że stopniowo na starość przestajemy poznawać obecną rzeczywistość. Za to coraz bardziej pamięta się co było 30 lat temu niż co się działo przed trzema godzinami.

Paradoks polega na tym, że tylko wówczas czujemy się potrzebni swoim dzieciom, jeśli możemy im pomóc, więc staramy się pomagać na siłę, chociaż oni wcale nas o to nie proszą. Wówczas zaczyna się wpadać w schemat życia cudzego  życia, którego całkowicie nie rozumiemy i nie mamy żadnego wpływu na toczące się sprawy, co może  doprowadzić  do frustracji, stresu, a nawet depresji.

Człowiek jest potrzebny drugiemu, dopóki jest kochany. Czy jak małe dziecko w niczym nie pomaga, tylko płacze, to go Matka mniej kocha?  Czy jak dzieci pokonują trud życia samodzielnie, bez pomocy Rodziców, to swoich Rodziców już tak nie kochają?

Irena

 

Schemat uzależnienia

Jestem wolna, a byłam uzależniona od męża despoty,  jak się uwolniłam? ….

 

 

 

Każdy Rodzic chce mieć dobre  posłuszne  dziecko, a każde dziecko też chce być dobre  i kochane, to dlaczego tak nie jest?

Właśnie dlatego, że czasem takie  pragnienie  rodziców i dziecka doprowadza do  toksycznych przekonań i życiowych dramatów.

Tak było właśnie ze mną, podczas terapii byłam zszokowana jak zobaczyłam co było przyczyną mojego programu uzależnienia psychicznego.

Okazało się, że mając  niecałe trzy latka, poczułam się od Matki odpychana. Pewnego razu   usłyszałam, jak chwali moją kuzynkę Marysię, że jest taka usłuchana/czyli dobra/, cicha jak by jej prawie nie było, ciocia tylko przytaknęła, dodając, że jest cicha, ale bardzo kochana.

Malutka Irenka nie wiedziała, że powodem braku zainteresowania Mamy  jest urodzony mały braciszek, który był  słaby i chory. Podjęła walkę o miłość Matki postanowieniem bycia  posłuszną  i cichą.

Od tego momentu    w  okresie wczesnego dzieciństwa zaczęłam  realizować  pragnienie bycia kochaną,  słuchając  wszystkich dorosłych, nawet swojego 11 letniego  kuzyna sierotę  wojenną wziętego  na wychowanie.  On dla dobra Mamy  nie pozwalał mi się zbliżyć i  zwrócić się do Mamy o nic, nawet o podanie picia. Piłam i jadłam kiedy byłam zawołana, a  jak  leciałam do niej, to kuzyn mnie  odpychał,  podstawiał nogę, a nawet bił, krzycząc, bekso bądź cicho, bo przeszkadzasz Mamie.

Uważałam, ja i wszyscy,  że ma rację, nie wolno zachowywać się głośno, czyli ani płakać, ani się śmiać, skakać  i  tańczyć, bo obudzę chorego braciszka.  Podstawowe  potrzeby i prawa stały się w oczach małej Irenki  złe, a dla opiekunów niewygodne.

W takich chwilach  uciekałam do starego pokoju/nie zamieszkały/ i chowałam się w dużym kuferku, aby tam cichutko sobie popłakać i głaskać  obolałe miejsca.

Próbowałam później kuzynowi tłumaczyć, że nie chciałam Mamie przeszkadzać, tylko aby podała mi picie, albo że się skaleczyłam i by opatrzyła skaleczenie. Zawsze odpowiadał, że jestem  niezdarą i tylko przeszkadzam Mamie. Wpędzał mnie w poczucie winy i wstyd, jak mogłam się tak zachować. Tym bardziej, że zauważyłam, że jak krzyczał n „nie przeszkadzaj Mamie”, to rodzicom się jego zachowanie wobec mnie podobało.

Mnie było żal Mamy, bo nie ma na nic czasu, Ojca, że ciężko pracuje i kuzyna, bo wojenny sierota, tylko  ja miałam wszystko,  rzekomo nic mi nie brakowało, poza jednym faktem, czułam się  niepotrzebna, odepchnięta,  które z  czasem  urosło do bycia nieważną i nic wartaną.

Nikt nie zdawał sobie sprawy, ani z dorosłych, ani ja przez  50 lat, że właśnie w powyższy sposób programowałam sobie program uzależnienia psychicznego.

Kiedyś  pisałam w swoich pamiętnikach, że jak zachorowałam na raka, nie wiedziałam dlaczego prześladowały mnie słowa ” Nie przeszkadzaj Mamie”  i  przekonanie  „muszę odwdzięczyć się Mamie”.

Toksyczne podejście  moich opiekunów poskutkowało u mnie przekonaniem,  że muszę być wobec innych szczera do bólu, i o wszystko co chcę  zrobić muszę zabiegać o  akceptację kogoś innego. 

Z perspektywy czasu zauważyłam, że brałam za  mądrzejszego kogoś kto mówił pewnie i stanowczo,  niestety, nie zwracałam  uwagi czy na pewno mądrze i czy słuchając jego w swoich sprawach będzie to dla mnie dobre, bo się bałam, że być może będę musiała mu się sprzeciwić i dokonać wyboru w swoich sprawach po swojemu. 

Paradoks polega na tym, że moja Mama wspominając  nasze dzieciństwo, uważała mnie za trudne dziecko w wychowaniu, nawet  twierdziła, że sprawiałam więcej problemów, niż pięciu chłopaków. Nie wiem dlaczego pięciu, ale tak mówiła.

Do niedawna takie twierdzenie Matki sprawiało mi przykrość, bo pamiętam, że zawsze starałam się z całych sił być dobrą kochaną córką i kochałam swoją  Matkę nad życie.

Dzisiaj rozumiem dlaczego tak było, nie mogło być inaczej bo postępowałam  nie  tak,  jak podpowiadało mi moje serce i mój rozum, tylko słuchałam   zaufanych  osób wskazanych przez Rodziców jako mądrych.  Zawsze obrywało mi się, jak coś zrobiłam za radą mojej   przyjaciółki, którą moja Mama uważała  za najmądrzejszą na świecie,  ale moich tłumaczeń nikt nie słuchał.  Tak naprawdę nigdy żadnych decyzji nie podejmowałam sama, zawsze słuchałam  czyichś  poleceń  lub akceptacji, a dopiero później udowadniałam bezskutecznie swoje racje.

Tak również było w   dorosłym życiu, podobnie jak w dzieciństwie  nie broniłam swoich racji, tylko   słuchałam poleceń  osób  przez środowisko uznawanych jako mądrych. Zamiast w sobie,  szukałam też w nich akceptacji i bezpieczeństwa.

Skutkowało to tym, że trafiając  na fałszywych szefów i innych fałszywców udowadniałam im, że jestem lojalna i uczciwa. Oni bez żadnych skrupułów okradali mnie z  czasu wolnego, a nawet z pieniędzy  nic mi nie udowadniając, tylko wskazując  na mnie, że to moja wina, a temu dawałam wiarę./Jak wina to i kara/

Nic dziwnego, że trafiłam również  na despotycznego męża, bo uaktywniony  syndrom uzależniający przyciągnął do mojego życia despotę. Skąd miałam wiedzieć, że to odczuwane przeze mnie przyciąganie nie jest miłością jak   myślałam, tylko przyciąganie  toksycznego  uzależnienia. To tak, jak  pijak zawsze trafi do pijących  wódę nie wiedząc gdzie są, jak by  miał w sobie nawigację.

Dałam przyzwolenie byłemu mężowi  całkowicie kierować i rządzić  swoim  życiem, jak kiedyś w dzieciństwie  oddałam swoje prawa  starszemu kuzynowi, który  mnie szturchał, bił abym była cicho dla dobra Mamy.

Tak się działo w moim życiu, bo moi opiekunowie chcieli widzieć w małej Irence dobre  posłuszne dziecko, któremu w życiu będzie się szczęściło.

Paradoks polega na tym, że w schemat  uzależniający weszłam dlatego, że właśnie mała Irenka była bardzo posłuszna i bardzo chciała być kochana.

Po uświadomieniu sobie schematu i jego przyczyny stałam się wolna od despotów i decyzyjna. Nie mam wewnętrznego muszę, aby radzić się w swoich ważnych i mniej ważnych sprawach. Co nie znaczy, że rad nie wysłuchuję, owszem słucham, ale decyzję podejmuję według swojego uznania i już nie boję się popełnić błędu, bo to moje życie i mam prawo do swoich błędów.

Irena

 

 

 

Prawda o sobie boli?

Przed terapią nie miałam pojęcia co znajduje się w mojej podświadomości. Lęki przykryte wstydem sugerowały, że jestem zła i zasługuję na coś złego, które ciągnie mnie w swoją otchłań.

Naprawdę trzeba mieć dużo odwagi, by chcieć samym przed sobą poznać prawdę o sobie, dlatego wskazane, aby na początek poprowadziła zaufana terapeutka, poza tym z boku widzi się lepiej.

Uwalniając uwięzione lęki i inne emocje ze zdziwieniem odkrywałam, że nie jestem taka zła. Zdziwiłam się, że jestem fajniejsza niż o sobie wcześniej myślałam i takie odkrycie za każdym razem odbudowywało moją zrujnowaną wewnętrzną wartość.

Nie zdawałam sobie sprawy, że zablokowane emocje i przekonania, tworzą moje życie według najczarniejszego scenariusza, oczywiście podświadomie, bo świadomie przecież takiej krzywdy bym sobie nie czyniła.

Gdzieś w głębi duszy czułam, że nie zasłużyłam na zło życia które mnie spotyka i czułam, że niesprawiedliwie atakują mnie życiowe zła tego świata, tylko nie wiedziałam jak sobie pomóc. Nie wiedziałam, że wystarczyło się wyciszyć, zadawać sobie odpowiednie pytania, a na koniec zrobić wybaczenie lub uwolnienie i to jest właściwie sedno oktagonu mojego zdrowia.

Absolutnie nie dawałam wiary, że to ja sama przyciągnęłam wszystko co mnie spotkało. Przecież chciałam być zdrowa, radosna i bogata, a przez całe życie byłam schorowana, smutna i biedna.

Teoretycznie wcześniej coś słyszałam, czytałam, że wszystko niby jest w nas, ale jak wzięłam sobie na logikę, to pomyślałam, że to niemożliwe, skąd człowiek zwyczajny miałby mieć taką sprawczą siłę? A jeśli ją by miał, to nikt by sam siebie nie katował i to okrutnie.

Okazało się, że ja właśnie to czyniłam, oczywiście podświadomie, dlatego nie zdawałam sobie z tego sprawy. Tylko najpierw, nim to na sobie doświadczyłam, to poczułam się tak, jak bym odkryła nową galaktykę lub przydatkowo znalazłam się w jakimś „MATRIX”.

Podróżując w głąb siebie do ciemnych zakamarków podświadomości ze strachem, ale z ciekawością, moja przygoda uwalniania uwięzionych emocji z czasem okazała się fascynującą rzeczywistością. Pomału w moim ciele dokonywał się cud zdrowia, a życie zaczynało być bardziej fajne i o wiele lepsze. Co wcale nie znaczy, że teraz wiodę szczęśliwe i beztroskie życie, może by tak było, jakbym oczyściła się z wszystkich toksycznych emocji i przekonań gromadzonych przez 60 lat. Na tym poziomie energetycznym na którym jestem, to raczej jest niemożliwe, poza tym nie mam takich marzeń.

Moją pasją stały się emocjonalne – wizualne podróże z doskwierającej mnie obecności tu i teraz, do  przeszłości, nie po to aby w niej się babrać, tylko po to, aby  na zawsze wyrwać emocjonalne chwasty z korzeniami, które niszczą mi zdrowie i życie. Aby tak się stało, przełamuję lęk, chwytam wiodącą emocję i idę na niej w mroczną przeszłość aż do korzeni, które najczęściej sięgają wczesnego dzieciństwa. To bez znaczenia, że ja naprawdę miałam wspaniałych Rodziców i mam miłe wspomnienia od kiedy sięgam pamięcią od najmłodszych lat, zakorzenione chwasty i tak robią swoje.

Po wielu doświadczeniach pracy nad swoimi życiowymi schematami odkryłam, że tą nieświadomą mroczną przeszłością jest poczucie winy, które powstaje z brania odpowiedzialności za innych. Tak się dzieje, bo na poziomie podświadomym wchodzimy w pewne schematy, z których nie zdajemy sobie sprawy.

Małe dzieci mają to do siebie, że biorą odpowiedzialność za Rodziców, a po wielu latach Rodzice z kolei biorą odpowiedzialność za dorosłe już dzieci. Związku z tym wydawać by się mogło, że  poczucie winy krąży jak bumerang, tam i z powrotem, ale to nieprawda, to życiowe schematy mogą dawać takie wrażenie.

Irena

 

Metoda na raka

Podświadomość to ta część nas która odpowiada, że bije nam serce, odpowiada za prace wszystkich naszych komórek. To nasza podświadomość blokuje prace naszych komórek, spowalnia je i je mutuje. I tylko dotarcie do przyczyny choroby może spowodować, że cofa się ona bez powrotnie.

Tak jest to możliwe. Ja stosując te narzędzia pokonałam raka płuc. To większy sukces niż wygranie w totolotka. Dałam z siebie wszystko, ale najpierw musiałam wiedzieć jak. Czy inni chorzy nie dają w walce z chorobą z siebie wszystkiego? Ja po prostu poszłam inną drogą niż większość. Co więcej wszystkie osoby co stosowały tą metodę i dały z siebie wszystko zawsze wychodziły zwycięsko.

Najbliższe warsztaty Stargard 25-26 sierpnia. Więcej na stronie www.terapiaemocjonalna.com

Ciągle dostaję zapytania jak pomóc choremu. Oto odpowiedź: Kierując  go na te warsztaty, lub jechać  samemu by się nauczyć jak korzystać z prostych narzędzi, jak wpływać na swoją podświadomość.

Bardzo się cieszę, że w końcu jest możliwość zapisania się na te warsztaty i skorzystania z  wiedzy.

Więc nie pytajcie mnie jak? Tylko do zobaczenia na warsztatach.

Ja będę na pewno.

Pozdrawiam

Irena

Ogromny plecak życia

Ciężary na nasze plecy to same się ładują, ale my ich dźwigać nie musimy.
Idąc przez życie dźwigamy swój plecak naładowany żalami, pretensjami, roszczeniami do innych i całego świata. W miarę upływających lat plecak jest tak naładowany, że często nogi uginają się pod ciężarem w kolanach, a kręgosłup odmawia posłuszeństwa.
Czy można sobie ulżyć? Oczywiście, że można.
Zamiast wyciągnąć właściwą naukę z przykrego doświadczenia, opowiadamy w kółko bliskim i znajomym o tym co nas spotkało i co się zdarzyło, bo czujemy jakby chwilową ulgę. Nie zauważamy, że przez to nasz plecak staje się coraz cięższy.
Ta chwilowa ulga to złudzenie i tak naprawdę za każdym razem jak o przykrościach mówimy, to w naszym plecaku życia potęgujemy ciężar, a urazy czy przykrości nabierają jeszcze większej mocy.
O nasze krzywdy należy się upomnieć i nie ma w tym nic złego, że nawet przed Sądem, ale najpierw należy przeanalizować, czy to ma sens, czy nie lepiej jest sobie odpuścić, wybaczyć i iść dalej spokojnie, nie dźwigając krzywd i urazów?
Kuba i Krzysiek Jackowi wykonali pewną pracę i za dobrze wykonaną pracę należała im się należyta zapłata. Nikt nie ma wątpliwości, że powinien im zapłacić, ale co ma zrobić Jacek, jak z powodu popełnionego błędu, nagle nieoczekiwanie został bez grosza przy duszy?
Krzysiek sobie dług odpuścił, chociaż było mu bardzo przykro, ale ważniejsze dla niego było by pomyśleć jak dalej żyć. Zaciągnięty kredyt wynegocjował z bankiem prolongatę i spokojnie skupił się na znalezieniu innego zarobku. Po dwóch tygodniach otrzymał dobrze płatne zlecenie u innego inwestora. Po trzech latach nieoczekiwanie otrzymał należne mu należności od Jacka, z czego bardzo się ucieszył, bo dłużnikowi już dawno odpuścił. O tych pieniążkach pamiętał, tylko przeanalizował i zobaczył, że dłużnik naprawdę nie śmierdzi groszem i choćby nie wiem jak go nękał, to naprawdę nie ma z czego zapłacić, więc przestał o nim myśleć, przeznaczył te pieniądze na stratę, traktując jak każdy inny wypadek losowy.
Kuba postąpił inaczej, wkurzyło go to, że przez dłużnika ma problemy z kredytem i nie opłaconymi rachunkami. Brak zapłaty spowodował jemu wiele stresu, więc obarczył za wszystko co go spotkało winą Jacka i podjął z nim walkę i to tak na noże na krew i życie.
Jacek wielokrotnie prosił, aby Kuba na pieniądze poczekał, zapewniając, że jak tylko będzie miał, to zaraz mu należne pieniądze wypłaci. Na to Kuba odpowiadał mu – ja kredyt i rachunki mam do zapłacenia już teraz, a nie tam kiedyś i to nie wiadomo, kiedy. To że nie masz pieniędzy, bo popełniłeś błąd, to twój problem, to twój błąd i dlaczego ja za czyjeś błędy mam płacić, nie godzę się na to! Poszedł do Sądów, komornika, wynajął prawników, a pieniędzy jak nie miał tak nie ma, ale Kuba nie poddaje się i walczy o nie już sześć lat. Skutkiem tego tylko stracił zdrowie, bo układ krążenia i układ trawienny nie wytrzymał tego ciągłego napięcia i stresu. Długu nie wywalczył, tylko wpędził się w duże koszty i nie może związać finansowy koniec z końcem. Jacek chciał mu oddać dług, ale bez kosztów, na co Kuba nie wyraził zgody i nadal pisał pozwy do Sądu, aż spłata się przedawniła i pozostała mu tylko gorycz, żal i ból po stracie który z każdym dniem ciągle rośnie w siłę poprzez użalanie się nad sobą, lub wyżalając się do innych.
Prawda jest taka, że Jacek szybciej pieniądze by zdobył, gdyby jego wierzyciel skutecznie mu w tym nie przeszkadzał. Od początku upadku, szukał właściwego wyjścia z dołka finansowego, ale się nie poddał, wyciągnął odpowiednią lekcję i podjął działanie zakładając nową firmę.
Kuba zamiast wylewania żalów i bezsensownej walki, nie chciał zobaczyć różnicy, czy jego wierzyciel nie chciał mu wypłacić? A może naprawdę poniósł porażkę i nie ma teraz z czego?
Przecież tak naprawdę jechał ze swoim pracodawcą na tym samym wozie i jak się wóz rozpadł to wszyscy którzy jechali tym wozem doznali finansowej porażki, a w tej sytuacji pracodawca został najbardziej poszkodowany, ale nikogo nie obwiniał tylko wziął się do pracy.
Wszyscy którzy jechali tym wozem mieli do przerobienia jakąś lekcję, a należne każdemu pieniądze wszechświat może oddać z innego źródła, ale tego nie widzimy, bo jesteśmy oślepieni rządzą złości, czy odwetu.
Warto wybaczyć innym dla swojego dobra za doznane urazy, czy krzywdy, wówczas lżej, łatwiej jest nam iść dalej i najważniejsze, że otwierają nam się różne rozwiązania naszych problemów. Świat staje się przyjaźniejszy, a ludzie którymi się otaczamy stają się sympatyczni i mili, czego wszystkim z całego serca życzę.
Irena

Blokady prawdy

Dlaczego boimy się o sobie dowiedzieć jacy naprawdę jesteśmy?

Nie można być sobą, jeśli dogłębnie nie poznamy prawdy o sobie. Boimy się jej, bo myślimy, że jest bolesna, może tak jest, a może bardziej jest bolesne nasze zakłamanie tylko o tym nie wiemy?

Czy wiecie, że prawda o nas jest lepsza, niż o sobie myślimy, a wystarczy tylko uwolnić zablokowane emocje by się o tym przekonać osobiście.

Do swojej prawdy jaka jestem docieram   uczuciami usuwając emocjonalne blokady, by zobaczyć zdarzenie w innym świetle i lepiej poznać siebie.

Naprawdę jaka jestem odkrywam małymi kroczkami w swojej podświadomości w zdarzeniach z okresu dzieciństwa.  Z nutką niedowierzania obserwuję, jak za każdą maciupeńką odkrytą prawdą zmienia się moje zdrowie i życie.

Zdarzeń ze swojej przeszłości nikt nie zmieni, bo to się już wydarzyło i nikt tego nie cofnie, ale spojrzenie na to wydarzenie owszem można zmienić, jeśli mamy odwagę spojrzeć prawdzie i nie bać się przyznać przed sobą, że w jakiejś sferze życia byliśmy zakłamani.

W blokadach uczuciowych zawsze okazuje się, że nasze spojrzenie na wydarzenie jest błędne, dlatego one się blokują.  Fałszywe przekonania czynią w naszym zdrowiu i życiu tyle zła, a mimo tego z takim oporem ich się usuwa, bo powołaliśmy ich do życia, a one broniąc się przekonują nasz umysł, aby tego nie czynić. Niestety mają wpływ na nasz umysł, jeśli damy im na to przyzwolenie. Ja wówczas mówię, że moje fałszywe „ego” broni się, przekonuje umysł by stwarzał różne okoliczności, aby mi się nie chciało pracować nad swoim wnętrzem.

„Gniew prędko może ulecieć i zniknąć. Natomiast rozżalenie żywi się samym sobą i krąży w nas nieprzerwanie”.  Autor – C. C. Tipping

Nie ma złych emocji, są tylko te złe które powstały w wyniku kłamstwa, lub fałszywego spojrzenia w pewnym prawdziwym zdarzeniu. Tak już jest, że łatwiej odnaleźć nasze blokady z negatywnych uczuć, chociaż mamy też blokady pozytywne które tak samo są szkodliwe tylko trudniej do nich dotrzeć. Może dlatego, że uczucia negatywne same się żywią i rosną w siłę, a pozytywne zablokowane cichutko skulone siedzą nie dając o sobie znaku życia?

„Możemy pozwolić lub nie pozwolić na przejawienie się choroby w naszym ciele, w zależności od tego z czym harmonizujemy. Innymi słowy – to co zostało stłumione pozostawia ślad w naszym polu morficznym i wnika w naszą strukturę biologiczną. Dlatego naprawdę musimy zwracać uwagę na to, co myślimy.”  Autor – Dr Richard Bartlett.

Usuwając blokady absolutnie nie zmieniam swojego programu życia, bo tego nie chcę nawet czynić, przeciwnie chcę zobaczyć, poczuć jaka jestem naprawdę pod pokrywą emocjonalnych śmieci i przekonań.  Przecież to Ja człowiek jestem dokładnie taka jaki jest mój czysty życiowy program.  Zmieniając swoje przekonanie nie zmieniam swojego programu, tylko oczyszczam go z fałszywego spojrzenia, a tym samym zmieniają się moje uczucia, myśli i nowa Irena, niby jestem taka sama, ale inna.

Błędne spojrzenie powoduje  blokady, a one tworzą nam problemy, cierpienie i choroby.

Cudowne jest również to, że poprzez pole morficzne, w spadku zostawiamy swoim potomkom   o tyle mniej toksycznych przekonań, ile w swoim życiu zdołamy usunąć blokad.

Irena

 

Trudna droga do zdrowia

 

Było ciężko i trudno wyjść  z  wszystkich chorób, musiałam zmierzyć się ze swoim strachem, cierpieniem i poznać siebie od nowa, ale mój wysiłek został obficie wynagrodzony.

 

 

Przeglądając po latach swoje opisane cierpienia na potrzeby terapii, uświadomiłam sobie jakie miałam okropne życie i problemy, które wydawało się, że są nie do pokonania, ale dałam radę i dopiero teraz widzę, ile włożyłam trudu, ile dałam wysiłku i jaką przeszłam ciężką drogę by wyjść z tych wszystkich wcześniej nieuleczalnych chorób.

Wszystkie swoje problemy zdrowotne i życiowe podczas terapii zawsze zaczynam od opisania problemu.

Mój pierwszy opisany problem na kartce papieru zaczynał  się słowami; umieram na raka płuca prawego, który już rozsiał się po całym organizmie i nie ma dla mnie ratunku………………. …….. …….Zazdroszczę tym, którzy lekko z uśmiechem umierają, są pogodzeni z rozstaniem życia i nie boją się przejścia na drugą stronę, bo ja jestem przerażona i struchlała ze strachu i nie wiem co się dzieje, bo nie wiem co ja takiego zrobiłam w swoim życiu złego, że mnie to spotkało………………

 

 

Takich wpisów do terapii, tylko o różnych problemach mam zapisanych całe stosy i tomy na kartkach papieru i tomach zeszytów.  Przeglądając swoje opisy na potrzeby terapii, po latach widzę, jakie miałam ogromne problemy, które wydawało się, że są nie do pokonania, ale dałam radę i dopiero teraz widzę jak daleką przeszłam życiową zmianę, nie tylko zdrowotną, bo one zawsze idą w parze. Jeśli nawet wydaje nam się, że wszystko się układa poza zdrowiem, to znaczy, że nie chcemy czegoś ważnego zauważyć i choroba daje nam tą informację, u mnie to się potwierdziło w 100%

14 lat temu, kiedy zaczynałam czuć się lepiej, to nawet wybitni terapeuci twierdzili, że przy zdrowym stylu życia mogę jeszcze pożyć 5 a nawet 7 lat, a żyję jeszcze raz tyle i mam się dobrze.  Nie mam do nich pretensji, oni tak naprawdę pocieszali mnie, bo brali pod uwagę jak mocno miałam zniszczony cały układ oddechowy, pomijając inne nieuleczalne choroby i mój niemłody już pesel.

Moje zapisane kartki papieru są dowodem, jak skuteczną stosuję terapię i ile dokonałam pracy i ile włożyłam trudu dla swojego zdrowia, a później dla lepszego życia, za to mam szacunek i uznanie do siebie, swojej pracy i dziękuję Bogu, że otrzymałam taką szansę.

Mam za co być wdzięczna Bogu i mieć uznanie do swojej pracy, bo dokonałam samo uzdrowienia kilkunastu nie uleczalnych swoich chorób, co prawda wkładając dużo wysiłku i trudu, ale dzisiaj wiem, że warto było by dzięki temu móc  doświadczać cudu uzdrowienia nie tylko ciała, ale i dalszego lepszego życia mimo ukończonych 70 lat.

Gdyby mi ktoś dawniej powiedział, że aby być zdrową to muszę najpierw włożyć tak ogromny trud, jaki włożyłam to od razu bym krzyczała, że to nie dla mnie, że nie dam rady, przecież jestem przez choroby tak bardzo wyczerpana, a do tego mam już swoje niemłode lata, więc skąd mam na taki trud brać siły?

 

Jak patrzę teraz na tomy zapisanych kartek to trudno mi samej uwierzyć, że ja tyle wykonałam pracy. Te zapisane kartki to mój tajemniczy pamiętnik pisany inaczej, dla mnie jest to dokumentacja na to, jaką naprawdę byłam wcześniej i jak się zmieniałam wprost proporcjonalnie do zachodzących uzdrawiających zmian w moim ciele. Gdyby nie zachowane zapisane kartki z mojego uzdrawiania, nie wiedziałabym tak dokładnie jakie kiedyś miałam zablokowane emocje i przekonania, które były przyczyną moich chorób, ale najważniejsze, że się dowiedziałam, że w swoim życiu nie zrobiłam nic złego, po prostu tak zadziałały moje życiowe schematy.

To dobrze, że musiałam zapisywać ręcznie na kartkach, bo nie znałam się na komputerze, ale dzięki temu nie mogę podejrzewać, że to jakiś wirus się wkradł i mi coś powypisywał, a nie że ja miałam takie problemy i przekonania, a charakter pisma jest nie zaprzeczalnym dowodem dla mnie samej.

Niestety moja świadomość dawne przekonania i emocje wymazała z pamięci i kiedy je czytam, to trudno mi uwierzyć, że opisane przekonania były moje. Może nie zupełnie wszystko, ale po większej części naprawdę zostało wszystko wymazane.  Jedyne co pamiętam, to problemy zdrowotne, czyli choroby z którymi było mi dane iść przez życie, dopóki od nich się nie uwolniłam. Z niektórymi szłam już od dzieciństwa jak nap. dyskopatia kręgosłupa czy problemy wątrobowe, przez które miałam dietę wątrobową już od kąt pamiętam.

Tak naprawdę to na wszystkie poniżej uwolnione choroby, też ciężko tyrałam już od wczesnego dzieciństwa, aby w dorosłym życiu zaistnieć w moim ciele.

Dopiero po uwolnieniu się z raka przy tej sposobności zaczęłam pozbywać się  przewlekłych chorób, takich jak;

1/ dyskopatia kręgosłupa / nieuleczalna, w trzech miejscach okropne bóle leczone bez skutków przez wiele lat, obecnie od 10 lat nie biorę żadnych środków przeciw bólowych /

2/ powiększona wątroba /bóle wątrobowe/

3/alergie – pokarmowe, na kurz i na pyłki /jaka ulga – tego nigdy nie zapomnę jak były dokuczliwe/

4/niedotlenione serce/zdiagnozowano, nie leczono/

5/bóle stawów kolanowych

6/ Hashimoto/zdiagnozowane, nie leczone/

7/astma oskrzelowa/ stosowane inhalatory/

8/łańcuch przepuklin/nie leczone/

9/migreny/leczone przez wiele lat bezskutecznie/

10/duże zaniki pamięci/zdiagnozowane, ale nie leczone/

11/rak nieoperacyjny płuca prawego/guz4cmx8cm z przerzutami/

12/zmiany w płucu lewym/w ogóle nie podjęto leczenia/

13/ niestrawność żołądka

14/dolegliwości jelita grubego

15/chore zatoki

16/choroby skóry

17/17 cm wycięto jelita cienkiego

18/dwukrotnie otwierana otrzewna/przez jelito cienkie/

20/chroniczne zapalenia kłębuszków nerkowych

Na powyższe choroby już nie cierpię, od lat nie biorę już żadnych recepturowych lekarstw, pozostała mi po wszystkim tylko dokumentacja   medyczna.

 

 

   

 

Na drodze uzdrowienia najszybciej pozbyłam się zaników pamięci i dzięki temu poznałam i mogłam przestudiować wiele ciekawych książek dotyczących zdrowia, świadomości, pozytywnego myślenia, naszych emocji i innych.  Korzystałam   z parę kursów i z wielu warsztatów zdrowotnych. Warsztaty bardzo sobie cenię, bo działa na nich dodatkowo poza zdobytą wiedzą jeszcze dodatkowo energia grupy.

Trud, praca i zdobyta wiedza zaowocowały obficie moim lepszym zdrowiem i życiem.

Tak naprawdę dzięki Bogu i swojej pracy ze sobą otrzymałam drugą szanse na życie i mogę doświadczać wiele wspaniałych chwil, bo przy moich chorobach, a tym bardziej przy tak zniszczonym układzie oddechowym, to naprawdę cud że żyję, a do tego mam się dobrze.

Tak naprawdę nie zdajemy sobie sprawy, jak dużo trudu i pracy wkładamy w to by dopadła nas choroba, tak że nie można narzekać, że uwolnienie z choroby kosztuje tak dużo trudu i pracy.

Trud, praca i zdobyta wiedza zaowocowały obficie moim lepszym zdrowiem i życiem, a zdrowia i lepszego życia wszystkim serdecznie z całego serca życzę.

Irena

Odzyskana sprawność fizyczna

 

Absolutnie nikt się tego nie spodziewał, że coś takiego spotka mojego męża.

Był zdrowy, ciśnienie miał jak młody byk, cholesterol w normie i bardzo zdrowe serce, a tu nagle udar mózgu, paraliż prawej strony całego ciała, utrata mowy i utrata widzenia.

To było szczęście i nieszczęście, że udaru dostał w Szwecji, szczęście, bo szybko i sprawnie otrzymał fachową pomoc i dokonano skuteczną operację, a nieszczęście, że za granicą utrudniony był kontakt, bo trudno było się porozumieć ze służbą medyczną w jakim stanie jest chory.

Kiedy dzwoniłam do męża w tym czasie jak miał udar mózgu, przeczuwałam, że stało się jemu coś złego. Miałam ochotę krzyczeć, co się tam u ciebie dzieje. Dopiero po chwili dowiedziałam się co się stało, od jego kolegi, który udzielał mu pierwszej pomocy, wezwał ratunkową służbę medyczną i zadzwonił do mnie poinformować co się stało.

Po pierwszym szoku, zaraz się opanowałam i zadałam sobie pytanie jak mężowi, będąc tak daleko mogę pomóc?

Co pierwsze przyszło mi na myśl to modlitwa w intencji jego zdrowia, następnie wiedząc, że myśli o mnie, łączyłam się z jego energią i wspierałam go swoją, jednocześnie do mnie do przesyłania energii dołączyła się córka.

Po operacji otrzymaliśmy wiadomość, że operacja się udała, ale nikt z lekarzy nie wiedział, czy zostanie przywrócona mu sprawność fizyczna.

To czekanie na efekty operacji było wiecznością, nie można się było dogadać, nie wiedzieliśmy w jakim jest stanie. Po dwóch dniach przemówił i zaraz rozmawialiśmy z nim przez telefon, bo klinika zadzwoniła do nas pod wskazany numer przez męża.  To nie przypadek, że mąż jak odzyskał świadomość, to pamiętał tylko jeden numer telefonu, ale nie wiedział co to za numer, okazało się, że był to telefon do mojej córki.

Nie wierzymy w przypadki, więc informacja dla nas była jasna, że potrzebuje jej terapii. Na tyle ile było możliwe córka dzwoniła do niego i przeprowadzała z nim bardzo łagodną terapię na odległość, jednocześnie przesyłała mu Energię Miłości.

Skutkiem tego lekarze w klinice co róż dawali sprzeczne informacje, co do transportu męża do kraju. Najpierw miał być przewożony do Polski transportem medycznym do szpitala na neurologię pourazową, po dwóch godzinach miał być przewieziony promem w asyście opiekuna medycznego, po paru godzinach zaproponowali, czy może ktoś z rodziny po chorego przyjechać, ale wracać może tylko promem.

W końcu jak córka do niego pojechała i zrobiła mu terapię, to się okazało, że jego stan zdrowia po ponownym szczegółowym przebadaniu poprawił się na tyle dobrze, że może wracać samolotem, nawet dali takie pozwolenie na piśmie i już nie ma potrzeby jechać do szpitala, tylko może wracać do domu.

Okropnie przeżywałam ich powrotną podróż, ale wrócili bez żadnych problemów, spokojnie zniósł podróż, można powiedzieć, że doskonale. Aż trudno uwierzyć, że wracał samolotem po siedmiu dniach, od udaru mózgu, który sparaliżował mu prawą stronę, i odebrał mu mowę i wzrok. Wrócił całkiem normalny zdrowy mąż, jedynie był trochę osłabiony.

Obecnie po dwóch tygodniach czuje się dobrze, nabiera sił, z tym, że jeszcze nie odzyskał widzenia na lewe oko, ale liczymy, że z czasem może wzrok na to oko też odzyska.

Może ktoś różnie myśleć, ale ja wiem swoje, że terapia mojej córki ponownie zadziałała cuda.

Ja natomiast byłam po 10 latach po raz pierwszy w przechodni, aby zarejestrować męża na badania do okulisty, na to niewidzące oko. Przez wiele lat nie chodziłam do lekarzy, bo nie było takiej potrzeby, każdą dolegliwość skutecznie eliminowałam terapią. Już przy rejestracji   byłam rozczarowana, bo organizacyjnie służba medyczna cofnęła się sporo do tyłu, jest o wiele gorzej niż 10 lat temu, z tym, że przechodnia lekarska ma nowy budynek, ale co z tego ma zwyczajny pacjent? Na to pytanie każdy może odpowiedzieć sobie sam.

Irena

 

 

Stres na talerzu

   

 

Najzdrowsza dieta, to żywność spożywana bez stresu, w radości i spokoju.

Każdy lęk jest dobrą odżywką na raka, w tym również lęk przed niezdrową żywnością.

Ostatnio rak sporo żywi się lękiem publikowanych zdrowych diet.  Niestety, zdrowe to znaczy kosztowne. By nadążyć za zdrowymi dietami trzeba mieć sporo pieniędzy i czasu, może właśnie dlatego diety są modne?  Może udowadniamy sobie i światu, że stać nas na dietę?

Mam nadzieję, że coraz więcej osób poszukuje dla siebie odpowiedniej żywności dla dobra swojego zdrowia, bo wzrosła nasza świadomość i nie chcemy zatruwać swojego organizmu. Tak czy inaczej pieniądze są wyznacznikiem naszej diety, bo każda dieta jest dość kosztowna i niestety nie na każdą kieszeń.

Najzdrowsza dieta, to żywność spożywana bez stresu, w radości i spokoju.

Finansiści nabijają sobie kasę, bo świat oszalał na punkcie diet, cudownych, uzdrawiających, wyszczuplających i trujących nasz organizm. W różnych publikacjach podają różne naukowe sprzeczne z sobą uzasadnienia, biznes kwitnie, finansiści zacierają ręce, a epidemia raka rozwija się w zastraszającym tempie.

Zapomina się, że największą pożywką raka jest lęk, również i ten na talerzu.  Uważam, że rak bardziej boi się nie tego co na talerzu, tylko z jakim przekonaniem i jak spożywamy znajdujące się na nim pożywienie. 

Tak zwana zdrowa dieta jest mało dostępna i szaleńczo droga. Z powodu braku pieniędzy i czasu spożywamy dostępny dla nas posiłek często z lękiem – O rany! Jak Ty niezdrowo jesz!  O jej!  Jak ja niezdrowo się odżywiam! Trudno, nic zdrowszego nie mogłam kupić, muszę jeść to co mam!  Na talerzu praktycznie zostały nam tylko lęki!   Czyli najlepsza pożywka dla raka.

Stare mądre przysłowia mówią, że zdrowiej jest zjeść suchy chleb w spokoju i z uśmiechem, niż grubo posmarowany, ale z   lękiem, lub ze łzami w oczach.

Na pewno nie mogą stosować zdrowej diety ci którzy mają duży lęk przed stratą pieniędzy. Jeśli nawet w tej huśtawce emocjonalnej przeważy zdrowa żywność, to w konsekwencji zdrowa dieta więcej przyniesie nam szkody niż pożytku. Coraz częściej zadajemy sobie pytanie co jest zdrową żywnością?  Jakiej diecie zaufać?  Kto nas bardziej truje, producenci żywności czy hurtownicy podczas magazynowania? Wydaje nam się, że jak czytamy etykiety, to sobie już chyba możemy zaufać? Bo komu jak nie sobie? Czyżby? 

Może najbardziej oszukujemy się sami?

Takim oszukiwaniem siebie może okazać się nasza nowa zdrowa dieta.

Otworzenie się przed sobą może zaowocować odkryciem, jakie mamy zablokowane emocje i na przykład odkryciem, że może nasza zdrowa dieta nie jest taka zdrowa tylko kosztowna?

Może to być nam bardzo pomocne, jeśli chcemy być zdrowi i zwiększyć swoje zasoby finansowe. Emocjonalne blokady często w pierwszej kolejności osłabiają naszą kondycję finansową. Zdrowie i tak stracimy na zasadzie reakcji łańcuszkowej.  Powszechnie wiadomo jest, jak wywołany stres z powodu braku środków finansowych powoduje spustoszenie w naszym zdrowiu. Wszystkie akcje charytatywne nie rozwiązują problemu braku środków na leczenie.

Jeśli czegoś nie chcemy zauważyć, to nie znaczy, że tego nie ma. To tylko jest dowodem, że oszukujemy siebie i że wobec siebie nie jesteśmy w porządku. Wszystkie choróbska na takie podejście do siebie tylko czekają.

Emocje blokujące nasze zdrowie są mocno związane z pieniędzmi i odwrotnie. Poznałam kiedyś człowieka bardzo zamożnego, należał do jednych z najbogatszych ludzi w Europie i przyznał się w tajemnicy, że miał   nieuzasadniony duży lęk przed stratą pieniędzy. Początkowo ten lęk był motorem do powiększania coraz większych środków finansowych, aż w końcu odbiło się to na jego zdrowiu.  Rak kręgosłupa powiedział mu stop!!!

Bruce Lipton, profesor szkoły medycznej na Uniwersytecie Wisconsin i uczony prowadzący prace badawcze w swoich książkach pisał – „Kiedy rozpoznamy, jak te pozytywne i negatywne przekonania kontrolują naszą biologię, możemy wykorzystać tę wiedzę do stworzenia życia wypełnionego zdrowiem i szczęściem

Naprawdę warto się zatrzymać, podumać, czy na pewno jesteśmy wobec siebie w porządku, bo odkrycie jakiegoś lęku może zahamować proces niszczenia naszego życia.  Nic nie musi się wydarzyć, jeśli nie damy temu przyzwolenia, wszystko jest w nas, a nie koniecznie na talerzu.

Irena

 

Braciszek porwany!

 

 

 

Pokonałam wiele chorób, ale nowe problemy zdrowotne dotykają mnie, bo dają o sobie znać nieuświadomione toksyczne schematy, najczęściej budowane w okresie wczesnego dzieciństwa.

Czasem zastanawiam się, czy warto było dać tak wiele wysiłku i trudu, pozbywając się wcześniejszych chorób, skoro ciągle dają znać o sobie nowe dolegliwości zdrowotne?

Muszę jednak przyznać, że nabyte doświadczenie w samo uzdrawianiu pozwala mi szybko reagować na pojawiające się dolegliwości, zanim one się rozwiną w poważną chorobę, co nie znaczy, że uwalnianie toksycznych emocji stało się dla mnie łatwe. Nadal kosztuje mnie to sporo wysiłku, ale odzyskane zdrowie jest bezcenne.

Niedawno stało się dla mnie jasne, że coś nie tak jest z moimi przekonaniami.   Moje ciało taką informację mi dało, kiedy zaczęłam się czuć coraz gorzej.  W ciągu dnia musiałam leżeć osłabiona i obolała. Moje serce dawało znać bolesnym kłuciem, a okolice trzustki i wątroby opanował mocny ból.

Zdając sobie sprawę, że choroby ściągamy sobie sami, ułatwiło mi to zadanie sobie odpowiedniego pytania. Już wiem, że przy trafionym pytaniu, odpowiedzi pojawiają się same, więc jestem czujna.  Zadałam sobie pytanie za co tak siebie ponownie ukarałam? A jak kara, to znaczy, że mam w sobie jakieś poczucie winy, które z jakiegoś powodu teraz się uaktywniło w moim ciele.

Weszłam w medytację, by poczuć prawdziwe uczucia tu i teraz.  Kierując się zadanym pytaniem, od nitki do kłębka weszłam do źródła problemu, które znajdowało się  w dalekiej przeszłości.

Wizualnie zobaczyłam siebie niczym na filmie, jak miałam dokładnie 3 latka i sześć miesięcy. Widzę siebie w lesie, a obok dość wysoko na hamaku zrobionego z płachty uwieszonej na drzewie śpi mój malutki braciszek. Wiem, że mam go pilnować, aby nie ukradli go „cyganie”. Próbuję daremnie zobaczyć czy czasem się nie obudził. Czuję przejmujący strach przed wilkami. Jako trzy letnia Irenka oceniłam błyskawicznie, że braciszek jest wysoko i przed wilkami bezpieczny, ale ja wystawiona jestem wilkom na widok, a tym samym na pożarcie. Przerażona płaczę i szukam schronienia.  Szybkim ruchem znalazłam się w dołku pod krzakiem i z daleka przez łzy obserwuję hamak ze śpiącym braciszkiem.

Nie wiem, jak znalazłam się w domu z pytaniem, gdzie jest mój maleńki braciszek? Wszyscy pytani odpowiadali mi, że porwali go „cyganie”.

Od tak okropnej wiadomości ja, będąc trzy letnim dzieckiem zamarłam i poczułam się winna.  Zrobiło mi się bardzo smutno i martwiłam się co mu tam porwani zrobią. Dotarło do mnie, że straciłam braciszka, a bardzo go kochałam. Czułam się zła, niedobra, bo nie upilnowałam braciszka, nie ważne, że bałam się wilków, ja byłam już duża, miałam 3,5 roku, a on był taki malutki.

Widzę siebie jak chodzę po całym domu smutna bez celu, bez chęci na zabawę. Ciągnięta przez kolegę poszłam do sąsiadów idąc za nim jak cień. Aż nagle przez otwarte drzwi podejrzałam jak mój mały braciszek z gołym tyłeczkiem raczkuje sobie przy oknie przy ławie.

Ten widok bardzo mnie ucieszył, zaskoczył i zdumiał, że braciszek się odnalazł i nikt mnie o tym nie powiedział, a ja tak bardzo o niego się martwiłam niepotrzebnie.

Nikogo nie obchodziło, że ja się martwiłam, nikt mnie o odnalezieniu braciszka nie powiadomił, tylko jeszcze przygadywali, że to z mojej winy braciszek zaginął.

Automatycznie za to zaprogramowało mi się przekonanie, że Rodzice, ciocie i wujkowie mnie nie kochają i nikogo nie obchodzi, że ja za braciszkiem wylewam łzy. Nie upilnowałam go, to mam za swoje.

Przekonanie – „Nikt mnie nie kocha”. „Zmartwienia są wynagradzane” „Jak bym się nie zamartwiała, braciszek by się nie odnalazł”

W dorosłym życiu skutkowało to tym, że zawsze w pierwszej kolejności otrzymywał np.  śniadanie mąż, chociaż małe dziecko płakało. Powstawały u mnie wewnętrzne konflikty, bo dzieci kochałam nad życie i nie mogłam pogodzić obsługę despotycznego męża z opieką nad dzieckiem.  Dziś nie dziwi mnie, że już za młodu chorowałam, miałam usuwany pęcherzyk żółciowy i problemy z nerkami. Wraz ze zmianą świadomości, toczyłam z mężem walkę o zaspakajanie w pierwszej kolejności potrzeb dzieci, aż skończyło się rozwodem, ale w podświadomości ciągle czułam się winna.

Teraz wiem, że mój pierwszy mąż był projekcją moich destruktywnych przekonań.

Z tego też powodu, dopóki dzieci się nie usamodzielniły, nie chciałam z nikim wchodzić w związek.

Z perspektywy czasu wiem, że mnie jako trzylatkę nastraszyli, abym pozostawiona już nigdy nie oddalała się od braciszka, bo bali się, że mogę gdzieś zabłądzić, lub utopić się w bagnach.

Nikt z dorosłych w owym czasie nie przypuszczał, że z powodu nastraszenia uczynią mi taką krzywdę. Dzieci w powojennym okresie były bardzo doceniane, kochane i ważne. Niestety to były czasy, kiedy małe dzieci na okres pilnych prac zostawiano same w różnych miejscach.  W tamtym okresie nie było dramatu z tego tytułu, że małe dzieci zostały same. Tylko kiedyś nawet nieznajomi byli dobrymi wujkami i ciotkami i w potrzebie jak byli w pobliżu udzielali pomocy, opieki i w razie konieczności powiadamiali Matkę. Nikomu nie przyszło do głowy by dzwonić po milicję, że dziecko jest samo i potrzebuje pomocy.

U mnie po spojrzeniu na zdarzenie w innym świetle, automatycznie nastąpiło samo wybaczanie oraz wybaczanie wszystkim opiekunom.

Otworzyłam się na miłość, bardziej pokochałam siebie, a moi bliscy na tym korzystają, bo mam dla nich teraz więcej miłości.  Dolegliwości ciała zniknęły i poczułam radość, przypływ energii i wielką ulgę.

Im bardziej kochamy siebie, tym więcej możemy ofiarować innym. Życzę wszystkim dużo MIŁOŚCI.

Irena