Archiwa kategorii: Zdrowie

AKCEPTACJA DIAGNOZY

 

Pierwsze chwile, jak zaskoczona usłyszałam wyrok śmierci

(kartka z pamiętnika)

Dotarło do mnie, że mam nowotwór  i że  otrzymam chemię, poprosiłam, by mi powtórzono,  bo coś źle usłyszałam, coś niedorzecznego.

Znów usłyszałam, ma  pani nowotwór płuc  i jedyne leczenie go, to chemioterapia i dalej coś tam mówiła jaka chemia, ile, przez  jaki okres tego już nie kojarzyłam. Chyba płakałam, trzęsłam  się i prosiłam chociaż  o 1-dną godzinę  do przemyślenia nim podejmę decyzję. Otrzymałam zastrzyk uspakajający który sprawił mi ulgę i zaraz po 15 minutach znów weszłam z decyzją – wyrażam zgodę na chemioterapie. Dowiedziałam się, że nie mam wyboru i coś tam jeszcze mi mówiono, ale już nic do mnie nie docierało, nie chciałam już nic więcej słyszeć, jeśli szanse na życie to przedłużenie życia o 6-miesiecy, a bez chemii to będę żyła  około 3-tygodni –tak czy siak umieram i to w krótkim czasie.

Nigdy nie myślałam o śmierci, wiedziałam że to innych spotyka, nawet moich bliskich, ale ja tu i teraz umieram, co to jest ta śmierć?

Co to znaczy, że mam raka, to niemożliwe, to mnie nie mogło spotkać!

Zadałam sobie pytanie ? Czy jest coś gorszego, straszniejszego od raka?

Odpowiedź przyszła sama –tak  – to mój okropny lęk przed śmiercią. Umieranie, śmierć byłaby dla mnie zbawieniem przed okropnym rakiem uciekłabym  w nieznane, gdyby nie ten towarzyszący mi paniczny strach co mnie spotka po tej drugiej stronie?

W międzyczasie znalazłam się w izolatce, w której była już jedna pani. Jakoś sobie przedstawiłyśmy się, obydwie odetchnęłyśmy z ulgą, że jest nas dwie z tym samym problemem i że nie leżymy w izolatce  pojedynczej. Pielęgniarka podłączyła mnie i sąsiadkę do kroplówki, wręczyła dzwonek  i wyszła.

Tak się zaczęła walka, jeszcze nie wiedziałam z czym, czy z kim walczę, wiedziałam tylko że jest to coś cholernie inteligentne      cwane, silne, skoro na całym świecie sztab różnych mądrych, silnych, bogatych ludzi, naukowców, terapeutów  przegrywa z nim walkę i na tym moja wiedza o raku się kończyła.

Obydwie milczałyśmy wlepiając wzrok w kroplówkę  w przerażającej ciszy, nic nie słyszałam. Po jakimś czasie zauważyłam, że nie ma nawet brzęczącej muchy, uciekły przed oparami chemii, a może też ze strachu przed rakiem?  Nawet Pani salowa w masce zachowywała się cicho jak mysz pod miotłą.

Jestem tak sparaliżowana strachem śmierci, że nie czułam żadnego bólu fizycznego, a do tej pory żadne środki przeciwbólowe mi nie pomagały. Po paru godzinach  jak tylko Pani pielęgniarka odłączyła mi kroplówkę, od razu chciałam wstać, ale mi zabroniła kategorycznie wskazując  ” tron” – tak nazywano muszlę klozetową wmontowaną w krzesło postawione zaraz przy łóżku uprzedzając,  że nie wolno nam wstawać z łóżek, a tym bardziej wychodzić do łazienki.

Zaraz po wyjściu pielęgniarki, obydwie  jak na komendę usiadłyśmy na łóżku próbując  wstać, a tu „ubs”osłabienie  i zawroty  głowy  posłusznie ułożyły nas  powrotem  w łóżkach.

Dotarło do nas jak silną truciznę wpompowano nam do żył i jak szybko zadziałała na nasz cały organizm, ciekawe czy rak też to odczuł, miałam silną potrzebę porozmawiania z kimś kompetentnym w tym temacie, jeszcze się  łudziłam że przy wizycie nocnej porozmawiam o tym z lekarzem dyżurnym.

Na oczekiwanej  wizycie  lekarz się spieszył, po krótkim zdawkowym pytaniu co nas boli szybko wyszedł nie słysząc   naszych zadawanych  pytań.

Po tej wizycie wiedziałam że muszę szukać informacji na dręczące mnie pytania  poza szpitalem.

Irena

Krótka opowieść córki

 

 

 

Czy córka ma  coś do   wybaczenia   nieskazitelnej dobrej  Mamie?

Co mam zrobić, aby pozbyć się doskwierającego  bólu i żalu, że byłam dla  tak wspaniałej Mamy  niedobrą córką.

Nie mogąc sobie poradzić z  doskwierającymi  dolegliwościami  poprosiłam o  pomoc  terapeutkę Alę.

Muzyka relaksacyjna, świeczki, piętnastominutowa medytacja  z  terapeutką    pozwoliła mi dość fajnie się wyciszyć.

Po krótkim rozeznaniu co wiem o terapii, a co bym chciała wiedzieć,  Ala zadała   pytanie?  – opowiedz,  co czujesz ? Opowieść była krótka; czuję  ból, żal za troski i zmartwienia jakie przysporzyłam swojej mamie. Ala –  to zaczniemy od wybaczania mamie. Prawie krzyknęłam –  mamie?  Chyba sobie, bo moja mama to niesamowicie była i jest najlepszą matką na świecie,  taka MAMA POLKA!!!  Zawsze ciężko pracowała, dwoiła się i troiła z całego serca i duszy,  robiła  wszystko dla dzieci  z Anielską cierpliwością i  nie tylko dla swoich.  Nigdy nie krzyczała , nie biła,  jako dziecko miałam  prawo wybierać sobie z jedzenia najlepsze kąski, zjadała to, co mała Irenka zjeść nie chciała, na ogół zawsze miła, uśmiechnięta. Co można wybaczyć takiej Mamie?.

Ala – czyżby?  Na pewno?  Czy nigdy nie przerwała ci  w najlepszym momencie zabawy wołając do kościoła?  Nigdy w nieodpowiednim momencie nie zawołała  na obiad?  Nigdy nie ściągała rano z łóżka, że czas już wstawać? A czy ty w takich momentach nie byłaś na nią zła, by po chwili  za to mieć poczucie winy – jak mogłam być na Mamę zła!

Przypomniałam sobie, że podobnie bywało i że nie zawsze miała czas   dla małej Irenki.  Nie zawsze  broniła małą Irenkę przed innymi,  szczególnie starszymi dziećmi.

Za podpowiedzią  ARW  wczułam się,  co  czułam w takich chwilach  do swojej Mamy jak miałam  cztery, czy siedem lat.

Dalszą  terapię już prowadziłam sama w domu, pomału  ściągając  zasłonę dymną z pamięci. Zaczęłam sobie przypominać różne zdarzenia  kiedy byłam dzieckiem.

Przypominające się zdarzenia pokazały mi, że moja kochana Mama jak każdy dobry człowiek popełniała błędy, raniąc  mnie  okrutnie.

Zapewniam, że stosując Arkusze Radykalnego Wybaczania odsłaniałam coraz to więcej zadanych mi nieświadomie ran prze moją kochana Mamę i proszę mi wierzyć,  miałam jej co wybaczać.

Po terapii poczułam dużą ulgę i przypływ  energii, niebawem okazało się, że nastąpiła  duża poprawa mojego zdrowia, a  alergia na którą cierpiałam od lat odeszła w zapomnienie.

Dokonało się uzdrowienie za sprawą, że miłość  nie tylko do mojej kochanej  Matki popłynęła większym  strumieniem, ale również  zaczęłam kochać siebie i przyjęłam płynącą do mnie miłość.

Uważam, że łatwiej dokonuje się wybaczenia matce  złej, niedobrej, którą rodzina i środowisko za taka złą oceniło, niż uznawaną  za dobrą i cenioną kobietę Matkę – powszechnie uważa się, że wspaniałej Matce nie ma co wybaczać. Czyżby? 

Jakże często i dzisiaj  zapomina się, że małe dziecko kocha matkę bezinteresowną czystą miłością. Matka na dziecko działa na otwarte serce, za każdym zadanym  nieświadomym bólem  małe serduszko na  „ miłość „  się przymyka i przy częstych urazach może zamknąć się całkowicie i wówczas  po latach mówi się o niewdzięcznych dzieciach lub wyrodnych Matkach.

Irena

 

Dlaczego ja?

Siła medytacji i modlitwy.

Pytanie, który zadaje sobie każdy chory i jego rodzina. Dlaczego ja?

Dlaczego właśnie moją rodzinę to spotyka?

Piszemy tu dużo o medytacji,  kodzie uzdrawiania. Chcę podzielić się tu z wami refleksją dotyczącą choroby. Pracując nad sobą, stosując Kod uzdrawiania, dochodzę do takiego punktu, że wyobrażam sobie, że rozmawiam z Panem Jezusem. Mogę mu wtedy zadać pytania, co mnie boli  i nurtuje i otrzymuję odpowiedzi tak mądre, że niekiedy mnie samą zaskakują. Postanowiłam się z wami podzielić jednym z takich przeżyć dotyczących modlitwy. Moja rozmowa z Panem Jezusem w trakcie medytacji:

Ja pełna goryczy i żalu zadaję pytanie: Dlaczego muszę przez to przechodzić, dlaczego moja mama na raka cierpi, dlaczego nie wysłuchasz moich próśb i po prostu nie sprawisz, że będzie zdrowa?

Odpowiedź Pana Jezusa: To nie Bóg sprawia, że cierpisz i chorujesz. Każdą chorobę każdy z was sam zaprosił do swego życia. Bóg każdemu człowiekowi dał wolną wolę i czas by mógł z niej skorzystać. Każdy ma prawo do własnych błędów jak dziecko i każdy, kto zauważy, że zbłądzi ma prawo prosić o pomoc. Nie pytaj mnie, dlaczego ty, zapytaj o to siebie. Dlaczego zeszłaś z drogi miłości i zaczęłaś błądzić, za co tak nienawidzisz swojego ciała? Powinnaś  kochać każdą jego komórkę. Kiedy ostatnio powiedziałaś swojemu organizmowi, że go kochasz, każdej komórce z osobna? Kiedy twoja mama powiedziała ostatnio, że kocha swoje płuca? Kiedy ostatnio dziękowała im, że może swobodnie lekko oddychać? Czy dbasz o swój organizm jak o świątynie, o każdą komórkę jego ciała jak coś wspaniałego? Twoje ciało to twoja świątynia. Czy spożywając posiłek błogosławisz go i prosisz by odżywił każdą komórkę twojego ciała? Pamiętaj za każdym razem, gdy jesz w biegu, łykając szybko byle co, zaśmiecasz swoją świątynie, gdy palisz papierosa mówisz swoim płucom nienawidzę was, nie chcę was oglądać i je trujesz, zadymiasz, czy równoważysz te czyny, chociaż miłością i wdzięcznością za to, że są?  Swoim postępowaniem, ściągasz chorobę na swój organizm, swoją świątynie – a potem mnie pytasz, dlaczego ja. Sobie zadaj to pytanie,  tylko bądź szczera wobec siebie. Jak traktowałaś siebie, swój organizm? Prosisz mnie o zdrowie dla mamy, ja jej tego zdrowia nie zabrałem, więc jak mam jej dać.

Jeśli sama sprowadziła na siebie chorobę swoją własną wolą, to tylko ona sama może się uleczyć.

Błądzisz i idziesz złą drogą, ja jestem światłem i jestem miłością, mogę pokazać ci właściwy kierunek, ale tylko od twojej dobrej woli będzie zależało czy pójdziesz za mną. Najczęściej mówisz chcę, i dalej błądzisz i nie idziesz za mną. Zastanów się, o co i kogo prosisz?

Zapytałam, więc: To, o co powinnam prosić?

Usłyszałam odpowiedź: Niech się twoja wola dzieje Boże, a nie moja. Przepraszam, że zbłądziłam pokaż mi światło i pokieruj w stronę światła. Naucz mnie kochać siebie , ludzi i otaczający mnie świat. Wybacz mi, że zbłądziłam, przepraszam, że doprowadziłam do tego miejsca, co jestem. Proś o siłę, o wskazanie kierunku i o miłość, reszta przyjdzie sama. Pamiętaj słowa: Wybacz mi, Proszę, Przepraszam, Kocham Cię, Dziękuje , mają wielką moc. Moc jest w tobie , musisz tylko ją użyć, człowiek został stworzony na podobieństwo Boga – nigdy o tym nie zapominaj. Kocham cię, widzę, jaka jesteś doskonała tylko, że ty tego nie widzisz. Przyjdzie taki czas, że zobaczysz, poczujesz wtedy taką miłość do siebie, jaką ja czuję do ciebie. Moc jest w Tobie. Poproś, a ja Cię pokieruję,  to takie proste. Nie lękaj się,  pamiętaj, że ja zawsze jestem z tobą.

Żal i gorycz minęła, poczułam, że Bóg mnie Kocha i jest ze mną. Poczułam się silniejsza i nabrałam pewności, że idziemy z mamą właściwą drogą. Poczułam,  że nie jestem z tym sama , że Bóg jest ze mną.

Piszę o tym, bo często wspominamy na tym blogu o sile modlitwy, a nie chodzi nam po prostu o klepanie: Zdrowaśki i Ojcze Nasz,  tylko o szczerą rozmowę nas samych z Bogiem i samym sobą. Są to sprawy bardzo intymne, ale i bardzo istotne.

Moja rada: Podczas modlitwy zawsze używaj słów Wybacz mi, Proszę, Przepraszam, Kocham Cię, Dziękuję.

Życzę wszystkim głębokich przeżyć w trakcie medytacji i modlitwy.

Aga

Styl życia chorego

 

 

Gdyby dawano nagrodę „Nobla” za krytykę leczenia raka, to nagród byłoby więcej niż chorych,  terapeutów i lekarzy razem wziętych.  Jak byłam  dotknięta  rakiem  płuc,  nie miała sił i czasu na analizowanie krytyków zdrowia.  Szukałam tylko szybkiej   pomocy,  bo czasu miałam bardzo  mało.

By pozbyć się raka w warunkach jakich przyszło mnie chorować, unikałam takich chorych jak ja nieuleczalnych, bo siebie wzajemnie nie mieliśmy sił wspierać.  Natomiast  w mediach, na różnych forach w Internecie spotykałam tylko   cierpiących, chorych, ale za to dzielnie znoszących swój los dotknięty nieuleczalną chorobą.  Potrzebowałam nadziei jak spragniony wody, a nie dzielnych chorych będących w beznadziei.

 Interesowali  mnie tylko uzdrowieni, lub  wyleczeni, nieważne  jak się określali, ważne,  że uwolnili się od raka i wiedli spokojne  życie. Niestety takich osób ani w mediach, ani na forum Internetowym nie udało mi się  spotkać.

Na szczęście potrzebną  nadzieję czerpałam z książek o tematyce terapii naturalnych.

Zauważyłam, że wszystkich uzdrowionych i wyleczonych łączył wspólny mianownik i to nie jeden. Wszyscy zmienili swoje życie, wszyscy walczyli o zdrowie wieloma sposobami. W  walce o zdrowie  korzystali z dostępnych  usług  i środków  jednocześnie, często już nie oczekując pożądanych rezultatów.

Nie lubię porównań, ale  na mojej drodze spotykani terapeuci    tak samo  jak lekarze,   wobec nieuleczalnego raka byli  jednakowo  bezsilni.

Mimo braku wiary w wyleczenie, ze swoim rakiem podjęłam walkę   wszystkimi  sposobami.  Wspomagała mnie w tej walce moja kochana córka, a inspiracją dla mnie byli pacjenci, którzy nieuleczalnego raka  pokonali. Życie wisiało mi na włosku i robiłam wszystko co było możliwe, bo już nic nie miałam do stracenia.

Mnie dotkniętą  rakiem nie interesował  tak zwany zdrowy styl życia, potrzebowała stylu życia chorego na raka, któremu trudno było przełknąć każdy kęs jedzenia. Poszukiwałam czegokolwiek, po którym chociaż trochę  poczułabym się lepiej. Tragikomiczna  była troska bliskich, że mnie umierającej może jeszcze coś  zaszkodzić. Jak poczułam, że po jakimś soczku jest mi lżej, to nie zwracałam uwagi na zalecane normy i kto umierającemu może zabronić? Na pewno jacyś  gorliwi politycy by się znaleźli, na szczęście przy mnie ich nie było.

Nie interesowało mnie też innych zdanie w temacie;  energie Reiki, ogrodowe piramidy, Radykalne wybaczanie, Kod Uzdrawiania, czy  okażą się  skuteczne. Liczyło się tylko to, że  ja po nich czułam ulgę i tylko  dlatego stosowałam,  nie słuchając niczyich krytyk i głupich uwag.

Co mnie umierającej mogło jeszcze zaszkodzić? Nie miałam już nic do stracenia w obliczu kończącego się  mojego życia.

Tak mówiąc szczerze,  to nie  wierzyłam stosowanym  terapiom i  leczniczym działaniu soków. Mówiłam wówczas sobie,  jak się nie przekonasz Irena, to nie będziesz wiedzieć, liczyłam jednak, że może  dowiem się chociaż  dlaczego boję się śmierci, co ja takiego zrobiłam, że boję się aż tak?  Świadomie nic nie zrobiłam złego, a życie tak mi już dało popalić, że nawet z ulgą bym  przyjęłam odejście z tego świata, gdyby nie ten paniczny lęk przed śmiercią.

Z uporem maniaka szukałam, drążyłam różne terapie nie podejrzewając nawet troszeczkę, że toruję sobie drogę do drugiego lepszego życia.

Irena

 

 

Okrutna i dobra Matka II

W dzisiejszych czasach Matka musi być „alfa omegą” i  nie może się mylić,  musi przewidywać, zapobiegać ,  zabezpieczać  dzieciom odpowiedni status materialny, a do tego być dobrą żoną i zadbaną kobietą.

 

 

 

Matka to też człowiek i jak każdy  ma prawo do błędu! Nie ma szkoleń, ani kursów jak być dobrą matką  i jak  dla wszystkich dzieci i męża być dobrym od młodości do późnej starości.

Niestety dla  wielu,  jeśli popełni nieświadomy  błąd to  jest niewybaczalny.  Chwileczkę, pytam, skąd wiadomo, że  matka popełniła błąd? Bo coś komuś się nie spodobało? Bo jedno z dzieci uznało, że przez matkę miało  przechlapane życie, bo nie pomogła w wyborach, a drugie miało  nieudane życie, bo  pomagała   przy dokonywaniu wyborów?

Łatwo oceniać niewinną Matkę, jak zmęczona życiem, pełna miłości wobec swych dzieci nie broni się,  tylko przyjmuje  winę na siebie, czyli bierze  odpowiedzialność  za błędne wybory swych dzieci, które jakże często nie raczyły nawet o swych wyborach  Matkę powiadomić.

Mój znajomy w poprzednim poście  obwiniał  Matkę,  a Ona tak naprawdę tylko kierując się swoim  matczynym instynktem bardziej wspierała dzieci słabsze  spełniając   swój obowiązek.  Tak bywa,  jeśli dziecko czegoś nie zrozumie, to w dorosłym życiu często przeradza się w pretensje.

Zgadzam się i często na blogu piszę , że  najwięcej przekonań programuje się w  okresie dzieciństwa i rodzice mają  duży wpływ na przekonania swych dzieci, tylko trzeba zrozumieć, że każda Matka wychowuje swoje dzieci najlepiej jak potrafi,  na ile pozwala jej świadomość i swoje serce dzieciom ofiarowuje  na dłoni drżąc o ich obecne i przyszłe jutro.

Dwoje  dzieci kłóciły się o kalarepę,  jedna była większa, a druga mniejsza, oczywiście  obydwoje chcieli większą, jak im mama wytłumaczyła, że mniejsza jest bardziej soczysta, to obydwoje  przerzucili   się na mniejszą. Mama im obydwie na tarce starła, wówczas oni w zgodzie wyszli  obrażeni na mamę,  bo chcieli je  mieć w całości. Jako dorośli  zdarzenia nie pamiętali, ale w podświadomości   u  trzy letniego chłopca  zdarzenie  zapisało się, że  jak  się  o coś kłócili, nie ważne  o co,    to Matka  im  to zabierała i niszczyła, taka była niedobra i przez to jako dzieci mieli ciężkie dzieciństwo.

Z poprzedniego postu   – „Okrutna i dobra Matka”  mój znajomy podjął się terapii  i  zobaczył swoją Matkę zupełnie w innym świetle  a  nawet poleciały mu rzęsiste łzy. Matce nie tylko wybaczył, ale zaczął siebie z tego powodu obwiniać. 

Bez  trudu wyjaśniłam   Wojtkowi, że jako dziecko miał prawo zinterpretować wiele zdarzeń tak jak to zrobił. Miał też  prawo  do wyrażania swoich emocji jak   ból, żal, przykrość, czy rozczarowanie z powodu decyzji  Matki.   Tak jak poczuł i jego złe myślenie o Matce  w konfrontacji z jej  dobrocią spowodowało u niego konflikty emocjonalne wewnętrzne  i zewnętrzne,  które  były  przyczyną ogromnego stresu.

Matki tak  bardzo  kochają swoje dzieci, że biorą na siebie winę za  ich dorosłe życie, decyzje i  wybory, podobnie jak dzieci często biorą winę na siebie za błędy Rodziców.

Tak naprawdę  w  konfliktach pokoleń nie wiadomo  kto ma rację i to  nie jest istotne, ważne  by w  związkach rodzinnych panowała miłość i harmonia, a do tego konieczne jest wybaczenie  Matce,  sobie i wszystkim w Rodzinie.

Dla swojego dobra powinniśmy pamiętać,  że  Matki miłość jest niewinna, nawet w biblii  nigdzie nie jest napisane – szanuj dzieci swoje, tylko szanuj Matkę i Ojca swego.

Irena

 

 

 

Drogi są dwie cześć II

Nikt nie pomyślał nawet wtedy, że to klucz do wyzdrowienia.

Ustalenie właściwej intencji to krok do usunięcia przyczyny choroby a i tym samym samej choroby.

Choroba powstaje gdy intencja świadoma (rozum), nasz rozumny cel: chce wyzdrowieć – jest sprzeczna z nasza podświadomością, (sercem) nasz uczuciowy cel: zneutralizować paraliżujący lęk nie dam rady. Tak powstaje konflikt miedzy sercem i rozumem.

Gdy zachorujemy to już mamy w sobie ten konflikt,  wtedy  do wyboru są dwie drogi.

Jedna prowadzi z górki i na końcu jej jest ŚMIERĆ- to łatwa droga,  nic nie musisz robić,  wózek jest już rozpędzony. Inni cię pokierują, dokonają wyboru  za ciebie tak jak do tej pory. Nic się nie zmieniło, tylko teraz z powodu choroby już nie musisz czuć się winny: że czegoś nie dopełniłeś, że nie zarabiasz więcej, że działka leży odłogiem, że dziećmi się nie zajmujesz po pracy itp.

Druga ścieżka to ŻYCIE – ta wiedzie pod górę, tu musisz wyskoczyć z wózka i zacząć się wspinać, nie możesz już słuchać innych,  musisz zacząć słuchać tylko siebie. Co twoja podświadomość (twoje serce) chce ci powiedzieć? Tu zaczynają się schody. Jest to droga pod górę wyboista, ale na szczycie za to czeka na ciebie piękny widok i gdy spojrzysz w dół już zawsze będziesz miał inną  perspektywę.

Więc  jaką drogą ty chcesz iść?  Łatwą czy trudną?

Wybierasz życie czy śmierć?

Większość chorych na raka wybiera śmierć. Dlaczego? Po pierwsze ta droga jest łatwiejsza i nic nie muszą robić, po drugie nie wiedzą jak.

Jak to zrobić? Jak wyskoczyć z tego rozpędzonego wózka?

Wystarczy się tylko zastanowić? Czego ja chcę tak naprawdę? Czego chce moje serce? Dać wysiłek by wyskoczyć z wózka i dreptać pomału, ale pod górę?

Co ja tak naprawdę chcę? Co chce moja podświadomość (nasze serce)?

Co ja tak naprawdę czuję w związku z tą sytuacją?

Tak naprawdę?! Czy to nie przypadkiem ulga, że już nie muszę?

Jestem chory odczepcie się ode mnie! Już nic nikomu nie muszę udowadniać. Jestem biedny i pokrzywdzony przez los. Jak możecie coś ode mnie wymagać,  przecież jestem chory?!

Łatwiej będzie to zrozumieć na przykładzie:

Wyobraźmy sobie Pana Wiesia, który ma 57lat. Właśnie jego firma zbankrutowała, a on dostał sowitą odprawę. Ma dwóch synów na studiach i żonę, która prowadzi własny sklep z odzieżą, mają wybudowany i spłacony dom, są zabezpieczeni finansowo.

Pan Wiesiu starał się o rentę na kręgosłup. Uważa, że jest za stary by się przebranżowić, a w jego wieku to nikt go nie zatrudni.

Renta to jego plan by przetrwać do emerytury. Z odprawy chce pomóc synom na studiach. Nagle dostaje z ZUS  odpowiedź odmowną – nie dostaje renty. Jest załamany, co ma teraz zrobić? Nie chce być obciążeniem dla rodziny, zawsze to on był głównym żywicielem. Miał by być teraz na utrzymaniu żony, to nie do pomyślenia dla niego. Na studia jest już za stary, nie widzi żadnych perspektyw dla siebie.

Paraliżuje go wewnętrzny lęk,  że będzie obciążeniem dla rodziny, zawsze pogardzał darmozjadami.Ten lęk uruchamia podświadomość, czyli serce, które by ratować rozum przed paraliżującym lękiem działa impulsywnie, uczuciowo uruchamia komórki rakowe.

Serce nie myśli racjonalnie, nie zastanawia się nad konsekwencjami, po prostu neutralizuje lęk by pomóc rozumowi. I tak Pan Wiesiu dowiaduje się, że ma raka płuc. Jest wstrząśnięty diagnozą. Dlaczego ja? Całe życie palił papierosy, ale ogólnie dbał o zdrowie. Jego synowie i żona Ewa bardzo wspierają go.

Z powodu nowej diagnozy dostaje upragniona rentę. Racjonalnie  i rozumowo, oczywiście jego pragnieniem  i intencją jest –  chcę wyzdrowieć. Tylko jego serce (podświadomość) będzie sabotować jego wysiłki by paraliżujący lęk jak utrzymać Rodzinę,  nie powrócił.

Lęk i wstyd:, że będzie obciążeniem finansowym dla rodziny, że nie wykształci dzieci, że będzie po leczeniu zniedołężniałym starcem, że będzie nie sprawny jako mężczyzna, że przestanie się podobać żonie itd.

Gdy Pan Wiesiu dowiedział się o terapii to stwierdził, że jest za słaby by się jej poddać. Chodził, był samodzielny a przecież przy terapii można leżeć,  trzeba tylko rozmawiać z terapeutą. Poza tym lekarz mu zabronił wysiłku fizycznego, a on w takie rzeczy i tak nie wierzy. Dajcie mi wszyscy święty spokój powinniście mnie teraz wspierać a nie mnie denerwować – mówił. On teraz musi słuchać lekarza. Palił papierosy dalej ukradkiem, gdy nikt nie widział, mimo że tego też mu lekarz zabronił. A tu zasłaniał się lekarzem.

Intencja świadoma, nasz rozumny cel: chce wyzdrowieć – jest sprzeczna z nasza podświadomością, sercem.

Ludzie często nie chcą wyzdrowieć podświadomie, bo po pierwsze –  w końcu nic nie muszą, po drugie  – są w centrum uwagi rodziny.

Podświadome nie chce wyzdrowieć – widać po tym jak chory nie chce nic dla swego zdrowia zrobić. Najlepiej  wziąć   tabletkę i nic nie robić, bo przecież jestem chory. Mówi nam za to,  że jest przerażony i bardzo chce wyzdrowieć, ale nie chce dać z siebie żadnego wysiłku. Gdy mamy sposób,  tylko trzeba dać minimum wysiłku to nawet nie chce rozmawiać na ten temat,  bo podświadome pragnienie serca mówi nie chce wyzdrowieć.

Ustalenie intencji, która nie jest sprzeczna z naszą podświadomością sercem jest bardzo ważna. Ułatwia nam prace.

Nie nastawiajmy się, że terapia spowoduje wyleczenie pacjenta. To błąd sam w sobie, który blokuje współpracę naszej świadomości z podświadomością (serca z rozumem). Intencje nie mogą być sprzeczne, bo powodują konflikt.

Dobrze ustalić sobie na początku  cel, który będzie zgodny z podświadomością naszego chorego niezależnie, co on nam mówi. Słuchamy, co mówi jego rozum, który nie słucha serca. Pamiętajmy,  że taki chory zawsze będzie mówił nam  co innego i robił, co innego. W konsekwencji i tak posłucha serca. Nawet nie będzie wiedział, dlaczego tak postąpił. Wymyśli milion idiotycznych rozumnych powodów byle wyjaśnić swoje postępowanie, podtrzymując swój świadomy rozumny cel.

Gdy mama była chora, ze względu na diagnozę i lekarzy,   ja w jej wyzdrowienie nie wierzyłam. Po prostu wiedziałam, że z tego nie wyjdzie koniec, kropka.

Wiedziałam, że to kwestia czasu i że będzie tylko gorzej. Dawali mamie 6 tygodni życia od rozpoznania. Wyniki były złe,  całe płuco zajęte przeżuty do węzłów chłonnych i ze względu na zachowanie mamy podejrzenie przerzutów do mózgu. Nawet do głowy mi nie przyszło, że może z tego wyjść.

Szukałam pomocy by po pierwsze,  nie siedzieć bezczynnie, po drugie by ulżyć mamie w przejściu na druga stronę. Chciałam by odchodząc była pogodzona ze sobą, by nie bała się demonów i ciemności,  by miała pewność, że tu zostawia pozałatwiane sprawy, a tam czekają na nią bliscy i aniołki. By pozbyła się lęków,  w asyście aniołów mogła z uśmiechem przejść na drugą stronę.

To była moja intencja –  nie wierzyłam w jej wyleczenie. Wiec intencja była zgodna z jej świadomością i podświadomością (sercem i rozumem). Mama też pracując z lękami chciała okiełznać lęki i przestać się bać.  To była nasza intencja, nasz wspólny cel.

Nikt nie pomyślał nawet wtedy, że to klucz do wyzdrowienia.

Intencja jest bardzo istotna. Pracując z chorym trzeba z nim ustalić cel intencji spotkań, tylko to nie może być wyzdrowienie,  szczególnie  gdy on sam w to nie wierzy  i  podświadomie tego nie chce.

Intencja – cel pracy nad sobą nie może być sprzeczny  z naszym wewnętrznym podświadomym pragnieniem.

Moje zalecenia:

Na początek niech twoją intencją będzie spokój ducha i harmonia wewnętrzna,  pozbycie się lęków i stanów depresyjnych związanych z choroba.

Tak należy rozmawiać z chorym. Dobrze, gdy w terapii bierze udział chory z rodziną,  to pomaga. Gdy mamy uraz do kogoś jest dobrze wybaczyć te urazy przed śmiercią i  pogodzić się. Sesje powinny być indywidualne, by każdy mógł się swobodnie wypowiadać nie obawiając się że urazi kogoś z rodziny czy chorego.

Wyjaśnienie konfliktów i wzajemne wybaczenie sobie jest bardzo ważne i powinno płynąc z serca, a nie być udawane. Jeśli nie teraz, to kiedy?

Nawet, jeśli chory nie będzie potrafił otworzyć się na terapie,  a pogodzi się z rodziną i uzyska spokój wewnętrzny i harmonię to i tak warto.

To krok do usunięcia przyczyny choroby a i tym samym samej choroby.

Tego z całego serca wszystkim życzę

Pozdrawiam

Aga

 

 

Dobra i okrutna Matka

Będąc dobrym dla wszystkich,  dla kogoś  przez to musimy   być  okrutnym.

Przez nikogo tak nie cierpiałem   jak przez swoją Matkę,  a Ona chociaż żeby była zła, nie zajmowała się nami, tylko myślała o swoich przyjemnościach byłoby mi o wiele lżej.

Zwierzył mi się pewien Pan  słowami – ” wiesz   wiele osób mnie   skrzywdziło i wszystkim wybaczyłem bez problemu, bo tak trzeba, ale swojej Matce próbowałem,   jednak to  okazało się  ponad  moje  siły, taki  ogromny czuję  przez nią ból”.

Rodzina i znajomi  uważają ją prawie za Świętą Teresę. Sam kiedyś będąc dzieckiem  uważałem, że zasługuje by do nieba iść z butami, wszystko robiła dla naszego dobra, sama od życia nic nie oczekując tyrała od świtu do nocy.

Najgorsze  to jest to, że Ona sobie  nie zdaje sprawy  jaką  mi  krzywdę zrobiła.

W domu byłem najstarszy i tak się stało, że  mając trzy latka już stałem się dorosły, a najmłodsza była zawsze potrzebująca wsparcia do dnia dzisiejszego. Ode mnie żądała,  wymagała, a im wszystko się należało.  Miałem obowiązek  nimi się zajmować i ich chronić, a Oni jeśli mnie coś niszczyli, czy bili, to  nie wolno mi było się  przed ich agresją bronić, tylko wymagano ode mnie zrozumienia, że są młodsi i musiałem postępować według przysłowia, że  ” mądrzejszy i silniejszy musi ustąpić”

Może całkiem po macoszemu mnie    nie traktowała,  tylko zawsze byłem gorzej traktowany od mojego rodzeństwa.  Przy moich dorosłych dzieciach wspominała, że dałem jej popalić bardziej niż pięciu chuliganów.

Według Matki byłem gorszy od  swoich kolegów, chociaż nie chodzili do szkoły, nie uczyli się, bili młodszych i dla nich  zawsze znajdowała wytłumaczenie   złego ich zachowania. Natomiast  wobec mnie była krytyczna, jeśli nawet przynosiłem piątki, to uznawała, że tak jakoś mi się udawało, a mój kolega z dwójkami i tak jest lepszy, bo w gospodarstwie jest sprytny i jego rodzice z niego mają dużą pomoc.

Zawsze byliśmy najedzeni, czyści i ładnie ubrani. Czasem trochę pokrzyczała, ale naprawiała to  zaraz  łagodząc  swoim miłym uśmiechem  i nie pamiętam, aby któregoś nas kiedykolwiek uderzyła.  Ten uśmiech Matki w ciężkich chwilach od wczesnego dzieciństwa dawał mi siłę i wiarę, że będzie dobrze, ale wcale dobrze nie było, tylko coraz gorzej.

Co ja Ci będę mówił, nikt nie  zrozumie mojego  bólu ile  przez nią wycierpiałem, jak mi serce na jej wspomnienie krwawi  i jak zniszczyła moje całe życie  przez to, że była taka dobra, troszczyła się o wszystkich, nigdy nic drugiemu człowiekowi złego nie powiedziała,  o wszystkich w koło mówiła tylko dobrze.  W tym jej pozytywnym mówieniu o innych, tylko ja stanowiłam wyjątek, w mojej obecności każdy mój błąd ogłaszała wszystkim sąsiadom, znajomym i całej rodzinie. Jak niechcący atramentem z pióra poplamiłem siostrze niedzielną bluzkę, to lamentowała nad tą bluzką przez tydzień, ogłaszając wszem i wobec, że przeze mnie pójdzie z torbami. Ale jak młodszy braciszek np.  celowo  uciął mi w teczce szkolnej  pasek, to go Matka tłumaczyła, że  tak  naprawdę nie wiedział, że to aż takie zniszczenie, bo jeszcze mały i wszystkiego nie rozumie, a też już chodził do szkoły.

Tylko  mój Ojciec  na nią się skarżył, a ona przy  nim milczała, a ja też  milczałem, ale uznawałem, że ma racje. Matka chyba to wyczuwała, bo zawsze   po jego wyjściu mnie się za niego obrywało w ten sposób, że  musiałem wysłuchiwać jej żalów i wszystkie złości  jakie  miała do  niego, czasem przez trzy godziny. Nie pozwalała mi się oddalić, zmuszała mnie do wysłuchiwania, obym czasem  w niego się nie udał.  Niekiedy  nie wytrzymałem i brałem Ojca w obronę, wówczas przeszywała mnie takim złym wzrokiem, że ciarki po plecach mi przechodziły.

Wielokrotnie moja Matka mi przytyk robiła, jak uważała, że ojciec popełnił błąd lub coś złego zrobił, widzisz jaki on jest, a ja to muszę  wszystko sama znosić. Jak  np. sprzedał kawałek ziemi, to do Ojca nawet się uśmiechała, a dopiero po jego wyjściu nadawała na niego do mnie, że za tanio, że mógł poczekać, a tak go prosiłam biadoliła,  nie sprzedawaj, a On i tak zrobił po swojemu i mamy teraz stratę. I zaczynała litanię, co by mogła za te pieniądze   mnie kupić i dla  domu gdyby sprzedał drożej, lub gadała ile będzie ta działka wart za parę miesięcy. I tu podawała przykłady  ile rzeczy sprzedał tanio, a później podrożały.

Będąc nastolatkiem zastanawiałem się, czy jestem jej biologicznym synem, bo to by mi wyjaśniało jej gorsze do mnie nastawienie.

Przez całe lata udowadniałem, że jestem  lepszy niż myślała, ale to wszystko na daremno. Jak się możesz domyślić miałem podobną, tak idealną  żonę, kobietę i Matkę  moich dzieci, że nie do wytrzymania. Ona tak samo zawsze pracowita i zawsze nim coś zrobiła, to dyskutowała z wszystkimi i chociaż  każdy miał inne zdanie, to i tak zrobiła po swojemu, a złymi skutkami winą mnie obarczała, bo nie potrafiłem sprostać zadaniu, które ona mi zleciła.  Oczywiście akcentując, że każdy inny zrobiłby by to z łatwością.

Po rozwodzie  zauważyłem, że bardzo moja była przypominała charakterem moją Matkę, ale te postrzeżenia chowałem dla siebie nic nikomu nie mówiąc.

Matkę  zobaczyłem w innym świetle jak odkryłem jej  kłamstwa  o sobie,  i mojego rodzeństwa.   Pewnego dnia wpadły mi przypadkowo  przekazy emerytury mojej Matki,  wypisane kwoty zrobiły na mnie wrażenie, że aż siadłem.  Jej emerytura była większa niż moje zarobki.  Ojciec już nie żył, ale wiem, że Ojciec miał  bardzo wysoką emeryturę, a Matka lamentowała jak  teraz z jednej jest ciężko jej wyżyć.

Nic nie powiedziałem, tylko dopiero teraz zrozumiałem  jak bardzo mnie okłamywała, aby w  moich oczach i  innych siostra z bratem uchodziły za zaradnych i mądrzejszych niż są. Nie jednokrotnie mnie przytykała, zobacz jak siostra  potrafi dobrze pracować, oszczędza  to i ma, podobnie zresztą jak  Twój  brat. Oni już od dziecka wykonywali pracę zawsze  chętnie,  dobrze i solidnie.

Nie zazdrościłem bratu, że się pobudował, a siostrze, że kupiła sobie dwa własnościowe mieszkania w Gdańsku w nowym budownictwie.   Dopiero po odkryciu wysokiej emerytury zwróciłem uwagę, za co w szczególności siostra  kupiła w krótkim czasie dwa  mieszkania. Przecież pracowała za najmniejszą krajową,  więc nie mogła mieć aż takich oszczędności, ale  jak się okazało Matka owszem mogła, nawet bez ojca emerytury.

Nie chodzi mi o pieniądze, mnie wystarcza to co mam, chodzi mi tylko o kłamstwa tej nieskazitelnej Matki,  zaradnej siostry i brata. Nie mogę znieść  dlatego, że oszukiwano  po to, aby  w moich oczach ich wywyższać, a mnie  pogardzać. Przez całe życie czułem się gorszy, czyli inaczej mówiąc byłem pogardzany, a rodzeństwo do końca wybielała i nadal na stare lata to czyni. Tak do końca nie wiem, czy poniżała mnie  i zadawała ból z rozmysłem, czy nie zdawała sobie z tego sprawy.

Nie mogę zrozumieć, że aby uchodzić w środowisku za biednych, bez skrupułów brała z kościoła dawane jej darowizny, a potem nie wiedząc  co z tym zrobić, jak się pozbyć    niepotrzebnych jej  wiele artykułów, podrzucała pod  różnymi śmietnikami. Zwróciłem na to uwagę, że czyni  krzywdę, bo darowizna przeznaczona jest dla potrzebujących, a ona  na to, że przyjmuje, by sprawić  fundacji przy kościelnej  przyjemność, bo nikt darowizn nie chce przyjmować.

Wiem, że Matce chodziło o to aby w środowisku  nikt  nie podejrzewał, że  mieszka  z córką, ze względu na  swoją wysoką emeryturę. Czasem zwracałem uwagę siostrze, że zaniedbuje Mamę, zostawiając ją na 14 godzin i więcej samą. Oczywiście, że proponowałem zabranie Matki, ale siostra podnosiła od razu taki krzyk  jak  nie wiem co, a Matka jak zawsze jej przytakiwała i byłem bezsilny.

Nie mogę Matce wybaczyć, że przez całe życie była fałszywa  po to, aby mnie okazać pogardę, że jestem gorszy od siostry, brata i innych i bardzo mnie to boli.

Odpowiedziałam  znajomemu, że go trochę rozumiem,  bo  ja też  przez moją  kochaną  Mamę i rodzinę  czułam się gorsza, okłamywana, a nawet oszukiwana, a mimo to dla swego i ich dobra  wybaczyłam.

W skrócie opowiedziałam jemu,   że ja też  przez moja  kochaną  Mamę i rodzinę  czułam się gorsza, okłamywana, a nawet oszukiwana, a mimo to dla swego i ich dobra  wybaczyłam.

Opowiedziałam znajomemu  jak  ja tego dokonałam  po to,  aby go zmotywować do wybaczenia mimo wszystko, poza tym  można się samemu przekonać, że   Matki miłość jest niewinna.

Czy  go zmotywowałam?   I z jakim skutkiem?   O  wszystkim na blogu za  tydzień  opiszę.

Pozdrawiam.

Irena

 

Drogi są dwie – Ty decydujesz czy wybierasz życie czy śmierć!

Drogi są dwie. W górę albo w dół. Wybierasz życie albo śmierć. Tylko czemu wszyscy biegną w stronę śmierci?!

Intencja i szczerość z samym sobą jest bardzo ważna szczególnie gdy usłyszałeś diagnozę rak. Tylko nielicznych  stać  na szczerość z samym sobą.

Dlatego większość wybiera łatwiejszą drogę w dół w stronę śmierci.

Intencja – jest bardzo ważna.

Zanim zaczniemy pracować nad sobą stosując np.: terapie emocjonalne ważna jest intencja, czyli cel po co to robimy. By być zdrowym ktoś odpowie- -nieprawda. Robimy to z lęku przed śmiercią, przed nieznanym.

Co robiliśmy wcześniej by być zdrowym,  czy dbaliśmy o siebie? Oczywiście że dbałeś o zdrowie odpowiesz. Czyżby?

Czy przyrządzałeś posiłki tylko ze świeżych produktów i czy zjadałeś je w spokoju? W spokoju delektując się smakiem, nie spiesznie?

Czy jadasz śniadania regularnie o tej samej porze?

Czy korzystasz z żywności przetworzonej?

Jak często skacze ci cukier we krwi?

Jak często pozwalasz by skoczyło ci ciśnienie krwi?

Czy traktujesz swój organizm jak świątynie?

A może paliłeś papierosy? Czy idąc do pracy spieszysz się i czy to jest przyjemny spacer gdzie rozkoszujesz się mijającą drogą?

Jak często się spieszysz? Do pracy, do domu, na spotkanie?

Choroba jest wielkim znakiem STOP.  Jest znakiem, który mówi już nie musisz się spieszyć, już widać koniec tej drogi. Już możesz poleżeć i odpocząć, już nie musisz tak gnać.

Jak widzisz znak stop należy się zatrzymać i zastanowić, co było nie tak, jaka była twoja intencja?

Co robiłeś dla siebie a co dla innych?

Pisząc DLA SIEBIE mam na myśli tylko Ciebie. Nie szefa, dzieci, męża, żonę, przyjaciółkę itd. Tylko SIEBIE.

Gnamy gdzieś ciągle coś komuś udowadniając,  a zapominamy o sobie. Dbając o akceptacje i uznanie rodziców często nie przyznajemy się co chcielibyśmy robić My sami. Wybieramy szkołę zgodnie z aspiracjami naszych rodziców a nie swoimi. Często jesteśmy tak stłamszeni w dzieciństwie, że nawet nie wiemy, co chcielibyśmy robić.

Tak gnamy w przepaść byle szybciej byle do jutra skupiając się na nic niewartych bieżących zadaniach zapominając o sobie. Nie słuchamy  naszego organizmu.

Nagle w tym pędzie dowiadujemy się ze jesteśmy chorzy np. na RAKA. Jak to ja, dlaczego?

To wielki napis STOP od naszego organizmu, to  krzyk byśmy go wysłuchali!

Drogi są dwie!  W górę albo w dół. Wybierasz życie,  albo śmierć.

Tylko czemu wszyscy biegną w stronę śmierci?!

Wyjaśnienie tego fenomenu w drugiej części wpisu, w następną środę.

Pozdrawiam

Aga

Toksyczna dobroć

 

Każdy Rodzic chce mieć dobre  posłuszne  dziecko, a każde dziecko też chce być dobre  i kochane.

Czasem takie  pragnienie  rodziców i dziecka doprowadza do  toksycznych przekonań i życiowych dramatów.

Tak było właśnie ze mną, podczas terapii byłam zszokowana jak zobaczyłam co było przyczyną mojego programu uzależnienia psychicznego.

Okazało się, że mając  niecałe trzy latka, poczułam się od Matki odpychana. Pewnego razu   usłyszałam, jak chwali moją kuzynkę Marysię, że jest taka usłuchana/czyli dobra/, cicha jak by jej prawie nie było, ciocia tylko przytaknęła, dodając, że jest cicha, ale bardzo kochana.

Malutka Irenka nie wiedziała, że powodem braku zainteresowania Mamy  jest urodzony mały braciszek, który był  słaby i chory. Podjęła walkę o miłość Matki postanowieniem bycia  posłuszną  i cichą.

Od tego momentu    w  okresie wczesnego dzieciństwa zaczęłam  realizować  pragnienie bycia kochaną,  słuchając  wszystkich dorosłych, nawet swojego 11 letniego  kuzyna sierotę  wojenną wziętego  na wychowanie.  On dla dobra Mamy  nie pozwalał mi się zbliżyć i  zwrócić się do Mamy o nic, nawet o podanie picia. Piłam i jadłam kiedy byłam zawołana, a  jak  leciałam do niej, to kuzyn mnie  odpychał,  podstawiał nogę, a nawet bił, krzycząc, bekso bądź cicho, bo przeszkadzasz Mamie.

Uważałam, ja i wszyscy,  że ma rację, nie wolno zachowywać się głośno, czyli ani płakać, ani się śmiać, skakać  i  tańczyć, bo obudzę chorego braciszka.  Podstawowe  potrzeby i prawa stały się w oczach małej Irenki  złe, a dla opiekunów niewygodne.

W takich chwilach  uciekałam do starego pokoju/nie zamieszkały/ i chowałam się do  dużego  kufra,  aby tam cichutko sobie popłakać i głaskać  obolałe miejsca.

Próbowałam później kuzynowi tłumaczyć, że nie chciałam Mamie przeszkadzać, tylko aby podała mi picie, albo że się skaleczyłam i by opatrzyła skaleczenie. Zawsze odpowiadał, że jestem  niezdarą i tylko przeszkadzam Mamie. Wpędzał mnie w poczucie winy i wstyd, jak mogłam się tak zachować. Tym bardziej, że zauważyłam, że jak krzyczał n „nie przeszkadzaj Mamie”, to rodzicom się jego zachowanie wobec mnie podobało.

Mnie było żal Mamy, bo nie ma na nic czasu, Ojca, że ciężko pracuje i kuzyna, bo wojenny sierota, tylko  ja miałam wszystko,  rzekomo nic mi nie brakowało, poza jednym faktem, czułam się  niepotrzebna, odepchnięta,  które z  czasem  urosło do bycia nieważną i nic wartaną.

Nikt nie zdawał sobie sprawy, ani z dorosłych, ani ja przez  50 lat, że właśnie w powyższy sposób programowałam sobie program uzależnienia psychicznego.

Kiedyś  pisałam w swoich pamiętnikach, że jak zachorowałam na raka, nie wiedziałam dlaczego prześladowały mnie słowa ” Nie przeszkadzaj Mamie”  i  przekonanie  „muszę odwdzięczyć się Mamie”.

Splot zachowań moich opiekunów spowodował u mnie przekonania,  że muszę być wobec innych szczera do bólu, i o wszystko co chcę  zrobić muszę zabiegać o  akceptację kogoś innego, jak kiedyś swojego kuzyna, który decydował kiedy nie przeszkadzam Mamie.  Z perspektywy czasu spostrzegłam, że zawsze  mądrzejszy był ktoś kto mówił pewnie i stanowczo,  co wcale nie oznaczało, ze mądrze.

Paradoks polega na tym, że moja Mama wspominając  nasze dzieciństwo, zawsze twierdziła, że byłam trudnym dzieckiem i sprawiałam więcej problemów, niż pięciu chłopaków. Nie wiem dlaczego pięciu, ale tak mówiła.

Do niedawna takie twierdzenie Matki sprawiało mi przykrość, bo pamiętam, że zawsze starałam się z całych sił być dobrą kochaną córką i kochałam swoją  Matkę nad życie.

Dzisiaj rozumiem dlaczego tak było, nie mogło być inaczej bo postępowałam  nie  tak,  jak podpowiadało mi moje serce i mój rozum, tylko słuchałam   zaufanych  osób wskazanych przez Rodziców jako mądrych.  Zawsze obrywało mi się, jak coś zrobiłam za radą mojej   przyjaciółki, którą moja Mama uważała  za najmądrzejszą na świecie,  ale moich tłumaczeń nikt nie słuchał.  Tak naprawdę nigdy żadnych decyzji nie podejmowałam sama, zawsze słuchałam  czyichś  poleceń  lub akceptacji, a dopiero później udowadniałam bezskutecznie swoje racje.

Tak również było w   dorosłym życiu, podobnie jak w dzieciństwie  nie broniłam swoich racji, tylko   słuchałam poleceń  osób  przez środowisko uznawanych jako mądrych. Zamiast w sobie,  szukałam też w nich akceptacji i bezpieczeństwa.

Skutkowało to tym, że trafiając  na fałszywych szefów i innych fałszywców udowadniałam im, że jestem lojalna i uczciwa. Oni bez żadnych skrupułów okradali mnie z  czasu wolnego, a nawet z pieniędzy  nic mi nie udowadniając, tylko wskazując  na mnie, że to moja wina.

Nic dziwnego, że trafiłam również  na despotycznego męża, bo uaktywniony  syndrom uzależniający przyciągnął do mojego życia despotę. Skąd miałam wiedzieć, że to odczuwane przeze mnie przyciąganie nie jest miłością jak   myślałam, tylko przyciąganie  toksycznego  uzależnienia. To tak, jak  pijak zawsze trafi do pijących  wódę nie wiedząc gdzie są, jak by  miał w sobie nawigację.

Dałam przyzwolenie byłemu mężowi  całkowicie kierować i rządzić  swoim  życiem, jak kiedyś w dzieciństwie  oddałam swoje prawa  starszemu kuzynowi, który  mnie szturchał, bił abym była cicho dla dobra Mamy.

Tak się działo w moim życiu, bo moi opiekunowie chcieli widzieć w Małej Irence dobre  posłuszne dziecko, któremu w życiu będzie się szczęściło.

Paradoks polega na tym, że syndrom uzależniający powstał, że właśnie mała Irenka była bardzo posłuszna i bardzo chciała być kochana.

Irena

 

 

Pod opieką lekarzy

 

 

Służba zdrowia wszystkich traktuje nas „taśmowo” – recepta i następny proszę, czasem wypiszą jakieś skierowanie i to wszystko na co możemy liczyć.

Obarcza się odpowiedzialnością chorych za późne wykrycie raka, tym samym uniewinniając służbę zdrowia odpowiedzialną  za ten stan.

Może właśnie dlatego lekarze nie kwapią się  rozpoznawać u pacjentów nawet  typowe  książkowe  objawy  choroby, bo po co? Winą  i tak wszyscy obarczą chorego.

W  TV programach,  Internecie i innych mediach nawołuje się  do robienia okresowych badań ludzi zdrowych, którzy nie odczuwają żadnych dolegliwości. Niby celem wczesnego wykrycia raka,  bo dla raka miesiąc zwłoki to brak szansy na wyleczenie.

Z mojego doświadczenia i obserwacji  wynika,  że te apele powinny być przede wszystkim kierowane do lekarzy,  NFZ,  a nie do zdrowych  pacjentów.

Uważam, że w tym temacie jest coś nie tak. Chętnie zajmują się osobami, którym nic nie doskwiera, a chorych ustawia się do lekarzy w niebotyczne kolejki, którym nie wszystkim dane się jest doczekać.   W żadnej przychodni nie widziałam,  ani nie słyszałam,  by jakiś lekarz czekał na pacjenta, a może ktoś słyszał, lub widział?

W każdej przychodni jest tłum cierpiących ludzi  przypominający erę pustych półek sklepowych. Ludzie wiedzą, że muszą robić badania i chodzą do lekarzy. Czasem zastanawiam się po co?.  Lekarzy nie obchodzą choroby i  objawy chorób  pacjenta, wszystkich traktują nas „taśmowo” – recepta i następny proszę.

Według mnie to  nie prawda, że rak w początkowym stadium nie daje objawów. Daje i często bardzo bolesne, tylko są przez lekarzy nie rozpoznawane,  dlatego przez wielu chorych ignorowane.  U  mnie zaawansowany rak płuc –guz 4cm x 8 cm został wychodowany pod opieką lekarzy różnych specjalności.  W/g opinii profesora onkologa u mnie rak drobnokomórkowy dawał objawy 6-miesięcy przed diagnozą. Niestety były ignorowane przez wielu lekarzy, tylko ja z uporem maniaka się nie poddawałam bo nie uwierzyłam, że nagle poczułam się gorzej z powodu wieku, jak mi wmawiano. Mając 56 lat czułam się jeszcze młodo, a z dnia na dzień czułam się coraz gorzej.

Byłam osobą dbającą o swój stan zdrowia,  prowadziłam  zdrowy tryb życia, czyli zdrowo się odżywiałam ; dużo , warzyw, owoców , gimnastyka , spacery, regularne lekarskie badania różnych specjalności. Będąc kobietą dojrzałą  myślałam, że jeszcze mogę prosić lekarzy o pomoc na dokuczliwe dolegliwości. Jednak   lekarze tłumaczyli,  że  ze względu na wiek muszę odczuwać jakieś dolegliwości,  więc z pokorą pouczenie przyjmowałam, do momentu kiedy moje dolegliwości zaczęły przeradzać się w coraz większe bóle,  a do nich dołączyły inne bólowe objawy ; okropny ból głowy,  obrzęki, duszności, wymioty. Chodziłam od lekarza do lekarza, na ubezpieczenie i prywatnie,  wypisywano mi różne recepty, a na  skierowania do szpitala,  trzy szpitale odmówiły mi przyjęcia.  W  końcu na skierowanie od prywatnego lekarza przyjął mnie łaskawie szpital akcentując, że przyjmują mnie, nie ze względu  na moje bóle, bo każdy jakieś bóle ma,   tylko przez wzgląd na lekarza który wypisał to skierowanie, wyraźnie mnie to powiedziano nie przejmując się co ja czuję.

W szpitalu  prawie wszyscy lekarze traktowali mnie jak symulanta, który ucieka przed pracą  i wymyśla sobie dolegliwości,  a biedni lekarze za marne pieniądze muszą zajmować się kimś takim jak ja. Lekarzom tłumaczyłam, wyjaśniałam co boli i jak bardzo, ale byłam prawie dla wszystkich niepełnowartościowym intruzem na marginesie społecznym. Nigdy nie zapomnę, jak  zostałam przez  Panią doktor skrzyczana,  jak  wynik TK  kręgosłupa  nie potwierdził  moich bólów, chociaż mam diagnozę dyskopatia,  to było za mało aż na takie bóle, więc  oskarżono mnie, że symuluję. Wykrzyczała mi,  że takie badanie jest kosztowne,  a ja swoją  insynuacją naciągnęłam NFZ na niepotrzebną stratę.

Mój znajomy  nie był w stanie pracować ze względu na bóle kręgosłupa i bóle głowy,  mimo to komisyjnie odrzucono mu rentę.  Na sądowe odwołanie dostał wezwanie na stawienie się w dniu pogrzebu – zmarł na raka płuc, który rzekomo nie dawał objawów, a nie dlatego, że lekarze nie rozpoznali i nie uwierzyli skarżącemu się choremu.

Przecież to że płuca nie bolą, to nie znaczy, że nie ma objawów.  Według mnie, takie apele powinny być kierowane do  lekarzy różnych specjalności, by ich uczulić na objawy  rakowe, by  najpierw kierować pacjenta na badania wykluczające raka a następnie szukać przyczyny innych dolegliwości,  a nie w odwrotnej kolejności,  gdy na leczenie raka,  jest już za późno i jeszcze wmawia się chorym , że rak na początku nie daje objawów. Oburzające  jest to,  że lekarze u mnie sześć miesięcy wcześniej raka nie wykryli, tylko wypisywali recepty nie wiadomo na co, obniżając moją odporność, ale  nie uprzedzając  o skutkach ubocznych,  że uszkadzają nerki, wątrobę i inne organy.

Kiedy trafiłam w końcu do przychodni onkologicznej moje dzieci zwróciły uwagę na wiszące plakaty opisujące objawy raka dokładnie takie jak były u mnie. Okazało się, że miałam typowo książkowe objawy. Takie plakaty powinny wisieć w przychodni podstawowej opieki zdrowotnej i w każdej jednej przychodni.

Lekarze u mnie książkowych objawów raka płuc nie rozpoznali z niewiedzy?  A może  nie chcieli rozpoznać?  A może najpierw chcieli  zarobić na dolegliwościach chorego wypisując  mnóstwo leków recepturowych?

Firmy farmaceutyczne płacą za wypisywanie  leków i lekarze bez skrupułów przyjmują ich ofertę,   bo trucie ludzi lekami recepturowymi w dzisiejszej dobie stało się bezkarne. Jeszcze nie zdarzyło się,  by komuś zarzucono wypisywanie niepotrzebnych leków trując człowieka i naciągając na duże koszty.

Mnie było łatwiej pokonać raka, niż służbę zdrowia przekonać do leczenia tego raka

Irena

 

Myśli niechciane

 

 

Myśli  wraz z  uczuciami  posiadają ogromną moc i czy jesteśmy tego świadomi  czy nie,   i czy chcemy tego  czy nie  to właśnie nimi tworzymy swoje życie. Dobrze jest wiedzieć skąd się biorą złe myśli.

Niestety mając złe uczucia i myśli, na pewno nimi nie wykreujemy dobrego zdrowia i życia.  Dlatego jeśli chcemy cieszyć się dobrym  zdrowiem i życiem trzeba  nauczyć się pozbywać  destruktywnych myśli i uczuć.

Moim pierwszym krokiem do pozbywania się toksycznych myśli i emocji było poznanie skąd te myśli i emocje niechciane do mnie przychodzą.  Potrzebną  wiedzę  otrzymałam  z książek  pozytywnego myślenia i pod ich wpływem zaczęła się moja przygoda z terapią uwalniania  toksycznych uczuć  i myśli i nadal trwa nieprzerwanie.

Od lat przekonuję się podczas terapii jak destruktywne są ukryte uczucia i ciągle  jestem zaskakiwana jak ogromny wpływ mają na zdrowie i życie.

Wszystkie zablokowane uczucia stając   się destruktywne  ściągają takie same myśli i są przyczyną lęków przed wszelkimi  zmianami.

W konsekwencji wszystkie blokady powodują ogromne lęki przed zmianą życia.

Wielu z nas nie chce wiedzieć, że te zmiany dokonają  się same, tylko  nie koniecznie dla naszego dobra. Kiedy  my świadomie dokonujemy zmian sami,  to zawsze są dla nas lepsze, niż by dokonały się bez naszej świadomości.

Zablokowane uczucia sabotują nasze marzenia i cele, są toksyczne i zatruwają nasze ciało i życie.

Jeśli  czujemy dyskomfort, coś nam doskwiera, to automatycznie pojawiają się takie same destruktywne myśli, a to oznacza,  że są w nas zablokowane uczucia.

Dysfunkcje mogą powodować niekoniecznie  tylko złe uczucia, ale również  zablokowane pozytywne, takie jak radość i miłość. Dlatego, że zwyczajnie  wówczas odpychamy od siebie radość, miłość, a pustkę wypełniamy złymi emocjami.  Zgodnie z prawem przyciągania przyciągamy  wszystko  to,  co w sobie mamy, złe emocje przyciągają  zło, a pozytywne  dobro.

U  siebie zablokowałam radość w dzieciństwie, jak Matka przerywała mi  na podwórku zabawę z dziećmi w najlepszym momencie wołając do domu na obiad. Po  którymś razie moja podświadomość  zablokowała mi radość z zabawy, aby uchronić mnie przed  ogromnym bólem z powodu przerwanej zabawy.

Tak naprawdę, nie ma złych emocji, dopiero stają się złe  jak  je  zablokujemy, wówczas nawet zablokowana miłość i  radość  przejawia się jako ból  rujnujący  nam życie.

Irena

 

Ukryte uczucie

 

Nasze zablokowane emocje i przekonania uwidaczniają  się   w innych osobach.

Od młodych lat zadawałam sobie pytanie bez odpowiedzi,  dlaczego  ufam fałszywym osobom,    dlaczego  nieoczekiwanie tracę pieniądze, dlaczego wiele instytucji dokonuje pomyłek  niekorzystnych dla mnie.

Nie wiedziałam dlaczego  tyle osób mnie rozczarowuje i tyle  przykrych zdarzeń mnie się przytrafia.  Nie trudno było zauważyć, że  te same osoby   wobec   innych    są całkiem  inni i całkiem w porządku. Takie postrzeżenie  jeszcze bardziej potęgowało ból,  niszczyło  moją wewnętrzną wartość i  coraz bardziej czułam się gorsza.

Kiedyś  taką innością   zaskoczył  mnie mój były mąż,  który wobec nowej partnerki był całkowicie inny niż  wobec mnie. Wpędziło mnie to  w duże poczucie winy, chociaż to ja byłam zdradzana.

Ostatnio na mojej ścieżce życia, rozsypał się worek pełny rozczarowań.

W  pewnym  momencie poczułam się  nawet osaczona, jak by  przez jakieś niewidzialne zło. Po czymś takim,   leniwe ze swej natury „ego” nie zdołało już mnie powstrzymać, by dociec do przyczyny tego stanu rzeczy, jaka mnie ostatnio spotkała.  Zapragnęłam  się dowiedzieć co to za zło mnie osaczyło z wielu stron i ciekawość, czy jestem w stanie tego zła, a może pecha się pozbyć?

Biorąc się za bary z rozczarowaniem , postanowiłam przyjrzeć się  temu  bliżej, podobnie jak kiedyś przyjrzałam się swojemu rakowi.

Żadne rozczarowania tak nie bolą, jak zadany ból przez kochane bliskie osoby, więc uderzyłam  w rozczarowanie, które najbardziej mnie zabolało w relacjach rodzinnych z Justyną.

Kiedy wydawało mi się, że relacje z  Justyną  układają się  cudownie,  okazało się, że jest wobec mnie fałszywa. Okłamywała mnie od zawsze, a ja jej zwierzałam się z intymnych sfer swojego życia. Ona o sobie opowiadała mi zmyślone bajki, ale ja wobec niej była szczera aż do bólu. Bazując na moim zaufaniu zmyślnie wyciągała  słabe strony, by  zręcznie mną manipulować.

Podczas terapii uwalniającej zablokowane uczucia zobaczyłam,  jak podświadomość dokonywała  projekcji  pogardy   na inne osoby.

Idąc tropem świeżo zadanej rany  i rozczarowaniem  Justyny,  nim podjęłam terapię pojawiło się silne  uczucie   bycia gorszą  od wielu osób które szanuję,  kocham i  lubię.

Tym odkryciem byłam zdziwiona, bo nie zdawałam sobie sprawy, że takie coś, jakiś syndrom pogardy  tkwi we mnie. Mocno zabolało mnie odkrycie   uczucia  bycia gorszą od innych.  Idąc  za ciosem, weszłam w nie   i wraz z nimi  do emocjonalnych  zdarzeń ukrytych w podświadomości.

Zdarzenie miało miejsce jak miałam 15 lat,  będąc  w domu na wakacjach weszłam do wiejskiego naszego klubu. Szybko poszukałam wzrokiem, czy jest ten nowy bardzo przystojny chłopak, w którym zdążyło się już zakochać wiele moich koleżanek. Spojrzałam i od razu poznałam swojego kolegę z wczesnego dzieciństwa, z którym bawiłam się u księdza na plebanii. Siedział ważny, bo otoczony wianuszkiem podziwiających go dziewcząt, niestety mnie też się spodobał, bo od  pierwszego wejrzenia serce mocno załopotało, ale udałam, że jest mi obojętny.

Tym  kolegą był  Zbyszek, On    należał do księdza Rodziny i będąc dzieckiem   z młodszym bratem przyjeżdżali  na wakacje letnie i zimowe. Natomiast  moja Mama w tym okresie na plebanii u księdza pracowała, więc  mnie  z bratem z sobą zabierała. Obydwoje   tak naprawdę skazani   byli na zabawę z  nami, bo inne dzieci na podwórko księdza miały  wejście   zabronione. Czasem próbowałam na ogród plebanii przemycić swojego lubianego kolegę, ale nigdy  mi się nie udawało.  Związku z tym współczułam tym chłopakom z plebanii, że  mieszkają w takiej izolacji od innych.

Za to teraz w wiejskim klubie On błyszczał niczym gwiazdor filmowy  otoczony  wianuszkiem zapatrzonego  w niego dziewczynami,  a  w śród tych dziewcząt  prym wodziła  moja  szkolna fałszywa  przyjaciółka. 

Po wejściu,  chociaż nasze oczy się spotkały i serce moje zadrżało,  ja jak by nigdy nic  dumnie poszłam dalej i usiadłam przy stoliku jak najdalej od niego. Liczyłam po cichu  na to, że zostawi wianuszek dziewcząt i podejdzie do mnie,  elegancko się przywita, usiądzie przy mnie, powie mi jakiś komplement i pogadamy co u nas słychać.

On zamiast tego, nie podnosząc nawet tyłka zawołał do mnie – Irka  coś taka ważna!  Twoja Mama u mojego Dziadzi w piecu paliła!  /Tak zawsze się zwracał prywatnie do księdza/. Do tego wykonał gest przywołujący mnie do swojego stolika.  Zdążyłam mu odpowiedzieć, że taka sama droga do Pana …… i zrobiło mi się ciemno przed otrzyma.

W tym momencie uważałam, że zadał mi cios gorszy,  niż by mnie spoliczkował. Poczułam się przez niego poniżona, pogardzona  na oczach całej wioski, bo  klub był zapełniony młodzieżą, a najgorsze, że przed tą fałszywą już byłą przyjaciółką.

Ocknęłam się dopiero na zawołanie mojego kolegi Freda, który cicho mówił mi,  Irena ocknij się, bo zjesz całą gazetę,  którą zwiniętą trzymałam w dłoni blisko ust obgryzając  jej brzegi.

Moje zachowanie wynikało z tego, że zazdrość  o chłopaka   przykrył  wstyd,  a  dziewczęcą  dumę  przykryła  pogarda, zaprogramowana parę lat wcześniej w okresie wczesnego dzieciństwa, które w tym zdarzeniu dało o sobie znać, by znów ponownie zakopać się  na 50 lat.

Wcześniejsze emocje i  emocje z tego zdarzenia umysł ukrył głęboko w  ciemnych zakamarkach podświadomości  tak głęboko, że  zdarzenia nawet nie  zapamiętałam. Dopiero podczas terapii zdarzenie wraz z emocjami wyciągnęłam z ciemnych zakamarków podświadomości.

Po ponownym spojrzeniu na zdarzenie w klubie,  zobaczyłam siebie i swojego kolegę  w zupełnie innym świetle.  Gdyby nie mój wcześniejszy  uraz  i zablokowane  przez  ten uraz  emocje, nie  czułabym   się dotknięta, ani obrażona i nasze  spotkanie po 5  latach  przebiegło by  zupełnie inaczej.

To toksyczne  przekonanie powodowało, że  czułam się tak znieważana , że czasem  traciłam sama do siebie szacunek.

Przebiegu zdarzeń już nie zmieniłam, ale  dzięki ponownemu spojrzeniu uwolniłam toksyczne przekonanie, którym ściągałam do siebie wiele fałszywych osób i upokorzeń.

Na pierwotny uraz , który był zakopany pod   zdarzeniem  z kolegą Zbyszkiem,   zrobiłam skuteczną terapię i co odkryłam niebawem na  blogu opiszę.

Irena

Ukryte kłamstwa

 

Mimo, że kłamstwo nie zawsze jest słodkie i najczęściej przynosi ból i cierpienie, to kłamstwo łatwo akceptujemy. Przykładem jest  przyjmowanie leków wiedząc, że one nam nie pomagają.

Natomiast nie chcemy znać prawdy jakie szkody w naszym ciele  wyrządza ten  przyjmowany lek.

Boimy się np. nieznanej terapii, nawet w sytuacji, kiedy chory  już nic  nie ma do stracenia, a terapia np. opierająca się na filozofii RW jest całkowicie bezpieczna, nie ma możliwości aby nam zaszkodziła.

W kłamstwo  uwierzy każdy tchórz, ale tylko odważny nie boi się poznać prawdy.

Lepsza dla zdrowia i życia gorzka prawda  niż słodkie kłamstwo, niby każdy o tym wie, to dlaczego wybieramy kłamstwo?

Irena

 

Oszukani przez życie

 

Zrobimy o wiele więcej dla uniknięcia cierpienia, czy bólu,  niż dla przyjemności, poza jednym wyjątkiem, kiedy chcemy coś udowodnić  sobie, czy innym.

Chcąc polepszyć swój stan zdrowia, czy finanse wpadamy w spiralę nieświadomego  oszustwa, dając z siebie wiele rozpaczliwego wysiłku.

Przecież tak być nie musi, często dzieje się tak dlatego,   bo wiele osób nie zdaje sobie sprawę, że czasem pozytywne  myślenie   może być szkodliwe.

I tak  na przykład,  wielu myśli, że jak będą udawać silnych, zdrowych, czy bogatych,  to tak się stanie. Niestety,   często  zamiast pozytywnych zmian czynimy sobie krzywdę.   Takie postępowanie byłoby pozytywne,  jeśliby udawanie nie kosztowało   ogromnego wysiłku,  tylko czynione byłoby w sposób łatwy,  miły i przyjemny.

Znam osoby, którzy  są słabi z powodu choroby  czy  wieku i czasem  mają małe przychody, ale  czynią ogromny wysiłek chodząc na długie spacery, wykonują męczące ćwiczenia ponad ich siły i   szpanują drogimi rzeczami na które często  muszą ciężko zapracować.  Czynią to wszystko  po to,  by się pochwalić  i udowodnić sobie i innym, że  dają radę. Nie zdają sobie sprawy, że  w ten sposób oszukując siebie wpędzają się  w  wewnętrzny  stres, który niszczy ich  zdrowie i pieniądze.

Możemy  pieszo pokonywać wiele kilometrów, chodzić na basen,  uprawiać  sport w różnych dziedzinach i wszystko będzie  służyło zdrowiu, dopóki wykonujemy  łatwo, miło i robimy to z łatwością  i   dla  przyjemności, a nie  po to by się chwalić, że daję radę, lub co gorsze udowadniać sobie i innym, że jeszcze mogę, tak jak za młodych lat.

Nie można czuć się dobrze, jeśli jesteśmy bardzo zmęczeni, czy odczuwamy jakiś ból. W takiej sytuacji tylko   egoistyczne wydumane ego może  być  zadowolone, że daliśmy radę, nie bacząc na to, że ciało cierpi i krzyczy z bólu.  To tak jak byśmy  się zmuszali odczuwać komfort czystości siedząc na stercie śmierdzących śmieci, udając, że jest czysto i żadne insekty nas nie dotyczą, mimo widocznych dokuczliwych ukąszeń.

Im bardziej dajemy rozpaczliwy wysiłek, tym bardziej opadamy z sił, osłabiamy swoją odporność,  a tym samym umacniamy swoje choroby.

Przy  każdym większym wysiłku  dobrze by było zadać sobie pytanie, czy  naprawdę muszę?

W 90 % rozpaczliwego wysiłku nikt czynić nie musi, wystarczy   powiedzieć  sobie  dość tego! Przecież ja nic  nie muszę!!!!!!

Takiej asertywności serdecznie wszystkim życzę.

Irena

Moje zło odeszło

 

Tak naprawdę to mnie z przed diagnozy już nie ma, na moje szczęście  ja dawna całkowicie odeszłam i nie wiele z tej Ireny dawnej dziś zostało,  niby jestem tą samą, ale całkowicie już inna.

Nie do wiary, że mój układ oddechowy jeszcze pracuje po tym co rak zrobił swoje,  a resztę dokonała chemia i radioterapia .

Długość życia naukowcy ustalają na podstawie pojemności płuc.  Nie trzeba być lekarzem, by wiedzieć,  że jeśli płuca źle dotlenią inne ważne organy to oczywiste,  że wszystko szybko zacznie źle funkcjonować.

Z tego tytułu  powinnam już dawno być wrakiem człowieka, a ja jakoś się jeszcze trzymam i na razie mam się nieźle.

Wiele osób cieszy się, że  waz z upływem lat  prawie się nie zmienili. Ja pracowałam ciężko, aby zmiany u mnie się dokonały, bo nie chciałam cierpieć i być ciężarem dla bliskich z powodu dysfunkcji po raku i jego leczeniu.

Nie przypuszczałam, że nastąpi  we mnie  i moim życiu tak duża  pozytywna zmiana pod wieloma względami.   Czasem  trudno mi  uwierzyć,  że ja to jestem ja z przed 14  – laty i bardzo się z tego cieszę.

Jeszcze czasem wspomnę dawną siebie z małym sentymentem,  ale szybko wracam do obecności,  jak przypomnę sobie jak cierpiałam z powodu wielu chorób,  jak meczące były wizyty u lekarzy  i jak bardzo źle wyglądałam jako kobieta.

Zakładając,  że jakaś wróżka chciałaby mnie przenieść w czasie o 20 lat,  to ja błagałabym ją aby tego nie czyniła.

Oczywiście chciałabym wyglądać młodziej o 20 lat,  ale nie cofając się w czasie. Nie miałabym już sił przeżywać tyle bólu i jako kobieta wolę swój wygląd obecny, niż dawny sprzed laty.

Osobiście się przekonałam, że  jeśli sami wprowadzamy zmiany w sobie, to one zawsze są korzystniejsze niżby miał za nas dokonać ślepy los. Życzę każdemu pozytywnych zmian w swoim życiu.

Irena

 

Nie wolno mi!

 

 

 

 

„ Zatem co jest prawdziwą przyczyną uzależnienia? Zacznijmy od tego, co nią nie jest. Źródłem problemu nie jest z całą pewnością to, co sugerują metody konwencjonalne, czyli:

– Nie jest to zły nawyk.

– Nie jest to czynnik dziedziczny.

– Nie jest to spowodowane degeneratywnym środowiskiem rodzinnym

– Nie jest to słaba konstrukcja psychiczna uzależnionego.

– Nie jest to brak silnej woli. „  Autor   –  GARY CRAIG

Od lat   stosując    Terapie  Emocjonalne,  Radykalne Wybaczanie, Kod Uzdrawiania, oraz   Potęgę Teraźniejszości   dowiodły  mnie,  że prawdziwą przyczyną uzależnienia jest nawarstwiający ból, z którym nie można sobie poradzić,    i aby serce nie pękło  podświadomość  znajduje wentyl bezpieczeństwa, u mnie tym wentylem bezpieczeństwa  było uzależnienie radości od drugiej bliskiej osoby.

Moje życie wbrew pozorom, było pasmem udręk i bólu.  W młodym wieku trzęsły mi się ręce jak galareta, od dziecka  odczuwałam bóle kręgosłupa,   dolegliwości wątrobowe i sercowe.

Rodzice chodzili ze mną do lekarzy, ale nikt nie kojarzył tego, że dźwigam na sobie wielki ciężar emocjonalny, a problemy wątrobowe wynikają z braku żałowania siebie.

Prawie od zawsze  żałowałam wszystkich wokół siebie, poza sobą. Jak wyczerpał się zasób uczuć, to zostawała  tylko gorycz w postaci zbierającej się żółci i syndrom uzależnienia psychicznego, aby serce z powodu braku żalu   nie pękło.

Przez całe długie życie nie zdawałam sobie sprawy, że moja podświadomość zabrania mi wszystkiego, co sprawia mi przyjemność i radość, mogę cieszyć się tylko tym, co sprawia przyjemność i radość moim bliskim. Niestety, to za mało aby móc czerpać radość z życia, przecież co moim bliskim sprawia radość, mnie niekoniecznie musiało  to cieszyć i odwrotnie.

Źródłem pierwotnym   uzależnienia radości  było przekonanie; „Jestem od innych gorsza i na radość nie zasługuję”

Mając trzy latka czułam do siebie pogardę i nienawidziłam siebie za sprawą moich Rodziców. We wczesnym dzieciństwie nie karcono mnie biciem, tylko moje złe zachowanie było pogardliwie z uśmiechem wytykane,  była to dla mnie wyjątkowo bolesna krytyka, o wiele gorsza od bicia. Moi koledzy z podwórka  otrzymywali co prawda pasy na tyłek, ale później ich ojciec, czasem matka bardzo chwaliła, a co gorsza moja mama też ich chwaliła, a nawet ich złe zachowanie usprawiedliwiała.  Ja nie otrzymywałam pasów, ale i też nigdy mnie nie chwalono, więc uznałam, że ja  nie  zasługuję. Było mi bardzo żal moich kolegów na podwórku, że są tacy wspaniali, a mimo to otrzymywali na tyłek pasy. Rodziców żałowałam, że ciężko pracują dla mnie, a ja jestem taka niedobra,  starszego kuzyna żałowałam, chociaż mnie bił, ale był biedny, bo sierotą, młodsze rodzeństwo żałowałam, że są mali i słabi.

Przez ich żałowanie pozwalałam im cieszyć się z tego, że mnie coś mojego cennego zniszczyli, że mnie popychali i szturchali  i kłamali skarżąc, że to moja wina. Ja nigdy na nikogo nie skarżyłam, bo to było złe, ale tylko w jedną stronę. Dla mnie ja byłam nieważna,  dbałam tylko o zadowolenie innych.

Moi Rodzice nie zdawali sobie sprawy, że programowany mam syndrom uzależnienia psychicznego. Często słyszałam nawet już jako dorosła, że moje rodzeństwo bardziej kochało mnie, niż ja ich, wynikało to z tego, że tylko oni na mnie skarżyli, nieważne, że kłamali, często powtarzane kłamstwo stało się prawdą, przynajmniej dla moich Rodziców i dla  Rodzeństwa.

Bardzo mnie to wszystko bolało i aby uśmierzyć ból, moja podświadomość  dała mi możliwość czerpania radości tylko  uzależniając od bliskich osób co było jednoznaczne stop!!!!!  – dla czerpania  radości ze  swojego   życia.

Tak się stało, że nim skończyłam 5 lat, miałam zablokowany syndrom uzależnienia psychicznego i zablokowaną radość .

W dorosłym późniejszym życiu walczyłam o swoją radość i przyjemność wpędzając się w wewnętrzny konflikt, między podświadomością a świadomością.   Jak pisze Bruce Lipton, że każdy konflikt stwarza wewnętrzny stres, który nas zabija, a tam gdzie jest wewnętrzny konflikt, podświadomość zawsze wygrywa i tak też było w moim przypadku.

Po terapii w moim życiu bardzo dużo  się zmieniło, zaczynam coraz więcej robić to, co sprawia mi przyjemność, podróżuję w miłym towarzystwie,  a moje dzieci i mąż coraz częściej zaskakują mnie miłymi gestami sprawiające mi radość.

Ważne, że nie  oczekuję w kolejkach do lekarzy i nie truję się receptowymi lekarstwami pochłaniające całą  emeryturę.

Moje życie w widoczny sposób zmieniło się na lepsze, co nie znaczy, że już nic mnie nie doskwiera, mam jeszcze sporo bolączek do odblokowania, ale mam świadomość, że wszystko jest w nas i naprawdę bardzo wiele od nas samych zależy.

Wszystkim serdecznie życzę sukcesów na drodze zdrowia i czerpania z życia jak najwięcej radości.

Irena

 

Matki miłość niewinna

Dzieci nie mają prawa obwiniać swojej Matki,  że są takimi jakimi są,  a woleli by być kimś innym.

Matka dla swych dzieci zrobi wiele i robi wszystko  kierując się ich dobrem, ale jest tylko człowiekiem który nie zawsze wie co dla jej dziecka jest najlepsze, poza tym    jak każdy popełnia błędy.

Zakładając, że  los komuś  zmienił by  jego  Matkę, to i tak nie zostałby innym człowiekiem, bo to od nas zależy jacy jesteśmy, bo wszystko jest w nas, a nie w naszych matkach.

Dane mi było mieć kochanych Rodziców , którzy dla nas dzieci ciężko pracowali.  Chcieli dla nas jak najlepiej, chociaż  w tym temacie mieliśmy  czasem  inne zdanie, to bardzo ich kocham i nie zamieniłabym ich na innych za żadne skarby świata.  Tak jak każdy popełniali błędy, za które  nie mam żadnych  do nich pretensji, ale przyznaję, że nie zawsze tak było. Dopiero po terapii  absolutnie za nic  swoich kochanych rodziców nie obwiniam i nie obarczam żadną odpowiedzialnością za swoje życiowe niepowodzenia , czy choroby.  Mówiąc prawdę  miałam  co wybaczać,  przecież ja też miałam i mam prawo do postrzegania swojej rzeczywistości po swojemu.

Inaczej mówiąc chcę powiedzieć, że mam prawo do wyrażania swoich emocji jak   ból, żal, przykrość, czy rozczarowanie z powodu decyzji Matki czy Ojca. Jak emocje opadają, to zaraz  po nich następuje poczucie winy, a jak wina to i  kara. Natomiast chowane, tłumione emocje przynoszą wielokrotnie większe  cierpienie i ból dla całej rodziny.

Tak naprawdę  w  konfliktach pokoleń nie wiadomo  kto ma rację i to  nie jest istotne, ważne  by w tych związkach rodzinnych panowała miłość i harmonia, a do tego konieczne jest wybaczenie  Matce,  sobie i wszystkim w Rodzinie.

Często słyszy się   o matkach, że  nie dają swoim dzieciom prawa do własnych błędów. Natomiast nie mówi się o swoich  matkach, że mieli prawo wobec nas  popełniać  błędy. Mają  prawo i każda kochająca matka nie jest winna , że  popełnia  błędy  wobec swych kochanych dzieci. Natomiast dzieci nie mają prawa obwiniać swoich rodziców  że są takimi jakimi są,  a woleli by być kimś innym.

Każdy ma prawo do błędów  i  żadna  matka nie ma patentu na nieomylność,  więc pytam się,  jakim prawem wielu za swoje życiowe niepowodzenia obarcza winą swoją Matkę?

Wszystkim Matkom  przesyłam  od serca spokoju,  radości z dzieci   i dużo, dużo  miłości!!!!!!

Irena

 

 

 

 

 

 

Ukryta uczuć moc

Supernowa rakowi wspak

 

Już wcześniej pisałam, że  emocje  z myślą   są nierozłączne,  pojawiają się razem   i  wzajemnie na siebie  działają,  pozytywne myśli trzymają pozytywne emocje, a negatywne emocje  skupiają negatywne myśli.

Czasem trudno pozbierać myśli  rozbiegane w różnych kierunkach. Ja w takiej sytuacji  skupiam swoją uwagę na czerwonej róży. Od lat stosuję podczas medytacji uwagę na pięknej róży którą zawsze miałam pod ręką i trzymałam  przed sobą.  Tak mnie to weszło w nawyk, że teraz jak potrzebuję  trochę spokoju i uwagi, automatycznie wizualnie róża pojawia mi się przed oczyma i ja tak długo się w nią wpatruję, aż  ulotnią się myśli  niechciane.

Myśli  wraz z  uczuciami  posiadają ogromną moc do tworzenia naszego życia,  czy jesteśmy tego świadomi  czy nie,   i czy chcemy tego  czy nie tworzymy swoje życie, a tym samym choroby, cierpienie i radość.

W konsekwencji wszystkie blokady powodują ogromne lęki przed zmianą życia.

Wielu z nas nie chce wiedzieć, że te zmiany dokonują się i tak, bo czyni to za nas podświadomość, która niestety  nie odróżnia dobra od zła, a to powoduje konflikty ze świadomością,  tworząc nam wewnętrzny stres który nas zabija.

Jeśli  czujemy dyskomfort, coś nam doskwiera, to automatycznie pojawiają się takie same destruktywne myśli, a to oznacza,  że są w nas zablokowane uczucia.

Dysfunkcje mogą powodować niekoniecznie  tylko złe uczucia, ale również pozytywne, takie jak radość i miłość.

U  siebie zablokowałam radość w dzieciństwie, jak Matka przerywała mi  na podwórku zabawę z dziećmi w najlepszym momencie wołając do domu na obiad. Po  którymś razie moja podświadomość  zablokowała mi radość z zabawy, aby uchronić mnie przed  ogromnym bólem z powodu przerwanej zabawy.

Tak naprawdę, nie ma złych emocji, dopiero stają się złe  jak  je  zablokujemy, wówczas nawet zablokowana miłość i  radość  przejawia się jako ból  rujnujący  nam życie.

Irena

 

 

Cytat

Szczególnie w  złych chwilach warto sobie przypomnieć cytaty zawierające mądrości życiowe.

Nic nie trwa wiecznie wszystko przemija, porażka może przerodzić się w sukces i odwrotnie, sukces może przerodzić w porażkę.

Kiedy wszystko się układa jak należy, to cieszmy się każdą chwilą dopóki jest cudownie bo tylko skrupiając się na chwili obecnej oddalamy porażkę.

Kiedy wszystko się wali, to dajmy sobie nadzieję, że zło przeminie i nie skupiajmy się na użalaniu się nad sobą, tylko pomyślmy, co możemy zrobić aby wyjść z otaczającego nas zła, a jak to jest niemożliwe, to pomyśleć jak  możemy sobie ulżyć i złagodzić skutki zła.

Życzę wszystkim, aby szczęśliwe chwile trwały jak najdłużej, a złe omijały, a jeśli  już  zaistnieją  to oby błyskawicznie przemijały.

Irena

 

 

 

Dlaczego boimy się miłości

 

Jak przyciągnąć do siebie miłość, taką  prawdziwą,  jak odkryć,  co to właściwie jest ta miłość,  jak ją poczuć? Jak znaleźć coś i poczuć czego się nigdy nie miało?

Sesja 3.

 Dlaczego boimy się miłości? Nie potrafimy zaufać drugiej osobie? Sesja jak otworzyć się na miłość? Gdzie popełniamy błąd?

Jak nie wiemy co to miłość zawsze powinniśmy się kierować szacunkiem. Tam gdzie nie ma szacunku tam też nie ma i miłości.

Żeby wzbudzić do siebie szacunek, najpierw trzeba uwolnić gniew. Bez tej emocji, bez przyzwolenia sobie na odczuwanie gniewu nie wzbudzimy szacunku u nikogo.

Akceptacja wszystkich emocji które w nas powstają to dar i tylko od nas  zależy co z nim zrobimy. Wypierając jakąś emocje wypieramy część siebie. Nie zależnie którą,  czy to gniew, smutek, czy miłość.

Miłość też bardzo mocno wypieramy. Jak to?  Spytacie,  jak można wypierać się miłości. Można gdy nazywamy związek miłością, a on  kończy się  rozczarowaniem. Wtedy miłość kojarzy nam się z bólem.

Jesteśmy wstanie więcej zrobić by uniknąć bólu niż by nas spotkała radość.

Często ból jest tak silny że go wypieramy i zamykamy się na związki na relacje z innymi ludźmi z lęku przed rozczarowaniem.

Tak naprawdę nie miłość nas boli,  tylko to rozczarowanie. U Tereski lęk przed rozczarowaniem jest bardzo silny. Robimy sesje by pozbyć się lęku i otworzyć na szacunek i miłość.

Rozczarowanie jest bardzo silną emocją budzącą lęk.  Wywodzi się z  oczekiwań i życiem w przyszłości a nie tu i teraz. To miejsce w którym coś sobie wyobrażamy,  czyli przyszłość  powoduje rozczarowanie,  bo wpływ mamy tylko na teraźniejszość. Związek oparty na takich mrzonkach nie ma nic wspólnego z miłością. Mrzonka zawsze się będzie kończyć rozczarowaniem.

Wtedy najczęściej jedna ze stron marzy,  żyje iluzją  i mówi się  że jest zakochana. Tak naprawdę jest to zauroczenie które sama sobie wymyśliła, nawet nie widzi jaki  jej  obiekt  westchnień jest naprawdę. Zakochuje się w wyobrażeniu o danej osobie. Mówimy wtedy,  że taka osoba jest zakochana bez wzajemności.

Powyższa  postawa nie ma nic wspólnego z miłością.

Taki związek zawsze  będzie się  kończył rozczarowaniem. Tam gdzie jest  miłość jest szacunek i nie ma oczekiwań co do drugiej osoby.

Jak to! Mam od partnera nic nie oczekiwać? To oczekiwanie że osoba będzie się zachowywała według naszego wyobrażenia nie ma  nic wspólnego z miłością. Miłość jest czysta szlachetna.  Jeśli chcesz kochać to nie oczekuj. Musisz mieć radość w oku i w sercu z przebywania z daną osobą tu i teraz bez oczekiwań.

Jak jesteś z kimś i wyobrażasz sobie jaki będzie wasz  dom, wasze dzieci, jak wejdziesz ze swoim ukochanym do koleżanek a on będzie elegancko ubrany jakie na nich zrobi wrażenie – to mrzonki. T jest Twoje oczekiwanie co do tej osoby.

Jeśli chcesz spotkać prawdziwą  miłość to żyj chwilą obecną  tu i teraz  i nie oczekuj.

Nie wierzę  w taką miłość!

A w jaką miłość wierzysz? W miłość matki do dziecka wierzę.

Czy jak dziecko przychodzi na świat to oczekujesz od niego że będzie się zachowywało w odpowiedni sposób?

Będzie ładnie spało, jadło i robiło wrażenie na dziadkach  i koleżankach?  Czy jak zachowuje się inaczej,  płacze po nocach, nie chce jeść,  ma kolki, a jak przyszli dziadkowie to ulało  na nowy garnitur dziadka, to przestaniesz je kochać?

No nie!

To dlaczego wobec mężczyzn postępujesz inaczej?

To działa tak samo!

Zastanów się jak twoje dziecko zacznie chodzić do szkoły,  to mu mówisz masz mieć same piątki i być najlepszym sportowcem bo inaczej nie będę cię kochać? Czy dziecko któremu tak postanowiono wymagania, po nieudanej klasówce czy zawodach będzie chciało wrócić do takiego domu? Czy raczej wolało by zapaść się po ziemię  i uciec gdzie pieprz rośnie?

Przez oczekiwania zabijamy w dziecku jego wewnętrzną wartość, przy pierwszych niepowodzeniach będzie czuło że jest nikim. Czy raczej pomagasz mu w problemach i jesteś wsparciem bo kochasz go za to że jest?

Czy nie chcesz by się realizował i  spełniał marzenia?  Jego szczęście jest twoim szczęściem.  A nie za to by spełniał twoje oczekiwania. Oczekiwania zabijają radość, szacunek do samego siebie i miłość.

Co do mężczyzn powinno być tak samo. Powinnaś widzieć go takim jaki jest, z jego wadami a i tak go kochać mimo jego wad. Najpierw musisz zauważyć wady tej osoby i sprawdzić czy mimo nich i tak przy nim możesz przeżywać radość. Dziecko pomimo swoich wad wywołuje w nas radość: jest spontaniczne, szczere,  przez co wywołuje w nas radość. Mimo całego naszego zmęczenia czujesz radość gdy i ono się cieszy. To jest kolejna oznaka miłości radość. Szacunek, brak oczekiwania i radość.

Będąc z daną osoba powinniśmy czuć radość  w oku i sercu, będąc sobą nikogo nie udając. Nie możesz starać się być inna niż jesteś, masz być sobą jak przy swoim dziecku. Jeśli facet chce odejść niech idzie, jeśli nie czuł radości w oku i sercu będąc z tobą. Niech idzie!  Szkoda czasu dla niego!

Ty w tym czasie się zastanów jak możesz sprawić radość sobie. Co lubisz robić? Jak lubisz jeść salami to jedz salami, jak lubisz jeździć na rowerze to  jeździj. Bądź szczera sama ze sobą. Musisz nauczyć się żyć      dla siebie. Spotykać ludzi nic od nich nie oczekując, skup się na tym czy było fajnie, co ci sprawiło radość gdy byłaś z tą osobą.

Rozmowa, wspólne jedzenie, spacery   rowerem, czy wspólne gotowanie. Przeżywaj chwile i pozwól jej odejść.

Jak osoba odejdzie,  a też  czuła radość w oku i sercu, to zatęskni i sama będzie chciała się z Tobą jeszcze raz spotkać. Nie zmieniaj swoich planów pod daną osobę, nie warto. Miej szacunek do siebie i do swojego czasu. Zaproponuj pierwszy wolny termin,  albo się zgodzi albo nie. Jak komuś zależy na tobie to poczeka.

Nie oczekuj by osoba zachowywała się w konkretny sposób tylko wczuj się jak się przy niej czujesz czy się spinasz, czy jesteś sobą, czy udajesz kogoś innego. Jak nie jesteś sobą to znaczy że grasz i udajesz kogoś kim nie jesteś. Wtedy przyciągasz osobę która dokładnie robi to samo. Przyciągniesz pozoranta. To zawsze się koczy rozczarowaniem. Wiec bądź sobą, mężczyzna musi Cię zaakceptować jak dziecko z wszystkimi twoimi wadami. Dziecko Kocha cię nie zależnie ile ważysz, czy jak się ubierasz, czy masz makijaż czy nie. Kocha cię za to ze jesteś sobą że nikogo nie udajesz.

Ze związkami z drugą osobą  jest tak samo. Najpierw musisz być szczera i prawdziwa dla siebie, pokochać siebie jaka jesteś naprawdę. Szanować siebie i swój czas. Sprawiać sobie radość w drobnych rzeczach na co dzień i cieszyć się z tego jak dziecko – zasługujesz. Jak lubisz dostawać kwiaty kup je sobie, jak wolisz dostawać je od kogoś z dedykacją,  że jesteś wspaniała wyślij je sobie pocztą kwiatową.

Nie oczekuj że ktoś będzie spełniał twoje życzenia, sama zacznij je spełniać, chociaż te drobne i ciesz się z tego. Życie masz tylko jedno –zasługujesz na to. Jak lubisz pić  kawę w kawiarni to umów się z koleżanką na tą kawę. Nie czekaj aż ktoś zacznie zgadywać i spełniać twoje życzenia – ty jesteś od tego i tylko ty wiesz czego naprawdę potrzebujesz.

Zadbaj o siebie i zacznij się uszczęśliwiać. Bądź wdzięczna za każdą przyjemność którą sobie spełniasz. Naucz się dbać o siebie. Radość zawsze przyciąga miłość.

Zobaczysz siebie oczami twojego dziecka. A szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko.

Wtedy inni też będą ciebie tak spostrzegać.

Zarobiliśmy sesje na : Jak pokochać siebie?

Gdy mamy zablokowaną miłość te ćwiczenia są bardzo trudne do realizacji. Dopiero podczas sesji widać jakie blokady trzeba przezwyciężyć.

Zadziwiające jak często zablokowani jesteśmy na miłość. To dla mnie nowe doświadczenie, jak boimy się miłości. Nie tylko nad tymi tak zwanymi „złymi” emocjami musimy pracować, ale także uczyć się otwierać na te „ dobre”. Kierujmy się szacunkiem i radością.

Tam gdzie nie ma szacunku tam nie ma miłości. Radość przyciąga miłość. Dopiero jak będziemy czuć radość w oku i w sercu nasze serce będzie gotowe na przyjęcie miłości.

Niech was Bóg Pobłogosławi Boską Miłością, by każdy z nas mógł się otworzyć na szacunek i miłość do siebie,  a następnie na cały świat.

Tego wszystkim życzę

Aga  córka Ireny

 

 

 

Nie lubię cierpieć

Każdy ma prawo do szczęścia i radości sukcesu.

Po poznaniu PRAWA DO SZCZĘŚCIA  dało mi determinację do poszukiwań w sobie  przyczyny moich cierpień. Poszukując w tym temacie odpowiedzi na pytanie dlaczego ja nie korzystam z tego prawa wcieliłam się w detektywa swoich emocji, celem poszukania w sobie przyczyny. Moje emocjonalne podróże zaowocowały poprawą zdrowia i życia. Doświadczyłam przeżyć z cyklu  „nie do wiary” jak się okazało, że sprawcami moich cierpień są moje uwięzione emocje.

 

Podróż w głąb siebie jako detektyw swoich emocji nadal kontynuuję uwalniając schowane uczucia w ciemnych zakamarkach podświadomości, by mogły ujrzeć światło i uwolniły się uzdrawiając moje ciało i życie.

Życzę   wszystkim z całego serca szczęścia i radości sukcesu

Irena

O tym należy mówić

Człowieku lecz się sam, jeśli chcesz żyć, – takie potoczne często słyszane powiedzenie dla mnie przestało być sloganem,  jak zachorowałam na nieuleczalną chorobę dla mnie  stało się faktem.

Wielu naukowców już udowadnia, że procedury medyczne, oraz recepturowe leki uśmiercają.

Bruce Lipton w książce BIOLOGIA PRZEKONAŃ dał mi odpowiedź, dlaczego 13 lat temu mnie było łatwiej pokonać raka płuc, niż przekonać służbę medyczną do leczenia tego raka.

Uważam, że należy o tym mówić, jeśli chcemy, aby procedury medyczne zmieniały się z korzyścią dla chorych.

Irena

Bo ja kocham

 

Uwolnij gniew, to odzyskasz szacunek do siebie i swoje życie.

Sesja2, z Matką chłopca który miał poczucie winy

Matka ma stłumiony gniew, nawet mówi szeptem. Nigdy się na nikogo nie gniewa, zawsze jest uległa i ugodowa. Nikt,  nawet  jej matka nie okazuje  szacunku.

Jak mamy stłumiony gniew, to zamykamy się na miłość. Gdy nie mamy  dobrych wzorców z domu często nazywamy miłością to co nią nie jest. Jeśli do tego mamy niskie poczucie własnej wartości to najczęściej stajemy się ofiarami przemocy domowej.

Tereska miała agresywnego ojca, który ich zostawił gdy była mała. Brzydziła się agresji i przemocy. Zawsze była posłusznym i uległym dzieckiem. Matka i tak wiecznie była z niej niezadowolona.

Cicha, wyciszona, posłuszna. Gdy spotkała Tomka, który dobrze zarabiał podobał się Mamie, był jedyną osobą z którą mogła pójść na randkę. Tomasz akceptował ją taką  jaka jest, cichą, uległą i  chciał z nią być. Wydawało się jej,  że on  jest najcudowniejszą  osobą na świecie, że jak zabierze ją od matki,  która była zimna,  wyrachowana i nigdy nie okazywała żadnych uczuć Teresce,  to z nim razem  będą żyć jak w bajce.

Tomasz nie lubił jak się mu sprzeciwiała, wpadał wtedy w złość, był bardzo o nią zazdrosny, nigdzie nie pozwalał jej chodzić. Jak wychodziła do pracy to też były awantury, że na pewno tam z kimś się spotyka. Więc po ślubie zrezygnowała z pracy, przestała spotykać się z przyjaciółkami,  bo one nastawiają ja przeciwko Tomaszowi.

Przychodziła do nich  tylko mama która i tak zawsze stawała po stronie Tomasza. Tereska nie miała prawa głosu, nie mogła powiesić nawet firanek bez zgody męża bo była awantura. Gdy przestała pracować,  zaczął dodatkowo kontrolować i wyliczać jej wydatki. Źle się ubierała, źle gotowała  i z byle powodu była awantura,  z czasem zaczęło dochodzić do rękoczynów. Gdy uderzył ją po raz pierwszy i poskarżyła się mamie,  ta stanęła po stronie męża twierdząc,  że ma racje bo tej tylko łajdactwo w głowie. Chciała wtedy wyjść na wieczór panieński przyjaciółki. Nie docenia męża i jest nie wdzięczna, jak będzie tak dalej robić to się nie zdziwi że ja Mąż zostawi.

I to się nazywa Miłością,  taka dobrana z nich para. Tak mocno ją mąż kocha dlatego jest taki zazdrosny.

Diagnoza: Tereska ma brak poczucia własnej godności i stłumiony gniew.

Pracujemy z gniewem. Tak by pokonać  gniew w sobie.

Gniew jest kluczem do szacunku. Jeśli nie wiemy co to jest miłość zawsze powinniśmy iść w stronę szacunku. Powinniśmy zadać sobie pytanie: czy druga strona mnie szanuje? Jeśli odpowiedź jest negatywna, to znaczy,  że związek zbudowany jest na relacji psychopata ofiara. Jedna ze stron jest wampirem energetycznym i żyje kosztem drugiej osoby. Ofiara ma tak niskie poczucie wartości że zazwyczaj cieszy się,  że  chce z nią ktoś być – to nazywa się: „bo ja go kocham”. To nie ma nic wspólnego z miłością.

Tam gdzie nie ma szacunku, to nie ma też  miłości.

Czy mąż mnie szanuje? Nie. To nie jest miłość.

Czy kocham siebie? Co to znaczy? Nie wiesz? Zadaj sobie pytanie czy siebie szanujesz? Czy szanujesz swoje ciało? Czy robisz posiłki które będą zdrowe dla twojego ciała? Czy jesz je w spokoju? Tak by dostarczyć organizmowi najważniejsze substancje odżywcze. Czy dbasz o wszystkich domowników, a nic nie robisz dla siebie? Ile czasu poświeciłaś dziś dla siebie, dla swojego ciała? Czy wymagasz od innych szacunku dla siebie?

Co zrobić by wzbudzić w sobie szacunek i miłość do siebie? By zaakceptować sytuacje jaką stworzyłam i pokochać się za to jaka jestem. By pokochać siebie za emocje które są we mnie.

Przeprowadzamy sesje. Na gniew, na szacunek do samej siebie. Tereska ma problem z okazywaniem gniewu, jakby  nie miała tej emocji w sobie. Jakby to było coś strasznego.

Ćwiczymy razem z dzieckiem, bawimy się wykonując ćwiczenia. Na koniec wszyscy spontanicznie się śmieją jest to bardzo oczyszczające.

Koniec sesji 2.

Tereska wyzwoliła w sobie gniew. Wykonywała ćwiczenia sumiennie w domu.

Zadzwoniła do mnie już tego samego wieczoru i powiedziała ze mąż pierwszy raz zapytał ją o zdanie i zaczął się liczyć z jej zdaniem. Zaczęła szukać pracy. Dość szybko ją znalazła uruchomiła stare kontakty. Odnowiła stare przyjaźnie. Znalazła mieszkanie i postanowiła się wyprowadzić się od męża. Wstąpiła w nią determinacja o która nawet się nie podejrzewała, przestała się bać męża. Wystąpiła o rozwód.

Aga córka Ireny

 

Poczucie winy – emocja która nas toczy niczym rak.

Poczucie winy –emocja która nas toczy niczym rak.

Gdy nosimy ze sobą poczucie winy ściągamy na siebie nieszczęścia, hodujemy jakąś chorobę,  która wyjdzie na jaw za kilka lat – hodujemy  być może raka. Poczucie winy – jest obezwładniającą emocją, odbiera nam chęci do jakiegokolwiek działania. Najczęściej towarzyszy jej lęk, wstyd,  by nikt się o tym nie dowiedział.

Łatwiej mi będzie to opisać na przykładzie:

Jest u mnie na terapii Kobieta lat 35 , ma problemy z dzieckiem. Dziecko lat 8, jest agresywne wycofane, często zamyka się w sobie ma problemy w szkole, nie słucha się Mamy, buntuje. Często ja wyzywa. Słucha się tylko męża,  wtedy się izoluje,  siedzi w pokoju. Często robi sobie krzywdę,  wali głową w ścianę, drapie się do krwi. Matka boi się,  że się zacznie ciąć żyletką. Mąż uważa,  że to wina złego wychowania kobiety, bo jej całymi dniami nie ma w domu. Uważa, że źle się nim zajmuje. Nie wyraził zgody na wizytę u psychologa. Uważa,  że to wina żony i powinna lepiej się nim zajmować. Matka jest zrozpaczona.

Dowiedziała się od koleżanki,  że mogę pomóc. Przyjechali na terapie. Dziecko przyjechało, bo mama mu kazała, jest obrażony i niechętnie odpowiada na pytania.

Przeprowadziłam terapie na dziecku;  wynikło z terapii,  że w domu stosowana jest przemoc psychiczna i fizyczna. Ojciec bije i terroryzuje mamę. Nie wiem czy bije   też chłopca,  bo o tym nie mówi. Pozwalam opowiedzieć mu to z jego perspektywy. Dziecko widzi przemoc w domu, myśli że jest zły i to przez niego tak się dzieje. Wstydzi się matki, myśli że to co ojciec o niej mówi;  że jest beznadziejna i do niczego się nie nadaje to prawda. Kocha mamę i jednocześnie się jej wstydzi nie chce być taki beznadziejny  jak ona, chce być taki jak Ojciec i jednocześnie nie chce. Boi się go i go nienawidzi, więc nienawidzi siebie. Wolał,  by go nie było,  jest beznadziejny i wszystko to jego wina.

Przeprowadzamy terapie na: „To nie moja wina”.

Chłopiec niechętnie współpracuje, pracuję tylko z nim bez mamy. Wykonuje polecenia, jest szczery i nie okazuje emocji, jakby nie miał uczuć. W końcu się otwiera i zaczyna strasznie płakać. Uwalnia tłumione łzy. Płacz zawsze jest oczyszczający. Przytulam go do siebie i płaczemy razem. Nad jego losem nad sytuacją. Daję  mu przyzwolenie na płacz,  na bycie sobą. W dalszej części terapii przerzucamy odpowiedzialność na rodziców.

Poczucie winy jest zawsze braniem odpowiedzialności za kogoś. Już nic nie muszę. Już mam prawo  być sobą. To oprawca powinien się wstydzić za swoje czyny, a nie ofiara za niego.

Jak wina to i kara. Jeśli czujemy się winni za jakąś sytuacje zawsze spotka nas za to kara, przewrócimy się, poparzymy, taka typowa niezdara,  co zawsze coś niechcący sobie zrobi. To osoba z ogromnym poczuciem winy.

Osoby,  które się samo okaleczają nienawidzą siebie i otoczenia, mają ogromne poczucie winy. Sami wymierzają sobie karę za to, że są źli, że nie pasują do społeczeństwa. Po samookaleczeniu czują się choć na chwile lepiej.

To tylko chwilowa ulga. Jeśli się w porę nie zareaguje, taka osoba może w paść w depresje i doprowadzić siebie nawet do samobójstwa. Czuje się nic nie warta i przytłacza ją ogromne poczucie winy. Tak było też w tym przypadku. Czasami następuje wyparcie poczucia winy, wtedy nasza podświadomość wymazuje zdarzenia które wywołało poczucie winy i przechodzą one w przekonania. Takie wyparte uczucia zawsze są początkiem choroby, która może ujawnić się po latach.

Dzięki terapii pozbyliśmy się poczucia winy. Chłopcu wyraźnie ulżyło. Nad zbudowaniem szacunku do samego siebie i zbudowaniu wewnętrznej wartości będziemy musieli jeszcze popracować.

Chłopiec po terapii poszedł się bawić na dwór z moimi dziećmi.

Omówiłam problem z Matką, ze względu na powagę sytuacji umówiłam się z Nią na osobną  sesje. By pomóc dziecku najpierw musi pomóc sobie. Dzieci są nierozerwalnie związane z matką do 14 roku życia,  jej emocje,  przeżycia,  są odbiciem w zachowaniu dziecka.

Dziecko po sesji się zmieniło,  już po pierwszej sesji przestało się okaleczać.

Poczucie winy – jest obezwładniającą emocją, odbiera nam chęci do jakiegokolwiek działania. Najczęściej towarzyszy jej lęk, wstyd,  by nikt się o tym nie dowiedział.

Gdy nosimy ze sobą poczucie winy ściągamy na siebie nieszczęścia, hodujemy jakąś chorobę,  która wyjdzie na jaw za kilka lat – hodujemy  być może raka. Potem będziemy zadawać sobie pytanie: dlaczego ja? Dlaczego akurat mnie to spotkało. Pytanie pozostanie bez odpowiedzi, a my będziemy biedni,  pokrzywdzeni przez los. Kompletnie nie winni za to,  co nas spotkało. To los,  przeznaczenie, środowisko. Wszyscy będą winni naszej choroby tylko nie my, nie głęboko skrywane poczucie winy, poczucie że nie zasługuje, że jestem gorszy, tylko nie emocja którą pielęgnowaliśmy latami. Na pytanie o emocje odpowiemy: ja nie mam problemów z emocjami, ja nic nie czuję. Zrobimy wszystko by się nie wydało że czujemy się winni. Nawet jesteśmy wstanie umrzeć na tego raka niż dowiedzieć się prawdy o nas samych. Te emocje są wstydliwe i głęboko zakopane. Nikt się nie może dowiedzieć. Dlatego tak ciężko nam się przełamać i podjąć terapii. Prawda jest taka, że każdy z nas hoduje swoje demony,  tylko od nas zależy,  czy zaczniemy się od nich uwalniać. Więc jak dopadnie nas jakieś nieszczęście, czy choroba,  nie obwiniajmy Boga, świata , lekarzy,  tylko zacznijmy od siebie. Bo w nas się wszystko zaczęło i tylko my możemy to skończyć. Wystarczy mieć odwagę stanąć oko w oko ze swoimi demonami takimi jak wstyd, poczucie winy, lęk i się ich pozbyć. Skoro mały chłopiec dał sobie radę i ty możesz. Tego wszystkim życzę.

Aga córka Ireny

 

Ślepa wiara zabija

Czy chory musi wierzyć  lekarzowi, że tylko jego stosowane metody leczenia są słuszne i jedyne?  Czy możliwe jest wybudowanie zamku w skale? Ale to jest namacalnym faktem, niedowiarek może pojechać i zobaczyć na własne oczy. Czy możliwe jest  wyleczenie z raka płuc? Ale ja znam bliską mi osobę, która jest tego żywym dowodem.

Byłam świadkiem spotkania Pani Doktor, która ma Tatę chorego na raka z moją Mamą. Pani Dorota ma męża, który też jest lekarzem i był obecny na spotkaniu. Ogólnie beznadziejny przypadek bezmyślnego wierzenia w medycynę konwencjonalną.

Przyjechali spotkali się z Mamą. Przejrzeli wyniki badań Mamy. Pokiwali z niedowierzaniem głowami.

Zaczęliśmy rozmawiać o terapii emocjonalnej. Usłyszeliśmy: wie Pani problem w tym, że my jesteśmy lekarzami i JA W TO NIE WIERZE!!!

Bardziej interesowało ją, co mama jadła, co robiłaby przejść przez chemie, by mieć siłę na następną niż właściwe leczenie.

Wcale mnie to nie zdziwiło, bardzo często zwraca się do mnie lub do Mamy rodzina chorego. Zaznaczam, że rodzina, a nie sam chory. Proszą o pomoc. Ale tak naprawdę są ciekawi jak to wyglądało, co stosowaliśmy. Wszyscy pytają o zastrzyki, tabletki, zioła. Coś, co można podać choremu by go wyleczyć.

Byle nic od chorego nie wymagać. By on sam nie musiał nic dać wysiłku od siebie. Bo on jest chory, zmęczony, jest zły, ma depresje i na pewno nie będzie chciał.

Najczęściej nawet nie spotykamy się z tym chorym by mu nie zaszkodzić, by go nie denerwować. Wiec jakieś emocje okazuje rodzinie, skoro boją się jego reakcji. Bo wie Pani praca nad sobą, rozmowa o emocjach to nie dla niego. Lekarz zabronił. Oni już mają inną terapie. Zioła, zastrzyki, chemie, naświetlania i spróbują najpierw tamtego. On w takie terapie nie wierzy. Model, który się powtarza za każdym razem.

A w naświetlania, chemie wierzy? Ile osób, bo takim leczeniu przeżyło, które zna i którym jakość życia nie spadła. Ja ani jednej.

Przejrzałam Internet i z bólem serca stwierdzam, że nic przez tą dekadę się nie zmieniło.

Statystyki są nieubłagane, jeśli chodzi o raka płuc.

Więc dlaczego ci ludzie zawsze wolą iść w stronę śmierci, zamiast spróbować czegoś nowego. Czegoś, co się sprawdziło już na choćby jednym przypadku. Tym bardziej, że to leczenie nie wymaga rezygnacji z leczenia konwencjonalnego, można te terapie stosować jednocześnie. Czy jakość życia po tym leczeniu zmienia się? – nie, może jedynie ulec poprawie. Lecz czy tą decyzje podejmuje chory, czy jego rodzina? Skoro nawet z tym chorym nie rozmawiałam. Tego nie wiem.

Pani Dorota, powiedziała Mamie, że to niesamowite, że Ona żyje po takiej diagnozie i rozpoznaniu tego typu raka. Z niedowierzaniem patrzyła na wyniki z przed lat. To jak wygrana szóstka w Totolotka, że u Mamy zaszła taka remisja i nie ma przez tyle lat wznowy – powiedziała. Ale nie wie, dlaczego trafiło właśnie na mamę. Ale ona w to leczenie nie wierzy. Przeglądali te wyniki jakby nie wierzyli w to, co mama pisze na blogu, musieli sprawdzić osobiście. Cmokali z niedowierzaniem – to cud usłyszeliśmy.

To nie pierwsza osoba, która nam to mówi. Generalnie wszystkie kontakty z rodzina chorego tak się kończą. Naprawdę sporadyczne przypadki poddały się terapii. Ja pracuje i stosuje Terapie emocjonalna w każdym przypadku. Przy uzależnieniach, depresjach, agresji w domu, przy problemach zdrowotnych dzieci. W każdym z tych przypadków terapia działa. Ale ci ludzie chcą spróbować tej terapii. A chorzy na raka nie. Nawet nie chcą spróbować.

Zastanawiam się, dlaczego? Bo nie wierzą?

Przypomniała mi się terapia mamy, ja też wtedy nie wierzyłam w powodzenie leczenia. Nie tylko tej terapii. Ogólnie nie wierzyłam, że Mama z tego wyjdzie.

Jeżeli lekarz nie daje ci nadziei, leczenie to kwestia przedłużenia życia o tygodnie byśmy zdążyli załatwić sprawy spadkowe. To jak wierzyć w powodzenie leczenia. Ale nadzieja umiera ostatnia.

Pani Dorota pytała, co robiliśmy innego, o szczegóły z Mamy życia.

Uświadomiłam sobie, że wszystko robiliśmy inaczej. Nie wierząc w powodzenie leczenia. Stosowaliśmy wszystko, o czym usłyszeliśmy na raz, bo a nuż to akurat zadziała. Nie wybieraliśmy miedzy terapiami, bo to nie wesołe miasteczko. To jak z szukaniem pracy nie decydujesz się na jednego pracodawcę i tylko tam wysyłasz CV licząc na cud. Raczej wysyłasz do wszystkich, których znajdziesz a odpowiadają twoim kwalifikacja, to zwiększa szanse na powodzenie.

Dlaczego chorzy na raka tego nie robią? – to tak jakby chcieli umrzeć. Nie, bo ja już stosuje jakąś tam terapie. A w tą nie wierze. Nie wiara uzdrawia człowieka, choć na pewno pomaga. Nie musimy wierzyć w terapie by na nas zadziałała. Uświadomiłam sobie, że my zaczynając terapie tez nie wierzyliśmy, że ona pomorze. Ja chciałam by mama się uspokoiła, wyciszyła by nie bała się śmierci, była bardziej w zgodzie sama ze sobą. To był główny powód, dla którego zaczęliśmy stosować terapie emocjonalną.

To, że moja Mama dzięki temu wyszła obronna ręką z tego raka, to tylko efekt uboczny leczenia, w który kompletnie nie wierzyliśmy.

Do tego stopnia, że nawet jak wyniki były dobre, sami lekarze nie mogli uwierzyć, że rak się cofnął. Panicznie baliśmy się remisji i powrotu choroby. Drugie z tarcie polegało na pozbyciu się leku przed wznową. Paniczny strach przed odebraniem wyników leczenia i otwarciem koperty. Niechęć do przebadania się: tomografii komputerowej, świadomość, że przy w wznowie nie maja lekarze już nic nam do zaoferowania. Lęk, paniczny lęk, – którego trzeba było się pozbyć. To drugie starcie nawet było gorsze od pierwszego. Praca na emocjach samym z sobą nie jest łatwa. To ciężka praca.

Praca nad sobą wymaga samodyscypliny. Trener jest potrzebny by wyznaczać terminy i mobilizować nas do działania, bo zrobimy wszystko i wymyślimy tysiąc powodów by tego nie robić. My (ja z Mamą) mówimy wtedy, że nasze EGO się broni przed zmiana, ale oznacza to też, że jesteśmy blisko celu. Tym bardziej powinniśmy to zrobić. Ta wewnętrzna walka odbywa się tylko w naszej głowie. Nie musimy nigdzie chodzić, nawet wstawać z łózka. Jeśli będziemy zbyt zmęczeni najwyżej zaśniemy, po przebudzeniu trener wznowi terapie. Najwyżej zamiast jednego podejścia będzie kilka. Będzie trwało to kilka dni, aż dotrzemy do celu. Ale nagrodą jest lepsza, jakość naszego życia, w przypadku raka nasze życie, więc warto.

Po skończonej terapii wstępuje w chorego energia, jest silniejszy wstępują w niego nowe siły, o których nawet siebie nie podejrzewał. Wtedy ma ochotę na więcej. Dopiero po czasie zauważamy efekty leczenia. Ja za każdym razem się dziwie, że działa, że aż tak. Przecież teraz już wiem, że działa, ale i tak mnie to zadziwia, że aż tak. Jesteśmy zdolni do samo leczenia. Jak wpływa to na nasz wygląd, zdrowie?- Stajemy się młodsi i zdrowsi.

Przypomniałam sobie Mamę z tamtego okresu: z bólami kręgosłupa, leżącą na desce, ból nie pozwalał jej spać. Jeździliśmy po kręgarzach. Zwyrodnienia ucisk na kręgosłup można tylko zmniejszać ból, stosować tabletki, spać na twardym podłożu by nie powiększać zwyrodnienia. To było ponad 10 lat temu. Przecież zwyrodnienia się nie cofają.

Teraz mam już nie pamięta nawet, że miała takie problemy z kręgosłupem. Śpi normalnie, dodatkowo jeździ na wycieczki autokarem siedząc w nim po 20 godzin.

Po 20 godzinach sama nie wierzyła, że można tyle wysiedzieć.

Nogi spuchnięte od siedzenia, a kręgosłup nie boli. Jest coraz starsza, a nie młodsza. Czy to możliwe by cofnąć zwyrodnienia? By polepszyć, jakość swojego życia bez operacji na kręgosłupie? Pracując nad sobą i stosując samoleczenie -tak. W innym przypadku było by tylko gorzej.

Dodatkowo Mama miała stwierdzone alergie, łzawiły jej oczy, puchły nogi, miała zmiany skórne. Duszności, nie mogła złapać tchu. Już nie dusi ja przy koszeniu trawy. Nie ma problemów skórnych, gdy pylą drzewa nie kicha, nie łzawią jej oczy. Przede wszystkim nie łyka garści tabletek na alergie i nie nosi przy sobie inhalatora, który przy ataku pozwalał złapać oddech. Dzień zaczynał się od tabletek i kończył na tabletkach. Czy można wyleczyć się z alergii? Teraz nie bierze żadnych tabletek, już nie pamięta, że kiedyś stosowała inhalator. Wychodzi na dwór i wdycha zapachy trawy i wszystkiego wokół. Stosując tylko samo leczenie – tak to jest możliwe.

Czy pracując nad sobą stosując terapie wierzyła ze wyleczy te choroby? Nie. Nawet o tym nie myślała. Chodziło o pogodzenie się ze sobą, o wewnętrzna harmonie. By iść w stronę miłości, radości szczęścia.

Chory musi chcieć coś zrobić ze swoim życie. Musi chcieć się leczyć. Teraz dopiero w zderzeniu z rodzinami chorych na raka, doceniam ogrom determinacji Mamy by wyzdrowieć, by coś zmienić w swoim życiu. Widzę jak dużo musiało ja to kosztować i jestem z niej dumna, że potrafiła tego dokonać.

To nie wiary potrzebuję chory, tylko determinacji do zmian w swoim życiu. Chęci by pogodzić się przed śmiercią z rodzina, Bogiem i samym sobą. Wyleczenie to tylko efekt uboczny tego pogodzenia. Nawet, jeśli miałoby nie dojść do wyleczenia, to i tak warto. Tego właśnie wam życzę: Determinacji.

Nie wiary, tylko DETERMINACJI DO ZMIANY, bo to determinacja jest początkiem wyleczenia. Tylko, że nie można podać jej choremu w tabletkach.

Pozdrawiam

Aga córka Ireny

Naznaczona rakiem płuc

 

 

Mnie w życiu nigdy nie było łatwo, a teraz przez raka skomplikowało się jeszcze gorzej, a radzą mi, abym   starała się żyć normalnie, jak by to było możliwe.   Zastanawiam się, czy nie lepiej by mi było umrzeć,  jeśli muszę resztę życia układać sobie  pod raka tak,  aby jemu to się nie podobało.

Kartka z pamiętnika 14.10.2005r.

Już sporo czasu upłynęło od zakończenia mojego leczenia, ale moja walka z rakiem nadal trwa. Niestety po leczeniu nie usłyszałam upragnionych słów  ” komórek rakowych nie stwierdzono”, najgorsze, że tych słów od lekarzy nie usłyszę już chyba nigdy.

Złości mnie to, że nie wiem kto z nas bardziej przetrzymał silnie trującą chemię, ja czy rak? Czy ja się kiedyś  o tym dowiem?

Pomału dociera do mnie, że drobnokomórkowym rakiem zostałam naznaczona już do końca życia. Tak naprawdę dopiero teraz moja walka się zaczyna, tylko już sam na sam z rakiem.  Lekarz  powiedział mi wprost, że u mnie wznowę  można rozpoznać tylko po objawach,  tylko zapomniał dodać, że nie wiadomo jakich.  Jak rozpoznać różnicę w  objawach  po skutkach dużej dawki chemii, a wznową raka, tego nie wie nikt.

Jeśli umrę, to też nikt nie będzie dochodził się w mojej sytuacji przyczyny, czy umarłam z powodu zniszczenia dokonanego przez chemię, czy przez raka, czy może dlatego, że miałam dość życia z rakiem.

Nie wiem jak się z tym swoim rakiem i zdrowiem pozbierać, ale jakoś muszę, skoro już tyle przeszłam, to teraz się nie poddam, zastanawiam się tylko po co?

Lekarze radzą, że mam normalnie żyć  jak do tej pory, tylko zapomnieli już, że ja swoim dotychczasowym  normalnym życiem stworzyłam sprzyjające warunki do rozwoju raka, to jeśli nic nie zmienię, to rak ze wznową będzie miał jakieś problemy?

Zmiany w moim życiu już i tak zaszły, bo dokonał tego rak i chemia, problem  polega na tym, że zmiany zaszły nie po mojej myśli. Moja pomniejszona pojemność  płuc i spalone  oskrzela chemią  i radioterapią  nie pozwalają być mi tak aktywną  jak  przed chorobą.

Po reakcji innych zauważam, że leczenie chemią wielu uważa, że w obecnych czasach to takie nic.  Szkoda, że ja  nie mogę swojego leczenia  tak lekko  skwitować,  bardzo bym chciała,  aby  chemia którą przeszłam była sobie ot taka jak farbowanie włosów, ale tak nie jest, poczyniła w organizmie nieodwracalne spustoszenie nawet większe niż  zdążył poczynić rak.

Ludzie po ciężkich wypadkach mają rehabilitację, aby zapomnieć o tym co przeszli, by móc życie zacząć  od nowa.

Mnie o raku do końca życia nie wolno  zapomnieć,  jeśli nie chcę mieć jego wznowy, muszę  ciągle być czujna, bo on przy mnie jest tuż za rogiem, albo  jeszcze bliżej, a może już atakuje mnie.

Walkę z rakiem  zaczęłam od sporządzenia listy co rak lubi, a czego się boi. Mam tą listę przed sobą  i ją analizuję,  co rak lubi, czego się boi, a co muszę  wyrzucić  ze swojego życia i wprowadzić to czego się boi,  tylko jak to wcielić w życie?

Teoretycznie wszystko jest proste jak budowa cepa, tylko z realizacją mam teraz problem  prawie nie do pokonania.

Na liście którą mam przed sobą czerwoną kredką zaznaczone jest lubienie raka identyczne jak lubienie mojego „ego”. Te  same myśli, przekonania, używki i dietę  lubi rak to samo,  co moje ego, czyli ja? Wychodzi na to,  że rak w moim własnym ego ma potężnego sprzymierzeńca – nie do wiary,  jest to moje własne ego!!!!!!

Okazuje się, że muszę podjąć walkę sama ze  sobą.  Nie mam wyjścia  teraz muszę zrobić drugą  listę dla swojego ego co chcę wyrzucić ze swojego życia i jednocześnie co chcę wprowadzić. Właściwie lista jest identyczna jak dla raka, tylko  zmieniłam nazwę.

Moje ego jest dzielne, nie daje się zastraszyć, zakrzyczeć, jest  mądre  i wydaje mu się, że  chroni słusznej sprawy. Z takim walczyć to muszę uzbroić się w odwagę, a przede wszystkim zmotywować siebie, albo się poddać, innego wyjścia nie mam, a może jednak jest inny sposób?

Po medytacji przyszło mi na myśl, że może walkę zastąpię przekonywaniem i negocjacją, jest to lepsze niż walka ze sobą.

Aby nie zwariować, czy zgłupieć i jakoś się pozbierać i siebie ogarnąć,  na kartce papieru misternie nakreślam plan działania;

Akceptację mam już za sobą, to teraz na początek muszę  przekonać swoje ego, aby mnie nie przeszkadzało w wprowadzanych zmianach, bo jest to konieczne, jeśli żywcem nie chcemy być pożarte przez raka muszę stworzyć środowisko którego  on nie znosi.

Aby nie zwariować, czy zgłupieć i jakoś się pozbierać i siebie ogarnąć,  na kartce papieru misternie nakreślam plan działania.

Irena

14.10.2005r.

 

 

 

 

Komu dać wiarę?

Kartka z pamiętnika

Mnie łatwiej pokonać raka płuc, niż dogadać się ze służbą zdrowia w sprawie leczenia tego raka.

 

 

 

PORTUGALIA I HISZPANIA 04.2017 r.

  

 

Jest 14.11.2005r. Dzisiaj mam niezbyt dobre samopoczucie, chyba dlatego, że z lekkim dołem wczoraj wróciłam z badań kontrolnych od swojego lekarza pulmonologa onkologa.  Badania i wizyta lekarska zupełnie inaczej przebiegła  niż ja sobie zakładałam.

Do wczoraj wierzyłam, że swoim lepszym samopoczuciem i lepszymi wynikami przekonałam swoich lekarzy, że mojego raka można całkowicie wyleczyć. W końcu diagnozowali, że po chemii mogę jeszcze pożyć  tylko z 8 miesięcy, a żyję już ponad rok i mam się nieźle jak po tak ciężkim leczeniu, nie mówiąc już o spustoszeniu całego ciała  przez agresywnego raka.

Jeszcze przed gabinetem wierzyłam w siebie, że zmuszę Panią doktor do wyjaśnienia mi, czy nastąpiła w końcu całkowita remisja, czy nadal utrzymuje się tylko częściowa, jak  zaraz po chemii. Przez pół roku walczyłam o skierowanie na radioterapię, bo nie chcieli mi dać, nie wyjaśniając dlaczego,  chyba myśleli, że nie przetrzymam, a ja  co prawda pokiereszowana, ale mam się nieźle i byłam  ciekawa, co Pani doktor na to powie.  Po maksymalnej dawce radioterapii, z tego co mówił mi Pan profesor onkolog, to spowalnia  przeżuty, ale na remisję mojego guza radioterapia  nie ma   wpływu. Podczas rozmowy wydawało mi się, że przekonałam Pana profesora, że mimo złych prognoz naukowych ja swojego raka się pozbędę i tak  podobnie  zamierzałam porozmawiać  z   Panią doktor.

Po wejściu do gabinetu Pani doktor prawie wcale nie mówiła, przez moment wydawało mi się, że na mój widok zaniemówiła, jak by zobaczyła ducha. Ciągle coś pisała, a jak próbowałam zadać pytanie rozmawiała przez telefon, a ja słysząc co mówi czułam się gorzej niż nieswojo. Skończyła rozmawiać tylko po to, aby poprosić następną osobę, w ten sposób dyplomatycznie  zostałam wyproszona  z gabinetu.

Wyszłam od lekarza nic nadal o swoim stanie zdrowia nie wiedząc, nie dowiedziałam się również na czym mają polegać moje dalsze kontrolne badania. Pani doktor widocznie zależy aby miała wpisy zaliczające u niej wizytę, potrzebną  do statystyki przyjętych pacjentów narzuconych norm  przez NFZ.  Niezaprzeczalnym faktem jest to, że moje wyniki z przeprowadzonych  badań lekarzy nie interesują. Nie zauważyłam, aby jakiemuś  lekarzowi zależało, bym ja wyszła z raka, a właściwie, by rak wyszedł ze mnie.

Im w ogóle na moim całkowitym wyleczeniu nie zależy, bo procedury medyczne przy moim typie raka wyleczenia nie przewidują. Oni mi wprost mówią tylko o przedłużeniu życia, a nie o wyleczeniu, Oni nie wierzą, że można całkowicie raka pokonać. Dobrze, że nie mówią mi, co o mnie myślą, jak ja z uporem maniaka przekonuję ich, że mojego raka można pokonać, bo ja wierzę autorom tych książek, którzy  piszą opierając się na  badaniach naukowych, że jest to możliwe.

Nigdy tego nie zrozumiem, dlaczego lekarze nie czytają autorów, którzy twierdzą, że każdy rak jest uleczalny, tylko kurczowo trzymają się tych którzy twierdzą inaczej.

No cóż, ja nie mam wyjścia, muszę pokonać raka ze służbą zdrowia, lub bez niej. Co wcale nie oznacza, że  nie będę korzystała ze służby zdrowia i lekarzy, wyciągnę od nich co się da i ile  będzie można. Oczywiście muszę przed nimi ukrywać o swoich przekonaniach  co do wyleczenia raka, aby w końcu traktowali mnie poważnie i rozmawiali ze mną o moich wynikach badań.

Gdyby moje myśli słyszał mój mąż z moim synem od razu by się uśmiechnęli i wytknęli mnie, że dałam się wykorzystać „szamance”, bo tak nazwali terapeutkę Klaudię do której poszłam zaraz po pierwszej chemii. Ona co prawda pewności wyleczenia mi nie dała, ale zasugerowała, że by całkowicie wyzdrowieć to zależy przede wszystkim ode mnie i od mojego nastawienia i pozytywnego podejścia do choroby.

Ta nadzieja i wiara, że tak wiele zależy ode mnie jest mi bardzo potrzebna i za to jej jestem wdzięczna i wybaczam  jej to, że za trzy minutową  rozmowę  ze mną wzięła 250 zł.

Prawdą też jest, że mimo poszukiwań, nie znalazłam terapeuty, który z wiarą wyleczenia podjął by się skutecznego wyleczenia.  Najczęściej po usłyszeniu rak płuc, informują, że wszystko jest możliwe, pod warunkiem, że nie przyjęłam i nie podejmę leczenia chemią, niestety ja już jestem   po silnej dawce chemii i na tym kończy się ich pomoc. Za największą  przeszkodę  w wyleczenie  uważają zaaplikowaną już  chemię  niż samego raka.  Nie zgadzam się z nimi, że niepotrzebnie przyjęłam chemię, chociaż  jestem świadoma jak silna jest to trucizna, ale chemia przedłużyła mi życie. Przed chemią szukałam pomocy u wielu znanych terapeutów i udzielali mi krótko trwałej pomocy, ale  nikt nie rozpoznał u mnie raka płuc,  a teraz twierdzą  po co przyjęłam chemię. Wybaczam  im, bo wiem, że u terapeutów stawianie diagnoz nie jest najsilniejszą stroną.

Wybaczam też swoim panom, bo wiem, że mnie kochają, ale  co oni mogą wiedzieć co ja czuję i co jest mi bardzo  potrzebne  aby pozbyć się raka i oby nigdy o tym nie musieli się przekonywać.

To szczęście, że w pozbyciu się raka tak wiele zależy ode mnie, bo już nikogo nie muszę przekonywać, że jest to możliwe. Naprawdę łatwiej jest samemu pokonywać raka, niż innych przekonać do pomocy w  jego leczeniu, kiedy według prognoz jest nieuleczalny.

Irena               Dnia  14.11.2005r.