Archiwa kategorii: Zdrowie

Emocje – dar niedoceniany: Wstyd

WSTYD

TRW – terapia radykalne wybaczanie, choć nazwa wskazuje na wybaczanie i jest to część procesu, to dla mnie osobiście to praca ze swoimi emocjami. Emocje, czyli uczucia, które rodzą się w nas. One są drogowskazem pokazującym nam, w którą stronę powinniśmy się udać. Problem polega na tym, że od małego uczy się dzieci zupełnie  czego innego. Zabija się w ten sposób naturalne zdolności każdego z nas do utrzymania równowagi w naszym ciele. Ta wewnętrzna równowaga daje nam poczucie spokoju,  radości i szczęścia, a fizycznie objawia się zdrowiem- to cel, do którego dążymy. Jest na najwyższym szczeblu drabinki. Żeby tam dojść, po pierwsze musimy się zorientować gdzie jesteśmy. W części pierwszej opisałam 4 pory roku i w każdej z nich opisałam emocje, które się w nas budzą, które czujemy.

Istotną sprawą w pracy nad sobą, jest zdanie sobie sprawy z potęgi emocji. Po pierwsze zazwyczaj czujemy jedną najsilniejszą emocję. Ona przykrywa wszystkie inne. Nie możemy być naraz rozgniewani i znudzeni. To po prostu niemożliwe.  Zawsze na czoło wysuwa się jedna emocja. Po prostu skupmy się na niej zadając  sobie pytanie:, co czuję w tej chwili? Jakie uczucia we mnie powstają? Co się kryje pod tą emocją?

Postaram się opisać najpierw po jednej emocji z każdej grupy.

Jesień –  emocje stagnacyjne powodujące bezruch. Na tym etapie często mówimy, ale ja nic nie czuję. Czyżby? Po prostu jesteśmy w jesieni i wyparliśmy wszystkie uczucia. Emocje często wywołują ból. Jesteśmy wstanie bardzo dużo zrobić by uniknąć bólu, lęku. Więcej  zrobimy by uniknąć lęku, niż by samych siebie uszczęśliwić. Tylko wtedy sami siebie zapędzamy w kozi róg, zabijamy w naszym życiu radość na nasze specjalne życzenie. Od tak po prosu by na chwilę nie czuć lęku czy bólu. Robimy tym samym sobie największą krzywdę, wypierając coś , nie chcąc czegoś zobaczyć. Tak naprawdę pracujemy na własną chorobę i ciągle jesteśmy czujni czy lęk nie powróci. Zamiast przerobić te emocje i raz na zawsze pozwolić im odejść.

Jedną z najsilniejszych emocji jest WSTYD – powodujący  bezruch i lęk, lęk wręcz paraliżujący niedający się opisać, przez ten lęk ciągle żyjemy w strachu.

Wstyd, co to właściwie za uczucie i skąd się bierze?  WSTYD – to branie odpowiedzialności za kogoś. Tak, tak to prawda. To branie odpowiedzialności za kogoś. Wstydzimy się najczęściej za kogoś, bierzemy za niego odpowiedzialność i podporządkowujemy życie  do schematu, co zrobić by się nie wydało, bo to przecież taki wstyd. Nasze działania wykonujemy z lęku, że się wyda. To znaczy, że głównym naszym uczuciem jest wstyd, ale to lęk przed tym, że się wyda napędza wszystkie zdarzenia.

Przykład:

Pewna kobieta jest w zawiązku z mężczyzną, ojcem jej dzieci. Chce mieć wspaniałą rodzinę być z męża i dzieci dumna. Sama takiego ojca im wybrała. Tylko po czasie się okazuje, że jej wybranek znacznie odbiega od schematu. Unika dzieci, wydaje pieniądze na lewo i prawo, prawie nie interesując się potrzebami jej i dzieci. Awanturuje się o wszystko, ma pretensje jak jest prowadzony dom, jak ona wygląda, że o siebie nie dba, że dom nieposprzątany. Małżonek znika na całe dnie, a jak wraca to wszczyna awantury i się nie odzywa. Zawstydza kobietę wmawiając jej, że źle wychowuje dzieci, że obiad nie taki, dom nieposprzątany, co z niej za gospodyni nic nie umie porządnie zrobić. W niczym przy tym jej nie pomagając, zostawiając wszystko na jej głowie. Dwójka malutkich dzieci, praca na utrzymanie domu, przedszkole, chłop, który ma wymagania by codziennie było  co innego na obiad, który nie przynosi pieniędzy do domu i cały czas go nie ma, bo albo pracuje, albo naprawia samochód, albo pomaga w remoncie rodzicom. Kobiecie wstyd, że się tak zachowuje,  wiec ukrywa  to, że nie daje jej pieniędzy na dzieci, na dom. Gdy pojawia się w domu to idą całą rodziną na spacer, na rowery. Czy są szczęśliwi? Kobieta w środku tłumi coś w sobie, by nie pokazać, jaką jest złą żoną i matką. Dwoi się i troi  by dzieci miały ojca, by miały normalny dom. Jest zmęczona, zgaszona i wiecznie niezadowolona i sfrustrowana. Na okrągło jest jej przykro z powodu zachowania męża,  często płacze. Nie okazuje tego na zewnątrz, chce być twarda, chce by dzieci miały ojca, normalny dom. Czuje  narastającą bezsilność. Nie czuje złości, chce być dobra i pobłaża wszystkim wybrykom małżonka.

Po wysłuchaniu historii, najpierw musimy określić uczucia, / emocje/  jakie w niej się przejawiają. Tu zaczynamy pracować nad smutkiem i bezsilnością związaną z zaistniałą sytuacją.

Pytania, jakie powinniśmy sobie zadać to:

Dlaczego jest mi przykro? Słyszę odpowiedź:, Bo mój małżonek nie zachowuje się w stosunku do mnie tak jak powinien.

Dlaczego mu tego nie wykrzyczę, dlaczego nie ma we mnie złości?

Odp.:, Bo mi wstyd, że ktoś się o tym dowie.

Wstyd mi, bo wybrałam takiego trutnia na ojca swoich dzieci.

Pytanie:, Dlaczego pozwalam mu się tak wykorzystywać? Dlaczego na to pozwalam?

Odp.:, Bo nie chcę by się to wydało, bo to wstyd.

Tak od tego, że nam przykro dochodzimy do WSTYDU. To bardzo destruktywne uczucie i trudno je nazwać.

Trochę to przerażające, że w naszym życiu może rządzić wstyd.

Zawsze, gdy dochodzę do martwego punktu robię kod uzdrawiania. Bo jak tu zaakceptować to, że w moim życiu może rządzić wstyd. Nie wiedziałam jak sobie z tym poradzić. Wydawało mi się, że to jak postępuję to jedyna słuszna droga.

Zrobiłam na sytuacje kod uzdrawiania:

W trakcie ustawień zawsze sobie wyobrażam, że spotykam się z Panem Jezusem,  mogę wtedy go o wszystko zapytać, a on mi odpowiada:

Zapytałam się go jak mogłam doprowadzić do tego, że w moim życiu rządzi wstyd i lęk z tym związany, co mam zrobić by się od niego uwolnić.

Powiedział mi wtedy:

Jeśli ktoś źle postępuje, dlaczego uważasz, że to ty bierzesz za jego życie odpowiedzialność?

Wcale nie biorę –  odpowiedziałam, to moje wybory i moje życie.

Czyżby? Opowiedział Pan Jezus: Przypomnij sobie zdarzenie z dzieciństwa. Ojciec zbił Ciebie, jako dziecko kablem od prodiża, za to, że nie chciałaś zjeść obiadu brzydkim widelcem. Jeśli ojciec bije dziecko, uważa, że słusznie je kara, i wmawia mu, że źle postępuje? Dziecku jest wstyd, że postąpiło źle, bo się awanturowało przy stole i płakało i przenosi odpowiedzialność za złe postępowanie ojca na siebie. Wstyd mu, że zostało  pobite  przez ojca, bo mu ktoś wmówił, że ojciec zrobił to słusznie. Czy ojciec miał prawo wtedy ciebie uderzyć?

Zastanów się, dlaczego uważałaś, że tak.

Odpowiedziałam: Wszyscy go poparli nawet matka. Nikt nie stanął w mojej obronie, to moja wina, bo się awanturowałam, on miał prawo.

Czyżby? Odpowiedział Pan Jezus

To ty dałaś mu prawo, to ty zwolniłaś go z odpowiedzialności.

W kurzyłam się od tego wysłuchiwania, że to ja na wszystko pozwalam.

To nieprawda – krzyknęło coś we mnie!

Czyżby? Usłyszałam w odpowiedzi.

Kto powinien się wstydzić kat,  czy ofiara? To ojciec powinien się wstydzić, to on był złym ojcem. Dlaczego pozwoliłaś sobie w mówić, że jest inaczej? Zrozum,  tam gdzie nie ma szacunku nie ma miłości! Jeśli ojciec bije dziecko, jest to wyrazem agresji i głupoty, nie ma nic wspólnego z miłością i szacunkiem. Dlaczego mu wtedy nie wykrzyczałaś?: Nienawidzę cię!; Nie masz prawa!; Jesteś złym ojcem! Miałaś do tego prawo, ale nie zrobiłaś tego, bo uważałaś, że ma rację, że mu wolno. Dałaś mu to prawo.

Tam gdzie nie ma miłości nie ma szczęśliwego związku.  Ktoś cię olewa, a ty uważasz, że mu wolno. To zamiast on się wstydzić za swoje postępowanie wstydzisz się ty? Przestań na to pozwalać !

Ale chcę by moje dzieci miały ojca?

Twoje dzieci nie mają ojca i tak i tak tylko nie chcesz tego zobaczyć. Ciągle go nie ma, co takiego robi razem z dziećmi. Oprócz tego, że jest na noc w domu. W niczym ci nie pomaga.  Zrozum to jak z alkoholikiem w domu. Wszyscy kryją jego alkoholizm, bo to wstyd. On jest dobrym ojcem tylko czasem pije. To nie prawda,  ten kto zatraca się w alkoholu nie może być dobrym ojcem rodziny tylko nie chcemy tego zobaczyć. Jedno wyklucza drugie.  Tylko wmówiliśmy sobie, jako dziecko, że to normalne, że facet musi czasem wypić. To normalne. To nie jest normalne, a jeśli tak  jest,  to przestań go kryć i się za niego wstydzić. Nie zabieraj go z pod domu zapijaczonego, bo ktoś zauważy. Jakby to było normalne to byśmy się tego nie wstydzili. To pijak powinien się wstydzić za siebie, a nie jego rodzina. To kat bijący dziecko powinien się wstydzić,  a nie jego ofiara.

Mówisz mi, że twoje dzieci nie będą miały ojca, a teraz uważasz, że mają? Zrozum to Ja jestem prawdziwym ojcem dla twoich dzieci i dla Ciebie, to ode mnie bije prawdziwa miłość i szacunek, powiedział mi Pan Jezus.  To, co ty nazywasz miłością nią nie jest; tam gdzie nie ma szacunku miłości nie ma. Nie zależnie jak sobie będziesz to tłumaczyć, tam miłości nie ma. Jeśli w twoim domu rodzinnym: rodzice sobie nie okazywali szacunku, to tam nie było miłości. Nie zależnie, co nazywano w takim domu miłością nią nie było. Jak chcesz wypełnić dom miłością i przekazać ją dzieciom jak nie wiesz, co to jest? To, co nazywasz miłością nią nie jest. Ja jestem prawdziwą miłością i wskażę ci do niej drogę, jeśli tylko będziesz chciała. Jesteś piękną wspaniałą osobą, ja widzę wszystkie twoje talenty, tylko ty na razie nie potrafisz ich dostrzec. To, że ich teraz nie widzisz to nie znaczy, że ich nie ma. Musisz wyjść z cienia na słońce, a poczujesz miłość i radość z niego płynącą. Pozwól odejść komuś, kto cię nie szanuje, ty też go blokujesz w jego rozwoju. Nie zrozumie swoich błędów i nie zawróci z błędnej drogi do póki będziesz roztaczać tarczę ochronną nad nim. Teraz błądzi, on też musi znaleźć swoją drogę. Pozwól mu na to.

Wstąpił we mnie gniew, nie mogłam dłużej wysłuchiwać w kółko słowa: czyżby? Przerwałam kod.

Pytanie, jakie powinniśmy sobie zadawać do skutku, kiedy zorientujemy się,  że w naszym życiu rządzi wstyd; to CZYŻBY?

Powtarzamy tą ruletkę aż wstąpi w nas gniew.

Gniew oznacza, że wyszliśmy z jesieni i jesteśmy w zimie. To bardzo dobra wiadomość. Dalsza część dotycząca Gniewu w następnym wpisie. C.d.n…..

 

Lekcja pięknego życia

/ Piękne  przeżycia z pierwszych warsztatów /

Na warsztatach Pani Ireny Polkowskiej Rutenberg  zdobyłam dużo wiedzy, ale i przeżyć . Pierwszego dnia były ćwiczenia i lekcja  z Radykalnego Wybaczania ,  a drugiego dnia wiedzę co zrobić by zakochać się w życiu i  doświadczenie z pięknymi emocjami. Podczas terapii poczułam  chwile niesamowite i piękne , poznałam  co to za uczucie miłość   do życia, siebie i innych.  Dzień wcześniej nie wiedziałam ,  że takie emocje można przeżyć . Dużo czytałam i słyszałam o miłości, ale o takiej do życia wydawała mi się banalna i nudna. Dopiero na warsztatach  z grupą osób w różnym wieku i z różnymi  bolesnymi  dramatycznymi przeżyciami , wszyscy poczuli  bez wyjątku, że życie jest ciekawe i piękne  mimo różnych  ludzkich  dramatów. Młoda samotna matka po stracie czwórki odchowanych dzieci  uśmiechała się mówiąc, nie wierzyłam , że na mojej twarzy zagości jeszcze uśmiech i że jeszcze zobaczę, że jest możliwe by  moje życie  nabrało barw. Te niesamowite  piękne  wyzwolone emocje wydobyte zostały z nas uczestników warsztatów   przez doświadczenie  z zawiązanymi  zamkniętymi oczyma i   z  zainspirowaną zabawą.  Tego dnia okazało się , że  życie jest nie tylko ciekawe, ale i piękne mimo różnych ludzkich dramatów  i  tragedii. Wyzwolone piękne  emocje zostały  , bo w tej zainspirowanej zabawie  z zamkniętymi oczyma przebywaliśmy w teraźniejszości. Tylko w teraźniejszości  można poczuć radość miłości i piękno życia.

Pani Polkowska nauczyła mnie przebywania w teraźniejszości , czyli bycia tu i teraz. Nie jest możliwe  dla przeciętnych śmiertelników  przebywać całym sobą w teraźniejszości przez całą dobę, bo myśli na to nie pozwalają. Przez cały czas myśli , a za myślami wizualizacja i człowiek cały sobą  bezwiednie  przebywa  w przeszłości albo w przyszłości.

Niestety z przeszłości  pamięta się   lęki , stresy i inne niepokoje które całkowicie przykrywają przeżywaną  kiedyś radość. Myślą o przyszłość  towarzyszy ciągłe  zmartwienie  co będzie za dzień , za dwa , za chwilę.  Osoby odczuwające radość przebywają w takich chwilach w teraźniejszości, bo odczuwać radość , miłość i piękno życia można tylko jak się jest obecnym tu i teraz.

Lekcje na warsztatach przekonały mnie , że warto zmieniać swoje nawyki, przekonania by móc  ciągle  żyć w teraźniejszości, bo tylko w obecności tu i teraz można być zakochanym w życiu i przeżywać szczęśliwe chwile , dni i może nawet lata. Już wiem, że z pewnością opłaca się wiele zrobić  by poprawić swoją jakość  życia , bez względu na to ile mi tego życia zostało.  Paradoks pozytywny polega na tym, że będąc szczęśliwym można przedłużyć  sobie długość życia, bo choroba od  ludzi szczęśliwych szybko ucieka i  omija z daleka.

Poznaję  i doświadczam tyle ciekawych rzeczy i nadziwić się nie mogę , że jeszcze niedawno nie wiedziałam , bo byłam tak cynicznym niedowiarkiem, że nie dałam sobie pozwolenia na doświadczenie nowych ciekawych przeżyć. Teraz mimo oporu mojego „ ego „ jako detektyw  swoich emocji usilnie chcę poznać  co było powodem mojego lęku przed śmiercią.  Jeśli wierzyć Totalnej Biologii  , to  idąc tym tropem odnajdę źródło powstania swojego raka.  Co mi szkodzi doświadczyć niesamowitej emocjonalnej podróży w przeszłość?  Nie ma możliwości uczynienia sobie krzywdy ,  a   pozytywne  jest to , że w emocje można wejść tylko w teraźniejszości  jednocześnie   zamykając   emocjonalną  przeszłość bez żadnego uszczerbku dla pamięci. Może dla niedoświadczonych wydaje się to trochę skomplikowane,  ale po  paru terapiach okazuje się to  takie proste.  Jakie doświadczenie w tej podróży zdobędę ?  Niebawem się przekonam i na blogu opiszę.  Irena

warsztaty

Po  warsztatach uczestnicy otrzymali  dyplomy

Szukanie pomocy przed wznową

 Do dnia dzisiejszego nie wydano mi  medycznego udokumentowania, że nie mam już komórek rakowych, bo nie mogą tego stwierdzić. Z punktu widzenia medycznego mam tylko długą remisję. To też jedna z przyczyn, że  przy większych jakichś dolegliwościach  od razu lekarze podejrzewali, że może być wznowa. Po przykrych  następnych przeżyciach  z powodu strachu przed   wznową   wiedziałam  już, że to nie przelewki , sama sobie nie poradzę.  Lekarze z leczenia raka  wycofali się w tym sensie jak ja to rozumiem.  Bo dla lekarzy  zapisywanie środków przeciwbólowych  też jest leczeniem,  w moim rozumieniu leczenie jest wtedy kiedy podają  mi  skuteczne leki na daną chorobę. Według mnie zakończono moje leczenie  po   informacji , że wyczerpano już na mojego raka   wszystkie skuteczne    środki,  jednocześnie  informując   że wznowa  nieunikniona.  Mogę  się spodziewać nawrotu raka  w każdej chwili , bo bezsilność lekarzy już znam i na tym polu nie mam czego  oczekiwać.  Abym nie miała złudzeń poinformowano mnie jeszcze , że  badanie  PET  w mojej sytuacji nie ma sensu, bo mimo dobrego wyniku , następnego dnia rak może dać znać o sobie , badanie TK jest wystarczające.  Najgorsze, że taka niepewność w strachu może trwać całe miesiące , a nawet  przy długiej remisji lata.  Każde przeziębienie, ból głowy lub inna niedyspozycja dla mnie może być oznaką , że rak ruszył do ataku. Nie wiadomo co lepsze, czy długie czekanie na to co nieuniknione, czy lepiej  aby stało się to szybko i po strachu.  Często zadawałam sobie i w modlitwach pytanie, czy śmierć nie byłaby dla mnie wybawieniem?  To , że  człowiek dla uniknięcia lęku zrobi dużo więcej niż dla spokoju, czy przyjemności, daje  realną szansę   szybkiego ściągnięcia  lękiem oczekiwaną wznowę, tylko nie wiadomo kiedy?  Oczekiwać w lęku, strachu na coś nieuniknionego , jest niewyobrażalnie ciężko, trudne do opisania,   dla mnie była to istna tortura. Dla innych i bliskich udawałam normalne życie. Po pokonaniu lęku przed śmiercią , pogodzona  że niedługo mogę już odejść,   częściej myślałam co jest po tamtej stronie  niż o życiu.  Byłoby  nie najgorzej ,  gdyby nie  wzmógł się potężny żal zostawienia wszystkiego w doczesnym życiu. Nie zobaczyć swoich wnuków , zostawić niedokończone sprawy, tematy , nie zrealizowane marzenia. Myśl o śmierci była z jednej strony wybawieniem od lęku przed rakiem, a z drugiej strony potężny żal przepełnia serce i gorycz z powodu jak gdyby  niedokończonego życia. Mam tyle jeszcze do zrobienia , przepadło  tyle planów na dalsze życie ,  tak  mi trudno pogodzić się z rezygnacją tego wszystkiego. Ten żal  przepełniony goryczą został odsłonięty   usuniętym lękiem przed śmiercią, czego  wątroba już nie wytrzymywała tego wszystkiego i dawała znać o sobie, co było dla raka łatwym i łakomym kąskiem. Nie zdziwiła mnie diagnoza znanej terapeutki  , że dla mnie zagrożeniem życia już nie są płuca tylko wątroba.  Przypomina  to stare ludowe przysłowie „ cokolwiek nie zrobisz to d…a z tyłu.  Nie chcąc  czekać z założonymi rękami  na powrót raka, z uporem maniaka szukałam  nadal pomocy poza służbą zdrowia. Moja wiara w modlitwę była dość mocna, ale nie na tyle by nie wierzyć we  wznowę.   Pracując ze swoimi emocjami  miałam  pewność , że  albo lękami przy pomocy lekarzy ściągnę wznowę na  pewniaka,   albo  się przekonam , że już jestem od niego całkowicie  wolna.  Właściwie z tymi niepotrzebnymi , a może potrzebnymi  lękami o wznowę,   być może  powinni walczyć moi lekarze , ale niestety nie mam na to wpływu. Mam wpływ na swoje lęki i mogę coś z tym zrobić.   Naprawdę to tylko pacjentowi i jego rodzinie zależy na zdrowiu chorego. Od zdrowego pacjenta, lekarz Rodzinny, ani inny  z żadnej specjalności nie ma żadnych profitów. Od wyleczenia  lekarzowi  nie płacą, tylko od leczenia bez względu na efekty ,  a chory gdzie pójdzie?  Wiadomo do tego samego lekarza, który z choroby nie wyleczył, że lek nie zadziałał?  To też nie wina lekarza,  zawsze jest wina  tylko  chorego, dlatego  traci zdrowie  i pieniądze i jeszcze musi mu wieżyc,  czasem dziękować, że łaskawie przyjął,  bo chory potrzebujący pomocy  jest na łasce i niełasce służby zdrowia. Nie twierdzę, że nie ma wspaniałych lekarzy zasługujących na najwyższe uznanie, ale w tych trybach naszego chorego  medycznego systemu musi się dostosować do tych trybików każdy , aby jakoś funkcjonować.

Nikt nie prowadzi statystyk ile jaki lekarz wyleczył z choroby  prowadzonego pacjenta , bo po co? Różne zrzeszenia, media walczące z rakiem  mało interesują się chorymi którzy wyszli z choroby. Dziwne,  jak można walczyć z czymś nie interesując się pozytywnymi efektami?  Wyleczeni nie przynoszą profitów  nikomu. Choroby dają zyski farmacji i lekarzom, a cierpienie jest medialne i wszyscy są z takiego układu zadowoleni dopóki nie zachorują na raka.  Za komuny z niedowierzaniem słuchałam lekarzy, że chorzy   chcą się leczyć, ale nie chcą z choroby się wyleczyć, z różnych powodów.  Jedną z przyczyn takiego zachowania była redukcja pracowników w zakładach pracy,  dla wielu rozwiązaniem była renta  chorobowa. Niebawem tą gonitwę króliczka , aby go nie dogonić przejęli  jak widać  i słychać lekarze  ,  oczywiście z innych ze znanych  powodów .  Z tego co rozmawiam z chorymi, to dość powszechnie  praktykują straszenia  pacjenta każdą  chorobą, że to niby  dla dobra pacjenta , a tak naprawdę  chodzi o zyski z farmacji.  Ogromne kolejki do lekarzy różnych specjalności , są wymowne i  mówią same za siebie.  Jeszcze chirurdzy z udanych operacji może  się cieszą,   chociaż  przysłowie ludowe powiada,  że  „operacja się udała , tylko pacjent zmarł „

Poszukując  pomocy szybko  natrafiłam na wiadomość, że do Szczecina przyjeżdża  Irena Polkowska Rutenberg   prowadzić  warsztaty Radykalnego Wybaczania Plus i Wyzwalania Wewnętrznego Artysty, bliska współpracownica Colina C. Tippinga  autora  książki Radykalne Wybaczanie i twórcę ARW. Jej przyjazd był nawet raz  podany w dzienniku TV w TVN  jako nowość w dziedzinie terapeutycznej . Zapisałam się na  warsztaty bez problemu na 11.02. 2006 r. Czekałam na to spotkanie  z niecierpliwością , aczkolwiek trochę z niepokojem  przed nieznanym, jednak czułam, że otrzymam tam oczekiwaną pomoc .  Przeczucie   mnie nie zawiodło.    Irena

„Droga do wolności prowadzi przez wybaczenie. Możemy nie umieć, lub nie chcieć wybaczać, ale jeśli jesteśmy gotowi to uczynić , mamy szansę zacząć proces uzdrawiania siebie” – Louise L . Hay

„ Poprzez symbiozę między nosicielem i wirusem , ten ostatni uczy się przekazywania nosicielowi myśli, mających na celu przedłużenie egzystencji wirusa, czyli np. zapobiegając poddaniu się kuracji, która może go unicestwić „  – Vianna Stibal

 

Rak nie zabija, tylko destruktywne lęki

Uważam , że  pokonanie lęku przed zmianami może uwolnić nas od raka.

Rak  jest znakiem ostrzegawczym – STOP!

To nie rak zabija, tylko lęk przed zmianami, rak jest tylko złym posłańcem który nas o tym informuje. Daje informacje, że tłumimy zdarzenie w którym doznaliśmy szoku  w naszej przeszłości i które  miało wpływ na nasze życie.  Zdarzenie to jest głęboko ukryte w podświadomości  przykryte  dużym lękiem , aby w tym aspekcie życia nadal trwać.

Wmawiamy sobie, że boimy się raka , później  boimy się jego wznowy, to nic innego jak usprawiedliwianie swojego „ego” blokujące zmiany , które muszą nastąpić  czy tego chcemy  czy nie. Rak  bardziej jak inna  choroba zmusza nas do zmian, nie odsłaniając zdarzenia przykrytego lękiem.

Naukowo dowiedziono, że człowiek dla uniknięcia lęku zrobi dużo więcej niż dla spokoju, czy przyjemności.  Z tych co przegrali walkę z rakiem i odeszli , prawie wszyscy  mieli remisje, przegrywali dopiero przy wznowie.  Każdy może to przeanalizować wśród swoich znajomych, czy bliskich . Czytałam i słyszałam w mediach w wywiadach z lekarzami , że wysoka śmiertelność  jest dopiero po remisji, przy wznowie raka, a nie po diagnozie. Dla mnie było to bardzo wymowne i  pomocne w terapii dokopania się do zdarzenia przykrytego lękiem o którym informował mnie rak. Od zwrotnego sposobu myślenia rak stał się mi przyjazny i pomocny w śledztwie emocjonalnym w swojej podświadomości  i dotarcia do zdarzenia przykrytego  tym lękiem .  Wszystkim wiadomo, że charakterystyką zarazem siłą  jego jest  cofanie się i atak, ma to nawet w swojej nazwie  rak.

Wolimy przyznawać się do lęku przed rakiem niż do lęku przed  zmianami. W potocznym rozumieniu  „ lęk”  jest  traktowany jako życiowa norma , jako nieodłączny element  życia.  Tłumaczy się nawet, że lęk jest naszym bezpieczeństwem , bo inaczej skakalibyśmy w przepaść. Naukowo udowodniono już dawno, że to uświadomienie  nas co może spotkać każdego  jak się skoczy  w przepaść jest naszym azylem bezpieczeństwa, a nie lęk przed skokiem. Spotkałam się nawet z tłumaczeniem , ze są lęki pozytywne i destruktywne. Na początku swojej pracy z własnymi emocjami , przyjęłam takie założenie  i nie powiem było mi nawet pomocne w uwalnianiu wiele stresów. Doświadczyłam, że nie chciałam uwolnić się z wielu destruktywnych emocji, bo uważałam , a raczej bałam się , że stracę swoją tożsamość  jak dokonam  pozytywnych zmian swoich przekonań. Dzisiaj wiem, że to był tylko łańcuch niepotrzebnych  lęków , które kiedyś rozbudowało moje  niedoświadczone ego przez błędne spojrzenie  niektórych zdarzeń w przeszłości. Wszyscy  mają lęk  nawet  przed  pozytywnymi zmianami , łącznie z lekarzami. Czy znana gwiazda  Angelina Jolie   usunęła swoje zdrowe piersi z lęku przed rakiem? Przecież raka nie miała. Według mnie usunęła zdrowe piersi z lęku przed zmianą. Tak bardzo boi  się zmian, że woli siebie pokroić na kawałki, niż usunąć destruktywne przekonanie blokujące pozytywne zmiany.  Według mnie dokonała  usunięcia zdrowych  piersi  sławna , jednak już  upadająca gwiazda , bo wyczerpał jej się repertuar ciągle jaśniejącej  gwiazdy. Cierpienie jest medialne  i łatwo się sprzedaje , dzięki temu gwiazda znów zabłysła. Nie jest moją intencją osądzanie jej i  nic mi do tego, tak tylko podałam przykład, i za gwiazdę  trzymam kciuki, serdecznie życzę jej zdrowia i aby błyszczała jak najdłużej .   Każde wydumane „ego”  ukrywa swoje słabości, przed sobą i  światem chce uchodzić za odważnego , że  nic mu nie jest straszne.

Tak naprawdę usuwając  destruktywną emocję,   nie ma możliwości by w naszym życiu,  związku z tym dokonało się coś negatywnego, tylko nasza podświadomość o tym nie wie i poprzez własne ego broni tych emocji dlaczego? –  myślę, że chce dobrze , bo w naszej  podświadomości  nie ma dobra i zła.

Rak każdego zmusza do zmiany , niektórzy wolą umrzeć niż cokolwiek  złego zmienić  w swoim życiu na lepsze. Udowadniają sobie i innym  że dokonują bardzo dużo zmian w swoim życiu i nie widzą potrzeby  zauważać swoich destruktywnych przekonań.  Nie byłoby w tym nic złego, bo to ludzka rzecz błądzić  i  być ślepym  gdyby nie to wstrętne  „raczysko „, na którego nie ma sposobu, czyżby?

Każda  choroba nie czyni nic ponadto, że zmusza nas do zmiany życia, czy tego chcemy, czy nie.  Nie dokona się zmian  nie zmieniając swoich przekonań , co już też jest udowodnione naukowo , ale za mało się na te tematy mówi, bo są trudne do udowodnienia. Najlepszym dowodem  dla siebie jest  uwolnienie się z destruktywnej emocji  dla dobra swego i innych. Szkoda, że lekarze w tym temacie mają za mało wiedzy i doświadczenia. A może mają, tylko boją  się farmaceutycznej  mafii?  A może chronią swoich własnych finansowych interesów?   A może  wprowadzanie specjalizacji  było kierowanie się  dobrem farmacji, a nie chorego?  Co w tych strukturach służby zdrowia jest dobrego dla pacjenta? Nie musi być nic dobrego , każdy chory  nie ma wyjścia i tak tam  trafi w pokorze zniewolony przez swoja chorobę.   Irena

” Podświadomy umysł jest jak twardy dysk w komputerze. Zawiera on wszystkie nasze wspomnienia, nawyki, poglądy, cechy szczególne i obraz nas samych, on tez kontroluje automatycznie funkcje naszego organizmu.” – Vianna Stibal

” wyjątkowa zdolność naszego umysłu  polega na szybkiej ocenie , co jest dobre, a co złe, gdyż tego właśnie nie potrafi nasza podświadomość” – Vianna Stibal

 

Miłość i stracona nadzieja

/kartka z pamiętnika – 06.12.2005  /

Czuję się coraz gorzej , jestem zapisana na badanie komputerowe płuc dopiero na  04.01.2006r. Na skierowaniu wypisane mam podejrzenie wznowy raka płuc. Trzech lekarzy postawiło diagnozę, już nie mam złudzeń przecież  to oznacza,  że żadna terapia  nie działa. Dowiedziałam się,  że czeka mnie już tylko leczenie paliatywne i ewentualnie konsultacja z profesorem w szpitalu onkologicznym po otrzymaniu wyniku TK. Póki co muszę czekać zażywając leki przeciwbólowe, które i tak nie skutkują. Już wiem, że następnego cyklu chemii organizm mój nie wytrzyma, a innego leku póki co jeszcze nie wymyślono. Już nie boję się śmierci, tylko oczekiwanie na nią jest druzgocące. Nie boję się tak bólu jak zaniku pamięci, bo to oznacza stracić nad sobą całkowicie kontrolę. Chciałabym zejść z tego świata zachowując w oczach bliskich trochę godności.

Kocham swoje dzieci nad życie, w mojej sytuacji  brzmi to groteskowo , jak rak pożera mnie znów i to w błyskawicznym tempie. 15 miesięcy temu po  usłyszeniu wyroku walkę  toczyłam  z moim rakiem razem z lekarzami,  córką  z synem i całą  Rodziną. Teraz na pobojowisku jestem sama , bo wszystkim wyczerpały się już możliwości i siły, bo ileż to można.

Znów całe życie przelatuje mi  przed oczyma. Kogo kochałam , co osiągnęłam, co przegapiłam, co zrobiłam  i co jeszcze mogłam zrobić, a nie zrobiłam.  Kochałam bardzo Mamę, Ojca, Rodzeństwo, swojego męża , upragnionego  syna  z  córką i drugiego  męża. Lista nie jest długa, dziękuję Bogu, że mi ich dał i że miałam kogo kochać i to , że właśnie ich. Wobec wszystkich kochanych mam  poczucie winy, może  mogłam  zrobić coś więcej niż zrobiłam, a teraz już nic dla Was kochani  zrobić nie mogę.  Żałuję , że zbyt mało spędzałam z Wami czasu, tyle mam do powiedzenia, dlaczego wcześnie tego nie powiedziałam jak mi na Was zależy, jak jesteście bliscy i drodzy. Teraz cokolwiek powiem, to będzie opacznie zrozumiane, że potrzebuję opieki i się przymilam. Najbardziej brakuje mi bliskości mojej córeczki i synka. To nic, że są dorośli są mi tak samo mili jak byli mali. Tyle zamierzałam dla nich zrobić, a zrobiłam tak mało. Dałam za mało podstaw do samodzielnego życia. Jedyne co mają to wykształcenie i pracę , co głównie zawdzięczają sobie , ja tylko do nauki zachęcałam i ile sił wspierałam ich edukację. I teraz co , mają stracić pracę, bo muszą opiekować się ubezwłasnowolnioną matką  przez raka. Nie mogę na to pozwolić, nie mogę już im w niczym pomóc, to przynajmniej nie mogę być dla nich ciężarem. Wiem, że będą temu zaprzeczać, że chcą się mną opiekować i moje mówienie nie trzeba ich nie przekona. Chciałabym by zapamiętali mnie taką jaka byłam do tej pory, a nie zniszczona rakiem, słaba ,  bezradna jak niemowlę. Przyszło mi na myśl   – hospicjum  jest w mojej sytuacji najlepszym rozwiązaniem.  Nie ma tam czułości i cackanie się z chorym jak w domu,  ale jest  fachowa opieka i chorzy wycieńczeni chorobą oczekujący śmierci nie są im straszni. W razie nieracjonalnego  zachowania  przy zaburzeniach świadomości też dla nich nie jest tak straszne jak dla dzieci, bo są z takim zachowaniem obyci. Popytałam się, podzwoniłam i znalazłam coś blisko miejsca zamieszkania. Wcześniej zaraz po wyroku na  moją próbę rozmowy z córką o hospicjum , takie rozważania były ignorowane. Tak naprawdę to boję się hospicjum i przechodzą mnie dreszcze na samą o tym myśl, ale nie mogę pozwolić na to by swoją chorobą dalej męczyć  swoje dzieci, one na to nie zasłużyły. Zasłużyły  na lepszą  mamę niż ja byłam dla nich , a teraz jeszcze mam być dla nich takim ciężarem!? Nigdy na to nie pozwolę, choćby nie wiem jak pragnęłam być blisko z córką , to jednak nie mogę.  Dopiero co sama wyszła z choroby, dość długo chodziła o kulach , miała  rehabilitację i znów moja wznowa, trochę za dużo jak na jedną osobę. Jeszcze się łudzę, jeszcze mam nadzieję, że moje dolegliwości nie są związane z rakiem. Trzech lekarzy zdiagnozowało, że to wznowa, mógł się mylić jeden lekarz, ale aż trzech? – to raczej niemożliwe! Badania TK to tylko zwykła formalność. Po co to wszystko? Może lepiej byłoby dla mnie i bliskich jak by mi nie przedłużano życia? Odeszłabym  może szybko  ciach i po bólu, ja i bliscy nie bylibyśmy tak umęczeni jak teraz.

W domu jestem sama i dobrze, że tak jest, mogę bez skrępowania głośno pojęczeć w ataku bólu w okolicy pasa i kręgosłupa. Tak naprawdę te bóle są inne niż przed wyrokiem rak , ale przecież przerzut mógł iść na różne części ciała, dlatego inne dolegliwości.  Przychodzi  mi na myśl, że nie wiem po co czekam na TK jak na zbawienie, przecież nie wykażą  mi przerzutu na inne części ciała?  Tam gdzie odczuwam bóle to raczej wskazywało by na nerki i wątrobę. Na taką uwagę lekarz zapisał mi drugą tomografię brzucha, ale co z tego jak musiałam przy rejestracji na TK  dokonać sama wyboru , czy chcę zrobić TK płuc, czy brzucha,  bo dwóch TK wykonać nie mogą .Bez zastanowienia wybrałam płuca, bo były już leczone i odczekane w kolejce. Skąd mam wiedzieć, czy dokonałam dobrego wyboru, po co są  lekarze? od wypisywania skierowań?   Jak ja sama  muszę  dokonywać szybko wyboru jakie badania są dla mnie bardziej wskazane?

Nadchodzą Święta Bożego Narodzenia, zastanawiam się, czy swoim bliskim niechcący nie zepsuję. Staram się utrzymać fason, ale coraz gorzej mi to wychodzi. Pragnę kontaktu,  oczekuje telefonu od córki, siostry , syna , ale na dźwięk telefonu denerwuję się, czy w chwili szczerości nie wygadam się o swoich dolegliwościach i strachu, że ja powoli umieram i to w dość sporym cierpieniu i że się bardzo boję być sama, a wszyscy są daleko. Czasem w chwilach załamania biorę telefon z zamiarem zadzwonienia do córki, z prośbą o pomoc, by przyjechała, wzięła mnie do siebie , bo dłużej już nie wyrabiam. Niejednokrotnie biorę  telefon , długo trzymam wybrany już numer , ale zamiast zadzwonić z płaczem telefon wyłączam , bo przecież skoro nie mogę już jej pomóc, to przynajmniej nie mogę być  dla niej ciężarem. Pocieszam się, że mimo bólu, słabości , to może jeszcze nie umieram i zdążę się pożegnać  bo nacieszyć się bliskością swoimi dziećmi  to już i tak czasu za mało. Rozumiem chorych, którzy alarmują bliskich, że umierają , a jak bliscy przyjeżdżają to witają ich z uśmiechem, jak by nigdy nic się nie stało. Zauważyłam u siebie, że jak przyjeżdżają dzieci, to bóle łagodnieją , dokuczliwe dolegliwości się zmniejszają.  Powiadają lekarze, że często chorym przed śmiercią poprawia się samopoczucie, nawet wzrasta apetyt na różne łakocie. Według mnie to pragnienie chorego kontaktu z bliskimi mądra natura daje możliwość   kontaktów  w miłej przyjemnej atmosferze. Zawsze jak  czuję , że być może odchodzę z tego świata to nachodzi  niesamowite  potężne pragnienie kontaktu z bliskimi. W takich chwilach bałam się , że może jeszcze nie umieram, tylko mnie się wydaje i  będę ściągać swoje dzieci z daleka, a one rzucą w domu wszystko, będą na gwałtu rety przyjeżdżać , bo ja zapragnęłam z nimi kontaktu?  Zdaje sobie sprawę, że jak chorzy tak się zachowują , to jest to dla bliskich bardzo stresujące. Rozumiem chorych i ich zdenerwowanych bliskich w takich niezręcznych przykrych  sytuacjach. Mam tylko nadzieję , że  Święta  z bliskimi spędzę w miłej atmosferze bez  chorobowych sensacji.      Irena

„ Uczucia mogą wywoływać chorobę, a choroba może wywoływać uczucia. Jedno jest nieodłącznie związane z drugim” – Vianna Stibal

Powrót utraconej nadziei

Po paru dniach mojej beznadziei córka łatwo się zorientowała, że dzieje się ze mną coś niedobrego. Przyjechała po mnie i razem poszliśmy  do lekarza  do prywatnej kliniki. U lekarza za namową córki ukryłam , że jestem w trakcie leczenia onkologicznego. Lekarz po zbadaniu , zdiagnozował u mnie , że mam półpasiec. Z niedowierzaniem  zapytałam lekarza, czy jest pewny postawionej diagnozy ?Odpowiedział mi z  pewnością w głosie, że na półpaśca wskazują objawy i nie morze u Pani  być nic innego . Wypisał receptę na leki,  ale ja już po wyjściu z gabinetu lekarskiego poczułam się o wiele lepiej. Po tygodniu zażywania przepisanych leków dolegliwości prawie ustąpiły i ja szybko wracałam do zdrowia. Święta z dziećmi spędziłam w miłej atmosferze. Na badania TK poszłam już w dobrej kondycji fizycznej , ale nie powiem  i tak stresowałam się oczekują na wyniki TK . Charakterystyczne jest to, że  zaraz po diagnozie rak  automatycznie mimo dokuczliwych dolegliwości fizycznych podjęłam w walce z rakiem różne terapie, medytacje. Natomiast po załamaniu się z powodu zdiagnozowanej wznowy , poddałam się rezygnując z walki  i z dotychczasowej praktykowanej swojej terapii.

Doświadczyłam, że łatwo  stracić  nadzieję przez czyjąś pomyłkę , która  zwala człowieka z nóg. Przez tą pomyłkę straciłam wiarę w praktykowaną przeze mnie terapię ARW , medytację i nawet wiarę w modlitwę. Na szczęście  stres trwał krótko i wszystko wróciło u mnie do normy i  każdego dnia zaczęłam czuć  się  zdrowsza. Irena

” Trzecia przyczyna poczucia zagubienia to ” ogłupienie ” wywołane stresem ” – Alexander Loyd

Efekty mojej terapi

 

/W ten sam sposób jak pokonałam raka płuc , usunęłam następną  dolegliwość  podnosząc jakość swojego życia i zdrowia/

 Po usunięciu programu przyczyn  przepuklin w terapii ;  Mamo! Ty nie wiesz! ; Po kruchym lodzie na wyspę,   czuję się dużo lepiej. To uczucie ciężkości w okolicy dołka zniknęło, mam nadzieję, że bezpowrotnie.  Już nie pamiętam kiedy ostatnio poruszałam się z taką lekkością. Ponownie potwierdziłam sobie , że usunęłam następne dolegliwości   w ten sam sposób jak pokonałam zaawansowanego raka płuc. Teraz tylko z ciekawością zaobserwuję następny krok  pozytywnych zmian w swoim  życiu.    Czy rozwiązałam  wszystkie konflikty  przyczyn  swoich  pięciu przepuklin? – tego nie wiem , życie zweryfikuje.  W tych puzzlach  zdrowia prawie  wszystko  mi się poukładało jednak  teraz  wyczuwam brak   jednego emocjonalnego   elementu. Zdobyte doświadczenie w swojej terapii mówi mi, że jest głęboko ukryte pod innym silniejszym blokującym  uczuciem.  Uwalniając się z tej blokady może zdarzyć się , że uwolni  się  ukryte pod nią destruktywne uczucie.  Po usunięciu przyczyny raka płuc  byłam pewna , że z tego raka uwolniłam się bezpowrotnie , bo wszystko poukładało mi się w całość jak w klockach lego, czy puzzlach .

Powracające lęki przed wznową też minęły , ale co mnie nadręczyły i namęczyły to tylko ja wiem i niech tak zostanie.  Trudno było uniknąć  chwile zwątpienia,  uginając  się pod presją lekarzy, naukowców, środowiska i niektórych mediów, że wznowa zaawansowanego drp musi nastąpić.  Na szczęście złożona układanka  jest już tak trwała, że już nikt  swoimi wywodami  naukowymi, czy innymi nie jest w stanie mi ją zburzyć.

Według procedur naukowych postawiono mi diagnozę ,  leczono  zaznaczając, że wszystko co mogą zrobić to przedłużyć mi życie tylko na pół roku,  bez żadnych  szans na wyleczenie.  W moim  przypadku , mimo nie sprawdzonych ich  rokowań uważają,  że  jak uwolniłam się z raka to ich absolutnie  nie interesuje, jak  i co poskutkowało to nie ich sprawa. Muszę z przykrością  stwierdzić  , że  w trakcie leczenia doświadczyłam , że lekarze są od tego aby   przestrzegać  narzuconych im  procedur i mieścić się w przepisach NFZ.  Nie interesuje ich komu faktycznie pomogli, komu zaszkodzili, komu pomogli niechcący zejść z tego świata, a kogo uwolnili z choroby.  Prowadzącej  mojej  Pani  doktor   zapytałam  co spowodowało , że ja mimo złych rokowań , uwolniłam się z zaawansowanego  raka płuc? – odpowiedziała, że być może styl życia, a jaki ja prowadzę  styl życia  ją nie interesuje. Nie dowiedziałam się też, co według medycznego punktu widzenia oznacza styl życia. O rzekomym  zdrowym stylu życia napisano mnóstwo książek naukowych i innych tak sprzecznych z sobą , że można się pogubić i nie powiem, że nawet zwariować.   Po dwóch latach na ostatniej wizycie skomplementowała mnie, że zmieniłam się pozytywnie fizycznie i czasem o mnie myślała.  Wydawała mi się przyjazna, miła i zupełnie nie zainteresowana  co spowodowało u mnie  pozbycie się  raka płuc.  Prawda jest taka , że osoby  walczące z  rakiem u chorych ,  nie interesuje dlaczego tylko nieliczni wychodzą z  choroby, jaki prowadzą styl życia, co robią ?  Według mnie  ich  walka jest połowiczna , nie wykorzystują raka słabości , czasem nawet  przyczyniają się niechcący że rośnie w siłę , a potem jak przegrywają walkę   to wmawiają wszystkim  że zrobili wszystko – czyżby ? Przecież myśląc racjonalnie  coś  musiało  u mnie spowodować  usunięcie się zawansowanego  raka płuc,  skoro chemia z radioterapią na zaawansowanego drobnokomórkowego raka płuc  jest  mało skutecznea by go pokonać .  Tych samych lekarzy i naukowców nie interesuje dlaczego nieliczni jednak  pokonują  drp !

U  mnie rak płuc usunął się bezpowrotnie, bo walczyłam z nim z  lądu morza , powietrza i czym tylko się da  co nie  było  zbyt szkodliwe. Paradoksalnie  przy tej sposobności , by nie powiedzieć, że dzięki rakowi poprawiła się  w sposób odczuwalny i  widoczny  jakość mojego życia.  Jestem dla siebie i wszystkich mi życzliwych którzy chcą mnie poznać żywym  dowodem , że jest to możliwe.  Skoro mnie się udało, może dokonać tego każdy kto ma dość silnej woli skutecznie  zawalczyć o swoje zdrowie i lepszą jakość życia , czego z całego serca wszystkim życzę.  Nikogo do niczego nie namawiam i nie zachęcam,  każdy ma prawo wyboru i może odnaleźć swój sposób na zdrowie i życie. Ja tylko  piszę  opierając się na swoim doświadczeniu że jest to możliwe. Swoją  skuteczną walkę i nową wybraną  drogę   na tym blogu tak jak potrafię  dokumentuję i  opisuję.   Irena

„ Uważam, że to co nas  spotyka w życiu , zarówno dobrego , jak i złego , zależy tylko od nas samych”  – Louise L. Hay

„ Poprzez zmartwienia i lęki możesz zakłócić rytm serca, płuc i innych narządów. Wypełnij podświadomość harmonijnymi, zdrowymi i uspakajającymi myślami, a wszystkie funkcje twojego organizmu szybko się unormują! ‘’ – Joseph Murphy

„ Pamiętaj, że masz do czynienia z myślami, a myśli  zawsze można zmienić.” – Louise L. Hay

 

 

Nadzieja niepożądana

Cierpienie dobrze się sprzedaje !

Na forum onkologicznym  posty dotyczące  nadziei  zwaliły mnie z nóg do tego stopnia, że napisałam w odpowiedzi   parę  ostrych  słów. Staram się być grzeczna , życzliwa wobec innych, ale nie będę udawała, że nic się nie stało jak ktoś obrzuca mnie błotem, by odebrać wielu chorym   nadzieję.  Obraźliwe  posty wobec mnie, zakrawające na kpinę przez administratora musiały być  mile widziane ,  bo nie umożliwiano mi na nie odpowiedzi.  Moje   wszystkie posty w swojej obronie były usuwane. Dlaczego na forum onkologicznym aż  tak bezwzględnie   zabijają  nadzieję !   W najgorszych snach nie podejrzewałam, że fundacja onkologiczna,  wychwalana przez media , aż tak  nie pozwala  nieść chorym nadzieję?   Zostałam niemile potraktowana,  żądano ode mnie  dowodów,  że ja  nie jestem wielbłądem aby podważyć moją wiarygodność, tylko po to by nikt nie uwierzył, że  jestem prawdziwa?  Niby ktoś miałby się za mnie podszywać, bo niemożliwe by właścicielka pokazanej dokumentacji żyła do dnia dzisiejszego.  Czepiają  się , że albo moja dokumentacja medyczna sfałszowana, albo ja nie jestem właścicielką tej przesłanej im medycznej dokumentacji. Nie wiem co ja zrobiłam źle?   Moją intencją było pokazać chorym, że takie przypadki  się zdarzają , że raka płuc można pokonać, czego jestem żywym dowodem, a jeśli udało się mnie , to może się udać  i innym  – czy tego się obawiano? Miałam  temu  9 lat i siedem miesięcy  zawansowanego raka płuc i już go nie mam – takie rzeczy się zdarzają , czy to się komuś podoba czy nie. To też nie powód , by ze mnie  kpić i obrażać , tylko dlatego , że nie umarłam zgodnie z medyczną procedurą. Tak jak mnie na tym forum potraktowano dali o sobie świadectwo  czym naprawdę się zajmują.  Ktoś kto zabija nadzieję, nie może być dobrym człowiekiem. Żeby nie było , jestem wrogiem fałszywej nadziei  –   jeśli ktoś twierdzi, że wyleczy  , a w następstwie leczenia chory mu  umiera powinien być karany, czy to lekarz , czy szaman.  Niestety często tak  postępują lekarze , nie tylko szamani.  Mam  dokumentacje medyczną, że miałam zaawansowanego drobnokomórkowego  raka płuc , zapewniano mnie i Rodzinę, że mam tylko 6 miesięcy życia! Dzisiaj ani na forum, ani u żadnego onkologa nie mam prawa się dowiedzieć , dlaczego dawano mi tylko sześć miesięcy życia?  To tak, jak byśmy mieli dziękować wszystkim kolejarzom, że przeżyliśmy podróż mimo bardzo złych warunków podróży / w korytarzu, na stojąco, bez toalety z wielogodzinnym opóźnieniem , bez prawa wyjaśnienia co się stało? dlaczego?

NADZIEJA  to  bardzo potężna broń na raka o czym  doskonale  wszyscy wiedzą, łącznie z lekarzami i naukowcami.  Administrator forum mógł w łatwy sposób sprawdzić moją wiarygodność  , zamiast   pozwalać zarzucać  innym , że nie dopełniłam jakichś  formalności .  Zgodnie z rzekomo przestrzeganymi na forum zasadami racjonalnymi,  merytorycznymi  i  z medyczną  procedurą 9 lat temu nie umarłam, bo ktoś podobny do mnie dał mi nadzieję  , bez której walki z rakiem w ogóle bym nie podjęła, tylko cierpiała , oczekując śmierci.

Jestem przekonana, że jak bym była  na forum onkologicznym niewiarygodna , to administrator  od razu by podał na wszystkich swoich stronach i  postach , że Irina jest fałszywa bo  posługuje się nieswoją dokumentacją medyczną. Przecież  posługiwanie się nieswoją dokumentacją medyczną jest karalne .  Nagabywali  mnie  różnymi  dowodowymi żądaniami  podważając  moją wiarygodność  i  nikt by tego nie wykorzystał?

Nadzieja łagodzi  cierpienie  ,  dlatego jest wrogiem dla tych którzy czerpią  z cierpienia  korzyści , bo   jest medialne i   fajnie się sprzedaje. Rozdrapywane cierpienie rośnie do niebywałych rozmiarów  , a niektórzy potrafią  to czynić   po mistrzowsku . W biznesie medialnym tacy są na wagę złota. We wszystkich mediach  nie tylko na forum , ot tak trochę dla proformy, dadzą coś pozytywnego  o jakimś wyleczeniu ,  jednocześnie podważając  wiarygodność.  Wszystkie media rywalizują, kto więcej  pokaże ludzkiego cierpienia.  No tak  można powiedzieć  – jak by  nie było chętnych widzów  , nie byłoby rywalizacji?   Tak samo  jak by nie było alkoholu nie było by alkoholików?  Jak by nie było narkotyków, czy nie byłoby narkomanów?

Za czasów komunistycznych cierpienie było całkowicie ukrywane  i tak każdy wiedział, że istnieje. Może  dzięki temu w tych ciężkich czasach łatwiej było przetrwać ?  Tego jestem pewna ,  nikt tak jak dzisiaj nie zabijał  chorym  nadziei. Nie chcę by wróciły czasy komunistyczne , tylko po co aż tyle beznadziei ? Na forum onkologicznym był jeden adekwatny  do tego  post – „ na tym forum są  strażnicy beznadziei”

Życzę wszystkim by mimo wszystko  nigdy nie tracili nadziei, póki człowiek żyje wszystko jest możliwe. Doświadczyłam tego na własnym ciele i umyśle.  Irena

„ Każdej  obawie można przeciwstawić  nadzieję „ –  Joseph Murphy

„Naucz się śmiać ze swoich obaw – to najlepsze lekarstwo”  – Joseph Murphy

Emocje – to dar niedoceniany

Co to są emocje? Jakie emocje znamy?

Emocje to uczucia które powstają w nas. To dar, którego nie doceniamy, często zakopujemy jak jakieś piętno, bo nie wiemy co z nim zrobić. Przecież , każdy z nas odczuwa emocje, to coś tak naturalnego jak oddychanie. Jeśli jesteśmy na etapie : że nic nie czujemy, to też jest jakaś emocja tylko nie umiemy jej nazwać.

Często mamy problem z nazwaniem emocji.  Postaram się teraz opisać i uszeregować je, tak by pomóc każdemu z nas w zorientowaniu się w której porze roku jesteśmy i ile mamy do przepracowania. Emocje opiszę  dzieląc  je na 4 etapy, w każdym z nich uszereguję  je od najgorszej do najlepszej.

Emocje dzielimy na IV etapy:

I)stagnacyjne – jesień,

II)negatywne – zima,

III)neutralne – wiosna,

IV)pozytywne – lato.

 

I)                 Jesień tzw. emocje stagnacyjne

Powodują bezruch, bezsilność, zniechęcenie, nie mamy siły na nic, nie chce nam się nic robić. Bardzo destruktywne są najgorsze bo odbierają chęć do działania.

Do tych emocji należą:

  1. Lęk
  2. Smutek,
  3. Depresja
  4. Rozpacz, ból
  5. Poczucie bezsilności
  6. Poczucie winy
  7. Brak poczucia bezpieczeństwa
  8. Poczucie bycia niegodnym
  9. Poczucie bycia odrzuconym

 

Te emocje najczęściej  występują  jedna  po drugiej , przeplatają się. Zabierają nam chęć do działania. Powodują izolacje od środowiska, rodziny, różnego rodzaju uzależnienia. Często uzależniamy się od drugiej osoby z powodu lęku przed samotnością, odrzuceniem, przed lękiem utraty poczucia bezpieczeństwa. Jesteśmy w związku destruktywnym , w którym nie mamy prawa głosu, kobiety często są bite wykorzystywane, a mimo to nie potrafią odejść. Z miłości często mówimy. Ona go tak kocha że nie chce odejść. Nie!  To nie miłość: To lęk przed bycia samotną, przed tym,  że sobie sama nie poradzę, to lęk przed odrzuceniem. Poczucie winy że przeze mnie rozpadnie się małżeństwo, dzieci nie będą miały ojca. Często sobie tych emocji nie uświadamiamy, bo nie chcemy ich zobaczyć.

Emocje stagnacyjne jesienne , są najgorsze bo powodują bezruch. Zamieramy w bezruchu i boimy się zrobić cokolwiek, bazujemy na resztkach sił i wydaje nam się,  że jak cokolwiek zrobimy rozpadniemy się na kawałki i to będzie koniec. Nie zdajemy sobie sprawy, że jesteśmy najniżej jak się da, jeśli przeżywamy te  emocje to zajrzeliśmy do piekła które sami sobie zgotowaliśmy. Niżej już się zejść nie da. Sięgnęliśmy dna. Możemy się już tylko odbić  i sięgnąć szczebelek wyżej.

Krok pierwszy 1. Weź odpowiedzialność za swoje życie. Nazwij swoje emocje i je przepracuj.

Jeśli znajdujesz się w jesieni – to dobra wiadomość jest taka, że niżej nie da się spaść, gorzej już nie może być,  może być tylko lepiej.

Pracując na stagnacyjnych emocjach- najpierw musimy wyzwolić gniew. Jeśli tego dokonamy to nasz pierwszy sukces. Przesuwamy się na skali emocji w górę, wyszliśmy z jesieni i jesteśmy w zimie.

 

II)               Zima tzw.  emocje negatywne,

 

Uznawane niesłusznie często za najbardziej destrukcyjne, często nie chcemy się do nich przyznawać powszechnie uznawane za złe. Moim zdaniem najbardziej destruktywne emocje opisane są w jesieni, opinia która przyległa do złości i agresji jest trochę przesadzona. W końcu żeby mogło powstać coś nowego najpierw musi przyjść wicher i zmieść wszystko to co złe, dopiero na tych podwalinach może powstać coś nowego. Gniew jest o tyle dobrą emocją, że zmusza nas do działania, do zmian, dzięki niemu mamy odwagę na te zmiany. Jeśli czujemy gniew, wyzwolimy go w sobie to bardzo dobrze. Gniew jest destruktywny dopiero jeśli go skierujemy na drugą osobę, lub na dziecko. Sam w sobie nie jest taki zły. Po prostu musimy nauczyć się jak sobie z nim radzić i jak go ukierunkować z pożytkiem dla nas i bez uszczerbku dla osób z naszego otoczenia .

Zima –  do tych emocji należą:

10.Zazdrość

11.Nienawiść

12.Wściekłość

13.Zemsta

14.Gniew, agresja

15.Obwinianie

Jeśli ich doświadczamy, oznacza często dla nas samych że jesteśmy źli niegodni. Często potępiamy siebie za te uczucia, powodując,  że cofamy się do jesieni. Tłumimy je w sobie jako coś niegodnego. Dopóki nie pozwolimy im wypłynąć na wierzch to nie będziemy gotowi na zmiany na przyjście wiosny.

III)              Wiosna- emocje neutralne.

Jesteśmy wyczerpani po zimie, przeżywamy przesilenie wiosenne. Wtedy dopada nas najczęściej:

16.Zniechęcenie

17.Zamartwianie się

18.Powątpiewanie

19. Rozczarowanie

20.Uczucie przytłoczenia

21. Irytacja,

22.Pesymizm

23. Nuda

Nie mamy siły do działania, jesteśmy zniechęceni, znudzeni, nie widzimy perspektyw, nowych rozwiązań. Gniew się wypalił i została spalona ziemia i zgliszcza po wichurze. Przychodzi opamiętanie i co dalej. Na spalonej ziemi nie widać jeszcze nowych roślin, wydaje nam się że na tej jałowej wypalonej ziemi nie wyrośnie nic nowego. Jesteśmy w błędzie, dopiero teraz świat stoi przed nami otworem, mimo że jesteśmy znudzeni to drzemie w nas siła do przenoszenia gór. Jeszcze tego nie widzimy, ale tak jest. To dobry etap,  jesteśmy na przednówku , musimy sobie tylko zdać sprawę gdzie jesteśmy i co stworzyliśmy w swoim życiu. Od tych emocji do lata już dzieli nas tylko mały krok.

 

IV)              Lato -Emocje pozytywne .

Często się do nich nie przyznajemy, bo boimy się je stracić. Wolimy je tłumić z lęku że nam ktoś je odbierze. Każda tłumiona emocja przechodzi w destruktywną chorobę. Nie bójmy się śmiać i cieszyć, pozwalać sobie na radości. Każda emocja jest dobra jeśli jej nie tłumimy. Może wydawać się niektórym dziwne że tłumimy pozytywne emocje, ale prawda jest taka że tak jest. Kiedy pozwoliłeś sobie na radość i przyjemność bez za hamowań?  Kiedy cieszyłeś się jak dziecko?  Nawet jeśli wydarzyło się coś co wywołało tą emocje – to staramy się jej nie okazywać na zewnątrz. Nawet jest powiedzenie: śmieje się jak głupi do sera lub: Co tak szczerzysz zęby nie wiadomo z czego? Często środowisko szydzi z osób okazujących radość , zadowolenie , więc by nie narażać się na szykany tłumimy te uczucia.

Do pozytywnych emocji należą:

24.Nadzieja

25.Zadowolenie

26.Optymizm

27.Pozytywne oczekiwanie

28.Entuzjazm

29. Pragnienia

30.Wiara

31.Poczucie szczęścia

32.Pasja

33.Radość

34.Wdzięczność

35. Bezgraniczna Miłość

Każda emocja którą tłumimy w sobie, może  spowodować  w nas chorobę. Nie ważne do jakiej grupy należy. Dlatego nauczmy się postępować z naszymi emocjami tak by w naszym życiu zawsze panowało lato. Lato z którego będziemy się umieli cieszyć i nie będziemy się jego wstydzić. Tak by w naszym życiu zapanowało szczęście , radość i miłość. Tego wszystkim życzę. W dalszej części opiszę, jak pracować z każdą emocją.   Aga córka Ireny

 

 

 

Emocje – to klucz do zdrowia

Emocje – to klucz do zdrowia

Krok 1 ) Jestem odpowiedzialny za wszystko co mi się w życiu przydarzyło.

Krok 2) Muszę być szczery sam przed sobą wsłuchać się w swoje emocje.

Zadać sobie pytanie?  Dlaczego ja? Co czuję w związku z tą sytuacją? Co czuję teraz? Kiedy jeszcze coś podobnego odczuwałam wcześniej?

Emocje to klucz do sukcesu.  Furtka do równowagi wewnętrznej i zdrowia. Jakie właściwie znamy emocje? Czy się do nich przyznajemy? Czy potrafimy je nazwać.

Radość – co to właściwie jest i kiedy ją ostatnio przeżywałam? Czy umiem ją jeszcze odczuwać?

Gniew – jest zły, destruktywny. Czy wolno mi go okazywać?

Płacz, smutek – oznacza słabość. Czy wolno mi płakać? Czy się tego wstydzę i płacze w ukryciu?

Wstyd – postępuje źle, nie chcę by ktokolwiek się o tym dowiedział. Zrobię wszystko nawet wbrew sobie, by tajemnica nie wyszła na jaw? Ile jestem wstanie poświecić siebie, dla jednej durnej emocji którą ktoś mi wmówił jak byłem mały?

Lęk – boję się choć tak naprawdę nie wiem czego. Boję się śmierci. Boję się odrzucenia. Boję się że zostanę sama.

Przychodzimy na ten świat właśnie po to by doświadczać emocji. Emocja – to uczucia które czujemy i to one ukazują nam czy jesteśmy w harmonii sami ze sobą i światem czy nie. Każdy z nas odczuwa emocje tzw pozytywne i negatywne, choć tak naprawdę wszystkie są tak samo ważne, ten podział jest trochę sztuczny. To tak jak z porami roku mamy : wiosnę, lato , jesień i zimę. Czy to znaczy że pora roku taka jak wiosna i lato jest pozytywna , a jesień i zima negatywna. Nie , każda z tych pór roku jest ważna. Gdyby nie zima nie umielibyśmy cieszyć się wiosną i latem, to kontrasty pozwalają zauważać nam różnice. Pozwalają zdecydować co lubimy a czego nie.

Gdy przychodzimy na świat instynktownie umiemy okazywać emocje, swobodnie przechodzimy od płaczu,  do radości. Przepływ jest naturalny nie wymuszony, harmonijny. Z czasem tak jakbyśmy zatracali tą zdolność. Wychowanie mówi chłopcu nie płacz, to okazanie słabości. Chłopcy często tłumią płacz. Dziewczynce mówi się że nie wolno krzyczeć, bić , okazywać gniewu bo to złe. Dziewczynki często tłumią gniew, agresje w sobie. Od małego jesteśmy uczeni jak stłumiać emocje, a powinniśmy raczej dzieci uczyć jak ich słuchać i jak sobie z nimi radzić. Każda tłumiona emocja w przyszłości może zaowocować jako choroba. Często się mówi o chorobach genetycznych, występujących w danej rodzinie, to geny mówimy. Geny, czy wychowanie? Czy przekonania przekazywane z pokolenia na pokolenie? Myślenie, że to geny zwalnia nas z poczucia winy, ale też odbiera szanse zapanowania nad problemem. Patrz krok 1 – bądźmy odpowiedzialni za swoje życie. Jeśli to wychowanie tzn.: przekonania, które wpojono nam z mlekiem matki przekazywane z pokolenia na pokolenie? To oznacza, że to owszem i nasza wina, ale też oznacza że mogę zapanować nad problemem. Emocje są moje i tylko ja wiem co odczuwam i ja mogę w każdej chwili je zmienić. Poczucie winy i wstyd to też emocje nad którymi powinniśmy pracować , by się ich pozbyć. W nagłówku na stronie głównej migają zdjęcia dziecka w momentach przeżywania pełnej radości. Jest to jedno i ciągle to samo dziecko. Nawet na tych zdjęciach widać że w pierwszych latach życia ta radość jest pełna spontaniczna. Z biegiem czasu już nie umiemy się tak cieszyć, potrafimy się tylko uśmiechać. Zadaj sobie pytanie? Kiedy się tak cieszyłem całym sobą? Pamiętasz  ten moment? Jaką szczęśliwą chwilę  pamiętasz z wczesnego dzieciństwa? Gdy miałeś  5, 3 , 2 lata. Czy w ogóle sobie takie chwile możesz przypomnieć?

Ja jak zaczynałam prace nad sobą – miałam pustkę, nic nie mogłam sobie przypomnieć. Przecież to nie możliwe bym się nie śmiała, nie przeżywała radości spontanicznie kiedy byłam dzieckiem? Kiedy i co spowodowało, że się zamknęłam w sobie? Zamknęłam się na radość? Dlaczego pozwoliłam by w moim życiu zapanowała zima. Przeżywałam głównie przykrość, smutek, wstyd i tłumiony gniew. Jak mogłam na to pozwolić? Gdzieś po drodze zgubiłam radość życia. Mama pracując nad sobą pokonała raka. Ja stosując te same metody odzyskałam spokój , poczucie własnej wartości i radość życia. Przypomniałam sobie co to szczęście, co to znaczy śmiać się całym sobą. Zaprosiłam wiosnę do swojego życia. Czy to oznacza że nie przeżywam smutku, gniewu? Nie – po prostu ich nie tłumię.  Pozwalam im odejść i na to miejsce wejść radości , tak jak można zaobserwować u małego dziecka. Gdy pracując nad sobą poczujesz pełnię  radości i miłości , będziesz wiedział o czym piszę.

Uświadomienie sobie jakim darem są emocje to klucz do sukcesu. Bądźmy szczerzy przed sobą i wsłuchajmy się w swoje emocje. Kiedy jesteśmy chorzy o tyle jest łatwiej, że te emocje są na wierzchu łatwiej nam je nazwać, określić. Więc i łatwiej na nich pracować. Co teraz czuję? Kiedy się jeszcze tak czułam wcześniej? To początek do TRW. Zachęcam wszystkich do pracy nad sobą. Nie czekajmy, aż usłyszymy diagnozę, możemy zacząć już dziś.

Córka Ireny Aga

 

Po kruchym lodzie na wyspę

/powrót do  terapii „ Mamo! Ty nie wiesz!/

Muszę zaznaczyć, że  moje opisane na blogu wszystkie terapie mocno odbiegają od terapii według  Arkusza Radykalnego Wybaczania C. C . Tippinga. W swojej podróży emocjonalnej   korzystam  z  ARW  jako podstawy swojej terapii , za co Autorowi  serdecznie dziękuję.  Według terapii ARW  C. C. Tippinga  aby nastąpiło wybaczanie podróż do okresów wcześniejszych  nie jest konieczna.  Ja w swoich  terapiach  uwolniłam się z raka i innych destruktywnych przekonań odnajdując   źródła programu   tylko w dzieciństwie .  Kierując  się swoim doświadczeniem ,   aby zmienić destruktywne programy życia przerabiam te zdarzenia w dzieciństwie które zawarzyły na całym moim życiu.

 Po trzech dniach wróciłam do  terapii   – „ Mamo! Ty nie wiesz!”  Podczas której odczuwałam  duży ból  i  odkryłam przekonanie  „ Muszę tłumić płacz, by nie być odrzuconym”. Podczas  terapii  często ból jest dokuczliwy,  ale za to  później  odblokowana  energia  daje   cudowne przeżycie  tak duże,  że po każdej terapii  łatwiej pokonuję  opór „ego” by znów wcielić się w detektywa swoich własnych emocji. Niektórzy po ten dreszczyk emocji wspinają się na szczyty gór, zdobywają bieguny , morskie głębiny , a ja wcielam się w detektywa swoich emocji i udaję  się w nieznaną podróż  , nie wiedząc dokąd i co mnie tam spotka.  Po czym nagle odnajduję się w swoim , tylko nieznanym, dawno  zapomnianym  okresie   dzieciństwa.  Tak naprawdę to nie wiem dlaczego  destruktywne programy odnajduję w dzieciństwie ? Może  dlatego, że w tym okresie  znajdują  się źródła ważnych życiowych  programów?   Może dlatego, że dzieci uczucia  są czyste i łatwiej się w tych emocjach odnaleźć?  Nie muszę na te pytania znać odpowiedzi. Ważne, że jest to dla mnie ekscytujące , bo  uwalniam  się z  problemów zdrowotnych i życiowych.

Wczuwając się w odkryte  uczucie lęku przed odrzuceniem  , poczułam  zimno, w butach pełno wody, Edzio na mnie denerwuje się, że jestem powolna  i ciągnie mnie za rękę  po kruchym lodzie  na środku jeziora.  Denerwuje się, bo grupa dzieci już nas  wyprzedziła i będą  na wyspie pierwsi. Kłócę się z nim, płaczę, krzyczę , ale posłusznie idę  za nim i jeszcze krzyczę by mnie  samej nie zostawiał, bo się przewracam i za nim nie nadążam. Na kruchym lodzie na środku dużego jeziora absolutnie nie mam poczucia jakiegokolwiek zagrożenia życia. Z brzegu jeziora grupa dorosłych krzyczy do nas, abyśmy się zatrzymali , na tą odezwę  inne dzieci nie reagują, tylko  ja się zatrzymałam , bo moje nogi przemoczone odmówiły mi posłuszeństwa. Niebawem dorośli połączonymi drabinami , ściągnęli nas z tego jeziora.  Po uratowaniu  z topniejącego lodu, mama powiedziała mi, że jak będę grzecznie leżała w łóżku, to za to,  że oddaliłam się z domu nie powie tacie  i mnie nie zbije. Grzeczna byłam bez problemu, bo zaraz zasnęłam , a mama słowa dotrzymała i ja uniknęłam kary. Zaraz na drugi dzień , po wyjściu na podwórko dowiedziałam się, że wszyscy  uczestnicy wyprawy do kaczek na wyspę dostali poza mną  porządne lanie.  Największe lanie dostał mój kolega Edzio, pokazywał nawet siniaki, na co ja zareagowałam radosnym śmiechem. Cieszyłam się, że dostał, bo to przez niego poszłam na ten lód, bo zachwycał się jakimiś  dzikimi kaczkami i ich jajkami, które miały znajdować się na wyspie na jeziorze.  Mnie nie interesowały  jego kaczki i ich jaja  bo nie były  ładne.  Cieszyłam się  myśląc, że już teraz  będzie chciał się bawić  w moje wymyślone zabawy, bo jego są złe i  głupie . Od tamtego pamiętnego dnia Edzio na mnie się obraził i już na zawsze przestał się ze mną bawić.  Stratę przyjaciela z wczesnej piaskownicy   bardzo  mocno przeżyłam, programując się w przekonanie na 63 lata „ By nie być odrzuconą, muszę robić to co inni lubią ; Muszę  ukrywać  głęboko, jeśli czegoś robić nie lubię, chociaż jest to dla mnie  złe , brzydkie i głupie. Nie wolno robić niczego co się lubi, bo spotka każdego zasłużona kara, tak jak mojego kochanego przyjaciela Edzia.  Wiedziałam jak bardzo mu się te kaczki dzikie podobały i ciekawiły ,  z dużym  przejęciem i radością długo  mi o nich opowiadał.  Zinterpretowałam sobie, że dlatego uniknęłam tylko ja kary, bo robiłam coś, co chcieli inni , a mnie  się w ogóle to nie podobało. Mama mnie za takie podejście  w dobrej wierze bardzo chwaliła , nie zdając sobie sprawy, że zatwierdziła u mnie destruktywny program –„ nie ponoszę winy jeśli robię  to co podoba się innym,  „  Ten program był podstawą innych destruktywnych programów na długie lata.      Irena

Mamo! Ty nie wiesz !

/ dalsza  terapia  rozpoczęta  z  dzieciństwa na  plebani ,     w poszukiwaniu         przyczyn przepuklin/

Następnego dnia rozpoczęłam terapię ARW  z KU z nie do końca przerobionego    zdarzenia z dzieciństwa na plebani . Poddając  się emocjom po   odsłonięciu wstydu,  ze strachem , ale weszłam w lęk  przed odrzuceniem.  Wówczas nagle tak jakbym się ocknęła z głębokiego snu, zobaczyłam siebie  w łóżku , w domu rodzinnym  przed trzecim rokiem życia . Widzę i czuję jak wesoło skaczę po całym łóżku niczym na trampolinie, tylko zamiast siatki w koło obstawione  są grube duże poduszki ,  o które fajnie odbijałam się nie robiąc sobie krzywdy. Nie jestem sama, jest gwarno, pokój wypełniony wieloma  ludźmi , a pośrodku moja mama trzyma w poduszce  malutkiego dzidziusia  i płacze .  Wyraźnie  widzę jak po policzkach z oczu spływają jej ogromne łzy.  Podskakując nad poduszkami obserwowałam  zaciekawiona   co się dzieje. Wiedziałam, że ten mały dzidziuś to mój braciszek  Tadzio.  Ważne dla mnie są porozkładane wokół łózka  duże poduszki,  mogłam bezpiecznie przewracać się nie czyniąc sobie bólu o krawędzie łóżka.  Wesoło skacząc czułam się  ważniejsza od braciszka, który co prawda był na rękach Mamy, ale  zwinięty  tylko w jedną cienką  poduszkę i wyczuwałam w nim smutek.  Próbuję jeszcze nie przerywać sobie wesołego skakania, ale mamy łzy nie dają mi spokoju. Już nie skaczę by się bawić, tylko by znad poduszek  widzieć  co się dzieje. W pewnym momencie  czuję, że mój mały braciszek  jest nieszczęśliwy, bo Mama go nie chce , patrzy na niego i płacze . Dzidziusiowi jest tak bardzo przykro, że aż zrobiło mi się go żal. Pomyślałam, że oddam mu swoje łózko z dużymi  poduszkami, aby też poczuł się ważny.   Zaczynam  głośno wołać, aby ktoś nas zamienił.  Na wołanie nikt nie reaguje, to zaczęłam krzyczeć . Mama nadal pochłonięta swoim płaczem , a nie moim krzykiem.  Zawsze jak się śmiałam, skakałam to się do mnie uśmiechała, ale tym razem nawet na mnie nie popatrzyła.  Coraz głośniej  krzyczałam, skakałam  chcąc  dzidziusiowi  oddać łóżko i mamę od niego  uwolnić  , aby znów się uśmiechała. Mama o tym nie wie!!!  – jak się czegoś nie chce, to się nie płacze, tylko zostawia, albo wyrzuca i po kłopocie , ja zawsze tak robię.  Czuję, jak mały dzidziuś  wolał  by  być w moim łóżku niż być  powodem mamy płaczu.  Mama o tym nie wie!  Ja jak coś trzymam w rączkach , a mnie się nie podoba, albo jak dziobie, albo gryzie to po prostu z rąk wyrzucam , a nie płaczę.  Mama o tym nie wie,  że  jak dzidziusia  nie chce mieć , to niech położy go do mojego łózka i już nie będzie jej się chciało płakać.  Nagle ktoś mnie podnosi z łózka, kątem oka widzę, że to Zosia, błyskawicznie pomyślałam jeszcze, że na pewno mnie lubi , wołam do niej  –  chcę do mamy!  Spełnia moje życzenia i  podsuwa do mamy blisko zawiniątka. Usilnie staram się  dzidziusia wziąć z mamy rąk i położyć  do łóżka pełnego poduszek  bo czuję , że on tego chce i mama znów by się uśmiechała.   Niestety Zosia przytula mnie serdecznie do siebie  i odsuwa od dzidziusia i mamy. Z przykrości i złości  , że  nie pozwala mi pomóc braciszkowi i mamie , zanoszę  się od płaczu i uciekam  do innego  nie zamieszkałego pokoju.  Rozpłakałam się z żalu , że braciszek jest smutny,  niepotrzebny  , że przez niego  mama płacze , a mój trud był daremny i nie mogę temu zaradzić.  Moje ciało mocno reaguje ,  żal rozpiera pierś, pojawia się w dołku ból,  z oczu po policzkach  spływają  mi łzy.  Siedzę w koncie  samotna w  pustym  pokoju.  Na odchodne Zosia wykrzyczała mi , że beksy nikt nie lubi, kuzyn Fredzio przedrzeźniał  „ beksa! beksa!  nikt cię nie lubi i pokazywał na palcach jaki  to wstyd być beksa lalą.   Bezskutecznie próbowałam stłumić płacz, aż  w końcu stłumiłam, ze strachu, że będę przez wszystkich   odrzucona, bo beksy nikt nie lubi. Za to teraz po policzkach spływają mi łzy  i ja już nie tłumię płaczu jak kiedyś trzyletnia Irenka. Poszłam do tej małej Irenki , mocno przytuliłam , powiedziałam jej, że jak ma ochotę to może płakać do woli, a jak coś boli to niech krzyczy i tupie  tak długo , aż  ktoś pomoże. Mała Irenka pokazała, że boli ją tutaj w piersiach. W tym momencie niestety  w realu poczułam  duży  przeszywający fizyczny ból  w okolicy dołka , sięgający aż do  gardła.  Tego  bólu przestraszyłam się  tak bardzo, że aż  przerwałam terapię i obudziłam męża , że być może będzie musiał wezwać do mnie pogotowie. Położyłam się do łóżka i jak zwykle w takich chwilach szybko ratowałam się medytacją ze  ŚWIATŁEM MIŁOŚCI  Pana Jezusa,  jednocześnie   prosząc  o pomoc Matkę Boską  LICHEŃSKĄ  i swojego Anioła.  Mąż uspakajał mnie, że przestałam się pocić  to  może znak , że to nie zawał serca. Powoli ból ustępował , a ja zasnęłam twardym snem na cztery godziny. Po przebudzeniu   poczułam  znajomą mi charakterystyczną dużą  energię , po ataku ani śladu,  czułam się  jak nowonarodzona.  Dawno już nie zdarzyło mi się przerwać terapii.  Sądząc po energii, to może terapia została dokończona?  Zastanawiam się, skąd ten mocny ból pod koniec terapii?   Nigdy wcześniej w tym miejscu  takiego bólu nie odczuwałam.  Nie wiem co może to oznaczać?  Może odeszła mi następna przewlekła choroba?  Jak się poczuję zdrowsza i młodsza , to się przekonam na własnym ciele i umyśle. Mimo tego powtórzę jeszcze raz na to samo zdarzenie   terapię  z ARW i KU według swojej interpretacji, aby się przekonać, czy z wszystkich negatywnych emocji oczyściłam się. Może z wszystkiego się nie oczyściłam, ale   na tej terapii odkryłam istotny  w podświadomości  destruktywny  program  przykryty wstydem, a pod wstydem lęk  przed odrzuceniem. Ten program to ;   muszę   płacz swój mimo bólu stłumić, by nie być odrzuconym.  Według Totalnej Biologii  przyczyną astmy jest „stłumiony płacz” . Myślałam, że z astmy się już uwolniłam, a może tylko uwolniłam skutek, a przyczyna została i w odpowiednim momencie   niebawem mogłaby się ujawnić ? Sprawdzę , czy na pewno tego programu już nie mam.  Odczuwalna silna energia  jest dowodem , że jeśli nawet nie wiem  czego destruktywnego się pozbyłam , to i tak zyskało na tym moje zdrowie, a o to  przecież chodzi. Wiedziałam, że uwalniając się z destruktywnych emocji można odczuwać fizyczny ból,  zaskoczyło mnie , że aż tak silny , na szczęście był krótkotrwały. Nie uwalniając się od niego teraz, to na pewno niebawem ten ból by mnie dopadł  z dużo większą  siłą i to na dłużej .  Wyszło dobrze  , co nie znaczy, że nie może być lepiej.  Niedawno  dowiedziałam się, że prawdziwym powodem płaczu mojej mamy była poważna choroba mojego braciszka, był  tego dnia szybko chrzczony , bo  lekarz powiedział, że w każdej chwili może umrzeć . O tym mała Irenka nie mogła wiedzieć , odkrywała świat jak każde dziecko według swojego spojrzenia i  interpretacji.  Pogrążona w smutku i bólu  moja kochana Mama nie wiedziała, że mała Irenka chciała jej i swojemu  małemu braciszkowi pomóc . Nikt nie jest niczemu winien , tylko  spojrzenie na te same wydarzenia  jest całkowicie  inne  dziecka niż dorosłego.  Irena

 

 

Bądźmy odpowiedzialni!

Bądźmy odpowiedzialni!

Czytam mamy wpisy. Właśnie nasunęła mi się myśl: jakie to dziwne, że jakieś przeżycia małej dziewczynki na plebani miało taki wpływ na całe jej życie i choroby. Wydaje się to aż nieprawdopodobne. Gdybym sama nie stosowała tych samach metod pracy nad sobą, wydałoby  mi się to wręcz bezsensu.

Dotarło do mnie,  że zapomnieliśmy wspomnieć o jednej podstawowej zasadzie. Mama zanim zaczęła pracować nad sobą,  wzięła odpowiedzialność za swoje życie. Zrozumiała podstawową zasadę,  wszystko co mi się w życiu przydarza  zaprosiła w jakimś momencie do swojego życia. Dlaczego to zrobiłam? Świadomie nie wie, dochodząc po emocjach do kłębka,  właśnie próbuje to sobie uświadomić i odpowiedzieć na to pytanie dlaczego mi to się przydarzyło? Dlaczego ja?. To klucz do wyzdrowienia.

Każdy z nas musi być szczery sam przed samym sobą i wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Napisałam w tytule : Bądźmy odpowiedzialni!- tylko co to znaczy? Co znaczy dla każdego z nas z osobna.

Mam nadzieje,  że Ty właśnie sam sobie odpowiedziałeś na to pytanie. Co to znaczy być odpowiedzialnym za swoje życie? Jestem pewna, że dla każdego oznacza to słowo coś innego.

Być odpowiedzialnym za swoje życie, to dla mnie przede wszystkim uświadomienie sobie, że wszystko dosłownie wszystko,  co mi się w życiu przydarza przytrafiło mi się na moje własne życzenie. Podświadomie ściągnęliśmy takie doświadczenia do naszego życia. Rozejrzyj się wokół siebie i zadaj sobie pytanie, podoba mi się moje życie? Jeśli jest szczęśliwe i pełne radości to ok. Jeśli nie, to powód abyś wziął odpowiedzialność za swoje życie i zaczął nad sobą pracować. Oczywiście,  że dużo prościej jest powiedzieć nam,  że to nie nasza wina. Łatwo zwalić winę na choroby genetyczne, wychowanie naszych rodziców, środowisko , nauczycieli, brak możliwości podjęcia pracy, nasz rząd który nic nie robi, brak perspektyw itd. itd.

Lubimy narzekać i zwalać winę na wszystkich wkoło. Jeśli należysz do tych osób to czas byś uświadomił sobie,  że tak naprawdę winisz za wszystko siebie, czas popracować nad sobą I pozbyć się tego przytłaczającego ciążącego na tobie poczucia winny. Poczucie winy to tylko emocja którą wywołuje jakaś konkretna myśl, przekonanie, a myśli zawsze można zmienić.

Czas wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Powtarzam,  wszystko co się w Twoim życiu przydarza sam zaprosiłeś do swojego życia. I tylko ty sam możesz zacząć to zmieniać.

Gdy zmienimy myślenie i programy w swojej głowie to świat wokół nas też się do tego dostosuje. Najpierw musimy zacząć być odpowiedzialni.

Często chory na raka mówi : nie mogę pracować bo nie mam siły, lekarz zalecił mi coś innego,  to wystarczy. Tylko to nie lekarz zaprosił tą chorobę do twojego życia i nie on ma moc wyproszenia jej z twojego organizmu. Tylko każdy z nas ma taką moc , tylko nie chcemy z niej korzystać, bo nie chcemy wziąć tej odpowiedzialności za siebie za swoje życie. Poczucie winy jest przytłaczające,  jest to ciężar którego nie jesteśmy wstanie udźwignąć.

To jak z alkoholikiem,  nie może zacząć się leczyć dopóki nie będzie szczery sam przed sobą i nie uświadomi sobie ; Boże to prawda jestem alkoholikiem, to moja wina, sam się doprowadziłem do tego stanu. Puki sam sobie tego nie uświadomi nie ma mowy by wyszedł z nałogu. Połowa sukcesu to uświadomienie sobie problemu. Tak samo jest z każdym z nas. Najpierw musimy sobie uświadomi,  że to my jesteśmy odpowiedzialni za wszystko co nam się w życiu i w naszym organizmie przydarzyło.

Tak to twoja wina. Powtarzam  –   tak to twoja wina. Uświadomiłeś w końcu to sobie.

To dobrze, może cię to trochę przeraża, wydaje ci się,  że to Cię przerasta . Teraz dobra wiadomość – jeśli to Twoja wina to tylko Ty masz moc by to w swoim życiu zmienić. Dopóki nie weźmiesz za swoje życie odpowiedzialności brama do wyzdrowienia jest zamknięta. Nie ważne czy masz przepuklinę, raka, czy zapalenie płuc , droga do wyzdrowienia jest taka sama. Najpierw trzeba wziąć odpowiedzialność za swoje życie i uświadomić sobie – tak to moja wina podświadomie ściągnąłem wszytko to do swojego życia. Zacząć zadawać sobie pytanie dlaczego to mnie spotkało? Co mi organizm przez to chce powiedzie? Co czuję? Co czuję w tej chwili? Jakie emocje prze zemnie przemawiają. Każdy z nas coś czuje.  Emocje to klucz do wyzdrowienia. Nikt nie może sprawić byśmy coś poczuli, dlatego każdy z nas prace musi wykonać sam.

Mama przerabia teraz program z dzieciństwa, bo chce się dowiedzieć dlaczego jej organizm doprowadził  do zagrożenia życia jakim były przepukliny powstałe w jej brzuchu. Pierwszą rzeczą jaką zrobiła to wzięła odpowiedzialność za to co robiła. Uświadomiła sobie –  ja doprowadziłam sama siebie do tego stanu, podświadomie oczywiście. Nie wpadła w pułapkę typu;  to przez dźwiganie, złą dietę, operacje na wyrostku, lekarzy bo przez nich mam zrosty itd. Nie, Ona wzięła odpowiedzialność za swój stan. Powiedziała sobie : no dobra to moja wina , doprowadziłam siebie do tego stanu, teraz spróbuje się dowiedzieć dlaczego i to zmienić, bo przecież nie chcę aby ta sytuacja się powtórzyła. Teraz przerabiając emocje z dzieciństwa chce się dowiedzieć dlaczego? Dlaczego mój organizm wytworzył te przepukliny, co mi przez to chciał powiedzieć? Co moja podświadomość chce mi powiedzieć?

Mamo jestem z ciebie bardzo dumna. Trzymam kciuki i mam nadzieje,  że wytrwasz w pracy nad sobą do końca, czuję,  że jesteś już blisko celu. Tak trzymaj. Jesteś dla mnie inspiracją. Dziękuję Ci za to.

Każda nasza choroba jest wołaniem o pomoc naszego organizmu, byśmy się opamiętali i zawrócili z błędnego myślenia , powinnam raczej napisać odczuwania emocji. I weszli na drogę radości miłości i szczęścia. Na drogę zdrowia. Jest to praca bardzo trudna, ale możliwa. Tylko ona może sobie pomóc, bo tylko ona wie co czuła w danym momencie i co czuje teraz. Nagrodą  jaką każdy z nas znajdzie na końcu tej drogi – jest naprawdę warta zachodu. Więc weźmy odpowiedzialność za swoje życie i do roboty! Zachęcam z zapoznaniem się z zakładką : leczenie raka radykalnym wybaczaniem (Tam jest opisane jak zacząć prace nad sobą stosując Terapie Radykalne Wybaczanie w skrócie TRW) .

Córka Ireny Aga

Destruktywne programy emocjonalne

 

/ usuwanie  następnych destruktywnych programów  z dzieciństwa /

Po ostatniej terapii „ Program przepukliny odblokowany” ciało  daje mi odczuć , że w podświadomości coś destruktywnego pozostało , wyraźnie  w dołku pod splotem słonecznym coś ciężkiego mi siedzi. Aby się przekonać  podczas terapii ARW i KU ponownie  wracam do wspomnień dzieciństwa związku z kłótnią Rodziców na plebanii. Wspomnienia zostały zachowane , ale już bez tych negatywnych silnych emocji.  Inne spojrzenie spowodowało w moim wnętrzu niesamowitą radość  i wdzięczność  z szacunkiem do moich Rodziców, Pani gospodyni , księdza i do całego zdarzenia jakie miało wówczas miejsce. Uświadomiłam sobie, że bez tej pracy mojej mamy i możliwości  przebywania nas dzieci na plebani  prawdopodobnie moje dzieciństwo nie byłoby tak fajne, a destruktywnych przekonań być może w innych  okolicznościach nabyłabym gorszych i już nie gdybam  co by było, gdyby było, by nie wprowadzać  w umyśle niepotrzebnego zamieszania.

„ Pamiętaj – nie ma łobuzów i ofiar, tylko aktorzy dramatu.” – Colin C. Tipping

Po dwóch terapiach ARW i KU wczuwając się w uczucia,  zadałam małej Irence pytanie , co teraz czujesz  związku z  przebywaniem na plebani?  W odpowiedzi spontanicznie poczułam skrępowanie,  bo musiałam być czujna, aby nie narazić się nikomu na krytyczne uwagi. Musiałam być grzeczna , dostosować się do panujących tam zasad, a to nie było łatwe. Wychowawcza rola Pani gospodyni polegała na sprawdzaniu, czy mam czyste ręce uszy i szyję, sprawdzanie jakie umiem wierszyki, jak czytam i piszę. Miałam problem z kaligrafowaniem pierwszych liter , aby nie narazić się na uwagi , kombinowałam aby uniknąć nielubianego pisania , angażując  się w pomaganiu prac kuchennych kucharce, odwlekając pisanie na później.  Najczęściej odwlekanie kończyło się upomnieniem, abym poćwiczyła w domu , ale za to Pani kucharce oferowaną  pomocą wkradłam się w jej łaski. Wiedziałam, że mnie lubi , ale ja na to nie zasługiwałam , bo wcale nie miałam ochoty pomagać, wybierałam tylko łatwiejsze  zajęcie.  Związku z  tą kombinacją   poczułam duży  WSTYD – aby nikt się o tym nie dowiedział , że nie lubię  pisać i pomagać w kuchni.

Zadałam małej Irence następne pytanie kiedy wcześniej  zrobiłam coś z lękiem o czym nikt nie mógł się dowiedzieć ?  Wczuwając się    pod wstydem w lęk   poczułam jak bardzo boję się odrzucenia.  Wchodząc w ten lęk odsłoniło mi się traumatyczne zdarzenie jak miałam trzy latka,  razem z innymi dziećmi  topiłam się na jeziorze  na kruchym lodzie .  Już widzę , jak  to zdarzenie   jest pierwotną przyczyną innych późniejszych destruktywnych emocji  zaprogramowanych na plebani. Jest to również pierwotna przyczyna mojego  programu raka płuc. Na wspomnieniu o tym zdarzeniu, pod splotem słonecznym w dołku zaczęło się coś dziać  trudne do opisania. Jaki  ma związek  topienie się trzyletniej Irenki   z odrzuceniem i innymi programami ?  Niebawem  tym ważnym  odkryciem podzielę się na blogu. Irena

 

Program odblokowany

/odblokowane trzy aspekty – przepracowanych  przyczyn przepuklin /

                                                                                                                                                                                    Zdarzenie  w  artykule  „Przyczyna przepukliny” ma  kilka aspektów i destruktywnych  przekonań.  Po emocjonalnej podróży obolała, zmęczona, aby się nie przewrócić  oparłam się w wygodnym fotelu  i wykonałam Kod Uzdrawiania według książki Alexandra Loyd  z nadzieją,  że poczuję ulgę. Nadzieja została spełniona, poza tym wyszło mi z KU , że nie oczyściłam się z ukrytej złości na moją Mamę i na  księdza gospodynię.  Odżyło wspomnienie, jak  pewnego razu Ojciec bardzo wzburzony wpadł na plebanię z pretensjami do Mamy , że się poniża będąc służącą u księdza gospodyni, że  Pani gospodyni  powinna się wziąć za robotę , a nie zatrudniać służącą.  Ksiądz słysząc awanturę, poparł Ojca i zaczął krzyczeć na swoją gospodynię, podobnie jak  Ojciec na Mamę. W końcu Ojciec z księdzem w zgodzie poszli razem do stodoły na małą wódkę , jak się wyrazili, by się uspokoić.  Mama dla świętego spokoju poszła do domu, ale na drugi dzień znów poszła do pracy na plebanię , a księdza jakby to nie interesowało kto zrobi, ważne, że było zrobione. Ojciec w końcu też to chyba zaakceptował, bo awantur już nie słyszałam. Muszę wyjaśnić, że przez  dzieci na religii i w ogóle w całej parafii gospodyni nazywana była,  księdza kobietą. Sam ksiądz słysząc odpowiedź np. „księdza kobieta prosi, by ksiądz zaraz przyszedł” takich odpowiedzi nie prostował, dlatego dla nas dzieci było to normalne . Nim zrozumiałam mnie małą dziewczynkę tylko  dziwiło,  dlaczego dorośli z tego powodu się uśmiechają.  Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że mała Irenka zaprogramowała się podczas awantury w przekonania;  Praca – „usługi dla innych są poniżające”  – z czasem moja świadomość zweryfikowała nabyte doświadczenie, ale niestety nieświadomy program w podświadomości pozostał, czyniąc  spustoszenie w moim ciele i życiu. Ten program uaktywnił się jak podjęłam pracę , obsługując ludzi  za ladą w sklepie , a później na okienku. Naprawdę, świadomie bardzo lubiłam pracę z ludźmi nic o tym nie wiedziałam, że podświadomość uznawała, że jest to zajęcie poniżające. Ukryta  złość na Mamę i gospodynię po uświadomieniu , czyli wydobyciu z podświadomości zniknęła i nie było już co wybaczać ani sobie ani nikomu.  Energia poszła mi po całym ciele , poczułam się lekka, zmęczenie całkowicie zniknęło, nastąpiło duże ożywienie, mimo to jak poszłam spać szybko smacznym snem zasnęłam . Rano  po sześciu godzinach obudziłam się zdrowa i wypoczęta. Jednak wyczuwam  coś w dołku pod splotem słonecznym ciężkiego, chyba zostało  jakieś destruktywne przekonanie.  Może program czwartej usuniętej przepukliny?  Na pewno niebawem o tym się przekonam i na blogu następnym  odkryciem się podzielę.  Irena

„Tłumienie gniewu jest jak przykrywanie wulkanu – pewnego dnia wybuchnie! ” – Colin C. Tipping

„Pierwszy i drugi etap Radykalnego Wybaczania wymaga od nas  dotarcia nie tylko do gniewu, ale również do stłumionej emocji. Oznacza to konieczność jej przeżycia – nie rozmowy o niej, nie nazwania jej, ale przeżycia! ” – C. C. Tipping

 

 

 

 

Programy z dzieciństwa – kontynuacja

/kontynuowanie  w podświadomości przyczyn moich przepuklin/

Podczas operacji lekarze odkryli aż pięć przepuklin i zrosty , a każda przepuklina  i każdy zrost ma inną  przyczynę . Według mnie, jeśli nie odnajdę przyczyny, to przepukliny ze zrostami w jakimś okresie znów się odnowią . Dowiedziałam się, że w 60 % , a nawet w 80% przepukliny po operacji i zrosty ponownie się odnawiają  zataczając błędne koło. Wierzę, że odnajdę wszystkie przyczyny i to błędne koło u mnie nie będzie miało miejsca. Poza tym być odkrywcą swoich ukrytych destruktywnych emocji i jaki  to miało wpływ  na  życie , oraz  jak  reaguje  moje ciało  z  jednoczesną  widoczną  zmianą swojego  życia stało się dla mnie bardzo ekscytujące.  Zauważyłam, że ta ekscytacja jest potężną bronią wobec broniącego się „ego”  i już mnie ciekawi co za absurdy ukryłam gdzieś  głęboko  w swoim wnętrzu, a może to nie takie absurdy?  Obserwując swoje wnuki i inne dzieci  zauważyłam, że logika dziecka jest prosta, ale tak  bardzo mądra, że dla nas dorosłych często niezrozumiana.  W ciągu życia nauczyliśmy się tak komplikować  wszystko w nas i wokół nas, że to co proste przestało przez nas być  dostrzegane , czasem bagatelizowane,  niestety najczęściej nierozumiane.

Kontynuując  dalej i  głębiej podróż emocjonalną w okres dzieciństwa  , spod odsłoniętych uczuć wyłaniały się nowe silniejsze od tych odsłoniętych. Nagle poczułam niesamowitą złość  –  utrzymując  tą  wyzwoloną złość  zadałam  małej Irence pytania – na co się tak złościsz? ; na kogo się tak złościsz?;  już możesz powiedzieć na kogo,  nikt poza nami o tym się nie dowie, a jeśli już, to nic ci za to nie grozi, jesteś bezpieczna , bo ja jestem z tobą. Mała Irenka po tylu latach przede mną  się otworzyła.  Nie lubiła  nic , co musiała robić;   1 –  nie lubiła się uczyć, nie znosiła pisać laseczek i kaligrafować, bo to było nudne.  Była wściekła, zła, że musi wykonywać  nudną  pracę.  Była wściekła, że musiała pilnować  młodszego braciszka, który nie pozwalał jej bawić  się w ulubioną zabawę, a bawić się tak aby jemu się podobało było nudne. Była wściekła, że musiała pilnować  krowy na pastwisku, by nie poszły w szkodę, a było to też bardzo nudne.  Była wściekła, że wszyscy inni wykonują taką pracę z radością,  chętnie, szybko i dobrze .  2  – Była zazdrosna, że innym to nudne zajęcie się podoba, tez by chciała by się jej to co każą  robić  się podobało, ale tak nie jest, jestem niedobra, zła do niczego, jestem gorsza od innych, jestem beznadziejna.  3  – Ukrycie tego wszystkiego, by się nikt o tym nie dowiedział, bo jaki to wstyd być naprawdę taką jak ja. 4 – To moja wina / POCZUCIE WINY – jak wina to i kara/, że jestem taka jaka jestem, że nic nie lubię robić , bo praca jest nudna i brudna.  Czuję do siebie , smutek, żal , bezsilność. 5 – Nienawidzę siebie za to, że jestem taka jaka jestem.

Pod splotem  słonecznym  w swoim ciele poczułam  ból ,  mdłości i zawroty głowy, mam ochotę tą podróż  przerwać i się położyć. Czuję niesamowity uścisk niczym obręcz wokół gardła. Jestem bardzo zmęczona, słaba, oblana cała potem. Próbuję jeszcze zrobić akt wybaczenia na te emocje, ale nie mam sił. Na szczęście mam pod ręką  Kod Uzdrawiania , zobaczę czy mi ten KU pomoże i co mi wyjdzie?  O tym napiszę  jutro. Czy to jest przyczyna, której szukam? Na razie nic nie wiem. Irena

 

Program z dzieciństwa , programem życia

/ dziwna  przyczyna przepukliny  –  terapia  z emocjami na poziomie podświadomym/

Dzisiaj jako detektyw swoich emocji pokonałam  opór  które stwarzało „ego” i udałam się w  podróż  do  podświadomości.  Niezbędne wyciszenie , ulubiony stolik, zapalona świeczka , książka Colina C. Tippinga  z Arkuszem Radykalnego Wybaczania , Kod Uzdrawiania, wcześniejsze  notatki z ćwiczeń L. Hay.  Zaczęłam zastanawiać się  kiedy mogłam dostać przepuklinę.  Wiadome mi było, że przepuklinę dostaje się od dźwigania ciężarów,  według L. Hay od wykonywanej niechcianej pracy. Stosując zasadę prób i błędów , korzystając  ze skromnej i niepewnej wiedzy zaczęłam zadawać sobie pytania, co czułam  w każdej wykonywanej pracy zarobkowej . Zaczęłam  od ostatniego Zakładu Pracy i wczuwając się w emocje poczułam w okolicy  pooperacyjnej dyskomfort. Zaskoczyło mnie to, że dyskomfort poczułam kiedy  wczuwałam się w pracę , którą lubiłam wykonywać.  W ostatniej  pracy bardzo lubiłam  na okienku obsługiwać ludzi , ale i na zapleczu też  miło mi się pracowało.  Wchodząc głębiej w emocje  poczułam  stres, że nie zdążę swej pracy wykonać na czas, że nie mam wszystkich potrzebnych druków, których nie mogę znaleźć, lęk,  że w kolejce  ludzi ślamazarnie obsługuję. Poczułam już nie dyskomfort  pod splotem słonecznym  w miejscu byłej  przepukliny , tylko wyraźny nasilający się ból. Idąc  za  tropem uczucia silnego  charakterystycznego   stresu przeszłam wszystkie instytucje w których pracowałam i wszystkie zakłady pracy. Ujawniły mi się ciągle te same powtarzające się przekonania w każdej pracy; 1 – To nie do strawienia by być  w pracy ślamazarą ; 2 – Nie mogę pozwolić, by  zwolniono mnie z pracy, więc muszę być w pracy bardzo dobrym pracownikiem ; 3 – To nie do strawienia, że zwolnią mnie z pracy, bo jestem do niczego. W ten sposób odnalazłam wiele niechcianych powtarzających się emocji. Nagle dokonałam odkrycia, że w podświadomości nie lubiłam ludzi których na okienku  obsługiwałam . Świadomie nie mogłam w tą prawdę uwierzyć.  Wchodząc głębiej w uczucia  uświadomiłam sobie negatywne skojarzenia z obsługą ludzi z okresu dzieciństwa, z pracą mojej matki na plebanii u księdza. Moja Matka w pracy tej była doceniana i szanowana, tylko mój Ojciec uważał, że nie po to walczył o wolność  i Demokrację Ludową, by jego żona u księdza była służącą. Jako dziecko byłam świadkiem ciągłych awantur Rodziców , a powodem była praca mojej Mamy na plebanii,  jej  obsługa  księży i Panią gospodynię plebanii, która nie mogła się splamić żadną pracą, była tylko od zarządzania, a mojemu Ojcu bardzo to się nie podobało. Lubiłam  jak  na plebanię  Matka nas dzieci zabierała , bo  tam mieliśmy dobrą opiekę  ,  wyżywienie i sporo smakołyków jakich w domu nigdy nie mogliśmy doświadczyć.  Plebania księdza z mojego dzieciństwa niczym nie przypomina obecnej. Ksiądz był właścicielem  całego olbrzymiego gospodarstwa rolnego. Na stałe zatrudniał parę osób  w gospodarstwie i  w domu. Posiłki spożywali wszyscy razem z księdzem w olbrzymiej kuchni w której na środku był duży okrągły stół. W pokoju stołowym ksiądz spożywał posiłek tylko jak  gościli inni księża. Te wspólne posiłki były dla mnie przyjemnością ze względu na pyszne poobiednie desery, ale i katorgą ze względu na przestrzeganą kulturę  spożywania posiłków. Np. nie siorbać, wszystko musiało być  na talerzu zjedzone, by otrzymać deser.  Lubiana kucharka często podtykała nam różne smakołyki między posiłkami ,  przy sporządzaniu deserów, czy przy pieczeniu ciasta. Bardzo miło ten okres w swoim życiu wspominam i niestety to nie praca mojej Mamy , tylko przez  konflikt  Rodziców  o jej pracę   zaprogramowałam sobie   destruktywne  emocje, które spowodowały zmiany w moim ciele jako przepuklina.  Uświadomiłam sobie jak bardzo destruktywnie wpłynęło to jednocześnie  na całe  moje życie. Lubiłam pracę z ludźmi , a jednocześnie stwarzało to u mnie konflikt, bo miałam destruktywną blokadę w swojej podświadomości , a w mojej świadomości absurdalną i niedorzeczną. Okazało się, że przyczyną mojej przepukliny nie była ciężka praca, tylko praca, którą bardzo lubiłam. Ponieważ miałam aż pięć przepuklin, idąc za ciosem poszukiwania następnych destruktywnych emocji trwają nadal, aż do zdarzenia z  dzieciństwa wczesnej piaskownicy. Jak mała trzyletnia Irenka przez zabawę z dziećmi zaprogramowała sobie program na  60 lat ?  Jest to absurdalne , ale niestety prawdziwe. Przekonałam się  , że to nie los sprawił, że było mi ciężko w życiu , tylko mój program z okresu dzieciństwa , który kontynuowałam nieświadomie aż prze tyle lat.     Irena

 

Koszmarne osłabienie

Co za koszmar mieć  osłabienie. Chwyciło mnie na własne życzenie,  bo zapomniałam jakie to samopoczucie mieć osłabienie i że ze swoją nawet dość dobrą odpornością nie należy przesadzać. Bardzo dobrze czułam się po dość poważnej operacji, nawet Pani doktor przy wypisie  szpitalnym  zaakcentowała „ miała Pani  najpoważniejszą operację , a najlepiej się czuje, nie odczuwa jak inni zawrotów głowy , osłabienia”. Pogratulowała mi dobrej kondycji. Dość długo nie miałam osłabienia, grypy, ani przeziębienia , prawie zapomniałam jak to jest. Do dobrego szybko się człowiek przyzwyczaja ,  zapomina się, że nic nie ma za darmo ,  że  aby mieć trochę kontroli  nad swoim zdrowiem, trzeba ciężko na to pracować i nie wolno zbytnio się forsować.  Niestety życie dało mi lekcję pokory, bo ja zamiast po operacji  z należytą starannością dbać o swoje zdrowie , to  trochę przesadziłam.  Zaraz po operacji w zastrzyku pozwoliłam wstrzyknąć  sobie wirusa , niby dla ochrony zdrowia,  ale  w nieodpowiednim momencie.  Poprosiłam swoją czteroletnią  wnuczkę i pięcioletniego wnuka, by za zgodą swojej mamy sami u mnie przez parę dni po Świętach  zostali. Na co z oporami i lękiem córka na to przystała, bo dziadek pomysł poparł oferując pomoc w opiece. I tak byłoby cudownie jak by nie to, że ja zabrałam z sobą wnuków  i poszłam na swój zaplanowany  trzeci zastrzyk przeciw wirusowemu zapaleniu wątroby. W ten sposób zaprosiłam do swego życia w nieodpowiednim momencie osłabienie. Ostrzegano mnie , że zastrzyk bardzo osłabia i mogę się czuć jak bym miała grypę, ale ja te ostrzeżenia zbagatelizowałam. Zaraz po operacji, nie musiałam brać  trzeciego zastrzyku w ustalonym terminie. Trudno,  stało się i teraz po Świętach zamiast cieszyć się wnukami, to z lękiem pokasływałam, bo każdy kaszel może być przyczyną pooperacyjnych zrostów na otrzewnej. Korzystając z ładnej pogody  zamiast  spacerować z tryskającymi radością  wnukami chodziłam obolała , skulona jak by mnie kto przed chwilą jakąś kłodą porządnie obłożył. Byłam wściekła na siebie robiąc projekcję na cały Świat , do końca marnując cudowne chwile z wnukami. Nie wiem jak te dni przetrzymały ze mną  moje kochane wnuki i mój mąż. Dziękuję  wam moje wnuki, dziękuje Ci mój kochany mężu  , że wytrzymaliście przez te dni  moją złość na siebie i całego świata. Nawet moja córka zdążyła się załapać na końcówkę mojego  koszmarnego osłabienia.  Kocham Was i za wszystko przepraszam , obiecuję, że następnym razem nie zepsuję  wam i sobie tych pięknych chwil przebywania z wami. Teraz  wracając pomału do formy staram się naprawić ile się da ewentualnym skutkom niebezpiecznego  osłabienia na własne życzenie. Korzystając z porady mojej siostry zaczęłam stosować okłady na brzuch, ponoć  pomocne w zapobieganiu ewentualnym początkowym zrostom na otrzewnej. Codziennie  zaparzam   siemię lniane w gazie i robię z tego na brzuch okłady. Nie wiem czy to pomoże, ale co mi szkodzi spróbować czegoś co może pomóc, ale na pewno nie zaszkodzi. Aby zapobiec zrostom będę stosowała wiele sposobów, przede wszystkim zgodnie z zaleceniem lekarzy przynajmniej przez pół roku będę bardzo na siebie uważała, nie przemęczała się, nie dźwigała. Najgorsze, że muszę zrezygnować z podróżowania ,  basenów i różnych ćwiczeń, trudno , jak trzeba to trzeba. Za pół roku pójdę zrobić jakieś odpowiednie prześwietlenie, czy USG które mi wykluczy zrosty.  Mam nadzieję, że dzięki operacji pozbyłam się przepukliny, a dzięki emocjonalnej terapii raz i na zawsze w moim ciele przepuklina już nigdy nie zagości. Kto wie może i znajdę  odpowiedź , dlaczego moje jelita narażone są na uszkodzenie z powodu zrostów i przepuklin? Biorę się za siebie , by naprawić  to co przez 66 lat zniszczyłam , to jasne, że nie świadomie, ale podświadomie to i owszem , w niszczeniu swojego zdrowia i życia ciężko tyrałam, nie pozwalając sobie na odrobinę wypoczynku. Dlaczego się tak spieszyłam? Nie wiem. Może mi ktoś to powie?            Irena

 

Ego się broni?! Super -to znak że jesteśmy blisko celu.

Ego się broni?! Super -to znak że jesteśmy blisko celu.

Witam wszystkich po przerwie.

Święta, święta, święta i po świętach. Wspaniały czas dla rodziny. Dziś jestem na takim etapie , że doceniam chwile z rodziną. Dlatego na ten czas  Świąt rodzina stała się dla mnie najważniejsza.  Blog musiał zaczekać.

Moje nowe autko sprawuje się świetnie, dojechałam na miejsce bez przeszkód i tak samo szybko i sprawnie wróciłam do siebie. Jeszcze nie mogę uwierzyć , że jest naprawdę moje i że tak szybko je kupiłam.  Odebrałam mamę po zabiegu ze szpitala i odwiozłam do domu. Operacja była dość poważna, ale jak na taki zabieg mama czuła się dobrze, owszem nie wolno jej się teraz przemęczać, ma zakaz dźwigania i jak po każdej operacji jest na diecie. Ogólnie jesteśmy wszyscy optymistycznie nastawieni, mama pracuje z radykalnym by się dowiedzieć dlaczego miała te przepukliny i zrosty. W końcu nie chcemy by ta sytuacja się powtórzyła.

Sama jestem bardzo ciekawa co jej wyjdzie i do jakich wniosków dojdzie. W tym miejscu chce ponownie napisać o motywowaniu siebie do pracy i obronie naszego ego. Jak pracujemy nad sobą i jesteśmy blisko celu, albo pracujemy nad istotnym dla nas problemem i dochodzimy do sedna sprawy to nasze ego się broni. I to w bardzo dziwaczny sposób, by tylko nie wykorzenić  niewłaściwego podejścia do świata wynikającego z naszych błędnych przekonań. To dla naszego ego być albo nie być, jeśli zmienimy na poziomie podświadomym postrzeganie naszego świata, to ten byt , to nasze ego przestaje istnieć, tworzy się nowa podświadomość inne ego. Tak ja sobie to tłumacze. Z boku widać lepiej i czasem to zabawnie wygląda. Często namawiając chorego do pracy nad sobą też mamy odczynienia z oporem ego. Tak np.: nagle chce się mu spać, albo wymyśla sobie tysiąc prac by tylko nie usiąść do zadania. Na moją mamę najlepiej działa stwierdzenie: no tak twoje ego się broni. Jak chce się nam spać – to dobrze jednak się wyspać i ponownie usiąść do zadania rano. Jeśli chodzi o wymyślanie sobie zadań, to dobrze wyręczyć chorego lub uświadomić mu że wszystko jest już zrobione i nie musi nic robić. Nawet ulubiony serial to nie wymówka bo teraz można nagrać na dekoder i obejrzeć później. Choć zabawnie czasem jest popatrzeć jak osoba sama sobie wymyśla wymówki by nie usiąść i nie popracować nad sobą. Bo jak tu sobie wymyślić sprzątanie jak na Święta wszystko wysprzątane, dania ugotowane na trzy dni na przód i do tego ma się zalecenia by nic nie dźwigać i się nie przemęczać. Jak się chce to się zawsze znajdzie i tak zawsze można sobie wymyślić wyciskanie świeżego soku z owoców i warzyw, lub zrobienie czasochłonnego dania którego akurat niema, jak już nic nie skutkuje i w końcu bierzemy się do pracy – po chwili mama zasypia nad kartkami. Na drugi dzień sprawa się odwleka bo harmonogram dnia układa się podobnie. Oznacza to,  że jesteśmy bardzo blisko sedna i już niewiele brakuje i by dokonać znaczącego przełomu w swoim życiu. Wymaga to od nas samych naprawdę dużego samozaparcia. Jeśli pracując nad radykalnym, dojdziemy do nagłego olśnienia, zrozumiemy dlaczego się wszystko tak potoczyło, ogarnie nas niesamowita radość i energia, taka że nie będziemy mogli zasnąć, energia jakby nas rozpalała od środka, po krótkim śnie mamy wrażenie że możemy góry przenosić – to znak,  że praca została dokonana i doszliśmy do końca. Przynajmniej z tym problemem. Mam nadzieję,  że mama dotrze do swojego i go opisze na blogu na bieżąco. Trzymam za nią kciuki i za wszystkich którzy pracują nad sobą. Bo powód,  że zaczynamy pracować nad sobą jest najczęściej spowodowany wstrząsem w naszym życiu, i to nie ważne czy to choroba śmiertelna czy kataklizm rodzinny. Jak zaczniemy przygodę z pracą nad sobą z Radykalnym Wybaczaniem lub inną metodą, uświadamiamy sobie,  że to sposób na życie i korzystamy z tego na co dzień. Tego właśnie wszystkim życzę.

Córka Ireny – Aga

Szukam emocjonalnego konfliktu

/czyli jakie zdarzenie jest przyczyną moich przepuklin ? /

Witam na blogu  wszystkich  po długiej przerwie. Po szpitalu  moje milczenie  było spowodowane pracą nad swoimi  przekonaniami, które doprowadziły  do zabiegu chirurgicznego. Usilnie starałam sobie odpowiedzieć na pytanie  dlaczego nie mogłam  dotrzeć  do przyczyny przepukliny w  swojej podświadomości przez tak długi okres czasu?  Właśnie dzisiaj  na to pytanie podczas pracy ze swoimi emocjami otrzymałam odpowiedź. To co napiszę zabrzmi niewiarygodnie, ale to operujący mnie chirurg pomógł rozwiązać w mojej podświadomości  konflikt pieczołowicie pielęgnowany  przez 62 lata. Przy operacji  przepukliny po otwarciu jamy brzusznej okazało się, że mam nie jedną, tylko pięć przepuklin i  lekarze  muszą otwierać otrzewną , by usunąć na niej zrosty. Wcześniejsze badania USG  tego wszystkiego  nie odkryły. Czy dawały mi jakieś dolegliwości? –  nie wiem,  miałam  pewne dolegliwości zdiagnozowane jako migrena , a może to nie była migrena?  Nikt mi nie wyjaśnił  jakie dolegliwości mogą dawać zrosty na otrzewnej i łańcuch przepuklin.  Obecnie  w szpitalu  wyjaśniono mi pokrótce, że stanowiły dla mnie zagrożenie życia i ani jednego słowa więcej.  Mimo różnych zastrzeżeń  jestem lekarzom wdzięczna za przeprowadzony zabieg,  jak na razie mi się zdaje w miarę dobrze.  Zrosty powstały przy dużo wcześniejszych dwóch operacjach, o czym dowiedziałam się dopiero przy tym zabiegu. Wcześniej żaden lekarz nawet mnie nie uprzedził, jakie grożą mi powikłania pooperacyjne.  Teraz lojalnie  uprzedzono mnie, że po usunięciu zrostów  mogę znów mieć na otrzewnej nowe zrosty pooperacyjne.  Z tymi zrostami powstaje kółko, czyli  znów po operacji znalazłam się w podobnej sytuacji, jak przed operacją , z tą tylko różnicą, że  teraz jestem tego świadoma. Dla mnie jako detektywa własnych emocji ta świadomość o zrostach naprowadziła  na trop i dotarłam do przyczyny powstania moich przepuklin  i zrostów. Tropienie i dotarcie do  przyczyny jest dla mnie tak zaskakujące i tak niesamowite, że brudne warunki sanitarne na oddziale chirurgii przestały mnie szokować. To drobiazg w porównaniu z tym co ukryła moja podświadomość. Odkrycie  jaki  stres  emocjonalny zaprogramował u mnie raka płuc , nie było dla mnie aż takim szokiem jak obecne odkrycie konfliktu emocjonalnego w mojej podświadomości. Wszystko mi się poskładało  jak w  klockach „lego”.  Nawet  zrozumiałam  swoje dziedzictwo przekonań ze strony Matki i Ojca. W tej emocjonalnej układance okazało się, że bez wcześniejszych przekonań  zdobytych  we wczesnym dzieciństwie wczesnej piaskownicy nie miałabym szans zaprogramować się cztery lata później na raka płuc. Jedne przekonania wynikają z drugiego niczym reakcja łańcuszkowa. Jest to niezwykle fascynujące, szkoda, że nie potrafię  tych fascynacji emocjonalnych opisać, bo to i chyba nie sposób. Swoich doświadczeń, swoich emocji i uczuć żaden opis nie jest w stanie oddać.

Ze szpitala wyszłam na same Święta Wielkanocne i w domu zastałam dom wysprzątany, okna pomyte i wszystko było  gotowe , tak że spokojnie mogłam zająć  się swoimi emocjami. Przypominałam sobie swoje samopoczucie po operacjach co robiłam i jak się czułam. Zadawałam sobie pytanie dlaczego aż pięć przepuklin?  Potocznie wiadomo, że przepuklinę dostaje się od dźwigania ciężarów, ale czy na pewno? Nigdy ciężko fizycznie nie pracowałam, więc  skąd aż tyle przepuklin?  W tych pytaniach z pomocą przyszedł mi sen w którym przeżywałam lęk  , że w pracy nie zdążę się wyrobić na czas , w wyznaczonym terminie. Idąc tym tropem – „ Chaos , bałagan „ w swoich wykonywanych różnych zajęciach , w różnych instytucjach. Zmieniałam pracę , ze względu na zmianę  miejsca zamieszkania, mieszkałam w kilku nadmorskich miejscowościach. Wykluczyłam przeprowadzki, bo nie towarzyszył mi lęk , że nie zdążę na czas w wyznaczonym terminie. Ten lęk towarzyszył mi tylko w wykonywanej pracy zarobkowej. W ten sposób zawężałam swoje pole poszukiwań, gdzie i kiedy mogłam dostać przepukliny, bo zrosty  wiadomo są  po operacjach. W same Święta odpuściłam sobie przeprowadzenia terapii, ze względu na doniosłość Świąt  i  gości. W wolnych chwilach zadawałam sobie pytania jakie podobne , a może takie same lęki i stresy towarzyszyły mi w każdej pracy. Zachowanie mojego „ego” było dowodem, że jestem na właściwym tropie swoich własnych emocji i to ważnych, chociaż niekoniecznie związane z moimi przepuklinami. Jak tylko przez chwilę skupiałam się na lękach w swojej pracy zawodowej , to ogarniała mnie niesamowita senność i niechęć do wspomnień z każdej pracy. Było to dziwne, bo świadomie lubiłam swoją pracę i w niejednej  pracy byłam zadowolona i ze mnie też byli zadowoleni. W żadnej pracy nigdy  nie potrącono mi premii, więc lęki i stresy nie powinny mieć miejsca, a jednak były, tylko głęboko ukryte.  Zaraz po Świętach postanowiłam przeprowadzić znaną  mi  terapię z  ARW i Kodem Uzdrawiania , koncentrując się na stresie i lęku jaki towarzyszył mi w każdej pracy idąc tropem swoich emocji. Co z tego wyniknie? –  już niedługo się przekonam i na blogu opiszę.  Irena

img072Moje wyniki po zabiegu operacyjnym

WESOŁYCH ŚWIĄT

Wyszłam ze szpitala, czuję się dobrze jak na kogoś po poważnym zabiegu. Operacja okazała się  poważniejsza niż przewidywano.  Czekam na wyniki histopatologiczne. Życzę wszystkim Zdrowych, Wesołych Świąt.  Irena

Niewiarygodne – to działa!

Niewiarygodne – to działa!

Za każdym razem jak obserwuje w życiu swoim i otoczenia zmiany, jakie w nim zachodzą, nie mogę się nadziwić, że to działa.

To tak niesamowite, że praca nad sobą, zmiana podejścia do myślenia o pewnych rzeczach tyle potrafi zmienić w naszym życiu na lepsze.

  Teraz  ten samochodzik przekazałam Mamie

Ja wiem że to działa, pracuję z tą metodą nie od dziś,  ale za każdym razem gdy dociera do mnie ogrom zmian jakie zaszły w moim życiu nie mogę się nadziwić, że to takie proste.

Ale zacznę od początku:

Mama wybiera się na planowany zabieg do szpitala, skierowanie ma od lekarza chirurga z powodów niepokojących objawów ze strony brzucha. Podejrzewają przepuklinę, tak naprawdę nie wiadomo, co tam stwierdzą po otwarciu. Ze względu na mamy przeszłość nowotworową jesteśmy trochę w strachu. Lekarz kierujący nie wiedział nic o tym, że mama leczyła się onkologicznie, już dawno temu postanowiliśmy nie ułatwiać im pracy i się do tego nie przyznawać. Niby prosty planowany zabieg, ale lęk jest.  Na domiar złego wysiadło mi auto i to na dobre,  naprawa nieopłacalna. Poprosiłam Anioła o pomoc w kupnie nowego samochodu,  takiego bez awaryjnego, ładnego i ekonomicznego. W związku z lękami związanymi z mamy operacją zrobiłam radykalne na te lęki, obawy. Po wszystkim ogarnął mnie błogi spokój i pewność, że wszystko będzie dobrze, że dzieje się to po to,  by mamie poprawić  jakość życia, że Bóg jest po naszej stronie. Poprosiłam Anioła by asystował mamie przy operacji i sprawił by przeszła zabieg pomyślnie i wyszła ze szpitala zdrowa w pełni sił. Zaufałam aniołom i odpuściłam sobie wszystko. Wyszło mi to jakoś samoczynnie.  Zajęłam się swoimi sprawami, dziećmi,  pracą, bo co tu robić jak nie mam nawet auta by do mamy pojechać.  Nagle się okazało, że wygrałam sprawę w sądzie o zachowek i na konto wpłynęły mi pieniądze. Nie za duże, ale na małe 15 letnie auto jak znalazł. Zaczęłam szukać samochodu przez Internet,  podobały mi się Reno Clio, lub Opel Corsa. Rano, gdy miałam zawieźć dzieci do przedszkola zaczęło strasznie padać. Nie mam auta,  więc mieliśmy jechać rowerami. Koleżanka przyjechała do pracy swoim autem, widząc mnie z dziećmi , po prostu dała mi kluczyki mówiąc: masz zawieź dzieci do przedszkola moim. Tym sposobem zawiozłam dzieci do przedszkola, autko było małe świetnie  się prowadziło. Tak mi się spodobało, że wychodząc sprawdziłam, jaka to marka. Była to Honda Jazz. Super pomyślałam, wcześniej nawet nie wiedziałam o istnieniu tego modelu. Jak nic? Mój Anioł wskazał mi ten model pomyślałam, dziękując mu w duchu za wskazówkę.  Postanowiłam sprawdzić po ile chodzą te modele. Niestety to auto było poza moim zasięgiem finansowym – po prostu za drogie. Po pracy wpadła do mnie sąsiadka, informując mnie, że jej mąż chętnie pojeździ ze mną po komisach, a ona w tym czasie zajmie się moimi dziećmi. Zanim zdążyłam pomyśleć, co się dzieje już jeździłam z sąsiadem od komisu do komisu. W najbliższym komisie stała piękna Honda Jazz- istne cacuszko oczywiście za droga. Wiec pojechaliśmy szukać dalej. Pod koniec dnia mojego sąsiada olśniło, że zna osobę, która chce sprzedać tą Hondę. Zadzwonił i utargował sporą sumkę, ale teraz autko po mału było w moim zasięgu, ale ciągle brakowało mi na nie kasy. Gdy tak rozmyślałam skąd wziąć brakującą część zajeżdżając już pod dom, na drodze zobaczyłam mojego szefa. Działając pod wpływem jakiegoś impulsu, podeszłam do niego i poprosiłam o zaliczkę, w kwocie, jakiej mi brakowało do kupna samochodu. Jak usłyszał, że to na samochód? Zgodził się bez zastanowienia.

Nie wiem jakim cudem, ale w jeden dzień nie dość że znalazłam auto które chciałam kupić , to jeszcze znalazły się na nie pieniądze. Na następny dzień byłam na jeździe próbnej i tak stałam się właścicielką Hondy Jazz.  Jutro jadę do mamy. Jestem zadowolona i jeszcze sama nie wierze, że się wszystko tak poukładało i to w tak krótkim czasie. Skoro Anioł pomógł mi z samochodem, to nabrałam pewności, że z mamą też będzie wszystko dobrze. W końcu poprosiłam Anioły o pomoc a to najlepsi menadżerowie na świecie, rzeczy nie do załatwienia załatwiają w jeden dzień, cuda zajmują im trochę więcej czasu , ale też są do załatwienia. W końcu w Biblii jest napisane proście a będzie wam danę. Zrodziła się we mnie jakaś taka pewność, że Bóg mnie kocha i świat mi sprzyja.

Aniele stróżu mój dziękuję Ci za pomoc. Dziękuję, że ze mną jesteś.

Dziś przepełnia mnie wdzięczność do świata. Życze wszystkim podobnych przeżyć, mimo niesprzyjających okoliczności. Trzymajcie razem ze mną za Mamę kciuki.

Córka Ireny Aga

 

 

Nie tylko rak zagrożeniem życia

/ Idę do szpitala /

Umiera się na wszystkie choroby, nie tylko na raka.  W 2009 roku jak  wykryłam u siebie guz w brzuchu,   szybko  zwróciłam  się o pomoc do lekarza z lękiem, że mam wznowę. Niestety lekarz moje obawy potwierdził i dał skierowanie do chirurga. Zgodnie z zasadą, by diagnozy potwierdzać u drugiego lekarza tak zrobiłam i okazało się, że prawdopodobnie mam przepuklinę brzuszną. Po przeanalizowaniu swojego  dobrego samopoczucia skłaniałam się do tej drugiej diagnozy , że to przepuklina brzuszna, jednak tak naprawdę do końca tej pewności nigdy  nie miałam. Przecież wszyscy lekarze twierdzą, że czasem rak objawów nie daje . To coś w brzuchu mi nie dokuczało, nie rosło, ale denerwuje , a stres jest przyczyną wielu chorób .  Metodą TRW próbowałam na wszelkie sposoby guza w brzuchu się pozbyć , niestety bez żadnego rezultatu. Przez ostatni okres kilka krotnie odwiedzałam gabinety lekarskie z tym problemem , wszyscy mówili mi,  a raczej straszyli, że chodzę z bombą zegarową w brzuchu i że powinnam jak najszybciej  usunąć. Moja stosowana terapia  TRW zadziałała na wiele problemów, niestety na tego guza, czy przepuklinę nic nie zadziałało. Chcąc  się pozbyć  trochę tłuszczyku  z brzucha,  przy kodzie uzdrawiania wyszło mi, że tłuszcz jest mi potrzebny do ochrony  moich jelit . Pani doktor w prosty sposób wyjaśniła mi , że mam dziury w powłoce brzusznej zatkane tłuszczem. Po takich wyjaśnieniach zrozumiałam, że mimo dobrego samopoczucia mogę stracić życie. Jeśli  jelito zahaczy   się o fałdę tłuszczu to może dojść do perforacji, więc dobrze by było pozbyć się tłuszczu, bo  lepiej się operuje  , ale bez tłuszczyku brzusznego też niebezpiecznie, bo   jelito może się zaplątać w otworze powłoki i też może dojść do uszkodzenia. W tej sytuacji nie wiedziałam nad jakim swoim  problemem  mam pracować, by się tego coś z brzucha pozbyć. Z jakiego powodu  jelita są zagrożone miałam zbyt wiele tropów  i dlatego moje detektywistyczne śledztwo swoich emocji nie było skuteczne i stanęło w martwym punkcie. Może właśnie dlatego, że tak do końca nie byłam pewna żadnej diagnozy, czy to jest przepuklina, czy może to jest guz, a może jeszcze całkiem coś innego?  W mojej  terapii TRW pewne diagnozy dają szybsze  rezultaty, w niepewnych diagnozach terapia jest  mało skuteczna, albo wcale. Co było robić?  Porobiłam   wszystkie badania  krwi , wyniki okazały się nawet bardzo dobre,  więc dobre samopoczucie zostało potwierdzone . Pomyślałam , że to dobry czas by iść na operację chirurgiczną na rzekomą przepuklinę brzuszną. Zapewniono mi, że to jest prosty nieskomplikowany zabieg i po co się narażać?   Nauczona doświadczeniem, że jak lekarzom powie się o swoim przebytym leczeniu, to  nie szukają przyczyny , bo po co ?  jak już mają  gotową diagnozę ?  Postanowiłam powiedzieć  o leczeniu onkologicznym dopiero w szpitalu. Pełna sił, wiary i optymizmu, ze skierowaniem idę  do szpitala na operację chirurgiczną  brzucha .  Ciekawe , jak mi zajrzą do środka  co odkryją?  Idę , ale tak do końca nie mam pewności  czy dobrze robię? Może  powinnam  jeszcze trochę nad tym guzem popracować , a nie iść po najmniejszej linii oporu?  Niech to co mam inni usuną, po co ja mam się trudzić, skoro żadna metoda nie skutkuje. Co ma być to  będzie,  idę by się przekonać co mi tam w brzuchu tak naprawdę siedzi. Proszę  trzymajcie za mnie kciuki. Irena

Rak płuc pokonany

 Już nie boję się raka płuc  drobnokomórkowego ale…

Skąd moja pewność , że drobnokomórkowy rak płuc nie powróci?   Wyjaśnił mi Pan profesor onkolog, że drobnokomórkowy rak płuc dał mi objawy nie wcześniej, jak pół roku przed diagnozą  / wpis na blogu „ Cudowny profesor onkolog „/. Do dnia dzisiejszego jest to dla mnie cenna informacja. Nie zapomnę,  jak  około pół roku przed diagnozą intensywnie szukałam pomocy u lekarzy różnych specjalności z powodu coraz dokuczliwszych dolegliwości. Zaczął mi bardziej boleć  kręgosłup,  doszedł niesamowity ból głowy, duszności , miałam coraz większą  trudność  z wejściem pod górkę, wejście po schodach stało się masakrą, ogólne osłabienie, silne pocenie się, obolałe wszystkie mięśnie jak przy grypie, co tydzień większe obrzęki nóg i pod oczami, które pojawiały się w nocy i malały w ciągu dnia. W tym okresie dwukrotne skierowanie do szpitala zostało odrzucone , że nie ma podstaw. Ten sam onkolog wyjaśnił mi, że  raka u mnie  można zdiagnozować tylko przez objawy, nie ma innej możliwości. Idąc tą radą zaczęłam dla swego dobra skupiać się nad swoim samopoczuciem, czy dokuczliwe  objawy  są silniejsze i kiedy lub po czym maleją. Nie skupiam się tylko na złych  dolegliwościach ,  zauważam również   swoje   dobre  samopoczucie.  Zadaję   sobie  pytanie co sprawiło  i co jeszcze mogę dla siebie zrobić , by poczuć się lepiej.  Biorę  pod uwagę  fakt,  że rak drobnokomórkowy atakuje błyskawicznie , to po 9 latach , gdyby się uchował, to zjadł by mnie już kilka krotnie. Dopóki czuję się dobrze, a podstawowe badania potwierdzają moją dobrą kondycję to wiem , że rak mnie nie atakuje. Później z pomocą przyszła mi „Totalna Biologia” która mówi, że rak płuc – to lęk przed śmiercią. Pracując  ze swoimi emocjami  przekonałam się, że po  pokonaniu lęku przed śmiercią,  nastąpiła u mnie radykalna poprawa / wpis na blogu – modlitwy zostały wysłuchane/ . Przekonałam się , że to co mówi  TOTALNA BIOLOGIA  u mnie sprawdziło się w  100 procentach. Nie wierzę , jak mówią lekarze i media, że rak nie daje objawów. Każdy rak  już w początkowym okresie  daje objawy , ale są ignorowane przez pacjentów, a najgorsze, że i przez lekarzy. Lekarze w ogóle  już nie zwracają uwagi na objawy,  swoje diagnozy opierają tylko na wynikach z badań  aparatury medycznej. Niestety ja na to wpływu nie mam, ale mam wpływ na swoje zdrowie i staram się wsłuchiwać w swoje ciało, które zawsze mówi  jakie doszły nowe dolegliwości i gdzie się czuje dyskomfort. Przecież nie ma możliwości, by nawet okresowo przebadać aparatem medycznym całe ciało.  U mnie zdjęcie Rtg  nie wykrył guza 4cm x 8 cm  we wnęce płuca prawego.  Nawet   płuca lewego  zmiany badania TK  opisano  dopiero po roku, dzięki temu, że zmiany zostały zahamowane , bo nie uwierzyłam  badaniom aparatury medycznej. Gdyby zmiany nie zostały zahamowane , nigdy by nie przyznano  się , że ich  lekarz nie potrafił odczytać wyników TK, pewnikiem poinformowano by mnie, że rak w początkowym stadium nie daje objawów.  Jak mam wierzyć, że badanie np. piersi będzie  na pewno dobre?  Ciągle słyszę jak kobiety  są spanikowane powiadomieniami  o złych wynikach badań, później okazuje  się niepotrzebnie , ale co strachu się najedli tego nikt im nie zwróci. Gorzej, jeśli się okaże, że wyniki dobre jak w moim przypadku, bo  guz został nie odkryty . Wówczas spokojnie ignoruje się wszystkie objawy, bo wyniki badań są dobre, a jak już nie ma płuca, czy innego organu , wmawiają nam, że rak nie dawał objawów i na leczenie za późno. Pacjencie nie tylko lecz się sam , ale przede wszystkim diagnozuj siebie sam i przy dolegliwościach  nie można polegać  na jednych badaniach, tylko szukać powodu dolegliwości  aż do skutku , jeśli chce się wykryć raka , czy inną chorobę. Jeśli coś ci doskwiera to lekarzowi trzeba  nie tylko  mówić , ale  tupać  i  krzyczeć  aż  do skutku.  Lekarze zamiast kierować na odpowiednie badania, celem wykrycia przyczyny , wypisują skierowania do lekarza innej specjalności, a ten specjalista do innego i tak często wysyłają nas chorych od „Kajfasza do judasza” aż na końcu stwierdzą , że rak na początku nie dawał objawów. Wkurzają mnie lekarze wypisujące na dolegliwości  co  róż nowe recepty na leki , jeśli poprzednie  nie skutkowały. Nikt nie wyjaśnia  ile złego niepotrzebne leki nam czynią i jak bardzo osłabiają naszą odporność,  można nas truć , można osłabiać zamiast leczyć , wprowadzać w błąd zupełnie bezkarnie. Nie wypisuję bzdur,  mam na te oskarżenia dokumentację medyczną. Każdy też może sam sobie przeanalizować na podstawie swojego doświadczenia lub bliskich czy  nie było podobnie.  Żeby nie było , że zniechęcam do badań medycznych , jak najbardziej polecam, tylko z  jednoczesną samokontrolą swojego ciała  i  swoich dolegliwości. Każdy doskonale wie  gdzie go coś boli, nawet małe dziecko wskaże w którym miejscu coś go boli. Każdy wie kiedy ma lepszą lub gorszą  kondycję zdrowotną , a kiedy są dolegliwości alarmujące , świadczą o tym długie kolejki do lekarzy. Nie wierzę, że jest ktoś komu wykryto raka zbyt późno, bo rzekomo nie dawał objawów, objawy są zawsze, tylko często ignorowane i to przez lekarzy.  Wcześniej przed diagnozą raka prawie każdy był u  lekarza skarżąc się na dolegliwości, tylko lekarze nie potrafili postawić diagnozy, najpierw  eksperymentowali  na chorym różnymi  lekami , a nie że rak nie dawał objawów. W  rozmowie ze starszymi seniorami wielu  otwarcie przyznaje, że nie  dożyli  by swych lat ,  gdyby połykali  wszystkie  zapisane  prze lekarzy  leki, żaden organizm by tego nie przetrzymał . O szkodliwości niepotrzebnych leków zbyt mało się mówi , bo to nie obciąża NFZ , a ktoś inny czerpie niebywałe zyski , tylko bezradny pacjent traci zdrowie i pieniądze. Apele o wczesnym wykrywaniu raka powinny być kierowane przede wszystkim do lekarzy. Póki co, dla wielu patentem na bezkarność  są uprawnienia lekarskie do leczenia.  Mając uprawnienia , wszystko im wolno i wszystkie pomyłki dozwolone. Tylko Urząd Skarbowy za pomyłki finansowe daje kary niewspółmierne do popełnionego  błędu, tylko kasjerka w kasie nie ma prawa się pomylić . Pieniądze przedstawiają jakąś wartość , niestety nasze zdrowie i życie ile jest wart? Sami to  oceńcie.  Irena

„ Na poziomie swojej świadomości większość ludzi nie chce chorować, jednak każde niedomaganie coś nam komunikuje. Ciało za pośrednictwem  choroby  daje nam znać, że w naszej świadomości tkwi fałszywe przekonanie. Coś,  w co wierzymy, co mówimy, robimy lub myślimy, nie służy naszemu dobru.  Zawsze wyobrażam sobie, że ciało ciągnie nas  za rękaw i mówi:  „Proszę cię, uważaj!” „   – Louise L. Hay

 

Rak jak bumerang powraca

 

 Może nie wróci? – Wszystko zależy od nas

Po diagnozie  raka płuc , życie  najpierw  stanęło w miejscu, następnie odwróciło się do góry nogami .  Po podjęciu walki z  rakiem  zgodnie z medyczną  procedurą , moim planem i moich bliskich zaczęłam żyć w rytmie  dostosowanym do tej walki. Wspomagana byłam przez wiele osób nie tylko bliskich, bo nawet służba medyczna wykonując swoje obowiązki lepiej lub gorzej zaangażowana była w  moją  walkę. Jak pokonałam lęk przed śmiercią walka zaczęła mi się podobać , dzięki temu przestałam myśleć  o niespełnionych  marzeniach i przyszłości. Po chemii i radioterapii jest remisja , wszyscy z zadowoleniem dobrze spełnionego obowiązku wrócili do innych zajęć ,  a ja  zostałam sama na pobojowisku.  Zdruzgotane rakiem i leczeniem  nie tylko moje ciało ale i całe moje życie jest stertą gruzu na pobojowisku. Po różnych kataklizmach ludzie łączą utracone siły do odgruzowania i odbudowania swojego życia, ale nie przy remisji raka płuc nieoperowalnego . Próbowałam czerpać  jakieś  wzorce, nie znajdując żadnego planu , ani   pomocy,  pozostałam sama wśród swoich ruin nie wiedząc  od czego zacząć. Na moje pytanie co mam robić? – słyszałam staraj się żyć normalnie. Co to znaczy żyć normalnie, jak się jest zaznaczonym piętnem  drobnokomórkowym  raka  płuc? Mam remisję  – super cieszę się, ale co dalej ? Jak mam dalej żyć ? Przy raku drobnokomórkowym nie można badaniami stwierdzić jak zakończyło się leczenie. Lekarze powiedzieli mi, że remisja nie zmieniła rokowań. Trudność polega na tym, że nie można stwierdzić , gdzie w moim ciele uchowały się komórki rakowe. Niestety z tym problemem  na pobojowisku zostałam sama.  Medycyna niekonwencjonalna też nie mogła mi pomóc, bo w  stawianiu  trawnych diagnoz  jest nieskuteczna. Niektórzy podejmowali  diagnozy, ale  szybko okazywały  się  chybione. Ja nie mogłam już normalnie żyć , co nie znaczy by  nie pozwolić by moi bliscy nie mogli z mojego powodu wrócić  do swojego normalnego życia.  Nie wiedziałam co robić, nie miałam nawet w tym temacie z kim porozmawiać, nie chcę   już dłużej obciążać  bliskich . W akcie desperacji próbowałam porównać się do 90 letniej staruszki. W tych porównaniach miałam dużo wspólnego ; tak samo słaba, tak samo bez przyszłości, tak samo w swej słabości samotna. Kto niby zdrową, ale słabą babcię już bez marzeń, bez przyszłości , pogodzoną  ze śmiercią , ale nie z samotnością zrozumie?  Po co takie osoby rozumieć?  Co czują? O czym myślą? Czy można mieć jeszcze jakieś marzenia stojąc nad grobem ?  Młody nad grobem przynajmniej może mówić o niespełnionych marzeniach, ale jak się już trochę przeżyło, to czyja to wina? To wstyd , że odkładało się na później i co teraz o tym głośno mówić?  To przyznanie się , że dotychczasowe życie było do kitu!  Przecież są wspaniałe dzieci , poza tym  pozostało  zastanawianie  się co ja jeszcze zrobiłam, dokonałam takiego, że nie miałam czasu dla siebie, by spełnić swoje marzenia? Przychodzą  pytania najgorsze po co to wszystko? Po co takie przedłużanie życia  w którym nic już nie można zrobić? Na co to wszystko? Miałam cel pokonać raka i chyba tego dokonałam, to co było widoczne dla medycznej aparatury nie ma, ale jest coś niewidocznego, coś co w każdej chwili może dać  znać  o sobie, tylko nie wiadomo  kiedy. Najgorsze, że nie wiadomo gdzie się u mnie może ujawnić. Niektórzy z lęku przed rakiem wycinają sobie zdrowe piersi, całe narządy , aby zminimalizować lęk przed rakiem. Co ja mam wyciąć sobie aby zminimalizować lęk ? Przecież nie można mi było nawet  wyciąć  nowotworowego guza ! Zaczęłam się zastanawiać, czy nie mądrzej zrobili ci,  co nie podjęli aż  tak desperackiej walki i spokojnie odeszli nie wadząc już nikomu? Może najlepsze co można było zrobić w mojej sytuacji, to modlić się, aby jak najszybciej zejść z tego świata? Co ja najlepszego dla bliskich i siebie zrobiłam z tą piękną remisją! I po co to wszystko! Na co to komu potrzebne? Teraz każdy kaszel, każde nawet drobne przeziębienie, każdy ból w  kręgosłupie , czy w innej części ciała może być zwiastunem, że już się zaczęła wznowa. Teraz po zakończeniu leczenia, nie ma z kim się nawet skonsultować . Moi bliscy  razem ze mną  są  już rakiem zmęczeni . Każdy lekarz tylko potwierdza, tak to jest wznowa, jedyne co można zrobić , to  trzeba czekać   i brać leki rozkurczowe na oskrzela i środki przeciwbólowe. Trzeba czekać na co? Wiadomo,  aż rak znów się dobrze ujawni , wówczas lekarze powiedzą mi orientacyjnie kiedy przejdę na tą drugą  stronę. Skoro przyszło mi czekać, to przyszło mi na myśl, że wykorzystam ten czas, i jako detektyw własnych emocji poszukam przyczyny dlaczego tak panicznie bałam się śmierci? Poczułam jakąś ulgę, że wyznaczyłam sobie krótkoterminowy cel, który póki jestem mogę realizować . Uświadomiłam sobie, że to może być fajna przygoda, odkrywać  emocjami  ciemne mocno ukryte  swoje zakamarki  i ciekawość co z tego wyniknie. Może się okaże , że życie jest nie tylko ciekawe, ale i piękne?   Przecież już trochę tego doświadczyłam  i wiem, że to jest realne . Nie zapomniałam o  terapii , tylko potężny lęk przed rakiem spowodował w moim umyśle zamieszanie , co poskutkowało zaniechanie terapii ze swoją podświadomością i pamięcią  komórkową.  Moje „ego” na ten czas obroniło się , ale już słabnie , bo wie , że jak jest cel i  ma się narzędzia   ,   to można  osiągnąć  wszystko.      Irena

„Zmiana jest niemożliwa, jeśli trzymasz się kurczowo stanu „ braku zmian”. Jeśli dostrzegasz i obserwujesz tylko to co jest nie po twojej myśli, to twoja koncentracja na problemie lub danej sytuacji może je tylko pogorszyć” – Dr Richard Bartlett .

Lekarze panami życia i śmierci

Dlaczego lekarze nie chcą zauważać  nieuleczalnie wyleczonych ?

Przeszłam z trudem, ale zwycięsko  chemię  i  radioterapię.  Przez moment  wierzyłam,  że najgorsze jest za mną. Oczekiwałam od lekarzy onkologów potwierdzenia badaniami , że w moich płucach nie ma już komórek rakowych , lub  jeszcze są i coś  można z tym zrobić.  Naiwnie wierzyłam , że otrzymam skierowania na badania , by dowiedzieć się  , czy  jak szły przerzuty  jakaś   komórka rakowa  nie zaatakowała jakiegoś organu.  Jednym słowem z przeprowadzonych badań dowiem się , czy  mój organizm  uwolnił się z raka czy nie. Spotkało mnie kolejne rozczarowanie , że  takich badań  na mój  typ raka nie przeprowadza się.  Zaczęłam  zastanawiać się  po co są zalecane badania kontrolne płuc, bez badań  innych organów ?  Lekarze wiedzą, że  przerzuty  z  płuc  idą  do wątroby , nerek,  trzustki , głowy i innych organów , mimo to nie doprosiłam się żadnych innych badań.  Łaskawie wyjaśniono mi , że  szybciej rozpoznam objawy , niż potwierdzi to aparatura medyczna, więc  nie ma potrzeby.  Niestety lekarz pozna tylko takie moje objawy o jakich ja mu powiem , bo sami niczego nie zauważą . Życie realne, to nie serial „ Na dobre i złe”.  Nie wiem jak to się ma  do  forum onkologicznego  do  dawania mi zaleceń  badań całego organizmu , bo drobnokomórkowy rak  rzekomo nie daje objawów . Nie wiem komu mam wierzyć przy sprzecznych zaleceniach ? Lekarze , onkolodzy , naukowcy jak widać łatwo dają  sprzeczne  zalecenia bo to nie ich zdrowie i to nie ich walka o życie, tylko moje. Nikt nie odpowiedział mi na pytanie po co straszą wznową ? Co to znaczy uważać  na wznowę ? Nikt z lekarzy mi nie powiedział co to znaczy być ostrożnym? Na co mam uważać i po co? Rak uodpornił  się na chemię i radioterapię , a mój organizm niczym  po „tornadzie” wyniszczony. Rak i leczenie go dokonały dzieła zniszczenia nie do naprawienia .  Bez obiekcji   zmylają pacjentów, że leczenie objawowe to też leczenie.  Nie kwapią  się  z wyjaśnieniem , że uśmierzają tylko ból  środkami przeciwbólowymi . Spotkałam  chorych, którzy  się cieszyli z leczenia objawowego,  że jest skuteczne, bo przestało boleć , więc jest lepiej i na razie nie muszą  szukać pomocy  na przykład  w medycynie niekonwencjonalnej. Na moją uwagę , oburzali się mówiąc , że odbieram im nadzieję na wyleczenie  , bo lekarze  potwierdzili  im,  że leczenie paliatywne też  jest leczeniem i co ja za bzdury opowiadam . Byłam bezsilna słysząc w odpowiedzi – kim jesteś, że podważasz autorytet lekarza.  Wielokrotnie spotkałam się z okłamywaniem chorych , że niby to dla ich dobra.  Klamka zapadła, wyrok już zapadł  i jak już nic nie można zrobić  to można bezkarnie , bez skrupułów nic nie wyjaśniając  okłamywać , w najlepszym razie mówić  tak, by chory nic  nie wiedział.  Myślę,  że to może być powód dlaczego lekarze  nie chcą zauważać  wyleczonych  z nieuleczalnej choroby , bo boją się swego rachunku sumienia ?  Ilu  chorym  przez okłamywanie , nie wyjaśniając niczego  pozbawili szansy na wyleczenie?   A może nie chcą się pozbawiać bycia  „ panami  życia i śmierci   „ nad chorymi ?  Nie wiem jak wytłumaczyć zachowanie lekarzy  wobec mnie obecnie.   Przy badaniu kontrolnym płuc dowiedziałam się, że remisja raka utrzymuje się zgodnie z przewidywaniem.  Z jakim przewidywaniem?  –   ze zdziwieniem odpowiedziałam,  przecież dawaliście  mi tylko sześć miesięcy życia. Usłyszałam, że wszystko się zmieniło i już myśli się inaczej i że z taką remisją jest jeszcze  parę osób , a w tej przychodni jest jeszcze dwóch z podobnym przypadkiem. Dlaczego tylko dwóch żyje  9 lat i na ilu chorych ?  Dlaczego to nam się udało, a i innym nie?;  My z długą remisją co mamy wspólnego poza remisją raka?  Na te i inne pytania usłyszałam  krótkie mruknięcie , że wszystko zależy od stylu życia, a potem długa cisza i z napięciem   milczące patrzenie w ekran komputera. Podobnie na forum onkologicznym ponoć pomaga 100 lekarzy i nikogo nie zainteresowała niewiarygodnie długa moja remisja. To co? –  lekarze na raka płuc pomagają tylko w  leczeniu  które skutkuje umieraniem ? Tacy jak ja co się wyleczyli zostali  niewygodnym wielbłądem? To przykre , ale prawdziwe, chory który nie poddaje się chorobie zostaje sam, niczym samotny żeglarz na wzburzonym oceanie.    Irena

„Wiara w autorytety powoduje, że błędy autorytetów przyjmowane są  za wzorce”  – Lew Tołstoj

 

Nie wierzmy lekarzowi!

Nie wierzmy lekarzowi– on też się czasem myli.

Mama wróciła z sanatorium do domu. Była pełna energii z mnóstwem pomysłów na siebie. Już nie bała się raka, nie bała się o nim mówić. Nie wstydziła się jego skutków. Mieliśmy umówiony termin na radioterapię, mama czuła się dobrze pozostało nam tylko czekać na termin. Wszystko zaczęło się układać po mojej myśli. Ten spokój był złudny podszyty ciągłym niedowierzaniem, czy aby na pewno mama jest zdrowa. Diagnoza, te tragiczne rokowania lekarzy snuły się za nami niczym złowrogi cień.

Pewnego dnia nas dopadły – mama poczuła się gorzej, dostała dziwnych plam na brzuchu i plecach, zaczęła odczuwać w tej okolicy ból, była osłabiona. Spanikowała, to na pewno przeżuty, widmo śmierci stanęło nad nią jak złowroga chmura. Wszystko wróciło. Strach, lęk, niedowierzanie. Szybko umówiła się na wizytę do swojego lekarza rodzinnego. Lekarz obejrzał wyniki, wypis ze szpitala, potem zbadał mamę i postawił diagnozę- przerzut poszedł na skórę. Rak opanował już cały organizm. Wypisał mamie silne leki przeciwbólowe. To wszystko, co mógł w takiej sytuacji zrobić. Mama była krótko po chemii, na radioterapie miała iść dopiero za miesiąc – nic więcej nie mógł zrobić.

W tym czasie byłam 150 km od mamy w miejscowości w której mieszkam i pracuję , byłam w pracy. Nagle telefon od mamy: w słuchawce jakieś szlochy płacz, że mama jednak umiera, że to koniec. Kompletnie nie wiedziałam, o co chodzi. Zrozumiałam tylko tyle, że mama jest w panice i że była u lekarza rodzinnego, który stwierdził przeżuty i postawił znaną już diagnozę – to kwestia tygodni proszę brać leki przeciwbólowe. Myślałam szybko, nie miałam czasu na zastanowienie. Myślę sobie jak ten matoł po studiach medycznych, który przez pół roku przed diagnozą, co tydzień mamę badał i nie widział żadnych oznak raka płuc. Wysyłał tylko ją po omacku od jednego specjalisty do drugiego. Nagle bez żadnych dodatkowych badań tylko patrząc na nią i na wypis ze szpitala zrobił się specjalistą od onkologii.

Pytam wiec mamy: Czy powiedziałaś temu lekarzowi, że leczyła się na raka i brałaś chemię.

Mama na to : że tak przed lekarzem się przecież takich rzeczy nie ukrywa. Wszystkie wypisy wzięła i mu pokazała.

Wsiadłam na mamę: Czyś ty zgłupiała do reszty, po co mu to pokazywałaś. Po co ma się wysilać i cię badać jak już ma, co w kartę wpisać i rączki czyste. Za swoją głupotę, teraz proszę jechać do miasta obok – prywatnie się zarejestrować i to już w tej chwili. Nic nie mówić lekarzowi o raku, że się leczyłaś. Tylko powiedz mu tu mnie boli tu mnie strzyka i niech główkuje, co ci może być. Zobaczymy czy bez twoich podpowiedzi drugi tez będzie widziała raka na skórze.

Trochę na mamę nakrzyczałam, bo mnie zdenerwowała tym szlochaniem i tą prawdomównością u lekarza. Zaniepokoiłam się, ale co miałam myśleć. I tak trzeba zawsze skonsultować diagnozę u drugiego lekarza – to zawsze pierwszy krok. Do mamy moje argumenty trafiły.

Wieczorem oddzwoniła do mnie przeszczęśliwa. Okazało się, że ma półpaśca. Lekarz patrzył na nią jak na wariatkę, bo jak powiedział mamie swoją diagnozę mama ze szczęścia mało go nie pocałowała. Biedak chyba nigdy nie widział tak szczęśliwego chorego z powodu tego, że ma półpaśca. Mama nie przyznała się temu lekarzowi, że się leczyła na raka płuc. Dostała na półpaśca leki przeciwwirusowe. Po tygodniu brania leków po objawach nie było śladów.

Moja rada – zawsze konsultuj wyniki, objawy choroby u drugiego lekarza, nie przyznając się do wcześniejszej diagnozy i konsultacji.

Kosztowało nas to jeden dzień nerwów i tyle. Tak naprawdę idąc do lekarza mamy do niego zaufanie, że ma wiedzę i będzie wiedział jak nas wyleczyć. Niestety nigdy nie wiadomo, na jakiego matoła się trafi, czy to jego gorszy dzień czy nie, w końcu to też ludzie i pomyłki się zdarzają, czasami tragiczne w skutkach. Niestety lekarze należą do tej grupy społeczeństwa, że nigdy do swoich pomyłek się nie przyznają, jeden drugiego kryje. To ich taka zmowa milczenia. Gdyby mama wtedy nie skonsultowała tego u drugiego lekarza, skutki mogłyby być tragiczne. Po pierwsze męczyłaby się, bo półpasiec boli, trułaby się środkami przeciwbólowymi, psychicznie była zdruzgotana. Bo jak ma się czuć chory z wizją rychłej śmierci bez możliwości leczenia. Nabrałaby pewności, że jej metoda leczenia, pracy nad sobą jest nieskuteczna i być może zaniechała pracy nad sobą. Zdarzenia mogłyby się potoczyć lawinowo niczym samo sprawdzająca się przepowiednia. Dlatego nie wierzmy bezgranicznie jednemu lekarzowi –konsultujmy się u innych. Nie przyznawajmy się do wcześniejszych diagnoz niech ten drugi lekarz też pogłówkuje, co nam może być tylko po objawach i wynikach. Jedna pomyłka lekarza – może kosztować kogoś życie. Nie dajmy się – sprawdzajmy, konsultujmy się i to gdzie się da. Teraz opisując i wspominając tamtą wydarzenie wydaje mi się nawet zabawne. Tylko wtedy było, tragiczne, smutne i kosztowało nas wszystkich sporo nerwów. Dopiero jak mama wyleczyła się z półpaśca sama uwierzyła, że to ten drugi lekarz mówił prawdę a nie pierwszy. Niepewność zawsze gdzieś zostaję.

Życzę wszystkim chorym trafionych diagnoz i lekarzy z powołaniem na swojej drodzę do wyleczenia.

Córka Ireny – Aga

Rak ma związek ze spojrzeniem na życie

Kiedy przegrywają walkę z rakiem moi  bliscy, koleżanki  i znajomi zawsze  szukam odpowiedzi dlaczego?  Bez fałszywej skromności , w  takich  chwilach wydaje mi się, że ja na ich miejscu tą ich walkę bym wygrała  mimo, że byli  silni , mądrzy  i wspaniali.  Uważam, że między mną , a znajomymi  którzy tą walkę  przegrali różniło nas tylko jedno    –  NIE  WIDZIELI  ZWIĄZKU  MIĘDZY RAKIEM , A SWOIM SPOJRZENIEM  NA   ŻYCIE . Na pewno   mieliby dość siły i determinacji  gdyby uznali  taką  potrzebę radykalnej  zmiany  w swoim życiu. Radykalna zmiana  i spojrzenie na życie,   być może dla wielu może oznaczać  porażkę dotychczasowego udanego życia. Niepotrzebna obawa  przyznania przed sobą i innymi, że źle myśleli , a nawet dotychczas może i  źle  postępowali?  Woleli umrzeć , niż się  dowiedzieć sami dla siebie jakie przekonania kierowały ich życiem w swojej podświadomości. Według  mnie   chorzy  jak  twierdzą,  że mieli fajne szczęśliwe życie  oznacza , że boją się spojrzeć na swoje życie w prawdzie jakie faktycznie było. Podobnie  alkoholik nie przyznaje się, że musi pić, tylko twierdzi, że pije bo lubi pić , bo  boi się spojrzeć prawdzie w oczy.  Wiadomo , że dopóki tak twierdzi nie ma szansy  wyjścia z choroby alkoholowej.  Mnie  nikt nie przekonywał , że moim życiem kierowały w mojej podświadomości błędne absurdalne przekonania ,  bo na szczęście nikt nikogo do  niczego przekonać nie może i ja też tego nie mam zamiaru czynić.  Każdy musi swoją  prawdę odszukać sam . Próbuję tylko pokazać , że ja na swojej drodze do pokonania raka płuc  postępowałam zupełnie inaczej, jak Ci co tą walkę przegrali . Walka z rakiem miedzy mną, a tymi którzy ją przegrali naprawdę mocno się różniła – przez co naprawdę nie twierdzę, że była lepsza, czy gorsza  tylko znacząco inna,  ale jak widać skuteczna. Ja na początku  drogi do swojej prawdy  wykonywałam  ĆWICZENIA  oparte na książce Louise L. Hay  Możesz Uzdrowić Swoje Życie , oraz  stosowałam  terapie  Colina.C. Tippinga.  Jak  doświadczyłam na sobie, że to ma wpływ  na moje zdrowie i życie ,  moim celem stał się  rozwój osobisty człowieka i tą drogą  podążam doświadczając  cudownych przemian, nie zapominając, że najwyższą wartością  jest BÓG. Mimo ponoszonego trudu , mnie wydaje się to takie proste i oczywiste. Może dlatego  ciągle zadaję sobie pytanie dlaczego  inni wolą cierpieć , niż  doświadczyć  jak działa na zdrowie   inne spojrzenie na życie?     Irena

„Boski plan nie został ustalony raz na zawsze. W każdej chwili człowiek ma wybór. Radykalne Wybaczanie pomaga ludziom zmienić punkt widzenia i podejmować nowe decyzje oparte na własnych przemyśleniach”. – C.C.Tipping

 

 

 

Ostatnia rozmowa – pożegnanie

 Kartka z pamiętnika 14.09.2007r.

U pulmonologa  onkologa  na kolejnym kontrolnym  badaniu  wyniki  są pozytywne. Spotkałam znajomą z chemii , która  leczenie raka płuc zaczynała , a ja kończyłam. Obydwie mamy zdjęcie płuc  z pozytywnym wynikiem, dlatego miło się nam rozmawia. Szybko miła rozmowa przeradza  się w smutek po wiadomości, że moja następna koleżanka po ciężkiej walce nie żyje. Ta wiadomość poraziła mnie całkowicie.  Z tą koleżanką  Anią  łączyła mnie dziwna więź przyjaźni. Obydwie byłyśmy zupełnie inne.  Każda z nas wyznawała inną filozofię życia, mimo to lubiłyśmy z sobą rozmawiać szanując  odmienne  poglądy. W 2005 r. razem byłyśmy  na radioterapii przez  cztery miesiące , gdzie było sporo czasu na dyskusje i rozmowy. Wiadomość o jej śmierci poraziła mnie całkowicie. Porównywałyśmy swoje diagnozy , a później swoje wyniki , naprawdę były bardzo podobne, prawie identyczne , u niej też była duża remisja raka płuc ,  prawie całkowita , ale przerzut  poszedł na tarczycę, krtań i wątrobę i  już nic nie można było zrobić. Pamiętam jak zawsze bała się przerzutu na tarczycę. Dziwiłam się dlaczego boi się raka tarczycy, przed diagnozą miała tarczycę zdrową , nie tak jak  ja poważne schorzenie . Na  moje szczęście jej lęku nie przejęłam. Po tej smutnej wiadomości moje myśli samą mnie przeraziły. Chcąc zmienić swoje myśli najpierw zastanowiłam się,  co mnie w tej wiadomości przeraziło. Przecież śmierć nie jest przerażająca, tylko budzi lęk , że  jest bezpowrotna i nie wiadomo co jest po tamtej stronie. A może śmierć mnie przeraża, bo boję się rozliczenia swojego życia?  Wydawało mi się, że ja tą lekcję śmierci przerobiłam i jestem oswojona z tym tematem tabu. Oj! to rozliczenie napawa mnie lękiem . Już nie boję się tego co źle zrobiłam , ale tego, że nie odrobiłam lekcji życia i że już odrobić nie będę mogła. Życie jest tak proste , a przez to tak trudne . Wiele miałam do zrobienia, wiele do zobaczenia, wiele emocji do przeżycia, które odkładałam na późnej. Usprawiedliwiałam siebie , że nie teraz , ale później , że teraz nie jestem gotowa, że coś tam mi przeszkadza. Tak naprawdę bałam się zmian , blokował mnie lęk przed najmniejszym ryzykiem. To dziwne , że przyszło mi teraz do głowy, że nie bałam się ryzykować marnując cenny czas na usprawiedliwianie , na zamartwianie się. Przecież wystarczyło by tylko zacząć robić to co lubię . Proste  – pomyśleć  co lubię , dokonać wyboru i podjąć decyzję. Jest to tak proste, że aż nie możliwe w 100%  do zrealizowania.  Właściwie  zawsze   robiłam to co należało zrobić według ustalonych norm społecznych, rodzinnych. Było to mi tak wygodnie, bo nie musiałam dokonywać wyborów, podejmować decyzji. Dzięki temu można było za swoje życie obarczać innych, a siebie usprawiedliwić , to nie moja wina bo musiałam , bo wszyscy tak postępowali.  Ci inni, których obarczałam winą za swoje życie , skąd  mogli wiedzieć co ja lubię  i co sprawiało by mi przyjemność?  Ja im nawet nie raczyłam  o tym powiedzieć. Lęk powodował, że te pragnienia, radości ukrywałam, żeby czasem ktoś za mnie nie dokonał wyboru według mojego odczuwania radości, przyjemności?

Choroba nowotworowa spowodowała Tobie i mnie  Aniu , że podjęłyśmy  drastyczną  walkę  każda trochę na swój sposób . Ja w przeciwieństwie do Ciebie  dokonuję  w swoim życiu wiele zmian.  Zaczęłam za siebie dokonywać wyborów , podejmować decyzje według swoich upodobań , odczuć, przyjemności, wbrew opinii i krytyki innych nawet bliskich mi osób. Czy zawsze są  to trawne decyzje? – Nie , ale są to  moje doświadczenia i moje lekcje życia. Ty  moja koleżanko „niedoli” nie chciałaś  nic w swoim życiu zmieniać . Opowiadałaś  mi, jak miałaś  dobre , szczęśliwe życie i nie widzisz  potrzeby zmian. Brak wyboru to też Twój  wybór . Pamiętam , jak byłaś  dumna, że zarządzasz   w firmie 400 osobową załogą , podejmujesz  w pracy codziennie tyle  za innych i siebie  decyzji , że nie sposób policzyć. Kochana koleżanko nie oceniam Ciebie  czy to było dobre czy złe , tylko szukam odpowiedzi dlaczego tak wspaniała osoba musiała odejść?  Z uporem broniłaś swoich racji , twierdziłaś , że nie boisz  się podejmować  decyzji , dokonywać wyborów. Uważam, że nie  chciałaś wiedzieć  , że Twój upór to była walka, by nie podejmować nowych wyzwań związku z chorobą i inną sytuacją rodzinną z powodu tej  choroby. Nie zmieniłaś  swoich nawyków życiowych i  żywieniowych.  Twierdziłaś  , że wystarczy jak trochę więcej wypijesz  soku i zjesz  warzyw po uprzedniej konsultacji z lekarzem onkologiem. Z mojego doświadczenia wiem, że niekoniecznie byli dobrymi dietetykami, ale na tego rodzaju uwagi grzecznie odpowiadałaś  – każdy robi to co uważa za słuszne. Nie mogłam się z Tobą nie zgodzić, byłaś  racjonalistką, do wszystkiego podchodziłaś  racjonalnie , dawałaś wiarę tylko temu co było udowodnione naukowo i miałaś  do tego prawo. Nie chciałaś  dostrzec, że rak na tej  drodze życia jest znakiem zakazu i dalej iść już nie można. Innej drogi, blisko tej nie chciałaś  dostrzec , bo musiałabyś podjąć decyzję , dokonać wyboru wbrew  twym nawykom, przyzwyczajeniom , wbrew opinii swoich autorytetów  i bliskich. Przecież i tak w końcu Aniu  dokonałaś wyboru,  bo  życie za Ciebie  podjęło decyzję. Wiem , jak bardzo jeszcze pragnęłaś  iść  tą drogą za znakiem zakazu „rak”. Za tym znakiem  niestety dalszej drogi nie ma  i musiałaś  przejść na tą drugą stronę mimo tego, jak bardzo chciałaś  jeszcze żyć. Zegnaj koleżanko, po tamtej stronie może się kiedyś zobaczymy , byłaś wspaniałą osobą i chciałabym  się z Tobą spotkać . Wybacz , jeśli ciebie czymś niechcący uraziłam. Ja na razie uczę  się dokonywać wyborów , według zasady, że robię to co lubię, a nie to co muszę . Uczę się odróżniać nawyki, przyzwyczajenia od tego co naprawdę sprawia mi radość i przyjemność. Szkoda, że już nie mogę z Tobą  podyskutować na ulubione nasze tematy.  Żegnaj

 

Przyczyna raka płuc

/przemyślenia/

Na forum Onkologicznym ,   TV programach , radiowych,  pismach naukowych , Internecie i innych mediach wmawiają nam, że  chorzy na  raka płuc zachorowali , bo palili papierosy. Jestem niepaląca i wrogiem papierosów, ale  absolutnie się  z takimi opiniami  nie zgadzam . Jakie to byłoby proste , nie palić i po  problemie z  rakiem  płuc, ale to nie prawda.   Owszem palenie jest szkodliwe,  ale  nie w większym stopniu niż inne trujące substancje  unoszące się w naszym powietrzu , z kominów,  z różnych oprysków ,  konserwantach, w artykułach spożywczych . Sporo  szkodliwych substancji jest w materiałach budowlanych.   Z jakich szkodliwych materiałów mamy ubrania? Z jakich szkodliwych materiałów  są robione  meble?  Jak szkodliwe są  pokrycia dachowe eternitem /na wioskach jest jeszcze sporo /  W jakim stopniu stres  spowodowany  przez ; ZUS , Urzędy Administracji  Państwowej , bezrobocie , przyczyniło się do zachorowania raka ? Trochę w tych tematach się mówi, ale kładzie się nacisk , że  rak płuc to przede wszystkim z powodu palenia papierosów . Dlaczego wpędza się chorych w  świadome poczucie winy , że sami są  sobie winni,  że chorują?  Zganianie winy na chorych za raka płuc , że to niby sami są sobie winni śmierci z tego powodu,  jest to odwrócenie uwagi  od bardzo szkodliwych otaczających nas trujących substancji i stresów . W dużym stopniu przyczyną są stresy wywoływane przez  specjalizujące się w tym  Instytucje Państwowe  i Instytucje Kościelne  / np. w moim przypadku/ , ale o tym cicho, bo się wyda.  Lojalnie ostrzegam tych co  myślą,  że jak nie będą  palić papierosy to są bezpieczni od zachorowania na raka płuc , oby się nie zdziwili – nie palę skąd u mnie rak?  Pocieszę wszystkich i to z całą odpowiedzialnością , że aby zachorować na raka płuc to nie wystarczy tylko palic papierosy , trzeba spełnić bardzo wiele trudnych i ciężkich warunków przez wiele lat. Możemy czasem wyjątkowo otrzymać  komórki rakowe w spadku po przodkach. Niestety, przykre jest to , że te ciężkie warunki ,  z łatwością spełniamy – oczywiście , że nie świadomie ,bo nikt przy zdrowych zmysłach nie aplikuje sobie  cierpienia, ale nieświadomie to owszem chętnie i z pełnym zaangażowaniem . Owszem , uważam, że sami na siebie ściągamy choroby, ale na poziomie podświadomym i na to składa się wiele destruktywnych  czynników. Tak samo,  aby pozbyć się raka  należy spełnić wiele przeciwstawnych warunków  służących zdrowiu.

Oświadczam wszem i wobec, że mimo trudności łatwiej jest pokonać  raka płuc , niż w pocie czoła na niego prze z wiele  lat było  ciężko  zapracować. No chyba, że rak odziedziczony w spadku było łatwiej otrzymać , ale według mojej wiedzy trudniej go się pozbyć, niż tego wypracowanego w pocie czoła. Pocieszające  w tym wszystkim, że każda choroba  nie jest przypadkowa , tylko jest w jakimś celu , coś nam przekazuje i to bardzo ważnego  , tylko  czasem umieramy i nie dowiadujemy się dlaczego .

Irena

 

Mahatma Gandhi :

Twoje przekonania stają się twoimi myślami,

Twoje myśli stają się twoimi słowami,

Twoje słowa staja się twoimi czynami,

Twoje czyny stają się twoimi zwyczajami,

Twoje zwyczaje stają się twoimi wartościami,

A twoje wartości stają się twoim przeznaczeniem.

 

Poczucie winy z wybaczaniem

/terapia z podświadomością/

„Mądrzy  ludzie  wybaczają , ale nie zapominają. Starają  się docenić dar  zawarty w konkretnej sytuacji i zapamiętać płynącą z niej naukę” – C.Colin. Tipping

Niestety,  ja  robiłam  najczęściej zupełnie odwrotnie.  Jeśli  czyjąś urazę uczynioną  wobec mnie puściłam w niepamięć, to myślałam,  że tej osobie wybaczyłam.  Tym  błędem płaciłam  życiowymi problemami  i bardzo boleśnie odczuwało to moje ciało. Takim  sposobem ciężko przez 50 lat  tyrałam na swojego raka płuc i inne dolegliwości jak ; niedoczynność  tarczycy, dyskopatia kręgosłupa, brak woreczka żółciowego/usunięty/.  Jeśli bardzo starałam się wybaczyć, to tym głębiej chowałam w swojej podświadomości uczynione urazy, krzywdy. Najgorsze,  że brałam odpowiedzialność za innych z powodu czynionych mi krzywd,  uznając,  że to stawało się z MOJEJ WINY – było to bardzo niedorzeczne uczucie w mojej podświadomości.  Jeśli uważałam, że jest  wina to i karać musiałam siebie okrutnie, oczywiście nieświadomie. Były to różne skaleczenia,  oparzenia i inne wypadki. Dzięki terapii według książki „Radykalne Wybaczanie” zrozumiałam, że jakieś bzdurne poczucie winy nie pozwalało mi mieć szacunku do samej siebie. Odkryłam, ze w jakiś niezrozumiały sposób czułam się odpowiedzialna za Rodzinę  męża niedawno poznaną. Czułam się winna,  że nie mogę zaradzić  ich problemom finansowym, że nie mogę zaradzić  ich kłamstwom.  Do  ich problemów  alkoholowych podchodziłam ze zrozumieniem, że alkoholizm to choroba i muszę  im pomóc w potrzebie. Efektem tego było to, że przyjęli wobec mnie zgodnie z moim przekonaniem  postawę roszczeniową. Jak nie mogłam spełnić ich żądań , to zachowywali się wobec mnie grubiańsko i złośliwie.  Teraz już  wiem,  jak mogli mnie szanować,  skoro ja do siebie nie miałam szacunku. Nawet usłyszałam ,że mam raka za karę,  za ich nieudane  życie. Po wypełnieniu Arkuszy Radykalnego Wybaczania,  uświadomiłam sobie, że nie mogę ponosić w żaden sposób odpowiedzialności za ich problemy. Ja temu wszystkiemu w ich Rodzinie nie mogłam zaradzić, bo to było ich życie i każdy ponosi odpowiedzialność za swoje życie sam. Poczułam wielka ulgę, że ja nie tylko nic nie muszę, ale że nikt za nikogo doświadczeń życiowych nie może wziąć na siebie,  bo to jest niemożliwe. Mam prawo do szanowania siebie i tego samego oczekiwać od innych. Jeśli ktoś,  nawet bliski mężowi mnie nie szanuje,   to nie mogę nikogo zmusić  do  szacunku,  ale mam prawo od takich osób się odizolować dla dobra swego i innych. Zaskoczona byłam , że jak się od nich odsunęłam,  automatycznie  zaczęli  okazywali mi szacunek  przy  przypadkowym spotkaniu. Moje złe przekonanie spowodowało, że jak nigdy w życiu byłam tak znieważana , że straciłam sama do siebie godność. Nie do wiary, że tak długo nie rozumiałam, że nikt niczego nie ma prawa ode mnie  żądać,  może ktoś jedynie mnie o coś  poprosić, a ja tą  prośbę spełnię  czy  nie,   to i tak zachowam  swoją  godność i szacunek .

Po terapii z  ARW zyskałam  nowe przekonania  – MAM PRAWO ; ZASŁUŻYŁAM SOBIE NA SZACUNEK SAMA DO SIEBIE . Po uzyskaniu nowych  przekonań moje życie stało się  piękniejsze. Już nie muszę wysłuchiwać niczyich  zniewag . W takiej sytuacji mam prawo odwrócić się plecami, jeśli to nawet jest mojego męża kochana matka. Ja wszystko wybaczyłam, ale to nie znaczy, że będę narażać się z ich strony na następne przykrości. Już wiem, że mam prawo stronić od nich  unikając ich towarzystwa w swoim , czy ich domu, zachowując w ten sposób pewna dozę bezpieczeństwa.

Nie do uwierzenia, ale  te nowe przekonania zyskałam dzięki rakowi, bo bez niego nie weszłabym na tą  nową  ścieżkę  życia z innym spojrzeniem na siebie , swoich bliskich i otoczenie. Nie miałam aż tyle odwagi i determinacji, by pokonać lęk przed zmianą.  Dopiero spowodowała to śmiertelna choroba rak płuc , bo nie miałam już nic do stracenia. Umierając – zmiana i tak by się dokonała , a tak weszłam na inną ścieżkę życia z nowymi przekonaniami  i zaznałam trochę szczęścia.   Irena

„Każdy z nas jest odpowiedzialny za to co go w życiu spotyka” – Louise L. Hay