Diagnoza
Pamiętnego dnia 21.10.2004r , będąc w szpitalu Pani doktor prowadząca moje leczenie wezwała mnie do gabinetu Pani Ordynator. Wyciągnęłam błędny wniosek, że ten szpital nie może mnie dalej leczyć i chcą mi wyjaśnić jak mam przejść do innego specjalistycznego szpitala z powodu tarczycy lub alergii. Ten szpital specjalizuje się w płucach i oskrzelach, a ja w ogóle nie kaszlę, duszno jest mi z powodu alergii, bo spuchnięta jestem jak bania. Dwa dni wcześniej pobrano mi igłą materiał do badania prawie w tym samym miejscu co rok wcześniej na tarczycę, a punkcji płuc mi nie robiono, wobec czego oczekiwałam że to tarczyca jest przyczyną moich dolegliwości. Weszłam do gabinetu bez złych przeczuć, jeszcze wchodząc nabrałam pewności siebie pozbywając się wszelkich obaw. Nawet poważną minę Pani Ordynator odczytałam jako poważanie mnie, przez moment poczułam się nawet szanowana. Te myśli przerwał głos Pani doktor-ma pani nowotwór płuc, czy wyraża pani zgodę na chemię?.
Akceptacja to ważny krok
Dotarło do mnie, że mam nowotwór i że otrzymam chemię, poprosiłam, by mi powtórzono , bo cos źle usłyszałam, coś niedorzecznego . Znów usłyszałam, ma pani nowotwór płuc i jedyne leczenie go , to chemioterapia i dalej coś tam mówiła jaka chemia , ile , przez jaki okres tego już nie kojarzyłam. Chyba płakałam, trzęsłam się i prosiłam chociaż o 1-dną godzinę do przemyślenia nim podejmę decyzję. Otrzymałam zastrzyk uspakajający który sprawił mi ulgę i zaraz po 15 minutach znów weszłam z decyzja-wyrażam zgodę na chemioterapie. Dowiedziałam się, że nie mam wyboru i coś tam jeszcze mi mówiono, ale już nic do mnie nie docierało, nie chciałam już nic więcej słyszeć, jeśli szanse na życie to przedłużenie życia o 6-miesiecy, a bez chemii to będę żyła około 3-tygodni –tak czy siak umieram i to w krótkim czasie. Nigdy nie myślałam o śmierci , wiedziałam że to innych spotyka , nawet moich bliskich , ale ja tu i teraz umieram , co to jest ta śmierć?, co to znaczy , że mam raka , to niemożliwe, to mnie nie mogło spotkać! Zadałam sobie pytanie ? czy jest coś gorszego, straszniejszego od raka? , odpowiedz przyszła sama –tak – to mój okropny lęk przed śmiercią. Umieranie ,śmierć byłaby dla mnie zbawieniem przed okropnym rakiem uciekłabym w nieznane, gdyby nie ten towarzyszący mi paniczny strach co mnie spotka po tej drugiej stronie?. W międzyczasie znalazłam się w izolatce, w której była już jedna pani . Jakoś sobie przedstawiłyśmy się, obydwie odetchnęłyśmy z ulgą, że jest nas dwie z tym samym problemem i że nie leżymy w izolatce pojedynczej Pielęgniarka podłączyła mnie i sąsiadkę do kroplówki, wręczyła dzwonek i wyszła. Tak się zaczęła walka, jeszcze nie wiedziałam z czym, czy z kim walczę , wiedziałam tylko że jest to coś cholernie inteligentne , cwane , silne , skoro na całym świecie sztab różnych mądrych , silnych , bogatych ludzi, naukowców ,terapeutów przegrywa z nim walkę i na tym moja wiedza o raku się kończyła. Obydwie milczałyśmy wlepiając wzrok w kroplówkę w przerażającej ciszy, nic nie słyszałam .Po jakimś czasie postrzegam , ze nie ma nawet brzęczącej muchy, uciekły przed oparami chemii, a może też ze strachu przed rakiem? . Nawet Pani salowa w masce zachowywała się cicho jak mysz pod miotłą. Jestem tak sparaliżowana strachem śmierci, że nie czułam żadnego bólu fizycznego a do tej pory żadne środki przeciwbólowe mi nie pomagały. Po paru godzinach jak tylko Pani pielęgniarka odłączyła mi kroplówkę, od razu chciałam wstać, ale mi zabroniła kategorycznie, wskazując’’ tron’’- tak nazywano muszlę klozetową wmontowaną w krzesło postawione zaraz przy łóżku uprzedzając , że nie wolno nam wstawać z łóżek, a tym bardziej wychodzić do łazienki. Zaraz po wyjściu pielęgniarki, obydwie ,jak na komendę usiadłyśmy na łóżku próbując wstać ,a tu „ubs” osłabienie i zawroty głowy posłusznie ułożyły nas powrotem w łóżkach. Dotarło do nas jak silną truciznę wpompowano nam do żył i jak szybko zadziałała na nasz cały organizm, ciekawe czy rak tez to odczuł , miałam silną potrzebę porozmawiania z kimś kompetentnym w tym temacie, jeszcze się łudziłam że przy wizycie nocnej porozmawiam o tym z lekarzem dyżurnym. Na oczekiwanej wizycie lekarz się spieszył , po krótkim zdawkowym pytaniu co nas boli szybko wyszedł , nie słysząc naszych zadawanych pytań. Po tej wizycie już wiem, że muszę szukać informacji na dręczące mnie pytania poza szpitalem.
Przerażenie – rak to „demon”
Uświadamiam sobie, że walka z rakiem jest bardzo trudna, że on jest niezwyciężony. Nikogo nie znam kto przeżył z tą diagnozą. Zastanawiam się nad rakiem, dlaczego on chce mnie uśmiercić, przecież sam też zginie. Jest to inteligentna bestia, skoro sztab naukowców nie może na niego znaleźć sposobu. Przyszło mi namyśl, że skoro jest tak inteligentny, to być może jest demonem, który po mojej śmierci mną po tamtej stronie całkowicie zawładnie. Zaczęłam myśleć o raku jak o demonie. Jestem bardzo słaba, nie mogę w ręku utrzymać ani łyżki ani szklanki, o talerzu nie wspomnę. Zdarza się, kiedy z trudem chwytam szklankę i z ledwością ją podnoszę, a to coś mi szarpie ręką tak że szklanka czy talerz z wielkim hukiem rozbijają się o ścianę, podłogę gdzie popadnie. Nie mam nad tym kontroli. Strasznie to przerażające. Tłumaczę sobie , że to ten rak, ten demon przejmuje nad moim ciałem władzę. Czuję jak tracę siły i przegrywam, z demonem nie ma żartów. Boję się cokolwiek wsiąść do ręki. W domu czuję się bezpiecznie, bo za ścianą jest syn z córką. Czuję się dobrze tylko w swoim pokoju, z którego nie chcę wychodzić i nie wpuszczam nikogo. Boję się, że to coś we mnie moją ręką zrobi moim dzieciom, albo komuś krzywdę, wolę na wszelki wypadek nie wpuszczać nikogo do pokoju. Trudno to opisać jak bardzo jestem przerażona czując, że jestem sam na sam z demonem. Strach, strach, strach, lęk, lęk, lęk, leżę w swoim pokoju przerażona czymś co jest we mnie i zjada żywcem bez znieczulenia , przed czym nigdzie nie mam ucieczki. Nikt mi już nie może pomóc. Wyzwoleniem była by śmierć, ale panicznie boję się tej śmierci. Co mnie po tamtej stronie spotka? To coś jest we mnie inteligentne, cwane, owładnęło całym moim ciałem. Boję się, że po tamtej stronie ta bestia mnie nie opuści. Słyszę go w sobie jak się we mnie panoszy i ma się świetnie. Nabieram odwagi, by mu się przyjrzeć, boję się, ale i tak go słyszę, jest we mnie i mnie zwyczajnie pożera, i tak nic nie mam do stracenia on jest , czy ja go widzę, czuję, czy nie. Kiedyś ćwiczyłam wizualizację, próbuję to wykorzystać i przyjrzeć się „demonowi” w sobie. Moje wysiłki na marne, nic nie widzę, żałuję, że nie mam zdolności jasnowidzenia, a może to dobrze? Próbuję kolejny raz z lękiem zobaczyć go w sobie, wyraźnie czuję jak sapie, kurczy się i rozciąga, ale nic nie widzę. Może to moje jakieś „omamy” , ale wyraźnie słyszę jego sapanie i to nie są moje płuca, znam szmery i świsty swoich obolałych płuc , okropność nie do opisania, co teraz ze mną się stanie?. Irena
Jak trwoga to do BOGA
Nie jestem osobą głęboko wierzącą, nie pamiętam kiedy ostatnio byłam u spowiedzi, w kościele bywam rzadko, nawet nie od święta. Te myśli spowodowały jeszcze większy strach. Błądząc po ścianie spojrzałam na obraz Matki Boskiej Licheńskiej. Przypomniałam sobie, że przed chemią w bólu i cierpieniu prosiłam ją o ulgę i po krótkim czasie tą ulgę doznawałam. Uznawałam jednak, że to zbieg okoliczności. Ból rządzi się swoimi prawami przychodzi i odchodzi kiedy chce. Nie wierzę w żadne cuda. Stanęłam przed obrazem i zaczęłam się przyglądać Matce Boskiej Licheńskiej, dopiero zobaczyłam, że ma smutna twarz pełną troski. Do tej smutnej twarzy i do jej zmartwienia z pewnością ja też się przyczyniłam. Teraz jestem samotna, jak mnie porwą demony nikt po tamtej stronie się za mną nie stawi. Zaczęłam się gorliwie modlić, przepraszać Matkę Boską, prosić o wybaczenie, że zobaczyłam ją dopiero teraz w obliczu ogromnego strachu przed śmiercią i bólu. Przysporzyłam jej w swoim życiu tyle zmartwień i trosk i nigdy jej za to nie przeprosiłam. Nie chciałam by z mojego powodu była smutna i miała ze smutku ciemną twarz. Nieustannie prosiłam o wybaczenie. Tak naprawdę wierzyłam, że Matka Boska, Pan Jezus, Bóg istnieją. Przecież to wszystko co nas otacza to jest wielki cud. Całe życie jest wielkim cudem. Co naukowcy mogą stworzyć, nic w porównaniu z Bożym dziełem. Nieśmiało z pokorą zwróciłam się do Matki Boskiej Licheńskiej, nie tyle o uzdrowienie, co złagodzenie bólu wywołane tym strachem. Wiedziałam, że nie jestem godna prosić Matkę Boską Licheńską o pomoc. Przypomniałam sobie jak ten Obraz trafił do mnie do domu na ścianę.
Jak trafił do mnie Cudowny Obraz
Dwa lata przed diagnozą, będąc na wakacjach z rodziną brata, bratowa zaplanowała zwiedzenie Lichenia. Miejsce to zrobiło na mnie duże wrażenie ogromem bogactwa i przepychu. Po cichu szepnęłam bratu z ironią, że innych zachęcają do bycia skromnym, a sami olśniewają bogactwem. Brat mi odszepnął cicho – dzieci usłyszą. Kombinowałam z bratem przed bratową i jego dziećmi uniknąć mszy w kościele i cichcem umykaliśmy w czasie trwania mszy do pobliskiej kawiarni na kawę z koniakiem. Raz z bratem ze względu na dzieci i jego żonę poszliśmy na mszę, przy sposobności odkrywania tajemniczego obrazu. Jak obraz się osłonił, słysząc zachwyt innych zdziwiłam się – skąd ten zachwyt. Biskup celebrujący mszę rozdawał na pamiątkę, Obraz Matki Boskiej Licheńskiej akcentując, że obrazy są poświęcone, że by nie trzymać ich zakurzonych na półce tylko powiesić na ścianie. Kiedy przyjechałam do domu, przez szacunek, że jest poświęcony powiesiłam ten obraz na ścianie w sypialni, gdzie wisi do dnia dzisiejszego. Dzięki temu szacunkowi dzisiaj w tej ciężkiej chwili czuję coś przyjaznego blisko mnie, niepraktykującym w swej wierze ciężko umierać. Irena
„Very informative blog.Thanks Again.”
Some really prize posts on this web site, saved to fav.