Rodzina to „naczynia połączone”, jak dokonuje w swoim życiu zmianę jedna osoba, to nie ma siły, by nie dotknęła pozostałych osób i w tym tkwi siła Rodziny. Obecnie doświadczam jak niechcący zostałam z moimi kochanymi wnukami „ofiarą” pozytywnej rewolucji mojej córki.
Babcia z wnukami do szkoły i ze szkoły idzie edukować siebie i wnuków
Niesamowitą rewolucję ze swoim życiem dokonała moja kochana córka, a tym samym moje dotychczasowe życie przy sposobności zostało odwrócone do góry nogami. Nie miałam nawet kiedy i głowy by napisać nowy tekst na swoim blogu. Mam dużo pomysłów na zmianę bloga i sporo do zrobienia, a tymczasem z trudem ogarniam się w nowej życiowej sytuacji.
Wierzę, że do swojej pasji prowadzenia bloga niebawem wrócę z większym entuzjazmem i mam nadzieję, że z nowym lepszym spojrzeniem na otaczającą swoją rzeczywistość.
Córka dokonując w swoim życiu rewolucji, zmieniła tym samym moją rzeczywistość i swoich dzieci.
Podziwiam ją za odwagę że; – uwolniła się z toksycznego związku /ojcem moich wnuków/ ; zwolniła się po 12 latach z pracy; wypowiedziała jednocześnie najem mieszkania / zostawiając w nim meble i wyposażenie kuchni i mieszkania/; podjęła nową prace 250 km dalej; wynajęła nowe mieszkanie po kapitalnym remoncie, umeblowane i w pełni wyposażone nowym sprzętem; jest na drodze poznania nowego życiowego partnera/ ja tylko modlę się by w tym subtelnym temacie nie czyniła pospiechu/.
Póki co, to zostałam sama ze swoimi wnukami w swoim skromnym domku, bo takie dla dobra dzieci najlepsze było rozwiązanie. W tej sytuacji moje dobro zeszło na dalszy plan.
Nie zdawałam sobie sprawy jakie czekają mnie i wnuków nowe doświadczenia. Przecież już wielokrotnie opiekowałam się nimi wiele dni i tygodni w różnych okresach ich życia. Tylko do tej pory byłam babcią która wnuki rozpieszczała, a Rodzice wychowywali i nie interesowało mnie jak, bo miałam zaufanie do córki jako ich Matki. Zaufanie nadal zostało, tylko zmieniła się sytuacja.
Teraz okazało się, że muszę być nie tylko babcią ale i wychowawcą. Byłam nastawiona, że będę dzieci do szkoły zaprowadzać i przyprowadzać , pilnować by się odpowiednio ciepło ubierały, były wypoczęte, dobrze przygotowane do zajęć szkolnych i były odpowiednio zdrowo odżywiane. Niby wszystko proste, bo przecież według tych zasad wychowałam już swoje dzieci i wyrosły na zdrowych porządnych ludzi.
Już pierwszego dnia okazało się, że to nie jest takie proste jak się zdawało. To są dzieci 21 wieku jakieś „elektroniczne”, rosną i rozwijają się z elektroniką. Związku z tym już od pierwszych dni z dziećmi był problem z chodzeniem spać i rannym wstawaniem. W tym temacie nie działały żadne prośby i obiecanki. Nie było rady, ja babcia która zawsze ich rozpieszczała, musiałam zastosować zakazy, nakazy i to nie zawsze z uśmiechem. Pierwszy raz wnuki zobaczyły mnie inną niż do tej pory byłam, a ja poczułam jak moje rozpieszczanie wychodzi mi bokiem.
Po paru dniach zaczęła się niesamowita nerwówka, dzieci stanęły mi na opak. Szczególnie Filip na każdą moją prośbę, moje polecenie mówił i robił odwrotnie, wszystko robił na NIE!!!!!!! Nie wiedziałam co robić i jak się w tej nowej roli odnaleźć. Bałam się o dzieci, że wpadną w nerwicę, że zaczną chorować, a ja na wsi sama z nimi daleko od córki męża i Rodziny.
Powiem szczerze, że bałam się również, co będzie jak mnie dopadnie jakaś grypa, czy coś innego. Kto wówczas zaopiekuje się dziećmi? W ostateczności musiałaby córka zrezygnować z nowej pracy, ale z czego żyć i jak dzieci utrzymać na bezrobociu? Takie i inne lęki dopadały mnie, ale przede wszystkim należało pomyśleć jak dzieci dostosować do nowych warunków życia w nowym środowisku bez Rodziców i odmienionej babci z powodu odgrywanej nowej roli opiekunki i wychowawcy.
Przyznam się szczerze, o czym nawet córka nie wie, że przy kolejnym rannym budzeniu dzieci doszło do takiej nerwówki, że Filip krzyczał, a ja z bezsilności się rozpłakałam. Milenka chciała iść do szkoły, płakała, że może nie pójdzie, a Filipa wołami z łóżka nie można było wyciągnąć. W takiej sytuacji oznajmiłam, że do szkoły nie idą. Na te słowa Filip przestał krzyczeć, ale za to Milenka uniosła się wrzaskiem. W końcu jakoś obydwoje zebrali się i razem w zgodzie poszliśmy do szkoły jak by nigdy nic, nawet po drodze sobie razem radośnie podśpiewywali. Tylko ja szłam za nimi zniesmaczona z jakimś poczuciem winy.
Po przyjściu ze szkoły od razu zaczęłam z dziećmi rozmawiać o zaistniałym porannym zajściu. Zdziwiło mnie, że obydwoje o wspomnieniu o porannym zajściu wybuchnęli śmiechem. Zapytałam ich co było w tym śmiesznego? Filip odpowiedział mi, że fajna była zabawa jak babcia broniła dostępu do łóżka, a ja starałem się do niego dostać. Spytałam go czy nie zauważyli, że dla mnie to nie było wcale śmieszne. Obydwoje sami doszli do wniosku, że to poranne ich wstawanie to dla babci stres i należy z tym cos zrobić, ale co? Spytałam ich czy nie mogliby wcześniej zasypiać i za to rano wcześniej wstawać i jeszcze przed śniadaniem obejrzeć sobie bajki. Milenka dodała, że tak może być, bo rano lecą powtórki z wieczora. Obydwoje przytaknęli, ze tak zrobią i Filipek sam od siebie dodał, Babciu już rano przy naszym wstawaniu nie będziesz się stresować. Pomyślałam, że to jego obiecanki cacanki, a dla Babci radość. Niebawem przekonałam się, że w tej kwestii moje wnuki dotrzymały słowa. Po tej rozmowie do dnia dzisiejszego poranne wstawanie stało się miłe i przyjemne dla wszystkich.
Dziwne w tym wszystkim jest to, że przez lata całe Filipek miał problem z zaśnięciem, a od dnia kiedy mi obiecał natychmiast zasypia i nie ma problemów z zasypianiem do dnia dzisiejszego. Nawet nie denerwuje się, kiedy rano włącza TV dosłownie na minutkę, na sygnał śniadanie /przed pójściem do szkoły/ bez słowa sprzeciwu wyłącza i siada już ubrany do stołu.
Każdego dnia po przyjściu ze szkoły staram się z nimi rozmawiać, tłumaczyć im, że to tylko taka sytuacja przejściowa, ale dzieci jak to dzieci trochę posłuchają i uciekają w swoje zabawy i elektronikę i nie do końca wiem, czy moja rozmowa z nimi dała zamierzony efekt.
Cieszyłam się że wnuki mimo wszystko są radosne, wesołe, ale jako wychowawca byłam bezsilna w kwestii ich szkolnej edukacji. W tym temacie poległam może nie do końca na całej linii, bo raz mnie nawet Filipek pochwalił, że w klasie tylko ja dobrze zrozumiałam pytania w teście w zadanej pracy domowej.
Prawda jest taka, że w ogóle do książek i zeszytów nie chcieli zaglądać, rzucali plecaki i nie mogłam się doprosić ich zeszytów, co było w szkole zadane zawsze słyszałam odpowiedź, że nic. Na moje argumenty, że trzeba się uczyć Filip w takiej sytuacji odpowiadał mi, że on ma gry komputerowe edukacyjne i w ten sposób się uczy.
Wiedziałam, że w domu miał ograniczenia do sprzętu elektronicznego, a teraz w nowej sytuacji Filip chciał pozyskać nieograniczony dostęp do gier i bajek i kombinował jak mnie urobić.
Najbardziej z Filipem nie radziłam sobie z odrobieniem prac domowych, których było naprawdę dużo jak na II-gą klasę. Przychodził ze szkoły i absolutnie nic nie wiedział jak odrobić zadane domowe ćwiczenia. Tak naprawdę to te ćwiczenia to testy, ale nie do końca zwyczajne, bo treść pytań w tych testach jest zwyczajnie zaszyfrowana tylko dla wtajemniczonych, czyli nauczycieli. Filip tłumaczył mi że o to chodzi, że on nie wie o co chodzi w tych zadaniach. Niestety muszę dziecku przyznać, że ja też nie wiem o co chodzi, ciekawe czy autor tych testów by wiedział?
Zdziwiło mnie, że w poprzedniej szkole wiedział jak odrobić zadaną pracę domową i miał o wiele mniej zadawane. Zapytałam nauczycielkę, czy mu zadaje jakieś prace wyrównawcze, bo ma tak dużo zadawane, odpowiedziała mi krótko, że ma tyle samo co wszyscy. Więc ja z trudem próbowałam się w tych ćwiczeniach jego rozeznać i wytłumaczyć wnukowi o co chodzi, niestety najczęściej mi to nie wychodziło i w zeszycie szkolnych uwag otrzymywałam nagany.
Problem polega na tym, że ze szkoły przyprowadzam ich o 15,30 i na ich edukację i swoją mam naprawdę mało czasu. Szkoda, że nie przewiduje się dla opiekunów dzieci szkolnych jakichś szkoleń edukacyjnych, wówczas nauczyciele mieli by prawo wymagać, by prawidłowo interpretować treść pytań w zadawanych ćwiczeniach. Denerwowały mnie codzienne wpisy w zeszycie uwag, że słabo Filipa uczę i ma źle odrabiane domowe ćwiczenia. Raz się nawet wkurzyłam i chciałam zwrócić uwagę Pani, że po to dzieci chodzą do szkoły by się czegoś nauczyć, a przynajmniej poznać interpretację treści zadawanych zadań, bo z niektórych można by pisać doktorat tak można je różnie interpretować. Takich uwag zaniechałam na prośbę wnuka. Bał się, że jak ja będę miała pretensje do Pani nauczycielki, to Pani będzie miała pretensje do niego, więc tego stresu mu zaoszczędziłam.
W między czasie jak dzieci były w szkole, to jeździłam do pobliskiego miasteczka kserować po kolei wszystkie książki do II klasy, bo szkoła nie była wstanie tych wymaganych książek wnukowi sprowadzić. Mam też swoją edukację na Uniwersytecie Trzeciego Wieku, aby zupełnie nie zaniedbać wykładów miałam na szczęście fajną pomocną sąsiadkę i na trochę chętnie z nimi zostawała.
Mój czas wypełniony jest 24 godziny na dobę całkowicie podporządkowany dzieciom i na zaspokojenie swoich wyższych potrzeb nie mam już sił i czasu.
Najgorsze jest to, że przy wypisie dzieci z tej szkoły okazało się, że Filip uczęszczał do klasy starszej wiekowo, czyli chodził do klasy siedmiolatków. Faktycznie powinien być w klasie sześciolatków, którzy idą zupełnie innym programem.
Oczywiście według szkoły nic się nie stało, to tylko mały ich błąd organizacyjny, jak to się odbiło na uczniu i opiekunie to szkołę i nauczycieli nie interesuje. To tylko przez dwa miesiące robiło się z dziecka kretyna. Na moje tłumaczenie, że w poprzedniej szkole był najlepszym uczniem, odpowiadano mi, że to zmiany tak źle wpłynęły na Filipka. Nauczyciel i szkoła zawsze mają rację, jeśli nawet popełniają błędy. Co za czasy nastały, dobrem dziecka zasłaniają się jak tarczą, a tak naprawdę dobro dzieci poza Rodzicami i Babcią nikogo nie interesuje.
Nie wiem skąd to się wzięło, że dawniej dzieci wychowywać było o wiele trudniej. Przecież to nieprawda, bo było o wiele łatwiej. Wiadomo było jak dziecku pomóc w zadaniach domowych, nie było problemów z książkami, nie trzeba było dzieci do szkoły zaprowadzać i przyprowadzać, nie było problemów z wyżywieniem, nawet niejadki jedli co im się podało. Najważniejsze, że szkoła była od nauki dzieci, a nie sprawdzania opiekunów jak swoje pociechy edukują.
Jest nam chwilowo ciężko, ale czuję każdą komórką swojego ciała, że te rewolucyjne zmiany córki nam wszystkim były potrzebne jak spragnionemu woda. Mimo trudności tak naprawdę wszystkim nam zmiany wychodzą na zdrowie. Doświadczyłam z córką i wnukami czegoś cudownego, scaliła nas silniejsza więź MIŁOŚCI i wiara, że dla kochającej się Rodziny wszystko jest możliwe i nic nie jest straszne bo doświadczyliśmy, że razem damy radę i wszystko jest możliwe. Szkoda, że nauczyciele nie słyszały jak wnuki mówiły, że to fajnie poznawać nowe szkoły, nowych przyjaciół i cieszą się z nowego mieszkania, bo jest fajniejsze bo teraz mają „antresolę”. Fajnie było słyszeć jak obydwoje z sobą rozmawiają o byłej szkole i dawnych przyjaciołach z sentymentem ale bez żalu. Cieszą się, że niedługo ich odwiedzą i będą mieli co opowiadać jak jest w innej szkole. Milenka ze zdziwieniem dodała, Filip! jak byśmy nie chodzili do nowej szkoły, to byśmy nie wiedzieli, że w innej szkole jest inaczej. Filipek dodał, a ja bym nie wiedział, że jest taka fajna świetlica i miłe Panie, taka świetlica najfajniejsza na świecie.
Obydwie z córką zauważyłyśmy, że dzieci bardzo wydoroślały, jak by zmądrzały nic nie tracąc z dawnej radości życia. Ja mimo zmęczenia czuję się młodsza i zdrowsza, ostatnio czytałam, że dopóki robi się cokolwiek po raz pierwszy, to człowiek się jeszcze nie starzeje.
Na tym nie koniec naszych zmian i nowych ciekawych doświadczeń. Jutro córka zabiera dzieci do siebie do nowego mieszkania, a tym samym znów dzieci pójdą do nowej szkoły. Na początek pojadę z nimi, by dodać im otuchy w nowej szkole w obcej nieznanej nam miejscowości. Mam nadzieję, że to nowe miejsce okaże sie dla wszystkich miłe, przyjazne i szczęśliwe. Ja będę mogła ponownie zostać babcią która uwielbia rozpieszczać wnuki, wrócę do swoich ulubionych zajęć i zdrowych przyzwyczajeń, inaczej mówiąc będę mogła zająć się swoim życiem. Po takich doświadczeniach, czy moje życie będzie takie samo? A może takie samo tylko szczęśliwsze? Irena