Wiele osób jest chętnych do pomagania i pocieszania w cierpieniu, ale niewielu do dzielenia radości z osiągniętych sukcesów. To jak to jest? Czy przyjaciół poznaje się w biedzie?
Dlaczego jakaś osoba nie potrafi cieszyć się radością przyjaciela, ale chętnie pomaga i zawsze pociesza w cierpieniu?
Czy znacie takie osoby w swoim otoczeniu?
Czternaście lat temu miałam wybór albo wstąpić na nową ścieżkę życia, albo z godnością umrzeć. Automatycznie przyszło mi na myśl pytanie – dlaczego nie zmieniłam swojego życia wcześniej?
Odpowiedź przyszła prosta jak budowa cepa, to moje przywiązanie do smutku, bólu, cierpienia, trzymały mnie mocno niczym w zamkniętym więzieniu bez wyjścia. Mało tego, to nawet byłam ze swojego życia zadowolona. Teraz kiedy otworzyłam sobie bramę do wolnych emocji i systematycznie uwalniam się od uwięzionych uczuć, zobaczyłam, że silnie związana byłam z grupa osób o podobnych emocjach, aby nie powiedzieć, że bardziej niż do swoich toksycznych uczuć. Związku z tym, nie byłam samotna, miałam z kim dzielić smutki, ale gorzej było z radością.
Niestety do dzielenia radości z osiągniętych sukcesów jest niewielu, podobnie jak chętnych do pracy nad zarządzaniem swoimi emocjami i swoim życiem. Kiedy zapraszam do wolności emocjonalnej, to większość odpowiada, że sobie radzą i zaraz opowiadają, jak dzielnie znoszą swój ból i cierpienie. Są ferm etycznie zamknięci na najmniejszą zmianę na lepsze. Ja też taka byłam, u mnie nastąpiło przebudzenie dopiero w determinacji, jak zachorowałam na nieuleczalnego raka, przecież tak być nie musiało, dlatego opowiadam swoją historię, aby ktoś mógł zaoszczędzić traumatycznych przeżyć.
W świecie wolnym od wielu toksycznych uczuć jest nas tak bardzo mało. Jestem aktywna, wychodzę do ludzi, mam męża, dzieci, mimo tego czasem czuję się źle jak wokół mnie jest tyle bólu i cierpienia.
Kiedyś myślałam, że przyjaciół poznaje się w biedzie, moje życie zweryfikowało, że to nieprawda, bo o wiele trudniej podzielić się radością. Kiedy było mi źle, miałam wielu przyjaciół z którymi mogłam porozmawiać i było komu mnie pocieszyć.
Obecnie jak cieszę się z sukcesu pokonania problemu, to nie zawsze mam tą radość z kim dzielić.
Byłoby super, gdyby można było ukryć problemy tak, aby znikały z naszego życia, ale tak nie jest. Ukryte nadal rosną w siłę już bez żadnych przeszkód, dopóki nie ujrzą „światła dziennego”.
W takich chwilach przypominam sobie, co ja dawniej robiłam, jak nie radziłam sobie z problemami i smutkiem? Po prostu starałam się o nich nie myśleć tak długo, aż los zadecydował za mnie, najczęściej nie po mojej myśli. Z bólem fizycznym nie trzeba było sobie radzić, wystarczyło być obowiązkowym w przyjmowaniu leków i dzielnie cierpienie znosić i jeszcze bliscy podziwiali jak dzielnie znoszę ból.
Obecnie nie przyjmuję żadnych leków, a ból wykorzystuję do rozwiązywania smutków i problemów i moim marzeniem jest, aby wszyscy byli szczęśliwi, wolni od bólu i cierpienia. Niestety, mogę pomóc tylko tym, którzy sami chcą dokonać w sobie zmian.
Nikt nie lubi świadomie cierpieć, te blokady są w naszej podświadomości i trzymają nas schematy życiowe, które przyjęliśmy, najczęściej we wczesnym dzieciństwie.
Po swojej odmianie inaczej do swojego bólu podchodzę. Inni zadają pytanie, dlaczego? Lub są pogodzeni z bezsilnością, ja zadaję pytanie, jaką informację ten ból chce mi przekazać?
Kiedy ponownie widzę zdarzenie, to prawie zawsze okazuje się, że prawda tego zdarzenia jest inna niż ja kiedyś to sobie zaprogramowałam.
Tak np. było, jak wpadłam do kotła gotujących się obierków. Ojciec jak mnie wyciągnął, to byłam pewna przez 50 lat, że najpierw mnie zbił uderzając ręką w poparzone miejsca, denerwował się na mnie, położył nerwowo na łóżko i dopiero pobiegł zadzwonić po pogotowie. Po wejściu do podświadomości z poczuciem winy, ponownie zobaczyłam to samo zdarzenie w innym świetle. Prawda okazała się inna, Ojciec otrzepywał ze mnie ręką gorące obierki, przyklejone do mojej sukienki i ciała, a ja mylnie odebrałam jako dawanie mi klapsów. Denerwował się tym, że ja cierpię, a On jest bezsilny, ale nie na mnie, jak do tej pory myślałam.
W okowach uczuciowej niewoli, już bym nie mogła przebywać, bo to nie byłam ja, dopiero tutaj na wolności mogę być sobą.
Na szczęście wiele osób już taką samą wolnością się cieszy, tylko po większej części są to osoby młode, a moje pokolenie na zmiany jest bardzo odporne.
Mało jest nas przeżywających trzecią młodość o pomysłach na siebie, jak się ma 60+ z watem. Trudno jest przełamać stereotyp, że pozostało nam już tylko zajmować się wnukami i chodzić do kościoła. Co wcale nie znaczy, że mam coś przeciwko, mam na uwadze tylko to, że myśmy już swoje zrobili, wypracowali i mamy prawo w końcu pomyśleć o sobie i coraz częściej mówić nie, by żyć z myślą o sobie.
Wierzę, że niebawem coraz więcej osób po 60+ zacznie się wyzwalać z uwięzionych uczuć podobnie jak tysiące młodych.
Młodzi mają inne priorytety i inne pomysły na swoje życie i zupełnie inaczej korzystają ze swojej wolności, po wyjściu z krainy ofiar. Cieszy mnie to, że co raz więcej młodych uwalnia swoje uwięzione emocje, biorą swoje życie na swoją odpowiedzialność, by żyć tak jak sami chcą, a nie tak, aby komuś to się podobało.
Będąc wolna z uwięzionych wielu emocji, czuję się tak, jak bym żyła w innym ogromnym świecie, rozglądam się po nim, który wydaje mi się większy, jak by normalnie się poszerzył, może dlatego, że dałam sobie więcej wyborów?
Tylko smuci mnie to, że tych z trzecią młodością w moim świecie jest tak ciągle niewielu.
Wiele osób zbliżonych wiekiem do mnie myśli jeszcze stereotypowo, co ktoś od życia może jeszcze chcieć więcej jak swoje już przeżył i ma 60 + wat i jest po ciężkiej chorobie?
Co wy o tym myślicie?
Mimo ukończonych 70 lat ja idę nową wybraną ścieżką dla mnie nieznanym świecie, ale z wiarą, że życie pięknem jak zawsze, nieraz mnie zaskoczy, czego z całego serca tego wszystkim życzę.
Irena