Samotność z rakiem

Kartka z pamiętnika 11.10.2005r.

Nigdy jak dzisiaj doskwiera mi samotność,  moja potrzeba bycia z kimś urosła niebotycznie.

spacer po okolicy 030kwiaty 2016 014

Od zawsze odczuwałam potrzebę porozmawiania z kimś szczerze, bez zadawania sobie bólu i zawsze nie miałam do kogo. Teraz jak zwykle znów sama, jest po godz.22.00 i nie mam z kim porozmawiać, do kogo się przytulić.

Jeśli zakładając by ktoś z bliskich był, to czy chciałabym zakłócać jego spokój swoimi negatywnymi emocjami? Czy mogłabym bez poczucia winy wyrzucić do kogoś wszystko co w moim wnętrzu mocno siedzi i dręczy?

Słyszałam, że w krajach zachodnich funkcjonują psychoanalitycy, wobec których można wszystko z siebie wyrzucić. Gdybym miała taką możliwość na pewno bym z psychoanalityka skorzystała. Dobrze że mam ten zeszyt, który tą funkcję trochę zastępuje. W tym zeszycie pamiętniku, który nazwałam przyjaciółką, zwierzam się z wszystkiego co mnie dręczy i trapi w chwilach walki o życie.

Nigdy nie lubiłam pisać, swoje myśli przelać na papier jest dla mnie problemem. Nigdy nie lubiłam i nie lubię pisać listów. Mąż jak by się dowiedział, że codziennie zapisuję całe strony, to na pewno miałby pretensje. Muszę ukryć pamiętnik, aby nikt nigdy się o nim nie dowiedział. Obawiam się, że mąż mógłby pomyśleć, że nie pisuję listów bo mam coś do ukrycia.

Skąd On ma wiedzieć, że w pamiętniku nie muszę przejmować się nad treścią, formą i swoim słownictwem, bo moje pisanie nie ujrzy światła dziennego. Nikogo nie obrażę i nie krepują mnie moje uczucia przelewane na papier.

Najbardziej dręczy mnie samotność, jestem sama zupełnie sama. Do samotności powinnam się już przyzwyczaić, bo od kiedy wyszłam za mąż za pierwszego męża, samotność nie odstępowała mnie na krok. Drugi mąż na pewno by powiedział, przecież masz mnie.

Jak urodziłam synka, swoje pierwsze dziecko, to byłam prze szczęśliwa i myślałam, że już nigdy nie będę samotna. Owszem nie byłam sama dopóki dzieci potrzebowały mojej opieki. Teraz cięgle ich mam i nie jestem sama tylko samotna, a to jest różnica.

Mam kochanego męża, kochane wspaniałe dzieci, wspaniałą Mamę, kochaną Siostrę i kochanego brata. Oni wszyscy są daleko, mają swoje życie, swoje problemy i zmartwienia o których nie chcą mi mówić, ale ja i tak wyczuwam. Nie chcę wobec nich być gorsza i przez telefon mijają rozmowy z obu stron nieszczere, mówimy sobie, że wszystko w porządku chociaż tak naprawdę nie jest. Jedno jest pewne, że ja ich kocham i wiem, że Oni też mnie kochają.

Po diagnozie raka płuc, byłam zaskoczona jak bliscy, lekarze i pielęgniarki walczą z moim rakiem. Nikt nawet nie wymagał abym podejmowała trud walki. Wszystko mi podawali na tacy, ja tylko biernie przyjmowałam co mi podawano. Na moje życzenie podawano mi gazety, książki, soki i we wszystkich oczach widziałam troskę i zaangażowanie w walkę z moją chorobą.

Wyrok śmierci miał jedną dobrą stronę, dał mi poczucie, że na tym świecie nie jestem sama. Przed wyrokiem czułam się bardzo samotna i nikomu już niepotrzebna. Owszem starałam się pomagać jak mogłam, ale zdawałam sobie sprawę, że bez mojej pomocy wszyscy i tak daliby sobie radę.

Myślałam, że teraz od diagnozy z wyrokiem dopóki będę żyła, to będę więcej czasu spędzała z bliskimi. Przecież teraz już wiem, bo na łożu śmierci doświadczyłam, że najcenniejszy to ten czas, spędzony z dziećmi, Rodziną i oczywiście z mężem.

Takie jest życie, że aby spędzić miło z kimś chwile , muszą chcieć tego samego inni i mieć na to czas. Niestety czas to pieniądz i niektórzy muszą zarabiać na życie i zaspakajać swoje inne nie mniej ważne potrzeby, a może ważniejsze niż spędzenie czasu ze mną. Muszę się z tym pogodzić, nie mam wyjścia, jestem skazana na samotność.

Przypominają mi się słowa Pana profesora onkologa prowadzącego moje leczenie w szpitalu na Golęcinie. Teraz to w leczeniu to nie Pani problem, inni z bliskimi się tym zajmują. Pani problem zacznie się niedługo jak zakończy się procedura leczenia. Wszystkie możliwe leczenia już się kończą, a na całym świecie nie ma na ten typ raka skutecznego leku. Odpowiedziałam mu, że ja się nie poddam i wierzę w cud wyleczenia. Uśmiechnął się i pogratulował mi wspaniałej postawy, dodając, że obawia się, że mój entuzjazm może zniszczyć samotność. Dopiero teraz docierają do mnie jego słowa.

Podjęłam dzisiaj decyzję dnia 11.10.2005r, że akceptuję swoją samotność i muszę się z nią zaprzyjaźnić, tak jak zaprzyjaźniłam się już z rakiem. Muszę nauczyć się trudnej sztuki życia samej z sobą. Ten pamiętnik jest moim pomocnikiem na drodze do walki z samotnością.

Mimo to kończę ten dzień pytaniem, czy warto walczyć o życie w samotności i samotnie?

Dzisiaj właśnie doświadczyłam, że służba medyczna, łącznie z moją wspaniałą prowadząca Panią doktor nie będzie mi nawet kibicować na dalszej drodze do wyleczenia. Oni zakończyli swoją procedurę leczenia, zalecili mi czekanie na wznowę i na tym ich rola mojego leczenia się zakończyła.

Zdaję sobie sprawę, że moi bliscy postąpią podobnie, tylko bardziej taktownie i ze współczuciem.

Przecież już nie wierzy nikt w moje wyzdrowienie, wszystkich tylko interesuje jak będzie przebiegała moja wznowa raka i kiedy to nastąpi. Tylko moja córka kontroluje moje książki, czy czasem nie przysporzą szybszą wznowę.

Dobrze, że mogę chociaż w pamiętniku się wyżalić. Swoje niekorzystne badania ukryłam przed bliskimi, bo po co ich martwić? Przecież i tak nic poradzić nie mogą, a ja nie jestem pewna, czy przed nimi bym się nie rozkleiła. Nie chcę też aby przyjeżdżali mnie odwiedzić dlatego, ze coś złego znów się dzieje z moim zdrowiem i w każdej chwili może mnie nie być. Moim marzeniem jest spędzić trochę chwil z bliskimi, ale tak, że Oni też tego chcą, samoistnie, dobrowolnie bez wymuszania chorobą.

Jakie to ma znaczenie, kiedy wznowa ma nastąpić, jeśli oczekiwać na wznowę muszę w samotności? Może córka wierzy, że w każdej chwili może pojawić się lekarstwo na raka? Nie ważne co myśli, ale miło mi, że te książki przerabia razem ze mną, dzięki temu czuję jej obecność, nawet jeśli jej przy mnie nie ma. Tego jestem pewna, córka kibicuje mi w tej samotnej walce ze wznową raka. Czy na pewno tylko ze wznową? Przecież zostawili mnie z niewyleczonym do końca guzem i rozsianymi komórkami rakowymi!!!! Radioterapie miałam tylko na prawe płuca, a przecież przerzut szedł na cały organizm!

Po co to wszystko? Dzisiejsza wizyta u onkologa potwierdziła ich tezę, że na wznowę długo nie czekałam. Badanie lekarskie zupełnie inaczej przebiegło niż sobie zakładałam……..Ciąg dalszy nastąpi przy publikowaniu następnych kartek pamiętnika.

Irena

2 myśli nt. „Samotność z rakiem

  1. landlord cover

    Howdy very cool site!! Man .. Beautiful .. Amazing .. I will bookmark your web site and take the feeds additionally?KI’m glad to find numerous useful information right here within the post, we’d like develop extra techniques on this regard, thanks for sharing. . . . . .

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *