Zdjęcia z Japonii z 2014r.
Nie można mówić o raku, nie mówiąc o życiu, a tym bardziej o najważniejszej części naszego życia, czyli ostatnich chwil życia.
Ostatnie chwile mogą okazać się najważniejszą chwilą w naszym życiu. Niestety temat omijany, bo wydaje się tematem mrocznym i bardzo odległym, nawet dla chorych umierających.
Nikt nie wie, kiedy te chwile nastąpią, za wyjątkiem osób chorych na nieuleczalnego raka. Jeśli chorego nie okłamuje się w rokowaniach, to w przeciwieństwie do innych wie ile zostało mu życia.
W szpitalach lekarze i rodzina chorego niby dla jego dobra, często ukrywają przed chorym prawdę i wmawiają choremu do końca jego chwil, że musi walczyć i się nie poddawać.
Do mnie pewna pani chwaliła się, jak jej rodzina była dzielna przy zgonie bliskiego, który umierał, a oni mu wmawiali, że to tylko przejściowa dolegliwość i krzyczeli aby dzielnie walczył z rakiem do końca, zdając sobie sprawę, że są to jego ostatnie chwile. Wierzę, że dla nich było to okropne przeżycie, ale nie musiało być aż tak traumatyczne.
Rodzina oczekująca podziwu za okłamywanie umierającego, nie zdaje sobie sprawy, że pozbawia bliskiemu godnych przeżyć ostatnich najważniejszych chwil życia.
Umierający też ma prawo do jakości życia do ostatnich chwil i godnego umierania. Dlaczego ich się z tych praw tak często odziera!!!!!
To bardzo subtelny temat, kiedy i w jaki sposób choremu powiedzieć, że umiera i jego dni są już policzone. Jednak należy to subtelnie zrobić , dla dobra chorego i jego bliskich. Należy wsłuchiwać się w życzenia chorego, spełniać je w miarę możliwości i nie przeciwstawiać się jego woli.
Słyszałam, jak w takich sytuacjach często bez wiedzy chorego ściągają w odwiedziny najdalsi krewni, z którymi chory nie widział się od lat. Nie byłoby w tym nic złego, jeśli chory by sobie tych odwiedzin życzył.
Wiem z własnego doświadczenia, jak te ostanie chwile życia są ważne. Niczego bardziej nie pragnęłam, jak spokoju i wsparcia bliskich w moich przygotowaniach na rozstanie się z tym światem. Pamiętam jak wizualnie ze szczegółami przelatywało całe moje życie.
W tych ostatnich chwilach/czego byłam pewna/ pierwszy raz patrzyłam na całe swoje życie spoglądając z boku. Spostrzegłam, że moje życie nie było takie złe jak przez całe życie uważałam. Zobaczyłam siebie w bardziej pozytywnym świetle. Zdziwiłam się bardzo, że moje życie okazało się całkiem fajne.
Mówiąc szczerze, to było mi po tym spostrzeżeniu może bardziej żal rozstawać się z życiem, ale umierałam z poczuciem, że swojego życia nie zmarnowałam. Zdziwił mnie jedynie fakt, że bardziej żałowałam tego, czego nie zrobiłam, niż popełnionych błędów.
Właściwie swoje błędy i życiowe upadki w automatycznym podsumowywaniu życia odebrałam jako odwagę w podejmowaniu decyzji. Zrozumiałam, że w życiu nic nie ma pewnego. Niektóre przemyślane decyzje wydające się trafne, bez żadnego ryzyka, z perspektywy czasu okazały się dużym błędem.
Pomimo ogromnych krańcowo różnych przeżyć, pozostało ważne poczucie, że wielu bliskich udziela mi wsparcia.
Dzięki świadomości umierania, zawierzyłam swoje ostatnie chwile i przejście na drugą stronę Matce Boskiej Licheńskiej. Naprawdę nie modliłam się o uzdrowienie, tylko o pomoc, o przejście na drugą stronę i pomoc po drugiej stronie. Najbardziej żałowałam, że oddaliłam się od Boga i modliłam się, aby moją duszę nie porwały nieczyste „demony” w jakąś ciemną otchłań.
Po obejrzeniu życia z boku i modlitwach, czułam gdzieś głęboko w środku ulgę, a nawet wewnętrzną jakąś radość. Najważniejsze, że pomału stopniowo śmierć przestawała być mi czymś strasznym, pozostawał tylko niepokój wynikający z tajemnicy, co zastanę po tej drugiej stronie.
Wszystko odbywało się pomału, jak na zwolnionym filmie, jedynie uczucie uzdrowienia pojawiło się nagle, nieoczekiwanie i z zaskoczenia.
Moja wiara w uzdrowienie szybko została zachwiana, a nawet wręcz uległa w gruzach, ale tamtej pamiętnej nocy naprawdę uwierzyłam, że wyzdrowiałam i będę jeszcze trochę żyła. Powiadomiłam swoich bliskich, ale po ich reakcji poznałam, że mi nie uwierzyli.
Trudno się dziwić bliskim, onkolodzy do dnia dzisiejszego po 12-stu latach nie wierzą w moje uzdrowienie, tłumaczą to niebywale długą remisją.
Pomijać temat ostatnich chwil, to tak jak by zignorować najważniejszą część życia.
Jak by mnie okłamywano o stanie mojego zdrowia, to prawdopodobnie odeszłam bym nieświadomie w bólu i męczarniach i na pewno już dawno by mnie na tym świecie nie było.
To proste, nie leczyłabym się terapią naturalną, bo po co?
Wierząc w lekarzy, że mnie wyleczą, łatwiej było przyjmować zalecane leczenie, niż szukać innych jak mi się zdawało trudniejszych sposobów walki z chorobą. W takich sytuacjach trafne są słowa Bruce Liptona-„Ślepa wiara zabija”.
Kłamstwo zawsze jest destruktywne, tym bardziej w tak ważnych kwestiach jak rokowanie leczenia i świadomość o faktycznym stanie zdrowia.
Według mnie jest karygodne okłamywać chorego co do ostatnich chwil jego życia. Szkoda, że zbyt mało się mówi jak dla umierającego są ważne.
Ostatnie chwile wcale nie muszą być mroczne, jeśli będą wypełnione „MIŁOŚCIĄ”.
Irena