„Rozbierając swoją historię na części mamy okazję poznać prawdę o sobie i przypomnieć sobie , kim w istocie jesteśmy „ – C.Tipping
W szpitalu po wieczornej wizycie starałam się ochłonąć, tylko jak pozbierać myśli nieposkładane? Towarzyszący strach przed śmiercią nie pozwolił tych myśli złożyć w logiczną całość. W pewnym momencie samoistnie w głowie zaczęło mi się wyświetlać całe moje życie . Umysł mój z uporem maniaka wyświetlał mi okresy mojego dzieciństwa o których przed diagnozą nie pamiętałam. Całkowicie poddana tym myślą widziałam siebie jak byłam małą dziewczynką, początkowo było to nawet miłe . Umierając dano by mi jeszcze odrobinę przyjemności , gdyby nie były to wybrane same przykre sytuacje, przecież byłam wesołą dziewczynką , tylko nie mogłam sobie przypomnieć miłych zdarzeń. Trudno , jak się nie ma co się lubi , to się lubi co się ma , nie mam wyboru, nie stawiałam przepływającym myślą oporu . We wspomnieniach widziałam wyraźnie , że mając siedem lat moim autorytetem był ojciec. Lubiłam obserwować z boku jak z chłopami dyskutował , jak w trudnych życiowych sytuacjach chłopi głośno dyskutowali co zrobić ? jak ugryźć problem ? jak przepędzić biedę? Na wszystko mieli swoje wypróbowane sposoby , ale na „kostuchę” czyli śmierć zgodnie bez dyskusji twierdzili że nie da się jej przechytrzyć, tym postrzeżeniem zostałam potwierdzona że muszę umrzeć. Nieoczekiwanie zobaczyłam jak mając 9 lat w domu rodzinnym pewnego dnia wzdęło nam dwie krowy, jedna po drugiej. Mama moja płakała , lamentowała , mój młodszy brat szlochał , ja patrzyłam co się dzieje , sąsiadki współczuły , tylko ojciec z sąsiadami z zimną krwią głośno rozważał co zrobić? Szybko wysłał młodego sąsiada po chłopa weterynarza , który nie miał żadnej szkoły skończonej , ale znał się na zwierzętach lepiej niż nie jeden weterynarz po studiach. Sam w międzyczasie poszedł na pocztę zadzwonić do powiatu , by załatwić odebranie mięsa wołowego do rzeźni . Krowy były zdrowe , tylko najadły się czegoś , dostały wzdęcia przez co były nie do uratowania , ale szybka interwencja ojca spowodowała, że krowy poszły na mięso pierwszego gatunku , przestały cierpieć i zostały pokryte wszystkie straty finansowe . Mimo tego mama ciągle lamentowała , braciszek szlochał, a ojciec się cieszył, że dobrze wszystko zorganizował pozałatwiał. Gdyby ojciec lamentował jak mama , to krowy by dłużej cierpiały i w końcu padły i na mięso by nie zostały sprzedane .To prawda, że szkoda było zwierząt , ale lament i płacz zwierzętom nie pomógł , a straty spowodowały by w domu dużą biedę, a nawet w naszej sytuacji głód .Pod wpływem tych myśli, zaczęłam zastanawiać się jak sobie pomóc kierując się chłopskim rozumem zapamiętaną lekcją z domu rodzinnego. Podjęłam decyzję, że tak jak ojciec nie mam co użalać się nad tym co mnie spotkało, tylko pomyśleć co zrobić by sobie pomóc? W myślach zaczęłam tworzyć sobie plan działania; Po pierwsze – muszę dowiedzieć się co rak lubi, a co mu szkodzi, Po drugie – dowiedzieć się jak wspomóc swój układ odpornościowy. Po swoim planie spontanicznie wykonałam telefon do swojej siostry i córki z prośbą o listę co rak lubi , a czego się boi. Moi bliscy zareagowali natychmiast , jeszcze tego samego dnia późnym wieczorem miałam żądaną listę na wydruku z komputera, oraz przekazywane od nich informacje na żądany temat telefonicznie , były to nakazy, polecenia i zakazy . Dowiedziałam się że; żadnych soków z kartonu , dużo pić wody niegazowanej, jeść dużo warzyw , mięsa z drobiu najlepiej z gospodarstw ekologicznych , dużo ruchu ,bo każda choroba boi się ruchu, myśleć w sposób przyjemny , pozytywnie , niby takie oczywiste a jednak te potwierdzenia były mi potrzebne. Otrzymałam parę krótkich afirmacji L. Hay . Kochana siostra wpadła na pomysł i zaczęła skutecznie uczyć mnie tych afirmacji przez telefon, a raczej powtarzając po niej wymuszała na mnie mówienie pozytywnie wiedząc , że umieram i zapewniam że nie było to łatwe ani zabawne tak dla mnie jak i dla siostry. W ten sposób małym kroczkiem , z dużym wysiłkiem zaczęłam zmieniać swoje myśli, na razie tylko trochę, najważniejsze , że poczułam , że jest to możliwe , zgodnie z tym co L.Hay pisze w swoich książkach : ‘’TO SĄ TYLKO MYSLI, A MYŚLI MOŻNA ZMIENIĆ’’ Po skończonej telefonicznej pozytywnej afirmacji, podjęłam wysiłek , by zrobić parę kroków po sali . Zaczęłam spacerować opierając się o łóżko i ściany pokonując zawroty głowy, osłabienie. Przed snem pierwszą chemię po pierwszym dniu zakończyłam mówiąc do raka „ty raku masz pecha ,że jesteś u mnie „będę ciebie atakować z „lądu ,morza , powietrza i czym tylko się da aż do skutku bo co mi może już zaszkodzić? Czym ja już ryzykuję ? Jeszcze nie wiem czym i jak, ale będę walczyć . Chodziło mi o to że ja zanim umrę to raka wykończę, bym nie musiała w jego towarzystwie przechodzić na tą druga stronę. Zasypiając po ciężkim dniu byłam z siebie i ze swojego planu działania zadowolona, jak kiedyś mój ojciec.