Archiwa kategorii: Kartka z pamiętnika

Radioterapia – bez USG nas nie przyjmą?!

Fragment wpisu z zakładki: Rak oczami córki

Radioterapia- bez USG węzłów chłonnych nas nie przyjmą!? To jakaś kpina!

Tak po dość burzliwych przejściach doczekaliśmy się w końcu na radioterapie. Mamie bardzo na tym zależało, chciała nabrać pewności, że rak odszedł bezpowrotnie. Ja chciałam zakończyć leczenie konwencjonalne, by mieć pewność, że niczego nie pominęliśmy.

Pojechałyśmy na termin, długo wyczekiwany. Zważywszy, że to onkologia i niby czas ma tu ogromne znaczenie. Lekarz obejrzał wyniki i zażądał od nas USG węzłów chłonnych.  Specjalnie mu tego wyniku nie dałam. Przecież, nie dostaliśmy na to badanie skierowania, bo się Mamie nie należało. Owszem zrobiliśmy to badanie prywatnie, ale ten lekarz o tym nie wiedział. Chciałam by teraz zrobili, je na fundusz. Postanowiłam nie przyznawać się, że mamy zrobione to badanie prywatne. Ku mojemu zdziwieniu, lekarz się zdenerwował, że go nie mamy i zaczął na nas krzyczeć. Wykrzykiwał:, że bez tego mamy nie przyjmą, bo, na jakiej podstawie on ma się oprzeć porównując wyniki. Tłumaczenia, że nikt mamie nie dał na to badanie skierowania, nic nie pomogły, bez tego mamy na radioterapie nie przyjmie i już. To podstawa, by się odnieść do wyników leczenia. W końcu skapitulowałam, widząc, że to nie przelewki. Powiedziałam do lekarza, że mama ma prywatnie zrobione badanie, z normalnego gabinetu, ale niezrobione przez onkologa.  Lekarz wyszarpał mi je z ręki następnie je obejrzał, uspokoił się i powiedział, że się nada. Tym sposobem mamę przyjęli na wyczekaną radioterapie.

Znowu byłam w szoku. Bo jakbyśmy tego badania nie zrobili prywatnie, to teraz mama miałaby zamkniętą drogę na radioterapie? O co tu chodzi? Dlaczego jeden lekarz robi pod górkę drugiemu?  Biedny bogu ducha winny chory zbiera bencki za brak kompetencji lekarza, który się uparłby mu tego skierowania nie dać, bo i po co. Nabrałam przekonania, że trzeba do końca awanturować się i głośno upominać o swoje. Tylko, że jak człowiek zmaga się z chorobą i to śmiertelną to jak ma jeszcze wykrzesać siły by walczyć z systemem. Z głupotą lekarzy, czy ich niedowierzaniem, że ten konkretny pacjent ma jakieś szanse na wyleczenie. Co to lekarza obchodzi ilu jego pacjentów przeżyje czy umrze? Nie za to mu płacą, by ich wyleczył tylko by leczył. Smutne, ale prawdziwe.

Ten obowiązek spada na rodzinę chorego. Dlatego musimy być czujni, musimy wiedzieć, czego możemy żądać, znać swoje prawa i się o nie głośno upominać.  Inaczej zginiemy w ogonku czekając na swoją kolej. Odsyłani od okienka do okienka. Gorzka się wydaje powiedzenie: w naszym kraju trzeba mieć końskie zdrowie by zacząć chorować. Nasza tragiczna służba zdrowie to niekończące się kolejki, brak zrozumienia dla pacjenta, jego rodziny – wykończyłoby nawet zdrowego. Dlatego musimy, być mądrzejsi od systemu. Głośno krzyczeć upominać się o swoje, wpychać się bez kolejki, być upierdliwym i to bardzo. Tak by lekarz miał nas tak dosyć- by w końcu dał nam to, co chcemy. Niezależnie czy to jest skierowanie na badanie, czy recepta na jakiś lek.

Córka Ireny Aga

Czas na sanatoium! Jedziemy mimo, że nam nie wolno.

Fragment wpisu córki – Poradnik dla rodziny. Rak oczami córki.

Mama po zakończonych sześciu pełnych cyklach chemii – czuje się bardzo dobrze. Mimo sprzeciwu lekarzy postanowiłam, że mama pojedzie do sanatorium. Zaznaczam, że mama dostała skierowanie ze względu na zwyrodnienie i bóle kręgosłupa. Wniosek złożyła dwa lata wcześniej, nie wiedząc nawet, że będzie się leczyć onkologicznie. Inaczej w ogóle by tego skierowania nie dostała. Wyjazd na tą rehabilitację  nie ma nic wspólnego z rakiem, jej lekarz pulmonolog wyraźnie zabronił   jechać w jej stanie.  A jednak jedziemy! Czy to dobra decyzja? Tego nie wiem. Czy pacjentowi onkologicznemu nic od życia się nie należy? Według lekarzy mama jest takim beznadziejnym przypadkiem, że nawet skierowania na radioterapię nam nie dali chyba myślą, że nie dożyje. Postawili na niej krzyżyk, statystyki nie dają nam żadnych szans, nie ma nikogo, kto z rakiem drobno komórkowym z przerzutami do węzłów chłonnych przeżył dłużej niż pół roku. Czy lekarze są prorokami w tej dziedzinie – odpowiedź brzmi nie? Pójdziemy własną drogą, kierując się radością i miłością. Podczas medytacji dotarło do mnie, że tam gdzie jest miłość i radość nie ma miejsca na choroby. Przecież wyjazd do sanatorium,  to nowe doświadczenie związane z radością i wypoczynkiem. Nabrałam przekonania, że mama powinna pojechać. Przez dwa tygodnie mama wzmacniała się dietą, postanowiłam, że zawieziemy ją  samochodem, jakby się tam źle czuła,  to ją po prostu zabierzemy szybciej, przecież nigdzie nie jest napisane, że musi być tam przez cały turnus. Klamka zapadła – jedziemy.

Zawieźliśmy mamę do Duszniki Zdrój, nastroje pozytywne, postanowiliśmy nikomu w sanatorium nie mówić, że mama jest po chemii, bo ją jeszcze nie przyjmą. Mama ma perukę, jest łysa, trochę się tego krępuje. Chciała być sama zakwaterowana w pokoju. Niestety na miejscu  okazuje się to nie możliwe, będzie miała współlokatorkę. To spowodowało , że się mama wahała, jednak na próbę postanowiła zostać. Będziemy na telefonie – jakby się coś wydarzyło będzie się źle czuła, to zadzwoni przyjadę po nią.Tak z mieszanymi uczuciami, z nową koleżanką w pokoju zostawiłam mamę w sanatorium w Dusznikach Zdrój. Pożegnałam mamę i tak z sercem na ramieniu, z telefonem w pogotowiu, z świadomością, że w każdej chwili mogę po nią wracać – pojechałam do domu. Codziennie do niej dzwoniłam, tylko, co można się dowiedzieć przez telefon, że ok, że jej się podoba, że jest fajnie. Nie byłam pewna czy mówi prawdę, czy nie chce nas martwić, fatygować. Tak minął tydzień, czyli połowa turnusu. Jedziemy, ja z bratem, na weekend ją odwiedzić. Chcemy naocznie się przekonać jak się ona czuję. Co się tam dzieje? W końcu wchodzę do pokoju mamy w Dusznikach Zdrój a tam;

Mama niczym młody Bóg. Uśmiechnięta pełna energii, wigoru, na oko młodsza o jakieś dziesięć lat. W nowej bluzce. Pytam : Byłaś na zakupach, kopiłaś to? W ramach wyjaśnienia mama w czasie choroby, jeśli nie musiała, nie wychodziła z domu, unikała sklepów jak ognia, bardzo krępowała się swojego wyglądu, peruki.

Mama na to: Pewnie, a w czym niby mam na tańce chodzić?  

Zdziwiłam się: To ty chodzisz na tańce?       

Mama na to: No pewnie i mam nawet adoratora. Wyobraź sobie, że taki zakochany, że już nie miałam na niego siły. Chciałam by się odczepił, bo w końcu jestem mężatką, więc ściągnęłam przy nim perukę by mu pokazać, że jestem łysa, a on na to. Jesteś piękna kobietą takiej kobiecie jak ty nawet łysej też pięknie. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia i nadal za mną łazi.

Uśmialiśmy się z tej anegdoty do łez. Mama przestała się wstydzić tego, że ma perukę, zrozumiała, że z peruką czy bez i tak jest piękna i taką ją postrzegają inni. Nabrała pewności siebie. Z tego miejsca bardzo dziękuję temu Panu, że tak ładnie się zachował w stosunku do mamy. Przyczynił się do tego, że mama poczuła, że jest piękną, zyskała pewność siebie i zaczęła na nowo cieszyć się życiem. Przestała wstydzić się choroby tego raka i jego skutków. Zaczęła do tego podchodzić normalnie, jak do grypy. Zaczęła otwarcie mówić,  tak mam raka, jestem po chemii i czuję się dobrze. Czasem tą postawą szokowała nieznajomych. Właśnie taką ją chciałam widzieć uśmiechniętą, pewną siebie, wiedzącą, czego chce. Zrozumiałam, że to była dobra decyzja. Z czystym sumieniem zostawiliśmy ją do końca turnusu.

Minęło prawie 10 lat od momentu, gdy mama była w tym sanatorium w Dusznikach Zdrój. Teraz jest pacjentem onkologicznym, a takim się sanatorium nie należy. Choć nie wiem, dlaczego? Nie potrafię tego zrozumieć.  Ni jak nie wiem jak to obejść. Z chęcią mama pojechałaby znowu do sanatorium. Drogę ma zamkniętą, bo Rakowcom wypoczynek się nie należy, mają siedzieć w domu i czekać na kostuchę, a nie narażać naszą biedną służbę zdrowia na koszty. Nieważne ile lat jest po leczeniu i jak się dobrze czuje, ważne, co zapisane w karcie a tam jak byk: pacjent onkologiczny – odpowiedź nie należy się. Piętno diagnozy snuje się za człowiekiem jak smród po gaciach.

cdn

Córka Ireny – Aga

Nie chcą mamy leczyć – wiem co zrobić

Fragment wpisu córki z zakładki: poradnik dla rodziny – rak oczami córki

Chemia VI  (9 luty 2005 rok )

Dotrwaliśmy do ostatniej chemii. To ważny etap dla mamy , dla mnie,  dla całej naszej rodziny. Nastroje pozytywne. Tak jakby to oznaczało, że mama będzie zdrowa, że to koniec leczenia. Cieszymy się jak dzieci. Mama jest pełna radości i euforii. Aż miło na nią popatrzeć,  dostała jakieś dziwnej energii do działania, do życia. Mam nadzieję, że to jej nie minie. Pełna nadziei i optymizmu idę do Pani doktor na rozmowę, mama ma już wypis. Brakuje mi w wypisie paru badań i skierowań. Nie chcę się mądrzyć przed Panią doktor, zresztą dawno z nią nie rozmawiałam, ale jak ma się chorego w rodzinie, to się o chorobie wie wszystko, o sposobach leczenia i o badaniach jakie można zrobić. Wiedziałam, że mama powinna mieć przed wyjściem zrobione USG węzłów chłonnych, chciałam by jej zrobili dodatkowo markery nowotworowe z krwi i dali nam skierowanie na tomograf płuc i oczywiście na radioterapie,  by kontynuować leczenie. USG węzłów chłonnych jest niezbędne ,  by potem w trakcie leczenia mieć do czego porównywać wyniki badań. Markery nowotworowe mówią nam,  czy doszło do przerzutów. Tomograf daje obraz leczenia i czeka się na niego 6 miesięcy. Radioterapia jest kontynuacją leczenia. Brakowało mi tego wszystkiego w wypisie mamy. Na pewno niedopatrzenie, tacy zabiegani są nasi lekarze. Moja rozmowa z Panią doktor wyglądała następująco:

Ja: Dzień dobry Pani doktor. Ja w sprawie mamy, brakuje mi w wypisie skierowania na USG węzłów chłonnych i na radioterapie?

Pani doktor: Proszę Pani, w sprawie Pani mamy to skończyliśmy leczenie, z jej typem raka niestety nie można już nic więcej zrobić, być może zostało jej najwyżej pół roku życia. Proszę cennie wykorzystać ten czas.

Ja: Przecież mama się czuje dobrze, wyniki też ma w porządku.

Pani doktor : To remisja, właśnie to chcieliśmy uzyskać podając chemie, to chwilowa poprawa. Guz zmalał,  ale dalej tam jest, ten typ raka jest nieoperowalny.  Niestety nic więcej nie możemy dla Pani mamy zrobić.

Ja: A skierowanie na USG węzłów chłonnych, markery nowotworowe we krwi?

Pani doktor: Te badania dadzą tylko obraz jak się Mama czuję teraz, a jak jest dobrze,  to ok, ale jak wyjdą złe,  to i tak nic więcej nie możemy zrobić. Skończyły nam się możliwości leczenia, dlatego nie widzę sensu w wykonywaniu tych badań. To by były stracone pieniądze. Proszę się z  mamą umówić na wizytę do pulmonologa -onkologa i on jeśli uzna,  że jest to  konieczne,  to da skierowanie na radioterapie. Rokowania się nie zmieniły, dla Pani mamy mimo chęci,  naprawdę już nie możemy nic zrobić.

Ja: No tak,  ale jest jeszcze medycyna niekonwencjonalna,  chyba mamy prawo wiedzieć w jakim stanie jest mama?

Pani doktor: No wie Pani, tu się o hokus pokus nie rozmawia,  to poważna klinika.

I wyszła z własnego gabinetu, zostawiając mnie samą.

Wkurzyłam się, skierowań nie dostałam. Mamie się nic nie należy, bo to 6  stopień na 6 możliwych i beznadziejnych przypadków nie leczą,  bo im szkoda pieniędzy. Byłam wściekła na tą lekarkę, na szpital, na system, chciało mi się płakać. Chciałam mamę od razu umówić na wizytę do tego onkologa pulmonologa, może inny lekarz da nam te skierowania pomyślałam, zeszłam do przychodni by się umówić, a tam kolejny szok. Wizyta jest możliwa najwcześniej za dwa miesiące, mówię,  że to pilne,  że poważna sprawa. A co Pani myśli,  tu wszyscy się leczą onkologicznie, to może mam kogoś wyrzucić z kolejki,  by Panią wcisnąć , może mi Pani powie którego chorego mam wyrzucić? Paranoja jakaś, umówiłam mamę na najbliższy termin, zbita z tropu, zła jak nie wiem co, idę po mamę na oddział.  Z tej wściekłości nawet nie miałam siły płakać, z wcześniejszego optymizmu nie został nawet ślad.

Wchodzę i widzę jak uszczęśliwiona mama lata od pielęgniarki do lekarki i wszystkim dziękuje, że dzięki nim się tak wspaniale czuje i że jej tyle pomogli i że są tacy wspaniali. Wszystkim daje prezenty, słodycze, bombonierki, koniak. Nawet tej Pani doktor,  która nie raczyła dać nam skierowań co nam się należą, bo szkoda jej było na taki beznadziejny przypadek pieniędzy. Teraz to się wkurzyłam nawet na mamę, ale nie chciałam jej psuć nastroju. Więc tylko zacisnęłam zęby i czekałam,  aż się ten cyrk  skończy. Podziękowań jakby nie było końca, miałam wrażenie,  że nigdy nie wyjdziemy z tego oddziału. Ale w końcu się udało.

Zabrałam mamę najpierw do Medyka – do prywatnej kliniki by prywatnie,  na żądanie zrobili mamie USG węzłów chłonnych. Kosztowało to nas 50 zł, lekarz się trochę dopytywał czego ma szukać, w końcu mu powiedzieliśmy,  że mama jest po chemii i chcemy mieć obraz sytuacji, na przyszłość,  gdyby się coś zaczęło dziać,  by mieć do czego porównać. Lekarz był zdziwiony , że mamie nie wykonali tego badania w szpitalu, przecież sprzęt mają na miejscu. Odwieźliśmy mamę do domu, w końcu miała tylko 2 tygodnie,  by się przygotować do sanatorium. Skoro jest takim beznadziejnym przypadkiem, skończyły im się możliwości leczenia,  to niech chociaż jedzie do tego sanatorium.

Co miałam robić? Wróciłam do domu,  wzięłam do ręki radykalne wybaczanie i zaczęłam wypełniać arkusz. Emocje aż się we mnie gotowały. Każdy z nas ma prawo do emocji: żalu, gniewu, wściekłości. Wyrzucałam te emocje z siebie trzepiąc poduszkę kijem od szczotki, każdy niech się do myśli kogo sobie w niej wyobrażałam. Zmęczyłam się, ale o wybaczeniu nie było mowy, winiłam cały świat za sytuacje w jakiej się znalazłam. Żal i poczucie winy mnie przepełniał. Utknęłam w martwym punkcie, w takiej sytuacji zawsze sięgam po kod uzdrawiania.

Po wstępnej modlitwie, powiedzeniu w czym jest problem, trzeba wykonywać pozycje rękami wokół głowy i myśleć o czymś miłym. Niby banalne, ale naprawdę działa, ja zawsze sobie wyobrażam,  że stoję na wzgórzu z widokiem na morze, na wschód słońca i stoi zemną Pan Jezus. Jemu mogę powierzyć wszystko,  co leży mi na sercu, o dziwo odpowiada mi na pytania.

Moja medytacja:

Ja: Panie Jezu, jestem wściekła, zła na tę Lekarkę. Czemu nie chce mi pomóc w leczeniu mamy? Przecież NFZ  by nie zbankrutował jakby dała mi te skierowania. Robiłam radykalne, ale jakoś nie mogę jej wybaczyć. Dlaczego jest taka nie czuła i nie chce nam pomóc? Do tego jestem zła na mamę, że tak wylewnie wszystkim dziękowała, nawet tej lekarce  za co? , że nie chce mamy już leczyć?. Co mam dalej robić? Wskaż mi drogę, to wszystko mnie przerasta, czy to znaczy,  że mamy czas się skończył, co mam robić? Jestem taka bezsilna, beznadziejna,  nic nie potrafię  załatwić, nawet mamy skierowania na badania, co jest ze mną nie w porządku?

Pan Jezus: Czy myślisz,  że ta Lekarka jest Bogiem?

Ja: Ależ nie,   to tylko lekarz.

Pan Jezus: Czy myślisz, że ta Lekarka jest prorokiem?

Ja: Ależ nie,  to tylko Lekarka.

Pan Jezus: To czemu uważasz, że wszystko co ona powie jest prorocze i uzależniasz wyzdrowienie mamy od tego,  czy ona zechce ją leczyć. Mówisz,  że nie potrafisz jej wybaczyć, tylko co chcesz jej wybaczać to, że ona nie wie jak pomóc twojej mamie?  Ile osób wyleczyła z takim rozpoznaniem jak twojej mamy. Wydaje mi się,  że żadnej. Od takiej osoby uzależniasz życie swojej mamy, ona powiedziała ci prawdę –  skończyły się jej możliwości leczenia twojej mamy, jej światopogląd dalej nie sięga. To jak ma jej pomóc?.  Dlaczego uważasz ją za Boga i Proroka?.  Pomogła wam do momentu do jakiego potrafiła. Dalej już nie potrafi was poprowadzić, to dlaczego się upierasz,  by to ona was prowadziła?. Powiedziała ci prawdę. Czy ślepiec może poprowadzić ślepego?.  Co chcesz jej wybaczać, że po za tą granicą już nic nie widzi,  dla niej skończyła się droga. Jeśli ona tej drogi nie widzi, czy to oznacza,  że jej nie ma?. Jest , tylko kto inny powinien cię poprowadzić. Mama słusznie jej dziękowała, bo miała za co, do tego etapu pomagała jej przejść, to była jej rola. Wykonała ją prawidłowo. Jeśli ktoś nam pomógł na jakimś etapie naszej  drogi,  należy mu się wdzięczność, nawet jak już nie chce nam pomagać. To nie jest kwestia złej woli, tylko niewiedzy jak ma dalej pomóc. Wykonała już swoją pracę i może odejść. Ty też powinnaś czuć wdzięczność dla niej za to,  co zrobiła dla was. Dzięki niej macie rozpoznanie, wiecie jaką drogą iść, naprawdę masz jej za co dziękować.

Ja : Ale to przecież nie koniec naszej drogi.

Pan Jezus: Waszej drogi nie, ale dalej musicie iść już bez niej, to w porządku. Dlaczego zdrowie mamy uzależniasz od tej lekarki, te dwie rzeczy nie mają ze sobą nic wspólnego. Podziękuj  jej za pracę i idź swoją drogą. Musisz znaleźć nowego przewodnika, jeśli się boisz stawiać sama kroki. Nie martw się,  ja cię poprowadzę. Pamiętaj,  że zdrowie nas samych zależy tylko od nas, od tego co mamy w sercu. Każdy z nas może się sam uleczyć , tylko musi tego chcieć, musi być ze sobą szczery. Twoja mam jest na dobrej drodze idzie w stronę światła, ja to widzę. Wątpisz nie słusznie,  idziesz słuszną drogą. Nie zapominaj o wdzięczności, to teraz twoje zadanie. Podziękuj wszystkim za pomoc i wsparcie  okazane do tej pory. Pozwól odejść tym,  którzy już nie potrafią,  lub nie chcą ci pomagać. Blokujesz przepływ energii gdy to robisz. Pamiętaj!  tam gdzie jest wdzięczność jest i miłość, tam gdzie jest miłość,  nie ma miejsca na choroby. Kieruj się wdzięcznością i miłością. Jesteś doskonała, ja to widzę, czasem błądzisz jak każdy, ale potrafisz odnaleźć drogę do światła. Pamiętaj,  ja jestem światłem i miłością, Kocham cię, jesteś wspaniała. Rozbudź w sobie wdzięczność do osób które ci już pomogły, a będziesz wiedziała co dalej robić. Ja zawsze będę przy tobie. Bardzo Cię Kocham.

Ja: Ja też Cię Kocham i już rozumiem . Dziękuję, dziękuję, dziękuję za wsparcie jakiego mi udzielasz.

Poczułam wszechogarniającą miłość i wdzięczność do świata, do ludzi, do lekarki. Tyle do tej pory nam pomogła. Zrozumiałam,  że dzięki niej mama zaczęła to leczenie. Dzięki niej mamy rozpoznanie i wiemy co robić dale. To nie jej wina, że nie chce mamy już prowadzić.  Po prostu według jej wiedzy skończyły jej się możliwości leczenia. Nabrałam przekonania,  że jestem na dobrej drodze, że gdy przyjdzie na to czas będę wiedziała co robić. Zaczęłam powtarzać w myślach dziękuję, dziękuję, dziękuje wymieniając po kolei wszystkie osoby które nam do tej pory pomogły. Po złości, nie było już śladu, pozostało tylko uczucie miłości i wdzięczności.

Zaczęłam sama się do siebie uśmiechać, już wiedziałam co zrobić. Cdn.…

Życzę wszystkim takich pozytywnych przeżyć podczas medytacji.

Córka Ireny -Aga

 

PLACEBO – CHEMIA V

Cuda zdarzają się codziennie…i inne afirmację L.H. wypowiadałam bez przerwy, nie ustawałam w modlitwie , medytowałam , soki, stosowna dieta , dość przekonywujących parę terapii nie uspokoiło mnie przed piątą chemią. Nie zastanawiałam się jak się czuję, czy lepiej , czy gorzej, ważne dla mnie było oczekiwanie na wyniki zdjęcia płuc  i badanie krwi, które standardowo wykonuje się przed każdą chemią. Miałam ambicje, by utrzymać swoją kondycję zdrowotną nadającą się do następnego leczenia,  zgodnie z terminami i przewidywaną procedurą leczenia szpitalnego. Moja Pani doktor uspakajała mnie, że jeśli wyniki badań nie zezwolą na leczenie zgodnie z zaplanowanym terminem, to leczenie będzie kontynuowane w późniejszym terminie, ale będzie. Przyznaję , to wyjaśnienie lekarza dawało mi poczucie jakiegoś bezpieczeństwa, ale i tak oczekiwałam pełna niepokoju. Po wykonaniu badań, o wynikach nikt ze mną nie dyskutował , tylko powiadomiono mnie o zakwalifikowaniu się na piąty cykl chemii. Szłam na tą piątą chemię uradowana jak  „głupek” , dumna o zakwalifikowaniu się do wpuszczenia sobie do żył następnej potężnej dawki trucizny . Wiedziałam jak mocną otrzymuję truciznę, bo wcześniej przy podłączeniu kroplówki spadła kropla i wypaliła w podłodze dziurę. Patrzyłam wówczas  raz na wypaloną dziurę  i raz na kroplówkę zastanawiając się jak  mój organizm to wytrzyma. Wytłumaczono nam, że to coś za coś , czyli za przedłużenie życia niska jakość , co było robić,  nie  było  wyboru. Mimo tego, zawziętość do  walki z rakiem  mi  się zwiększyła i to jednocześnie z lądu,  morza, powietrza i  czym  tylko będzie można. Tym razem kroplówkę podłączono bez problemów i jak zwykle zaczęłam medytować . Spokojne medytowanie zostało przerwane przyjęciem na sąsiednie łóżko nowej pacjentki. Przedstawiła mi się, i opowiedziała o swojej diagnozie, jak przypadkowo wykryto u niej małego guzka na płucu. Była przestraszona, ale i zadowolona z wczesnego wykrycia. Miała powody, bo jej rak nie miał zacieków, nie zdążył wyniszczyć organizmu, więc i szanse na przedłużenie życia miała spore.  Dostała chemię stosownie do diagnozy  mniej inwazyjną.  Po tym zamieszaniu spokojnie dalej medytowałam,  kierując myślami chemię na komórki rakowe oszczędzając  swoje zdrowe. Robiłam to w formie trochę zabawy,  jak małe dziecko dla zabicia czasu. Było to najlepsze co mogłam dla siebie zrobić,  jako człowiek bez przyszłości i smutnej obecności , aby nie powiedzieć dramatycznej, toczyłam walkę  o życie albo ja, albo rak nie przetrzyma trucizny, w tym momencie tylko to się liczyło.

Po odłączeniu kroplówki , jak by nigdy nic szybko się podniosłam i  podeszłam do umywalki z lustrem i mimo zakazu na korytarz, do toalety. Wróciłam do sali, by się cieplej ubrać i spojrzałam na sąsiadkę, która patrzy na mnie jak oniemiała. Mówi do mnie – wiesz co ? nie chcę nic mówić,  ale muszę powiedzieć, to jednak prawda, że NFZ  nie przelał pieniędzy i szpital zamiast chemii, podaje chorym „placebo”. Przecież to niemożliwe , jesteś po ciężkiej chemii, a chodzisz jak by ci podali witaminy wzmacniające organizm . A Ty jak się czujesz?  zapytałam  – mnie się kręci w głowie ze stresu, poza tym trudno po mnie wyczuć, dostałam małą dawkę. Wyszłam oszołomiona wiadomością na korytarz na zwiady, spytałam kogoś napotkanego, czy coś wiadomo o podawaniu placebo?  Trochę wydawało mi się , że jest zaskoczony, jednak szybkie potwierdzenie  potwierdziło mnie w  tym przekonaniu.  Sprawiał wrażenie Pana na poziomie , przyszedł odwiedzić chorego . Przeszłam z nim po salach zaobserwować  chorych po kroplówkach z chemią, niestety byli w złym stanie, wymiotowali. Pan podsumował krótko,  na  chorych, słabych psychicznie  zadziałało  placebo.  Na mnie ta odpowiedź  zadziałała jak  sugestia. Przy wieczornej wizycie lekarz podał wyjaśnienie, że wręcz przeciwnie, chemia została podana  bardziej skuteczna, innej firmy, dlatego inne są opakowania. Po tygodniu przy kontrolnych badaniach, przy szpitalnej przychodni, aż  huczało od „famy” , że szpital podaje  pacjentom” placebo”. Prawdy nigdy się nie dowiedziałam.  Faktem potwierdzonym  przez lekarzy, były limity dane szpitalowi przez NFZ , ale jakie nikt nie wyjaśniał.  Z  perspektywy czasu myślę, że to  był przykład, jak złe interpretacje, złe wieści szybko się przyjmują i ludzie połykają jak ciepłe bułeczki. Szkoda , że tak samo nie przyjmują się dobre, skuteczne metody. Coś skutecznego  musi być przez autorytety sprawdzone , naukowo udowodnione. Nie oceniam, czy to dobrze , czy źle,  jesteśmy tacy jacy jesteśmy. Ja zamiast się cieszyć dość dobrze przyjętą chemią, sugestia zadziałała niepotrzebną nerwówką u pacjentów i lekarzy. Mimo dobrych wyników badań, otrzymania skierowania do sanatorium, dość dobrej kondycji fizycznej, z powodu szpitalnej atmosfery byłam strzępkiem nerwów.  Irena

„…..Specjaliści nie są zgodni co do sposobu leczenia? Jednak prawie wszyscy są zgodni co do tego, że niemal wszystkie choroby mają jedną przyczynę- STRES!” – Alexander Loyd

„Prosta prawda brzmi: zalękniony jest głupszy.” – Bruce Lipton

 

Retrospekcja – dziwne zachowanie

 

/ dziwne zachowania  3 – miesiące przed chemią/

Chwilowe zaniki pamięci były dla mnie czymś okropnym,  nie wspomnę, że problemem wstydliwym. Czuję się jeszcze młoda, dopiero co poszłam na wcześniejszą emeryturę, a już dopadła mnie demencja starcza,  bardzo się przejmowałam. Dusiłam w sobie,  nic nikomu o wstydliwej przypadłości nie powiedziałam .  Nie musiałam,  było to  dla rodziny  bardzo  denerwujące , jak ciągle coś wkładałam w dziwne miejsca , a potem wszyscy pomagali mi szukać. Pod wpływem bliskich,  na tą  przypadłość,   na specjalistyczne badania zarejestrowano mnie do rocznej kolejki. Z dnia na dzień,  czułam się coraz gorzej. Miałam nawet problemy, na wyjeździe z pobliskiego miasteczka, jak wrócić do domu. Nie pamiętałam,  gdzie mieszkam i dokąd kupić bilet. Na szczęście w zamian wyostrzyła mi się pamięć wizualna , rozpoznawałam  znajomych  i kupowałam bilet  tam,  gdzie oni. Zaniki pamięci były chwilowe, szybko w autobusie pamięć  odzyskiwałam. Udawało mi się wracać  do domu bez problemów.

Zdarzyło mi się, że nie wiedziałam,  jak wyjść z trochę większego sklepu odzieżowego. Po chwili znalazłam aż trzy wyjścia .Pospiesznie skierowałam się do pierwszego wyjścia i wówczas z naprzeciwka,  stanęła mi na wejściu elegancka pani , obydwie naraz chciałyśmy sobie dać pierwszeństwo i obydwie naraz ustępowałyśmy sobie miejsca,  usuwając się w tym samym kierunku, kiedy poszłam do drugiego wyjścia ta miła uśmiechnięta  pani też wpadła na taki sam pomysł i znów ona wchodziła, a ja wychodziłam. Przystanęłam przepraszając  i przyglądając  się jej zauważyłam, że ma taką samą kurtkę i tak samo charakterystycznie założoną jak ja. Uśmiechnęłam się do niej i postrzegłam, że jest dość ładną , gustowną, w dojrzałym wieku kobietą. Zrobiło mi się głupio, nie byłam tak gustowna i ładna jak ona. Pomyślałam sobie , że taka sama kurtka wygląda na tej pani ładnie , a na mnie wygląda brzydko. Szybko ustąpiłam  jej miejsce , wycofując się z powrotem do sklepu. Znów nie mogąc znaleźć  drzwi wyjściowych, poprosiłam Panią sprzedawczynię ,o wskazanie drzwi wyjściowych, zdziwiło mnie, że wskazane drzwi,  nie były na fotokomórkę i w sklepie nie było tej pani,  z którą się  spotkałam w przejsciu . O tym zdarzeniu w sklepie opowiadałam wszystkim znajomym i rodzinie , ale nikt nie widział w tym nic dziwnego.

Po czwartej chemii, jak czułam się lepiej ,weszłam do tego sklepu zobaczyć jakie są drzwi. Ku mojemu zdumieniu,  było tylko jedno wyjście i nie było fotokomórki.  Pani sklepowa poznała mnie , myśląc, że choruję na chorobę Alzhaimera , wyjaśniła,  że rozmawiałam do luster. Nigdy się sobie  nie podobałam, nieświadoma, że to ja w lustrze, uważałam siebie za ładną i nawet gustowną. Było to dla mnie niesamowite odkrycie.

Zaniki pamięci i ataki  utraty kontaktu z rzeczywistością , ustąpiły całkowicie już po trzeciej chemii i do dnia dzisiejszego nie powróciły i nie powrócą .Dowodzi to, że modlitwa została wysłuchana i chemia zadziałała.  Irena

Modlitwy wysłuchane

 

Prosząc o wybaczenie, ciągle wpatruję się w obraz: W twarz Matki Boskiej. W pewnej chwili wydaje  mi się, że twarz matki boskiej się rozjaśnia. Zdaję  sobie sprawę, że to mi się wydaje. Żałuję, że nic nie mogę poradzić by Matkę Boską już nie zasmucać. Tak po paru godzinach, nie wiem dokładnie kiedy zasypiam. Ten schemat moich rozterek, modlitw, prośby o przebaczenie powtarzam przez kilka dni. Za każdym razem wydaje mi się, że twarz Matki boskiej coraz bardziej jaśnieje. Jednak ciągle uważam, że to mi się wydaje, lub, że mam przed śmiercią jakieś omamy. Za którymś razem Obraz Matki Boskiej rozbłysnął cały żółtym światłem . W tym momencie przestraszyłam się i uciekłam z tego pokoju. Byłam pewna, że rak wdarł mi się do głowy i coś mi się stało. Poszłam do kuchni i nic nie mówiąc dzieciom cicho siedziałam medytując: czego się boję? Przecież ten obraz jest święcony. Nawet jeśli mam omamy, ten obraz nie może mi zrobić nic złego. Przecież przedstawia Matkę Boską i jest poświęcony. W ten sposób dodając sobie otuchy, nabrałam odwagi by wejść do swojej sypialni ponownie. Gdy wróciłam przeprosiłam Matkę Boską, że uciekłam i znów prosiłam o wybaczenie. Gdy ponownie mi się obraz zaświecił tylko się cofnęłam, napominając siebie,  przecież to Matka Boska Licheńska najwyżej mi nie pomoże, nie wybaczy, ale nie skrzywdzi, obraz jest święcony, a zło święconego się nie ima. Tej nocy kładąc się spać prosiłam Matkę Boską by mi dała znak, że mi wybacza, żebym się nie musiała bać przechodząc na drugą stronę żadnych demonów. Z tą myślą zasnęłam.

Gdy się przebudziłam, a raczej ocknęłam zobaczyłam siebie  w bezpiecznym przepięknym miejscu, towarzyszył mi anioł ubrany cały na biało bez skrzydeł. Przedstawił mi się , powiedział,  że jest moim opiekunem i z nim jestem bezpieczna. Czułam wszechogarniającą radość i spokój, nie miałam ochoty nigdzie z stamtąd się ruszać. Anioł mi powiedział, że już czas bym wracała do siebie i że nie muszę się bać żółtego światła, bo to światło miłości. Gdy się ocknęłam z tej jawy, pół snu spojrzałam na obraz Matki Boskiej, który znów zajaśniał żółtym światłem. Już wiedziałam, że to światło miłości, że to oznacza , że Matka Boska mnie KOCHA. Zaczęłam płakać i szlochać, ale to był płacz radości, że takiego niedowiarka, takiego byle kogo jak ja Matka Boska też KOCHA. Poczułam , że nie tylko mnie KOCHA , ale także mi WYBACZYŁA. Ciągle płacząc poczułam w okolicy splotu słonecznego niesamowity odgłos wycia, jęczenia, nie tylko czułam ale i słyszałam to bardzo wyraźnie. Nie wiedziałam co się dzieje, ale ciągle czułam w sercu miłość Matki Boskiej i przepełniającą mnie wdzięczność, że mi wybaczyła, już nie bałam się śmierci, więc te odgłosy i jęki nie zrobiły na mnie wrażenia. Nagle poczułam jak coś wyrywa się ze mnie, jakby uciekało poparzone, próbowało zostać , jeszcze walczyło, ale tak go parzyło że z hukiem wyrwało się ze mnie i poleciało w przestrzeń. Przez jakiś czas znieruchomiałam, jednocześnie czując wielką ulgę. Od teraz wiedziałam, że będę żyła. Zrozumiałam, że to rak, ten „demon” pod wpływem światła miłości nie wytrzymał i uciekł. Mimo płaczu i nie przespanej nocy czułam się lekko jak nowo naradzona. Poszłam do pokoju córki, oznajmiając jej że będę żyła. Radośnie wykrzykując córeczko będę żyła! powiadom telefonicznie  wszystkich bliskich niech się już o mnie nie martwią – będę żyła!!!!.

Jednocześnie wiedziałam, że moje życie już nie będzie takie jak do tej pory. Gdy wróciłam  s powrotem do pokoju, dziękując Matce Boskiej za wybaczenie, za tą ulgę jakiej doznałam, poczułam że muszę również wybaczyć swojej chorobie, demonowi rakowi że stanął mi na ścieżce życia niczym znak zakazu oznajmiający koniec drogi. Zrozumiałam, że na tej dotychczasowej drodze już niczego nie zaznam, ani radości , ani spokoju, to życie dotychczasowe się dla mnie skończyło. Muszę wejść na inną ścieżkę życia, nie mam wyboru. Dzięki tej decyzji  troszeczkę poszłam w bok , i w  tym momencie stanęłam na nowej ścieżce życia, o której nic nie wiem, jakie będzie moje życie? Wiem, że będę czujna i miłość  MATKI BOSKIEJ będę w sercu pielęgnować i już nigdy się nie oddalę i będę wybaczać sobie, innym i prosić o wybaczenie . Tak naprawdę Matka Boska nigdy mnie nie odsunęła od siebie , to ja oddaliłam się od Boga.

Nie ustawałam w modlitwie do Matki Boskiej. Powiedziałam całej rodzinie o mojej potrzebie wybaczania. Nieoczekiwanie moja córka podarowała mi książkę Colina Tippinga ” Radykalne wybaczanie”. Wiedziałam że to coś dla mnie. Tak się zaczęła moja przygoda z radykalnym wybaczaniem, później okazało się, że trochę swoim sposobem . Irena

 

NA CHŁOPSKI ROZUM W RAKA

 

„Rozbierając swoją historię na części mamy okazję  poznać prawdę o sobie i przypomnieć sobie , kim w istocie jesteśmy „ – C.Tipping

 

W szpitalu po wieczornej wizycie starałam się ochłonąć, tylko jak pozbierać myśli nieposkładane? Towarzyszący  strach przed śmiercią  nie pozwolił tych myśli  złożyć  w logiczną całość.  W pewnym momencie samoistnie w głowie zaczęło mi się wyświetlać całe moje życie . Umysł mój  z uporem maniaka  wyświetlał mi  okresy mojego  dzieciństwa  o których  przed diagnozą nie pamiętałam.  Całkowicie poddana tym myślą widziałam  siebie  jak byłam małą dziewczynką,  początkowo  było to  nawet miłe . Umierając  dano by  mi jeszcze odrobinę przyjemności , gdyby nie były to wybrane   same przykre sytuacje, przecież  byłam wesołą dziewczynką , tylko  nie mogłam sobie przypomnieć miłych zdarzeń. Trudno , jak się nie ma co się lubi , to się lubi co się ma , nie mam wyboru, nie stawiałam  przepływającym myślą  oporu . We wspomnieniach widziałam wyraźnie , że  mając siedem lat  moim  autorytetem  był  ojciec. Lubiłam obserwować z boku jak  z chłopami dyskutował ,  jak  w trudnych życiowych sytuacjach  chłopi głośno dyskutowali co zrobić ?   jak ugryźć problem ?  jak przepędzić biedę?  Na wszystko mieli swoje wypróbowane sposoby , ale na „kostuchę” czyli śmierć  zgodnie bez dyskusji twierdzili że nie da się jej przechytrzyć, tym postrzeżeniem  zostałam potwierdzona że muszę umrzeć.  Nieoczekiwanie  zobaczyłam   jak  mając 9 lat w domu  rodzinnym  pewnego dnia wzdęło nam  dwie krowy,  jedna  po drugiej. Mama  moja płakała , lamentowała ,  mój młodszy brat szlochał , ja patrzyłam co się dzieje , sąsiadki  współczuły , tylko ojciec  z sąsiadami  z zimną  krwią głośno  rozważał co zrobić?  Szybko wysłał młodego sąsiada po chłopa weterynarza , który nie miał żadnej szkoły skończonej , ale znał się na zwierzętach lepiej niż nie jeden weterynarz po studiach. Sam w międzyczasie poszedł na pocztę zadzwonić do powiatu , by załatwić  odebranie  mięsa wołowego  do rzeźni  . Krowy  były zdrowe  , tylko najadły się czegoś , dostały wzdęcia  przez co były nie do uratowania , ale szybka interwencja  ojca spowodowała,  że krowy poszły na mięso pierwszego gatunku , przestały cierpieć  i    zostały pokryte wszystkie straty finansowe . Mimo tego mama ciągle lamentowała , braciszek szlochał,  a ojciec się cieszył,  że dobrze wszystko zorganizował pozałatwiał. Gdyby ojciec lamentował jak mama , to krowy by dłużej cierpiały i w końcu padły i na mięso by  nie zostały sprzedane .To prawda,  że szkoda było zwierząt , ale lament i płacz zwierzętom  nie pomógł , a straty spowodowały by w domu dużą biedę,  a nawet  w naszej sytuacji głód .Pod wpływem tych myśli, zaczęłam zastanawiać się  jak sobie pomóc kierując się chłopskim rozumem zapamiętaną lekcją z domu rodzinnego. Podjęłam decyzję, że tak jak ojciec nie mam co użalać się nad tym co mnie spotkało, tylko pomyśleć co  zrobić by sobie pomóc?  W myślach zaczęłam tworzyć sobie plan działania;  Po pierwsze – muszę dowiedzieć się co rak lubi,  a co mu szkodzi,  Po drugie – dowiedzieć się jak wspomóc swój układ odpornościowy.  Po swoim planie  spontanicznie wykonałam telefon do swojej siostry i córki  z prośbą o listę  co rak lubi , a czego się boi.  Moi bliscy zareagowali natychmiast , jeszcze tego samego dnia późnym wieczorem miałam żądaną listę  na wydruku z komputera, oraz przekazywane od nich informacje na żądany  temat telefonicznie , były to nakazy, polecenia i zakazy . Dowiedziałam się że;  żadnych soków z kartonu , dużo pić wody niegazowanej, jeść  dużo warzyw , mięsa z drobiu najlepiej z gospodarstw ekologicznych , dużo ruchu ,bo każda choroba boi się ruchu,  myśleć w sposób przyjemny , pozytywnie , niby takie oczywiste a jednak  te potwierdzenia były mi potrzebne.  Otrzymałam  parę  krótkich afirmacji L. Hay . Kochana siostra wpadła na pomysł  i zaczęła  skutecznie uczyć mnie tych afirmacji przez telefon, a raczej powtarzając po niej wymuszała na mnie mówienie pozytywnie  wiedząc , że umieram  i zapewniam że nie było to łatwe ani zabawne tak dla mnie jak i dla siostry. W ten sposób małym kroczkiem ,  z dużym wysiłkiem zaczęłam zmieniać swoje myśli, na razie tylko trochę,  najważniejsze , że poczułam , że jest to możliwe , zgodnie z tym co L.Hay pisze w swoich książkach : ‘’TO SĄ TYLKO MYSLI, A MYŚLI MOŻNA ZMIENIĆ’’  Po skończonej telefonicznej pozytywnej afirmacji, podjęłam  wysiłek  , by zrobić parę kroków po sali .  Zaczęłam spacerować opierając się o łóżko i ściany pokonując zawroty głowy, osłabienie.  Przed snem pierwszą  chemię po pierwszym dniu zakończyłam mówiąc do raka „ty raku masz pecha ,że jesteś u mnie „będę ciebie atakować z „lądu ,morza , powietrza i  czym tylko się da aż do skutku bo co mi może już zaszkodzić? Czym ja już ryzykuję ?  Jeszcze nie wiem czym i jak,  ale będę  walczyć . Chodziło mi o to że ja zanim umrę to raka wykończę, bym  nie musiała w jego towarzystwie przechodzić  na tą druga stronę.  Zasypiając po ciężkim dniu byłam z siebie i ze swojego planu działania zadowolona,  jak kiedyś mój ojciec.

Przemyślenia

SZOK  I PIERWSZY KROK

Bardzo złych rokowań w leczeniu wykrytego u mnie raka na moje szczęście lekarze nie ukrywali. Przykre jest to,  że wyrok  oznajmiono mnie podobnie jak na filmach oznajmia się złoczyńcom  karę śmierci  bez prawa do apelacji, bez prawa  do wyjaśnień i odpowiedzi na dręczące pytania. W chwili szczerości Pani ordynator powiedziała, że rokowań  nic już nie zmieni, a na zbędne  dyskusje lekarze nie mają  czasu, a ja jako chora otrzymuję wszystko zgodnie z procedurą przy moim zaawansowanym raku, a jaka procedura ?  i tak się na tym  Pani nie zna, a  należne  informacje otrzymuje się przy   wypisie .Obecny lekarz z Panią  ordynator dodał w  telegraficznym skrócie: Procedura  przewiduje sześć cykli chemii co trzy tygodnie , każdy cykl wlewów będzie trwał trzy dni,  w najlepszym wypadku może   podana chemia  przedłużyć życie około 6 miesięcy , biorąc pod uwagę jeśli Pani  wyniszczony organizm rakiem, wytrzyma wszystkie cykle chemii w przewidywanej procedurze przy tym typie raka  , przy tak wyniszczonym organizmie proszę nie robić  sobie nadziei. W ten sposób nagle zostałam ogołocona z przyszłości. W mojej sytuacji psycholog  był mi bardzo potrzebny , mimo tego nie zaproponowano mi tej formy pomocy, z kamienną twarzą zostawiono mnie samą z wyrokiem i związanymi  z  nim myślami. Na prośbę  o psychologa zaaplikowano mi środek uspakajający. Moje życie raptownie zostało pozbawione przyszłości, zastanawiam się czy życie bez przyszłości można nazwać życiem?  Lekarze nie chcą, czy  nie mają czasu na wyjaśnienia , wytłumaczenie  mnie  co do mojego raka i walki z nim. Przecież  walka z rakiem to nie tylko aplikowana  chemia w kroplówce, to również wiara,  nadzieja , sposób odżywiania , sposób myślenia, wiedza co rakowi sprzyja , a co mu szkodzi. I tak  miałam szczęście , że nie trafiłam na tych lekarzy co to dla dobra pacjenta tylko bliskiej rodzinie przekazują o bardzo złym stanie zdrowia, jednocześnie ostrzegając by chory nie mógł się o tym dowiedzieć . Bezczelnie okłamują  go w rokowaniach przebiegu leczenia choroby skazując go na nieświadome  resztki życie bez przyszłości jak by nic się nie stało .  To powinno być karalne , nie dać  szansy  wyboru na ostatnie dni życia!!! .Świadome życie bez przyszłości jest  życiem   i to ważnym  bo można cos ważnego jeszcze zrobić , można przygotować się na śmierć , można komuś cos ważnego przekazać  , można żyć  jak  przed diagnozą, lub cieszyć się życiem póki trwa , ale te wybory są każdego kogo dotyczą i nikt nie ma prawa tych ostatnich wyborów nikomu  przez oszukiwanie diagnozy  i rokowań  zabierać, czy  wszyscy  lekarze o tych podstawowych prawach każdego człowieka nie wiedzą, czy nie chcą wiedzieć  ? Jak śmiertelna choroba to można od razu ubezwłasnowolnić, ogołocić z podstawowych praw? .  Podczas  szczerego chociaż oschłego ogłoszonego  przez lekarzy  wyroku spowodowało  to u mnie szok,  następstwem czego było uświadomienie  sobie,  że strasznie boję się śmierci. I pomyśleć że gdybym nie wiedziała o wyroku mogłabym umrzeć  nie wiedząc na co i dlaczego boję się śmierci. To zastanawianie się dlaczego panicznie boję się śmierci było moim pierwszym krokiem na drodze do poznania przyczyny raka wg filozofii RADYKALNEGO WYBACZANIA  C.C.TIPPINGA  i innych które  niebawem  poznam.

„ŚWIADOMOŚĆ DECYDUJE O TYM CO SIĘ NAM PRZYDARZA” – C.C.TIPPING  „ CO  NIE  ZOSTAJE  UŚWIADOMIONE  STAJE  SIĘ  MOIM  PRZEZNACZENIEM”.-JUNG        „TWOJE PRZEKONANIA MOGĄ CIĘ  UZDROWIĆ LUB ZABIĆ” – A.LOYD     „ZAWSZE  ROBIMY  TO ,  W  CO  WIERZYMY” – A.LOYD