Archiwa kategorii: Poradnik dla rodziny

Poradnik dla rodziny

Emocje – to klucz do zdrowia

Emocje – to klucz do zdrowia

Krok 1 ) Jestem odpowiedzialny za wszystko co mi się w życiu przydarzyło.

Krok 2) Muszę być szczery sam przed sobą wsłuchać się w swoje emocje.

Zadać sobie pytanie?  Dlaczego ja? Co czuję w związku z tą sytuacją? Co czuję teraz? Kiedy jeszcze coś podobnego odczuwałam wcześniej?

Emocje to klucz do sukcesu.  Furtka do równowagi wewnętrznej i zdrowia. Jakie właściwie znamy emocje? Czy się do nich przyznajemy? Czy potrafimy je nazwać.

Radość – co to właściwie jest i kiedy ją ostatnio przeżywałam? Czy umiem ją jeszcze odczuwać?

Gniew – jest zły, destruktywny. Czy wolno mi go okazywać?

Płacz, smutek – oznacza słabość. Czy wolno mi płakać? Czy się tego wstydzę i płacze w ukryciu?

Wstyd – postępuje źle, nie chcę by ktokolwiek się o tym dowiedział. Zrobię wszystko nawet wbrew sobie, by tajemnica nie wyszła na jaw? Ile jestem wstanie poświecić siebie, dla jednej durnej emocji którą ktoś mi wmówił jak byłem mały?

Lęk – boję się choć tak naprawdę nie wiem czego. Boję się śmierci. Boję się odrzucenia. Boję się że zostanę sama.

Przychodzimy na ten świat właśnie po to by doświadczać emocji. Emocja – to uczucia które czujemy i to one ukazują nam czy jesteśmy w harmonii sami ze sobą i światem czy nie. Każdy z nas odczuwa emocje tzw pozytywne i negatywne, choć tak naprawdę wszystkie są tak samo ważne, ten podział jest trochę sztuczny. To tak jak z porami roku mamy : wiosnę, lato , jesień i zimę. Czy to znaczy że pora roku taka jak wiosna i lato jest pozytywna , a jesień i zima negatywna. Nie , każda z tych pór roku jest ważna. Gdyby nie zima nie umielibyśmy cieszyć się wiosną i latem, to kontrasty pozwalają zauważać nam różnice. Pozwalają zdecydować co lubimy a czego nie.

Gdy przychodzimy na świat instynktownie umiemy okazywać emocje, swobodnie przechodzimy od płaczu,  do radości. Przepływ jest naturalny nie wymuszony, harmonijny. Z czasem tak jakbyśmy zatracali tą zdolność. Wychowanie mówi chłopcu nie płacz, to okazanie słabości. Chłopcy często tłumią płacz. Dziewczynce mówi się że nie wolno krzyczeć, bić , okazywać gniewu bo to złe. Dziewczynki często tłumią gniew, agresje w sobie. Od małego jesteśmy uczeni jak stłumiać emocje, a powinniśmy raczej dzieci uczyć jak ich słuchać i jak sobie z nimi radzić. Każda tłumiona emocja w przyszłości może zaowocować jako choroba. Często się mówi o chorobach genetycznych, występujących w danej rodzinie, to geny mówimy. Geny, czy wychowanie? Czy przekonania przekazywane z pokolenia na pokolenie? Myślenie, że to geny zwalnia nas z poczucia winy, ale też odbiera szanse zapanowania nad problemem. Patrz krok 1 – bądźmy odpowiedzialni za swoje życie. Jeśli to wychowanie tzn.: przekonania, które wpojono nam z mlekiem matki przekazywane z pokolenia na pokolenie? To oznacza, że to owszem i nasza wina, ale też oznacza że mogę zapanować nad problemem. Emocje są moje i tylko ja wiem co odczuwam i ja mogę w każdej chwili je zmienić. Poczucie winy i wstyd to też emocje nad którymi powinniśmy pracować , by się ich pozbyć. W nagłówku na stronie głównej migają zdjęcia dziecka w momentach przeżywania pełnej radości. Jest to jedno i ciągle to samo dziecko. Nawet na tych zdjęciach widać że w pierwszych latach życia ta radość jest pełna spontaniczna. Z biegiem czasu już nie umiemy się tak cieszyć, potrafimy się tylko uśmiechać. Zadaj sobie pytanie? Kiedy się tak cieszyłem całym sobą? Pamiętasz  ten moment? Jaką szczęśliwą chwilę  pamiętasz z wczesnego dzieciństwa? Gdy miałeś  5, 3 , 2 lata. Czy w ogóle sobie takie chwile możesz przypomnieć?

Ja jak zaczynałam prace nad sobą – miałam pustkę, nic nie mogłam sobie przypomnieć. Przecież to nie możliwe bym się nie śmiała, nie przeżywała radości spontanicznie kiedy byłam dzieckiem? Kiedy i co spowodowało, że się zamknęłam w sobie? Zamknęłam się na radość? Dlaczego pozwoliłam by w moim życiu zapanowała zima. Przeżywałam głównie przykrość, smutek, wstyd i tłumiony gniew. Jak mogłam na to pozwolić? Gdzieś po drodze zgubiłam radość życia. Mama pracując nad sobą pokonała raka. Ja stosując te same metody odzyskałam spokój , poczucie własnej wartości i radość życia. Przypomniałam sobie co to szczęście, co to znaczy śmiać się całym sobą. Zaprosiłam wiosnę do swojego życia. Czy to oznacza że nie przeżywam smutku, gniewu? Nie – po prostu ich nie tłumię.  Pozwalam im odejść i na to miejsce wejść radości , tak jak można zaobserwować u małego dziecka. Gdy pracując nad sobą poczujesz pełnię  radości i miłości , będziesz wiedział o czym piszę.

Uświadomienie sobie jakim darem są emocje to klucz do sukcesu. Bądźmy szczerzy przed sobą i wsłuchajmy się w swoje emocje. Kiedy jesteśmy chorzy o tyle jest łatwiej, że te emocje są na wierzchu łatwiej nam je nazwać, określić. Więc i łatwiej na nich pracować. Co teraz czuję? Kiedy się jeszcze tak czułam wcześniej? To początek do TRW. Zachęcam wszystkich do pracy nad sobą. Nie czekajmy, aż usłyszymy diagnozę, możemy zacząć już dziś.

Córka Ireny Aga

 

Bądźmy odpowiedzialni!

Bądźmy odpowiedzialni!

Czytam mamy wpisy. Właśnie nasunęła mi się myśl: jakie to dziwne, że jakieś przeżycia małej dziewczynki na plebani miało taki wpływ na całe jej życie i choroby. Wydaje się to aż nieprawdopodobne. Gdybym sama nie stosowała tych samach metod pracy nad sobą, wydałoby  mi się to wręcz bezsensu.

Dotarło do mnie,  że zapomnieliśmy wspomnieć o jednej podstawowej zasadzie. Mama zanim zaczęła pracować nad sobą,  wzięła odpowiedzialność za swoje życie. Zrozumiała podstawową zasadę,  wszystko co mi się w życiu przydarza  zaprosiła w jakimś momencie do swojego życia. Dlaczego to zrobiłam? Świadomie nie wie, dochodząc po emocjach do kłębka,  właśnie próbuje to sobie uświadomić i odpowiedzieć na to pytanie dlaczego mi to się przydarzyło? Dlaczego ja?. To klucz do wyzdrowienia.

Każdy z nas musi być szczery sam przed samym sobą i wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Napisałam w tytule : Bądźmy odpowiedzialni!- tylko co to znaczy? Co znaczy dla każdego z nas z osobna.

Mam nadzieje,  że Ty właśnie sam sobie odpowiedziałeś na to pytanie. Co to znaczy być odpowiedzialnym za swoje życie? Jestem pewna, że dla każdego oznacza to słowo coś innego.

Być odpowiedzialnym za swoje życie, to dla mnie przede wszystkim uświadomienie sobie, że wszystko dosłownie wszystko,  co mi się w życiu przydarza przytrafiło mi się na moje własne życzenie. Podświadomie ściągnęliśmy takie doświadczenia do naszego życia. Rozejrzyj się wokół siebie i zadaj sobie pytanie, podoba mi się moje życie? Jeśli jest szczęśliwe i pełne radości to ok. Jeśli nie, to powód abyś wziął odpowiedzialność za swoje życie i zaczął nad sobą pracować. Oczywiście,  że dużo prościej jest powiedzieć nam,  że to nie nasza wina. Łatwo zwalić winę na choroby genetyczne, wychowanie naszych rodziców, środowisko , nauczycieli, brak możliwości podjęcia pracy, nasz rząd który nic nie robi, brak perspektyw itd. itd.

Lubimy narzekać i zwalać winę na wszystkich wkoło. Jeśli należysz do tych osób to czas byś uświadomił sobie,  że tak naprawdę winisz za wszystko siebie, czas popracować nad sobą I pozbyć się tego przytłaczającego ciążącego na tobie poczucia winny. Poczucie winy to tylko emocja którą wywołuje jakaś konkretna myśl, przekonanie, a myśli zawsze można zmienić.

Czas wziąć odpowiedzialność za swoje życie. Powtarzam,  wszystko co się w Twoim życiu przydarza sam zaprosiłeś do swojego życia. I tylko ty sam możesz zacząć to zmieniać.

Gdy zmienimy myślenie i programy w swojej głowie to świat wokół nas też się do tego dostosuje. Najpierw musimy zacząć być odpowiedzialni.

Często chory na raka mówi : nie mogę pracować bo nie mam siły, lekarz zalecił mi coś innego,  to wystarczy. Tylko to nie lekarz zaprosił tą chorobę do twojego życia i nie on ma moc wyproszenia jej z twojego organizmu. Tylko każdy z nas ma taką moc , tylko nie chcemy z niej korzystać, bo nie chcemy wziąć tej odpowiedzialności za siebie za swoje życie. Poczucie winy jest przytłaczające,  jest to ciężar którego nie jesteśmy wstanie udźwignąć.

To jak z alkoholikiem,  nie może zacząć się leczyć dopóki nie będzie szczery sam przed sobą i nie uświadomi sobie ; Boże to prawda jestem alkoholikiem, to moja wina, sam się doprowadziłem do tego stanu. Puki sam sobie tego nie uświadomi nie ma mowy by wyszedł z nałogu. Połowa sukcesu to uświadomienie sobie problemu. Tak samo jest z każdym z nas. Najpierw musimy sobie uświadomi,  że to my jesteśmy odpowiedzialni za wszystko co nam się w życiu i w naszym organizmie przydarzyło.

Tak to twoja wina. Powtarzam  –   tak to twoja wina. Uświadomiłeś w końcu to sobie.

To dobrze, może cię to trochę przeraża, wydaje ci się,  że to Cię przerasta . Teraz dobra wiadomość – jeśli to Twoja wina to tylko Ty masz moc by to w swoim życiu zmienić. Dopóki nie weźmiesz za swoje życie odpowiedzialności brama do wyzdrowienia jest zamknięta. Nie ważne czy masz przepuklinę, raka, czy zapalenie płuc , droga do wyzdrowienia jest taka sama. Najpierw trzeba wziąć odpowiedzialność za swoje życie i uświadomić sobie – tak to moja wina podświadomie ściągnąłem wszytko to do swojego życia. Zacząć zadawać sobie pytanie dlaczego to mnie spotkało? Co mi organizm przez to chce powiedzie? Co czuję? Co czuję w tej chwili? Jakie emocje prze zemnie przemawiają. Każdy z nas coś czuje.  Emocje to klucz do wyzdrowienia. Nikt nie może sprawić byśmy coś poczuli, dlatego każdy z nas prace musi wykonać sam.

Mama przerabia teraz program z dzieciństwa, bo chce się dowiedzieć dlaczego jej organizm doprowadził  do zagrożenia życia jakim były przepukliny powstałe w jej brzuchu. Pierwszą rzeczą jaką zrobiła to wzięła odpowiedzialność za to co robiła. Uświadomiła sobie –  ja doprowadziłam sama siebie do tego stanu, podświadomie oczywiście. Nie wpadła w pułapkę typu;  to przez dźwiganie, złą dietę, operacje na wyrostku, lekarzy bo przez nich mam zrosty itd. Nie, Ona wzięła odpowiedzialność za swój stan. Powiedziała sobie : no dobra to moja wina , doprowadziłam siebie do tego stanu, teraz spróbuje się dowiedzieć dlaczego i to zmienić, bo przecież nie chcę aby ta sytuacja się powtórzyła. Teraz przerabiając emocje z dzieciństwa chce się dowiedzieć dlaczego? Dlaczego mój organizm wytworzył te przepukliny, co mi przez to chciał powiedzieć? Co moja podświadomość chce mi powiedzieć?

Mamo jestem z ciebie bardzo dumna. Trzymam kciuki i mam nadzieje,  że wytrwasz w pracy nad sobą do końca, czuję,  że jesteś już blisko celu. Tak trzymaj. Jesteś dla mnie inspiracją. Dziękuję Ci za to.

Każda nasza choroba jest wołaniem o pomoc naszego organizmu, byśmy się opamiętali i zawrócili z błędnego myślenia , powinnam raczej napisać odczuwania emocji. I weszli na drogę radości miłości i szczęścia. Na drogę zdrowia. Jest to praca bardzo trudna, ale możliwa. Tylko ona może sobie pomóc, bo tylko ona wie co czuła w danym momencie i co czuje teraz. Nagrodą  jaką każdy z nas znajdzie na końcu tej drogi – jest naprawdę warta zachodu. Więc weźmy odpowiedzialność za swoje życie i do roboty! Zachęcam z zapoznaniem się z zakładką : leczenie raka radykalnym wybaczaniem (Tam jest opisane jak zacząć prace nad sobą stosując Terapie Radykalne Wybaczanie w skrócie TRW) .

Córka Ireny Aga

Radioterapia – bez USG nas nie przyjmą?!

Fragment wpisu z zakładki: Rak oczami córki

Radioterapia- bez USG węzłów chłonnych nas nie przyjmą!? To jakaś kpina!

Tak po dość burzliwych przejściach doczekaliśmy się w końcu na radioterapie. Mamie bardzo na tym zależało, chciała nabrać pewności, że rak odszedł bezpowrotnie. Ja chciałam zakończyć leczenie konwencjonalne, by mieć pewność, że niczego nie pominęliśmy.

Pojechałyśmy na termin, długo wyczekiwany. Zważywszy, że to onkologia i niby czas ma tu ogromne znaczenie. Lekarz obejrzał wyniki i zażądał od nas USG węzłów chłonnych.  Specjalnie mu tego wyniku nie dałam. Przecież, nie dostaliśmy na to badanie skierowania, bo się Mamie nie należało. Owszem zrobiliśmy to badanie prywatnie, ale ten lekarz o tym nie wiedział. Chciałam by teraz zrobili, je na fundusz. Postanowiłam nie przyznawać się, że mamy zrobione to badanie prywatne. Ku mojemu zdziwieniu, lekarz się zdenerwował, że go nie mamy i zaczął na nas krzyczeć. Wykrzykiwał:, że bez tego mamy nie przyjmą, bo, na jakiej podstawie on ma się oprzeć porównując wyniki. Tłumaczenia, że nikt mamie nie dał na to badanie skierowania, nic nie pomogły, bez tego mamy na radioterapie nie przyjmie i już. To podstawa, by się odnieść do wyników leczenia. W końcu skapitulowałam, widząc, że to nie przelewki. Powiedziałam do lekarza, że mama ma prywatnie zrobione badanie, z normalnego gabinetu, ale niezrobione przez onkologa.  Lekarz wyszarpał mi je z ręki następnie je obejrzał, uspokoił się i powiedział, że się nada. Tym sposobem mamę przyjęli na wyczekaną radioterapie.

Znowu byłam w szoku. Bo jakbyśmy tego badania nie zrobili prywatnie, to teraz mama miałaby zamkniętą drogę na radioterapie? O co tu chodzi? Dlaczego jeden lekarz robi pod górkę drugiemu?  Biedny bogu ducha winny chory zbiera bencki za brak kompetencji lekarza, który się uparłby mu tego skierowania nie dać, bo i po co. Nabrałam przekonania, że trzeba do końca awanturować się i głośno upominać o swoje. Tylko, że jak człowiek zmaga się z chorobą i to śmiertelną to jak ma jeszcze wykrzesać siły by walczyć z systemem. Z głupotą lekarzy, czy ich niedowierzaniem, że ten konkretny pacjent ma jakieś szanse na wyleczenie. Co to lekarza obchodzi ilu jego pacjentów przeżyje czy umrze? Nie za to mu płacą, by ich wyleczył tylko by leczył. Smutne, ale prawdziwe.

Ten obowiązek spada na rodzinę chorego. Dlatego musimy być czujni, musimy wiedzieć, czego możemy żądać, znać swoje prawa i się o nie głośno upominać.  Inaczej zginiemy w ogonku czekając na swoją kolej. Odsyłani od okienka do okienka. Gorzka się wydaje powiedzenie: w naszym kraju trzeba mieć końskie zdrowie by zacząć chorować. Nasza tragiczna służba zdrowie to niekończące się kolejki, brak zrozumienia dla pacjenta, jego rodziny – wykończyłoby nawet zdrowego. Dlatego musimy, być mądrzejsi od systemu. Głośno krzyczeć upominać się o swoje, wpychać się bez kolejki, być upierdliwym i to bardzo. Tak by lekarz miał nas tak dosyć- by w końcu dał nam to, co chcemy. Niezależnie czy to jest skierowanie na badanie, czy recepta na jakiś lek.

Córka Ireny Aga

Czas na sanatoium! Jedziemy mimo, że nam nie wolno.

Fragment wpisu córki – Poradnik dla rodziny. Rak oczami córki.

Mama po zakończonych sześciu pełnych cyklach chemii – czuje się bardzo dobrze. Mimo sprzeciwu lekarzy postanowiłam, że mama pojedzie do sanatorium. Zaznaczam, że mama dostała skierowanie ze względu na zwyrodnienie i bóle kręgosłupa. Wniosek złożyła dwa lata wcześniej, nie wiedząc nawet, że będzie się leczyć onkologicznie. Inaczej w ogóle by tego skierowania nie dostała. Wyjazd na tą rehabilitację  nie ma nic wspólnego z rakiem, jej lekarz pulmonolog wyraźnie zabronił   jechać w jej stanie.  A jednak jedziemy! Czy to dobra decyzja? Tego nie wiem. Czy pacjentowi onkologicznemu nic od życia się nie należy? Według lekarzy mama jest takim beznadziejnym przypadkiem, że nawet skierowania na radioterapię nam nie dali chyba myślą, że nie dożyje. Postawili na niej krzyżyk, statystyki nie dają nam żadnych szans, nie ma nikogo, kto z rakiem drobno komórkowym z przerzutami do węzłów chłonnych przeżył dłużej niż pół roku. Czy lekarze są prorokami w tej dziedzinie – odpowiedź brzmi nie? Pójdziemy własną drogą, kierując się radością i miłością. Podczas medytacji dotarło do mnie, że tam gdzie jest miłość i radość nie ma miejsca na choroby. Przecież wyjazd do sanatorium,  to nowe doświadczenie związane z radością i wypoczynkiem. Nabrałam przekonania, że mama powinna pojechać. Przez dwa tygodnie mama wzmacniała się dietą, postanowiłam, że zawieziemy ją  samochodem, jakby się tam źle czuła,  to ją po prostu zabierzemy szybciej, przecież nigdzie nie jest napisane, że musi być tam przez cały turnus. Klamka zapadła – jedziemy.

Zawieźliśmy mamę do Duszniki Zdrój, nastroje pozytywne, postanowiliśmy nikomu w sanatorium nie mówić, że mama jest po chemii, bo ją jeszcze nie przyjmą. Mama ma perukę, jest łysa, trochę się tego krępuje. Chciała być sama zakwaterowana w pokoju. Niestety na miejscu  okazuje się to nie możliwe, będzie miała współlokatorkę. To spowodowało , że się mama wahała, jednak na próbę postanowiła zostać. Będziemy na telefonie – jakby się coś wydarzyło będzie się źle czuła, to zadzwoni przyjadę po nią.Tak z mieszanymi uczuciami, z nową koleżanką w pokoju zostawiłam mamę w sanatorium w Dusznikach Zdrój. Pożegnałam mamę i tak z sercem na ramieniu, z telefonem w pogotowiu, z świadomością, że w każdej chwili mogę po nią wracać – pojechałam do domu. Codziennie do niej dzwoniłam, tylko, co można się dowiedzieć przez telefon, że ok, że jej się podoba, że jest fajnie. Nie byłam pewna czy mówi prawdę, czy nie chce nas martwić, fatygować. Tak minął tydzień, czyli połowa turnusu. Jedziemy, ja z bratem, na weekend ją odwiedzić. Chcemy naocznie się przekonać jak się ona czuję. Co się tam dzieje? W końcu wchodzę do pokoju mamy w Dusznikach Zdrój a tam;

Mama niczym młody Bóg. Uśmiechnięta pełna energii, wigoru, na oko młodsza o jakieś dziesięć lat. W nowej bluzce. Pytam : Byłaś na zakupach, kopiłaś to? W ramach wyjaśnienia mama w czasie choroby, jeśli nie musiała, nie wychodziła z domu, unikała sklepów jak ognia, bardzo krępowała się swojego wyglądu, peruki.

Mama na to: Pewnie, a w czym niby mam na tańce chodzić?  

Zdziwiłam się: To ty chodzisz na tańce?       

Mama na to: No pewnie i mam nawet adoratora. Wyobraź sobie, że taki zakochany, że już nie miałam na niego siły. Chciałam by się odczepił, bo w końcu jestem mężatką, więc ściągnęłam przy nim perukę by mu pokazać, że jestem łysa, a on na to. Jesteś piękna kobietą takiej kobiecie jak ty nawet łysej też pięknie. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia i nadal za mną łazi.

Uśmialiśmy się z tej anegdoty do łez. Mama przestała się wstydzić tego, że ma perukę, zrozumiała, że z peruką czy bez i tak jest piękna i taką ją postrzegają inni. Nabrała pewności siebie. Z tego miejsca bardzo dziękuję temu Panu, że tak ładnie się zachował w stosunku do mamy. Przyczynił się do tego, że mama poczuła, że jest piękną, zyskała pewność siebie i zaczęła na nowo cieszyć się życiem. Przestała wstydzić się choroby tego raka i jego skutków. Zaczęła do tego podchodzić normalnie, jak do grypy. Zaczęła otwarcie mówić,  tak mam raka, jestem po chemii i czuję się dobrze. Czasem tą postawą szokowała nieznajomych. Właśnie taką ją chciałam widzieć uśmiechniętą, pewną siebie, wiedzącą, czego chce. Zrozumiałam, że to była dobra decyzja. Z czystym sumieniem zostawiliśmy ją do końca turnusu.

Minęło prawie 10 lat od momentu, gdy mama była w tym sanatorium w Dusznikach Zdrój. Teraz jest pacjentem onkologicznym, a takim się sanatorium nie należy. Choć nie wiem, dlaczego? Nie potrafię tego zrozumieć.  Ni jak nie wiem jak to obejść. Z chęcią mama pojechałaby znowu do sanatorium. Drogę ma zamkniętą, bo Rakowcom wypoczynek się nie należy, mają siedzieć w domu i czekać na kostuchę, a nie narażać naszą biedną służbę zdrowia na koszty. Nieważne ile lat jest po leczeniu i jak się dobrze czuje, ważne, co zapisane w karcie a tam jak byk: pacjent onkologiczny – odpowiedź nie należy się. Piętno diagnozy snuje się za człowiekiem jak smród po gaciach.

cdn

Córka Ireny – Aga

Dlaczego ja? Siła modlitwy.

Dlaczego ja? Siła medytacji i modlitwy.

Fragment wpisu z zakładki : Poradnik dla rodziny – rak oczami córki.

Pytanie, który zadaje sobie każdy chory i jego rodzina. Dlaczego ja? Dlaczego właśnie moją rodzinę to spotyka? Piszemy tu dużo o medytacji,  kodzie uzdrawiania. Chcę podzielić się tu z wami refleksją dotyczącą choroby. Pracując nad sobą, stosując Kod uzdrawiania, dochodzę do takiego punktu, że wyobrażam sobie, że rozmawiam z Panem Jezusem. Mogę mu wtedy zadać pytania, co mnie boli  i nurtuje i otrzymuję odpowiedzi tak mądre, że niekiedy mnie samą zaskakują. Postanowiłam się z wami podzielić jednym z takich przeżyć dotyczących modlitwy. Moja rozmowa z Panem Jezusem w trakcie medytacji:

Ja pełna goryczy i żalu zadaję pytanie: Dlaczego muszę przez to przechodzić, dlaczego moja mama na raka cierpi, dlaczego nie wysłuchasz moich próśb i po prostu nie sprawisz, że będzie zdrowa?

Odpowiedź Pana Jezusa: To nie Bóg sprawia, że cierpisz i chorujesz. Każdą chorobę każdy z was sam zaprosił do swego życia. Bóg każdemu człowiekowi dał wolną wolę i czas by mógł z niej skorzystać. Każdy ma prawo do własnych błędów jak dziecko i każdy, kto zauważy, że zbłądzi ma prawo prosić o pomoc. Nie pytaj mnie, dlaczego ty, zapytaj o to siebie. Dlaczego zeszłaś z drogi miłości i zaczęłaś błądzić, za co tak nienawidzisz swojego ciała? Powinnaś  kochać każdą jego komórkę. Kiedy ostatnio powiedziałaś swojemu organizmowi, że go kochasz, każdej komórce z osobna? Kiedy twoja mama powiedziała ostatnio, że kocha swoje płuca? Kiedy ostatnio dziękowała im, że może swobodnie lekko oddychać? Czy dbasz o swój organizm jak o świątynie, o każdą komórkę jego ciała jak coś wspaniałego? Twoje ciało to twoja świątynia. Czy spożywając posiłek błogosławisz go i prosisz by odżywił każdą komórkę twojego ciała? Pamiętaj za każdym razem, gdy jesz w biegu, łykając szybko byle co, zaśmiecasz swoją świątynie, gdy palisz papierosa mówisz swoim płucom nienawidzę was, nie chcę was oglądać i je trujesz, zadymiasz, czy równoważysz te czyny, chociaż miłością i wdzięcznością za to, że są?  Swoim postepowaniem, ściągasz chorobę na swój organizm, swoją świątynie – a potem mnie pytasz, dlaczego ja. Sobie zadaj to pytanie,  tylko bądź szczera wobec siebie. Jak traktowałaś siebie, swój organizm? Prosisz mnie o zdrowie dla mamy, ja jej tego zdrowia nie zabrałem, więc jak mam jej dać. Jeśli sama sprowadziła na siebie chorobę swoją własną wolą, to tylko ona sama może się uleczyć. Błądzisz i idziesz złą drogą, ja jestem światłem i jestem miłością, mogę pokazać ci właściwy kierunek, ale tylko od twojej dobrej woli będzie zależało czy pójdziesz za mną. Najczęściej mówisz chcę, i dalej błądzisz i nie idziesz za mną. Zastanów się, o co i kogo prosisz?

Zapytałam, więc: To, o co powinnam prosić?

Usłyszałam odpowiedź: Niech się twoja wola dzieje Boże, a nie moja. Przepraszam, że zbłądziłam pokaż mi światło i pokieruj w stronę światła. Naucz mnie kochać siebie , ludzi i otaczający mnie świat. Wybacz mi, że zbłądziłam, przepraszam, że doprowadziłam do tego miejsca, co jestem. Proś o siłę, o wskazanie kierunku i o miłość, reszta przyjdzie sama. Pamiętaj słowa: Wybacz mi, Proszę, Przepraszam, Kocham Cię, Dziękuje , mają wielką moc. Moc jest w tobie , musisz tylko ją użyć, człowiek został stworzony na podobieństwo Boga – nigdy o tym nie zapominaj. Kocham cię, widzę, jaka jesteś doskonała tylko, że ty tego nie widzisz. Przyjdzie taki czas, że zobaczysz, poczujesz wtedy taką miłość do siebie, jaką ja czuję do ciebie. Moc jest w Tobie. Poproś, a ja Cię pokieruję,  to takie proste. Nie lękaj się,  pamiętaj, że ja zawsze jestem z tobą.

Żal i gorycz minęła, poczułam, że Bóg mnie Kocha i jest ze mną. Poczułam się silniejsza i nabrałam pewności, że idziemy z mamą właściwą drogą. Poczułam,  że nie jestem z tym sama , że Bóg jest ze mną.

Piszę o tym, bo często wspominamy na tym blogu o sile modlitwy, a nie chodzi nam po prostu o klepanie: Zdrowaśki i Ojcze Nasz,  tylko o szczerą rozmowę nas samych z Bogiem i samym sobą. Są to sprawy bardzo intymne, ale i bardzo istotne.

Moja rada: Podczas modlitwy zawsze używaj słów Wybacz mi, Proszę, Przepraszam, Kocham Cię, Dziękuję.

Życzę wszystkim głębokich przeżyć w trakcie medytacji i modlitwy.

Córka Ireny – Aga

Czas na sanatorium – tylko, że nam niewolno. Co mam zrobić?

Fragment wpisu córki z zakładki: Poradnik dla rodziny – rak oczami córki

V chemia – Czas na sanatorium – tylko, że nam niewolno. Co mam zrobić?

Kolejna wizyta w szpitalu, kolejna już przed ostatnią chemią mamy. Uczucia mam mieszane, tak naprawdę nie wiem, czego się spodziewać po wizycie, ale idę. Trochę się boję tego, co mogę zastać w sali i czy dam radę stanąć na wysokości zadania. Moje przeczucia się sprawdziły – mama znowu rozbita,  płacze.

Szybko pozbierałam się w sobie i próbuję dowiedzieć się, co się stało. Od płaczącej rozhisteryzowanej osoby trudno coś sensownego wyciągnąć. Najważniejsze to to, że wyniki są dobre mama czuje się przy najmniej fizycznie w porządku, bardzo dobrze zniosła kroplówkę – na tyle dobrze, że zaczęła nawet podejrzewać, że to nie cytostatyki,  tylko zwykła glukoza. Przestraszyła się, że nie chcą już jej leczyć, a może fundusz już nie ma pieniędzy i Rakowców już nie leczą. Obawy mamy oczywiście były bez podstawne, po prostu w porównaniu do innych chorych, co wymiotowali, czuli ogromne osłabienie, mama czuła się rewelacyjnie, nie odczuła żadnych negatywnych skutków kroplówki. Racjonalnie rzecz biorąc powinna je odczuwać, a nie czuła. Czy nasza służba zdrowia jak kończą się pieniądze to przestaje leczyć? Czy praca nad sobą i to, co robiła mama na tyle wzmocniła jej organizm, że nie odczuła skutków chemii? Tak naprawdę nie wiem, lekarze zapewniali nas, że wszystko jest w porządku. Faktem jest, że dwie ostatnie chemie przeszła mama rewelacyjnie, nie odczuła nawet osłabienia.

Na domiar złego, mama dostała skierowanie do sanatorium do Ciechocinka. Podanie do tego sanatorium złożyła dwa lata wcześniej z powodu rehabilitacji kręgosłupa. Wyjazd miała mieć dwa tygodnie po ostatniej VI chemii. Myślę sobie to super – wakacje jej się należą, tyle przeszła, przecież będzie już po chemii.

Powiedziałam mamie: To, czemu płaczesz to świetna wiadomość. Okazało się, że Pani Doktor zabroniła mamie jechać do tego sanatorium. Powiedziała do niej: „W Pani stanie jest to kategorycznie zabronione. Jest Pani za słaba, podróż tylko pogłębi wyniszczenie organizmu. Te zabiegi mogą Pani zaszkodzić, proszę o tym zapomnieć. Odpoczywać po prostu w domu. Powtarzam nie wolno Pani jechać do sanatorium to dla Pani dobra. Zrozumiała mnie Pani, lepiej wiem, co w Pani stanie jest dla Pani dobre, a co nie.”

No nie, jeszcze tego brakowało. To może chory ma tylko leżeć na leżance i czekać na kostuchę, nic już się mu od życia nie należy. Byłam wściekła na tą lekarkę, pomyślałam sobie, nawet, jeśli to będą ostatnie wakacje, na jakie mama będzie mogła pojechać, to niech jedzie. Już choremu na raka nic od życia się nie należy. Zresztą na badania, konsultacje, wizyty w szpitalu to nie jest za słaba by jechać 150 km do Szczecina, i osłabiona chemią wracać tą samą drogą. Nikogo nie obchodzi jak ona dojedzie i czym wróci. Ciekawe, że taką samą drogą w stronę sanatorium to ma niby ją wykończyć.

Powiedziałam do mamy: A właśnie, że pojedziesz do tego sanatorium. Już ja tego dopilnuję. Nie obchodzi mnie, co mówiła twoja lekarka, zazdrości ci wyjazdu i tyle. Robią wszystko by na twoje miejsce bez kolejki wcisnąć kogoś znajomego. Pojedziesz i już. Tylko nic tu nie mów ani lekarzom ani pielęgniarką, przecież nie zabrali ci skierowania, nic nie muszą wiedzieć.  Powiesz Pani doktor, że ją zrozumiałaś, jest ci przykro, a zrobimy i tak po swojemu. Nie martw się tam też są lekarze i pielęgniarki, to sanatorium nie hotel. Jeśli będziesz się źle czuła to po ciebie przyjedziemy i już.  Nie chce więcej nic słyszeć na ten temat – postanowione jedziesz i już.

Mama zaczęła się uśmiechać przez łzy, ale bała się, że ten wyjazd jej zaszkodzi. Trochę na przekór jej samej, lekarzom,  postanowiłam, że pojedzie do tego sanatorium.

Jak myślisz czytelniku, czy moje oburzenie było słuszne? Czy mam prawo wbrew lekarce zabrać mamę do sanatorium? Czy chory na raka ma prawo do rehabilitacji i wakacji?

Dalszy wątek dotyczący mamy wyjazdu do sanatorium w następnych wpisach.

Córka Ireny – Agnieszka

Rozmowa o śmierci

Fragment wpisu córki z zakładki: Poradnik dla rodziny – rak oczami córki

IV Chemia – rozmowa  o śmierci

Odwiedziłam mamę w szpitalu. Mama miała dobre wyniki krwi,  przyjmowała IV wlew tzw. chemię. Przyszłam i zobaczyłam mamę w opłakanym stanie. Płakała,  była przygnębiona.Właśnie się dowiedziała, że jej towarzyszka z sali,  Pani Stasia przegrała swoją walkę – już jej więcej nie zobaczy, bo niestety nie żyje. Mama bardzo to przeżyła. Co myśli w takich chwilach chory?

Jej się nie udało, o Boże ja będę następny!!!

Potrząsnęłam mamą, spojrzałam głęboko w oczy i powiedziałam: Mamo bardzo mi przykro z powodu pani Stasi, ale ty nie jesteś nią. Może i miałyście takie same rozpoznanie. Wiem, że ona była młodsza od Ciebie. Pamiętaj ty nie jesteś nią, każda z Was ma całkowite inne podejście do leczenia, ona nie pracowała nad sobą, nie korzystała z alternatywnych metod leczenia, miała bardzo złe wyniki krwi, przerwali jej chemię, bo była za słaba by ją przyjąć. Jej świeczka się wypaliła, trudno, ale Twoja nie, ty nadal jesteś z nami i bardzo się z tego cieszę. Twoje wyniki są bardzo dobre, może nie mamy najlepszych rokowań, ale wciąż mamy szanse. Damy radę zobaczysz.

Do tych myśli trzeba się ustosunkować i porozmawiać o tym z chorym. Tak, trzeba z nim rozmawiać o śmierci. Nawet jak będziemy unikać tego tematu on (ten temat) sam nas dopadnie. Mama w tej chwili jest jedyną osobą w zachodniopomorskim, jaką znam z tym rozpoznaniem,  tzn. drobnokomórkowym rakiem płuc. Choć na początku naszej drogi było ich kilkoro. Każde odejście znajomego chorego na raka, jest dla chorego kolejną traumą. Trzeba go do tego przygotować i zminimalizować stres. Chory jak każdy z nas boi się śmierci, sama myśl o niej go przeraża. Świadomość, że kostucha się zbliża, zabrała już wszystkich moich towarzyszy zostałam tylko ja, jest paraliżująca.

Co możemy zrobić w tej sytuacji dla chorego? Wbrew pozorom bardzo wiele. To od rodziny zależy,  czy chory wyrwie się z tego letargu.

Jeśli chory zacznie rozmawiać z Tobą o jego ostatniej drodze  nie unikaj tematu,  podejmij go. To dla chorego bardzo ważne. Trzeba mu uświadomić, że jest wyjątkowy i bardzo ważny dla nas. Że go potrzebujemy, będziemy z nim walczyć do końca. Dobrze jest też pozałatwiać sprawy spadkowe, na wszelki wypadek.  Porozmawiać, jaka jest ostatnia wola chorego co do pochówku. Nie chodzi o to by na siłę z nim na ten temat rozmawiać. Chodzi o to, że jak chory sam podejmie ten temat nie zbywać go, mówiąc a przestań, no co ty na razie ciebie ten temat nie dotyczy.

Generalnie rozmowy o śmierci, ostatniej woli chorego są w domach tematem tabu. Tak naprawdę trzeba o tym rozmawiać, nie tylko, gdy dopadnie nas choroba nieuleczalna, ale i na co dzień. Nawet z dziećmi trzeba rozmawiać o śmierci. O tym, że każdemu z nas został dany czas na tej ziemi, byśmy przeżywali własny los doświadczali emocji radości i smutku. Dziecku trzeba wytłumaczyć, gdy przychodzi na nas czas, nie zależy to od nas, wtedy anioły schodzą po nas i zabierają nas do nieba. Ja z moimi dziećmi przeprowadzam takie rozmowy najczęściej w okolicach 1 listopada. Opowiadam im w tedy historyjki z życia moich dziadków, którzy od dawna już nie żyją. Tak naprawdę każdy z nas musi przyjść na ten świat i musi umrzeć. Nie wiemy, kiedy nasza świeczka się wypali. Jedni przychodzą i żyją bardzo długo,  inni odchodzą w bardzo młodym wieku. Niektórzy z nas odchodzą nagle niczego się nie spodziewając,  a innym jest dany czas na poukładanie swoich spraw, na zwrot w życiu, mogą przeżyć traumę,  odbić się od dna i zacząć wszystko od nowa, inni poodkładają swoje sprawy i odchodzą. Dlaczego się tak dzieje – nie wiem? Wiem za to,  że niechętnie rozmawiamy o śmierci. Jakby sama rozmowa o niej spowodowała, że ona zagości w naszym domu. Czego się tak naprawdę boimy? Nieznanego? Przejścia na drugą stronę? Sądu ostatecznego? Tak naprawdę nie wiemy  czego – ale lęk jest. Choroba zmusza nas, aby stanąć z tym problemem w oko w oko. Tak naprawdę czy mamy się czego bać? Nasz lęk jest irracjonalny, niczym niewyjaśniony. Jeśli po tamtej stronie czeka na nas coś bardzo miłego, a to, co najgorsze ból,  strach, wstyd,  doświadczyliśmy na ziemi by po drugiej stronie spotkało nas coś bardzo  miłego? Tu muszę przyznać wierzącym łatwiej jest umierać.

Jestem dość młodą osobą, ale jeśli chodzi o temat śmierci i przejścia na drugą stronę, przeżyłam dwa niesamowite doświadczenia. Dobrze jest o takich rzeczach porozmawiać z chorym,  by ten lęk przed śmiercią, nieznanym zminimalizować:

Zdarzenie 1:

Na praktykach w szpitalu będąc jeszcze nastolatką byłam świadkiem, jak ciężko chore dziecko bardzo cierpiące umarło na rękach u matki. Widok ten mam cały czas przed oczyma. Dziecko to bardzo cierpiało, w pewnej chwili jego oczy rozbłysły, twarz pojaśniała, na twarzy pojawił się uśmiech,  zdążył jeszcze wyszeptać: jak tu pięknie. Zastygł z tym uśmiechem na ustach. Po chwili dopiero jego mama się zorientowała, że to dziecko odeszło: popatrzyła na mnie i powiedziała: Słyszałaś powiedział, że jest tam pięknie, już go nic nie boli. Obie się popłakałyśmy był to płacz podszyty radością, że to dziecko poszło do lepszego piękniejszego świata już nie cierpi.

Było to bardzo dawno temu, ale cały czas mam przed sobą ten anielski pogodny uśmiech tego dziecka w momencie przejścia na drugą stronę.

Zdarzenie 2:

 

Wiele lat później już, jako matka dwójki dzieci miałam wypadek samochodowy. Wpadłam w poślizg i dachowałam. W trakcie tego wypadku przeżyłam coś niesamowitego. Po pierwsze życie zwolniło bieg, zobaczyłam jak moje ręce podnoszą się do góry bardzo wolno, zdążyłam jeszcze pomyśleć, dlaczego je podnoszę. Za chwilę znalazłam się w bardzo dziwnym miejscu. Była to przepiękna łąka usiana kwiatami, panował tam spokój radość i ciepło, które trudno opisać, wszechogarniająca mnie miłość. Poczułam się szczęśliwa i spełniona. Na tą chwilę nie pamiętałam jak się tu znalazłam, nie myślałam o dzieciach, po prostu było mi dobrze i błogo tu i teraz. Po chwili spostrzegłam na tej łące jeszcze jedną osobę, czułam, że to ktoś z mojej rodziny, ale nie mogłam sobie przypomnieć, kto to taki. Ta osoba z wyglądu bardzo mnie przypominała była ode mnie trochę młodsza, kwitnąca,  śliczna,  uśmiechnięta. Pomyślałam, kim jesteś. Natychmiast otrzymałam odpowiedź: jestem twoją babcią, zobacz, jakie jesteśmy do siebie podobne. Moja babcia jest o wiele starsza i od dawna nie żyje. Pomyślałam,  jak widzisz żyję i mam się całkiem dobrze, ty mnie inaczej pamiętasz? Kiedyś też byłam młoda i wtedy właśnie tak wyglądałam. Wyglądała przepięknie. Następnie powiedziała do mnie:, Co tu robisz? To jeszcze nie twój czas i miejsce? Nie chcę wracać tu jest tak błogo pomyślałam. Idź, nie martw się,  ja tu na ciebie poczekam! – Odpowiedziała mi moja młoda babcia. Ocknęłam się w samochodzie, a raczej we wraku, ktoś wezwał pogotowie, okazało się, że byłam 20 minut nieprzytomna. Po wypadku miałam wstrząs mózgu i złamaną nogę w kolanie.

Czy mi się to śniło czy nie, nie wiem? Od tamtej pory nie boję się śmierci. Wiem, że tam czeka na nas ktoś, kto też nas kocha, jest tam pięknie i wszędzie czuć spokój i wszechogarniającą miłość. Wiem też, że tu na ziemi każdy z nas ma jakieś zadanie do wypełnienia i określony na to czas. Trzeba się postarać by wykorzystać ten czas jak najlepiej. Głęboko wierzę, że choroba też zdarza się nam po coś, jest traumą by nam uświadomić, że idziemy złą drogą. Dopiero choroba zmusza nas do wyrwania się z biegu codzienności: praca, dom, obiad, dzieci, porządki – a gdzie w tym wszystkim miejsce dla mnie?  Choroba to neon mrugający na czerwono  wołający STOP. Kiedy każdy z nas ostatnio się zatrzymał? Zapytał sam siebie – czy jestem szczęśliwy? Czego ja chcę? Nie, moje dzieci, nie,  mój mąż/żona,  tylko ja. Czego ja chcę? W tej gonitwie często zapominamy o sobie. Choroba jest dzwonkiem alarmowym bijącym na alarm, jest drogowskazem byśmy w końcu zaczęli robić coś dla siebie. Czas przepływa nam przez palce, a my wszystko chcemy zrobić jutro. Ważne jest tylko tu i teraz. Istnieje tylko ta chwila, nie ma niczego innego.

Ja miałam to szczęście, że traumę związaną z chorobą w mojej rodzinie przeszła mama, a ja razem z nią. Dzięki temu zmieniło się moje podejście do życia, postrzegania świata, tego, co jest dla mnie ważne. Wszystko się zmieniło, z biegiem czasu muszę  przyznać, że na leprze- wszystko dzięki chorobie mamy.

 

Moja rada:, Gdy chory chce porozmawiać o ostatniej drodze, śmierci, swoim pochówku,  nie unikaj tematu podejmij go. Ten temat i tak Cię dopadnie i to w najmniej odpowiednim momencie. Postaraj się wykreować w chorym obraz przejścia na drugą stronę,  jak przejścia do bram raju. Dużo jest opowieści ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną i wrócili z stamtąd w ostatniej chwili – te opowieści są pełne miłości światła i spokoju. Pamiętajmy, że w końcu przyjdzie taki czas, że wszyscy spotkamy się po drugiej stronie. Tak naprawdę nikt z nas nie wie, kiedy nadejdzie ten czas, a lekarz nie jest żadną wyrocznią w tej kwestii. To tylko ludzie wykonujący swój zawód – też się mylą. Moja mama żyje już 10 lat od diagnozy i z rokowań lekarzy nic sobie nie robi. Nie lekarz zdecyduje, kiedy przyjdzie na każdego czas. Tak naprawdę wszystko zależy od  Boga i od nas samych.

Agnieszka