Rozmowa o śmierci

Fragment wpisu córki z zakładki: Poradnik dla rodziny – rak oczami córki

IV Chemia – rozmowa  o śmierci

Odwiedziłam mamę w szpitalu. Mama miała dobre wyniki krwi,  przyjmowała IV wlew tzw. chemię. Przyszłam i zobaczyłam mamę w opłakanym stanie. Płakała,  była przygnębiona.Właśnie się dowiedziała, że jej towarzyszka z sali,  Pani Stasia przegrała swoją walkę – już jej więcej nie zobaczy, bo niestety nie żyje. Mama bardzo to przeżyła. Co myśli w takich chwilach chory?

Jej się nie udało, o Boże ja będę następny!!!

Potrząsnęłam mamą, spojrzałam głęboko w oczy i powiedziałam: Mamo bardzo mi przykro z powodu pani Stasi, ale ty nie jesteś nią. Może i miałyście takie same rozpoznanie. Wiem, że ona była młodsza od Ciebie. Pamiętaj ty nie jesteś nią, każda z Was ma całkowite inne podejście do leczenia, ona nie pracowała nad sobą, nie korzystała z alternatywnych metod leczenia, miała bardzo złe wyniki krwi, przerwali jej chemię, bo była za słaba by ją przyjąć. Jej świeczka się wypaliła, trudno, ale Twoja nie, ty nadal jesteś z nami i bardzo się z tego cieszę. Twoje wyniki są bardzo dobre, może nie mamy najlepszych rokowań, ale wciąż mamy szanse. Damy radę zobaczysz.

Do tych myśli trzeba się ustosunkować i porozmawiać o tym z chorym. Tak, trzeba z nim rozmawiać o śmierci. Nawet jak będziemy unikać tego tematu on (ten temat) sam nas dopadnie. Mama w tej chwili jest jedyną osobą w zachodniopomorskim, jaką znam z tym rozpoznaniem,  tzn. drobnokomórkowym rakiem płuc. Choć na początku naszej drogi było ich kilkoro. Każde odejście znajomego chorego na raka, jest dla chorego kolejną traumą. Trzeba go do tego przygotować i zminimalizować stres. Chory jak każdy z nas boi się śmierci, sama myśl o niej go przeraża. Świadomość, że kostucha się zbliża, zabrała już wszystkich moich towarzyszy zostałam tylko ja, jest paraliżująca.

Co możemy zrobić w tej sytuacji dla chorego? Wbrew pozorom bardzo wiele. To od rodziny zależy,  czy chory wyrwie się z tego letargu.

Jeśli chory zacznie rozmawiać z Tobą o jego ostatniej drodze  nie unikaj tematu,  podejmij go. To dla chorego bardzo ważne. Trzeba mu uświadomić, że jest wyjątkowy i bardzo ważny dla nas. Że go potrzebujemy, będziemy z nim walczyć do końca. Dobrze jest też pozałatwiać sprawy spadkowe, na wszelki wypadek.  Porozmawiać, jaka jest ostatnia wola chorego co do pochówku. Nie chodzi o to by na siłę z nim na ten temat rozmawiać. Chodzi o to, że jak chory sam podejmie ten temat nie zbywać go, mówiąc a przestań, no co ty na razie ciebie ten temat nie dotyczy.

Generalnie rozmowy o śmierci, ostatniej woli chorego są w domach tematem tabu. Tak naprawdę trzeba o tym rozmawiać, nie tylko, gdy dopadnie nas choroba nieuleczalna, ale i na co dzień. Nawet z dziećmi trzeba rozmawiać o śmierci. O tym, że każdemu z nas został dany czas na tej ziemi, byśmy przeżywali własny los doświadczali emocji radości i smutku. Dziecku trzeba wytłumaczyć, gdy przychodzi na nas czas, nie zależy to od nas, wtedy anioły schodzą po nas i zabierają nas do nieba. Ja z moimi dziećmi przeprowadzam takie rozmowy najczęściej w okolicach 1 listopada. Opowiadam im w tedy historyjki z życia moich dziadków, którzy od dawna już nie żyją. Tak naprawdę każdy z nas musi przyjść na ten świat i musi umrzeć. Nie wiemy, kiedy nasza świeczka się wypali. Jedni przychodzą i żyją bardzo długo,  inni odchodzą w bardzo młodym wieku. Niektórzy z nas odchodzą nagle niczego się nie spodziewając,  a innym jest dany czas na poukładanie swoich spraw, na zwrot w życiu, mogą przeżyć traumę,  odbić się od dna i zacząć wszystko od nowa, inni poodkładają swoje sprawy i odchodzą. Dlaczego się tak dzieje – nie wiem? Wiem za to,  że niechętnie rozmawiamy o śmierci. Jakby sama rozmowa o niej spowodowała, że ona zagości w naszym domu. Czego się tak naprawdę boimy? Nieznanego? Przejścia na drugą stronę? Sądu ostatecznego? Tak naprawdę nie wiemy  czego – ale lęk jest. Choroba zmusza nas, aby stanąć z tym problemem w oko w oko. Tak naprawdę czy mamy się czego bać? Nasz lęk jest irracjonalny, niczym niewyjaśniony. Jeśli po tamtej stronie czeka na nas coś bardzo miłego, a to, co najgorsze ból,  strach, wstyd,  doświadczyliśmy na ziemi by po drugiej stronie spotkało nas coś bardzo  miłego? Tu muszę przyznać wierzącym łatwiej jest umierać.

Jestem dość młodą osobą, ale jeśli chodzi o temat śmierci i przejścia na drugą stronę, przeżyłam dwa niesamowite doświadczenia. Dobrze jest o takich rzeczach porozmawiać z chorym,  by ten lęk przed śmiercią, nieznanym zminimalizować:

Zdarzenie 1:

Na praktykach w szpitalu będąc jeszcze nastolatką byłam świadkiem, jak ciężko chore dziecko bardzo cierpiące umarło na rękach u matki. Widok ten mam cały czas przed oczyma. Dziecko to bardzo cierpiało, w pewnej chwili jego oczy rozbłysły, twarz pojaśniała, na twarzy pojawił się uśmiech,  zdążył jeszcze wyszeptać: jak tu pięknie. Zastygł z tym uśmiechem na ustach. Po chwili dopiero jego mama się zorientowała, że to dziecko odeszło: popatrzyła na mnie i powiedziała: Słyszałaś powiedział, że jest tam pięknie, już go nic nie boli. Obie się popłakałyśmy był to płacz podszyty radością, że to dziecko poszło do lepszego piękniejszego świata już nie cierpi.

Było to bardzo dawno temu, ale cały czas mam przed sobą ten anielski pogodny uśmiech tego dziecka w momencie przejścia na drugą stronę.

Zdarzenie 2:

 

Wiele lat później już, jako matka dwójki dzieci miałam wypadek samochodowy. Wpadłam w poślizg i dachowałam. W trakcie tego wypadku przeżyłam coś niesamowitego. Po pierwsze życie zwolniło bieg, zobaczyłam jak moje ręce podnoszą się do góry bardzo wolno, zdążyłam jeszcze pomyśleć, dlaczego je podnoszę. Za chwilę znalazłam się w bardzo dziwnym miejscu. Była to przepiękna łąka usiana kwiatami, panował tam spokój radość i ciepło, które trudno opisać, wszechogarniająca mnie miłość. Poczułam się szczęśliwa i spełniona. Na tą chwilę nie pamiętałam jak się tu znalazłam, nie myślałam o dzieciach, po prostu było mi dobrze i błogo tu i teraz. Po chwili spostrzegłam na tej łące jeszcze jedną osobę, czułam, że to ktoś z mojej rodziny, ale nie mogłam sobie przypomnieć, kto to taki. Ta osoba z wyglądu bardzo mnie przypominała była ode mnie trochę młodsza, kwitnąca,  śliczna,  uśmiechnięta. Pomyślałam, kim jesteś. Natychmiast otrzymałam odpowiedź: jestem twoją babcią, zobacz, jakie jesteśmy do siebie podobne. Moja babcia jest o wiele starsza i od dawna nie żyje. Pomyślałam,  jak widzisz żyję i mam się całkiem dobrze, ty mnie inaczej pamiętasz? Kiedyś też byłam młoda i wtedy właśnie tak wyglądałam. Wyglądała przepięknie. Następnie powiedziała do mnie:, Co tu robisz? To jeszcze nie twój czas i miejsce? Nie chcę wracać tu jest tak błogo pomyślałam. Idź, nie martw się,  ja tu na ciebie poczekam! – Odpowiedziała mi moja młoda babcia. Ocknęłam się w samochodzie, a raczej we wraku, ktoś wezwał pogotowie, okazało się, że byłam 20 minut nieprzytomna. Po wypadku miałam wstrząs mózgu i złamaną nogę w kolanie.

Czy mi się to śniło czy nie, nie wiem? Od tamtej pory nie boję się śmierci. Wiem, że tam czeka na nas ktoś, kto też nas kocha, jest tam pięknie i wszędzie czuć spokój i wszechogarniającą miłość. Wiem też, że tu na ziemi każdy z nas ma jakieś zadanie do wypełnienia i określony na to czas. Trzeba się postarać by wykorzystać ten czas jak najlepiej. Głęboko wierzę, że choroba też zdarza się nam po coś, jest traumą by nam uświadomić, że idziemy złą drogą. Dopiero choroba zmusza nas do wyrwania się z biegu codzienności: praca, dom, obiad, dzieci, porządki – a gdzie w tym wszystkim miejsce dla mnie?  Choroba to neon mrugający na czerwono  wołający STOP. Kiedy każdy z nas ostatnio się zatrzymał? Zapytał sam siebie – czy jestem szczęśliwy? Czego ja chcę? Nie, moje dzieci, nie,  mój mąż/żona,  tylko ja. Czego ja chcę? W tej gonitwie często zapominamy o sobie. Choroba jest dzwonkiem alarmowym bijącym na alarm, jest drogowskazem byśmy w końcu zaczęli robić coś dla siebie. Czas przepływa nam przez palce, a my wszystko chcemy zrobić jutro. Ważne jest tylko tu i teraz. Istnieje tylko ta chwila, nie ma niczego innego.

Ja miałam to szczęście, że traumę związaną z chorobą w mojej rodzinie przeszła mama, a ja razem z nią. Dzięki temu zmieniło się moje podejście do życia, postrzegania świata, tego, co jest dla mnie ważne. Wszystko się zmieniło, z biegiem czasu muszę  przyznać, że na leprze- wszystko dzięki chorobie mamy.

 

Moja rada:, Gdy chory chce porozmawiać o ostatniej drodze, śmierci, swoim pochówku,  nie unikaj tematu podejmij go. Ten temat i tak Cię dopadnie i to w najmniej odpowiednim momencie. Postaraj się wykreować w chorym obraz przejścia na drugą stronę,  jak przejścia do bram raju. Dużo jest opowieści ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną i wrócili z stamtąd w ostatniej chwili – te opowieści są pełne miłości światła i spokoju. Pamiętajmy, że w końcu przyjdzie taki czas, że wszyscy spotkamy się po drugiej stronie. Tak naprawdę nikt z nas nie wie, kiedy nadejdzie ten czas, a lekarz nie jest żadną wyrocznią w tej kwestii. To tylko ludzie wykonujący swój zawód – też się mylą. Moja mama żyje już 10 lat od diagnozy i z rokowań lekarzy nic sobie nie robi. Nie lekarz zdecyduje, kiedy przyjdzie na każdego czas. Tak naprawdę wszystko zależy od  Boga i od nas samych.

Agnieszka

5 myśli nt. „Rozmowa o śmierci

  1. Córka Ireny Aga Autor wpisu

    Droga Agnieszko!
    Chemia to trucizna, która zabija nie tylko komórki rakowe, ale obciąża też organizm biorcy, szczególnie wątrobę. Trzeba koniecznie wzmocnić mamy organizm, tak by dodatkowo nie obciążać wątroby. Moja mama stosowała: Bioenergoterapie, leki homeopatyczne, reiki, sok noni, wodę żywą tlenioną, tabletki z wątroby rekina, dietę bogatą w żelazo ( sok z buraka i zieleniny) i dietę dziecka do 1 roku życia plus soki z owoców i warzyw wyciskane sokowirówką, ( koktajle z mleka modyfikowanego 3 razy na dobę przeliczane na kg masy ciała, zupki gerber, owoce w słoiczkach gerber – nie obciążają wątroby), wizyty w miejscach mocy ( są to miejsca silnie na energetyzowane tj np.: piramidy w Wisełce, stare kościoły, katedry, tam gdzie są stare wiekowe drzewa, kręgi zbożowe, Wawel, Licheń, Częstochowa). W miejscach tych wyczuwa się taką szczególną energie, w każdej okolicy jak się rozejrzymy znajdziemy takie miejsca – w miejscach tych siła modlitwy, medytacji jest sto razy większa. Tak stosowałyśmy to wszystko naraz. Wszystko po to by wzmocnić organizm, by przetrwał chemie i miał siły walczyć.
    Córka Ireny -Aga

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *