Pierwsze chwile, jak zaskoczona usłyszałam wyrok śmierci
(kartka z pamiętnika)
Dotarło do mnie, że mam nowotwór i że otrzymam chemię, poprosiłam, by mi powtórzono, bo coś źle usłyszałam, coś niedorzecznego.
Znów usłyszałam, ma pani nowotwór płuc i jedyne leczenie go, to chemioterapia i dalej coś tam mówiła jaka chemia, ile, przez jaki okres tego już nie kojarzyłam. Chyba płakałam, trzęsłam się i prosiłam chociaż o 1-dną godzinę do przemyślenia nim podejmę decyzję. Otrzymałam zastrzyk uspakajający który sprawił mi ulgę i zaraz po 15 minutach znów weszłam z decyzją – wyrażam zgodę na chemioterapie. Dowiedziałam się, że nie mam wyboru i coś tam jeszcze mi mówiono, ale już nic do mnie nie docierało, nie chciałam już nic więcej słyszeć, jeśli szanse na życie to przedłużenie życia o 6-miesiecy, a bez chemii to będę żyła około 3-tygodni –tak czy siak umieram i to w krótkim czasie.
Nigdy nie myślałam o śmierci, wiedziałam że to innych spotyka, nawet moich bliskich, ale ja tu i teraz umieram, co to jest ta śmierć?
Co to znaczy, że mam raka, to niemożliwe, to mnie nie mogło spotkać!
Zadałam sobie pytanie ? Czy jest coś gorszego, straszniejszego od raka?
Odpowiedź przyszła sama –tak – to mój okropny lęk przed śmiercią. Umieranie, śmierć byłaby dla mnie zbawieniem przed okropnym rakiem uciekłabym w nieznane, gdyby nie ten towarzyszący mi paniczny strach co mnie spotka po tej drugiej stronie?
W międzyczasie znalazłam się w izolatce, w której była już jedna pani. Jakoś sobie przedstawiłyśmy się, obydwie odetchnęłyśmy z ulgą, że jest nas dwie z tym samym problemem i że nie leżymy w izolatce pojedynczej. Pielęgniarka podłączyła mnie i sąsiadkę do kroplówki, wręczyła dzwonek i wyszła.
Tak się zaczęła walka, jeszcze nie wiedziałam z czym, czy z kim walczę, wiedziałam tylko że jest to coś cholernie inteligentne cwane, silne, skoro na całym świecie sztab różnych mądrych, silnych, bogatych ludzi, naukowców, terapeutów przegrywa z nim walkę i na tym moja wiedza o raku się kończyła.
Obydwie milczałyśmy wlepiając wzrok w kroplówkę w przerażającej ciszy, nic nie słyszałam. Po jakimś czasie zauważyłam, że nie ma nawet brzęczącej muchy, uciekły przed oparami chemii, a może też ze strachu przed rakiem? Nawet Pani salowa w masce zachowywała się cicho jak mysz pod miotłą.
Jestem tak sparaliżowana strachem śmierci, że nie czułam żadnego bólu fizycznego, a do tej pory żadne środki przeciwbólowe mi nie pomagały. Po paru godzinach jak tylko Pani pielęgniarka odłączyła mi kroplówkę, od razu chciałam wstać, ale mi zabroniła kategorycznie wskazując ” tron” – tak nazywano muszlę klozetową wmontowaną w krzesło postawione zaraz przy łóżku uprzedzając, że nie wolno nam wstawać z łóżek, a tym bardziej wychodzić do łazienki.
Zaraz po wyjściu pielęgniarki, obydwie jak na komendę usiadłyśmy na łóżku próbując wstać, a tu „ubs”osłabienie i zawroty głowy posłusznie ułożyły nas powrotem w łóżkach.
Dotarło do nas jak silną truciznę wpompowano nam do żył i jak szybko zadziałała na nasz cały organizm, ciekawe czy rak też to odczuł, miałam silną potrzebę porozmawiania z kimś kompetentnym w tym temacie, jeszcze się łudziłam że przy wizycie nocnej porozmawiam o tym z lekarzem dyżurnym.
Na oczekiwanej wizycie lekarz się spieszył, po krótkim zdawkowym pytaniu co nas boli szybko wyszedł nie słysząc naszych zadawanych pytań.
Po tej wizycie wiedziałam że muszę szukać informacji na dręczące mnie pytania poza szpitalem.
Irena