Tak bardzo chce się żyć, a nieoczekiwanie nadchodzi koniec
W ostatnich momentach życia najbardziej boimy się rozliczenia wcale nie z tego powodu, że zrobiliśmy coś źle.
Za mało się o tym mówi, dlaczego przejście na drugą stronę wielu przeraża
Wiadomość o śmierci koleżanki Ani poraziła mnie całkowicie. Porównywałyśmy swoje diagnozy, a później swoje wyniki i naprawdę były bardzo podobne, prawie identyczne. Tak samo była duża remisja raka, pozostał tylko mały guzek, w porównaniu z tym co było. Taki malutki guzek, ale dał przerzut na tarczycę, krtań i wątrobę i już nic lekarze nie mogli zrobić. Tak naprawdę z pozostawionym dużym guzem tak samo nic by nie mogli zrobić.
Dopiero teraz zrozumiałam odpowiedź lekarzy na moją radość z powodu dużej remisji. „Nie ma się z czego cieszyć, remisja nie zmienia rokowań w leczeniu”. Odpowiedź zabijająca moją radość uświadomiła mi, że lekarze wobec mojego raka są bezsilni.
Wystrzegam się porównań, ale w sytuacji jak się ma ten sam typ raka porównanie następuje spontanicznie, bez zastanowienia, czy to dobrze, czy źle.
Przyszło mi na myśl, że owszem, raka miałyśmy takiego samego i podobnie usadzonego w płucach, ale ja jestem inna niż koleżanka, więc i przebieg choroby może przebiegać inaczej, więc może jeszcze troszkę życia mi zostało, cichutko dawałam sobie nadzieję.
Z koleżanką Anią łączyła mnie dziwna więź przyjaźni. Obydwie byłyśmy zupełnie inne. Każda z nas wyznawała inną filozofię życia, mimo to lubiłyśmy z sobą rozmawiać szanując odmienne poglądy. W 2005 r. razem byłyśmy na radioterapii przez cztery miesiące, gdzie było sporo czasu na dyskusje i rozmowy.
Pamiętam jak ciągle bała się przerzutu na tarczycę. Dziwiłam się dlaczego boi się raka tarczycy, przed diagnozą miała tarczycę zdrową, nie tak jak u mnie zdiagnozowano poważne schorzenie.
Na moje szczęście jej lęku nie przejęłam.
Po smutnej wiadomości o śmierci koleżanki moje myśli mnie przeraziły. Chcąc zmienić swoje myśli najpierw zastanowiłam się, co mnie w tej wiadomości przeraziło.
Jak zwykle w takiej sytuacji zadałam sobie pytania bez odpowiedzi. Na taki sam typ raka umiera ogromna ilość osób o różnych osobowościach, związku z tym czy ja już jestem następna? Ile mi pozostało życia?
Śmierć jest przerażająca, bo budzi lęk, że jest bezpowrotna i nie wiadomo co jest po tamtej stronie?
A może śmierć mnie przeraża, bo boję się rozliczenia swojego życia? Wydawało mi się, że ja tą lekcję śmierci przerobiłam i jestem oswojona z tym tematem tabu.
Oj! Jednak rozliczenie napawa mnie lękiem. Już nie boję się tego co źle zrobiłam , ale żal mi, że nie odrobiłam zadanej mi lekcji życia i że już odrobić nie będę mogła.
Życie jest tak proste , a przez to tak trudne. Wiele miałam tematów do zrobienia, wiele do zobaczenia, wiele emocji do przeżycia, które odkładałam na późnej. Usprawiedliwiałam siebie, że nie teraz, ale później, że teraz nie jestem gotowa, że coś tam mi przeszkadza.
Odkładałam wszystko na później, tak że w ogóle nie jestem na odejście gotowa, chociaż śmierć już blisko patrzy mi prosto w oczy, a ja ciągle boję się podnieść odważnie na nią wzrok.
Szkoda, że tyle spraw mam nie pozałatwianych, a najgorsze że tyle rzeczy nie zrobiłam odkładając na później w ogóle nie zdając sobie sprawy, że może już być na to za późno i tego najbardziej mi było żal.
Odkładałam na później, bo tak naprawdę bałam się zmian, blokował mnie lęk przed najmniejszym ryzykiem.
Przyszło mi teraz do głowy, że to dziwne, że nie bałam się ryzykować marnując cenny czas na usprawiedliwianie, na zamartwianie się, a marnowałam cenny czas na blokowanie działań.
Przecież wystarczyło by tylko zacząć robić to co lubię. Proste – pomyśleć co lubię, dokonać wyboru i podjąć decyzję. Jest to tak proste, że aż nie możliwe do zrealizowania do dnia dzisiejszego.
Właściwie ciągle robiłam to co należało zrobić według ustalonych norm społecznych, rodzinnych. Było to mi tak wygodnie, bo nie musiałam dokonywać wyborów, podejmować decyzji. Dzięki temu można było za swoje życie obarczać innych, a siebie usprawiedliwić, to nie moja wina bo wszyscy tak postępowali. Ci inni, których obarczałam winą za swoje życie, skąd mogli wiedzieć co ja lubię i co sprawiało by mi przyjemność? Ja im nawet nie raczyłam o tym powiedzieć.
Lęk powodował, że te pragnienia, radości ukrywałam, żeby czasem ktoś za mnie nie dokonał wyboru według mojego odczuwania radości, przyjemności?
Choroba nowotworowa spowodowała, że obydwie podjęłyśmy drastyczną walkę, tylko każda trochę na swój sposób jaki uważała za najbardziej odpowiedni.
Absolutnie nie oceniam nas której sposób był lepszy, tylko szukam odpowiedzi dlaczego tak wspaniała osoba musiała odejść?
Aby dać sobie szansę na wygranie z rakiem może powinnam porównać nasze sposoby walki, który sposób okazuje się bardziej skuteczny?
W przeciwieństwie do mnie, z uporem trzymała się swoich przekonań, nie weryfikując ich słuszności. Twierdziła, że nie boi się podejmować decyzji, dokonywać wyborów. Jednak podczas dyskusji wynikało, że nie zakładała nawet teoretycznie związku z chorobą żadnych zmian.
Uważam, że nie chciała wiedzieć , że upór to była walka, by nie podejmować nowych wyzwań związku z chorobą i inną sytuacją rodzinną z powodu tej choroby.
Nie zmieniła swoich nawyków życiowych i żywieniowych. Twierdziła, że wystarczy jak trochę więcej wypije soku i zje trochę warzyw po uprzedniej konsultacji z lekarzem onkologiem.
Z mojego doświadczenia wynika, że lekarze niekoniecznie byli dobrymi dietetykami, ale na tego rodzaju uwagi grzecznie odpowiadała – każdy robi to co uważa za słuszne.
Zadałam sobie pytanie, czy związku z powyższym mam większą szansę na pokonanie choroby? Bardzo bym chciała spotkać osobę, która mój typ raka pokonała, bym mogła przyjrzeć się, jak od raka się uwolniła. Na razie takie osoby znam tylko z książek, ale dziękuję Bogu, że dane mi było ich poznać, bo dali mi nadzieję, że to jest możliwe.
Koleżankę nie zdołałam do niczego przekonać by pomóc w skuteczniejszej walce z chorobą, chociaż widziałam, że popełnia błędy, bo coraz gorsze miała samopoczucie, dochodziło nawet do omdleń w szpitalu i później w przychodni.
Była racjonalistką, do wszystkiego podchodziła racjonalnie, dawała wiarę tylko temu co było udowodnione naukowo i przyjęte przez medycynę akademicką.
Przecież i tak w końcu dokonała wyboru, aby los podjął decyzję.
Wiem, jak bardzo jeszcze pragnęła iść tą drogą za znakiem zakazu „rak”.
Za tym znakiem niestety dalszej drogi już nie było i musiała przejść na tą drugą stronę mimo tego, jak bardzo chciała jeszcze żyć.
Nie wiem ile mi pozostało życia mimo, że zboczyłam z drogi na której stał rak. Skąd mam wiedzieć na jaką wkroczyłam ścieżkę życia? Może jest bardzo krótka i w każdej chwili mogę odejść z różnych innych przyczyn, w końcu umiera się nie tylko na nieuleczalnego raka.
Tego nie wie nikt i dlatego powinniśmy być przygotowani na śmierć tak, jak by miała nastąpić za chwilę. Ważne abyśmy byli gotowi przejść na drugą stronę bez lęku, strachu i żalu, że nie zdążyliśmy załatwić jakichś ważnych spraw.
Przyznam szczerze, że nie do końca jestem gotowa na przejście na drugą stronę, ale jeśli to nastąpi, to w całości, bez żalu chciałabym oddać się Matce Boskiej i BOGU. Irena
Major thanks for the post.Much thanks again. Want more.
I am so grateful for your blog post.Really looking forward to read more.
Really informative blog. Really Cool.
„Thanks-a-mundo for the blog.Really thank you! Keep writing.”
I really appreciate this post. I have been looking all over for this! Thank goodness I found it on Bing. You have made my day! Thx again!
Według mnie każdy człowiek powinien być gotowym na ewentualną śmierć, chociażby po to, by nie odkładać nic na jutro, co możemy zrobić już dzisiaj, tu i teraz, bo nikt nie wie kiedy może to nastąpić, poza chorymi na śmiertelną chorobę