Kartka z pamiętnika
Mnie łatwiej pokonać raka płuc, niż dogadać się ze służbą zdrowia w sprawie leczenia tego raka.
PORTUGALIA I HISZPANIA 04.2017 r.
Jest 14.11.2005r. Dzisiaj mam niezbyt dobre samopoczucie, chyba dlatego, że z lekkim dołem wczoraj wróciłam z badań kontrolnych od swojego lekarza pulmonologa onkologa. Badania i wizyta lekarska zupełnie inaczej przebiegła niż ja sobie zakładałam.
Do wczoraj wierzyłam, że swoim lepszym samopoczuciem i lepszymi wynikami przekonałam swoich lekarzy, że mojego raka można całkowicie wyleczyć. W końcu diagnozowali, że po chemii mogę jeszcze pożyć tylko z 8 miesięcy, a żyję już ponad rok i mam się nieźle jak po tak ciężkim leczeniu, nie mówiąc już o spustoszeniu całego ciała przez agresywnego raka.
Jeszcze przed gabinetem wierzyłam w siebie, że zmuszę Panią doktor do wyjaśnienia mi, czy nastąpiła w końcu całkowita remisja, czy nadal utrzymuje się tylko częściowa, jak zaraz po chemii. Przez pół roku walczyłam o skierowanie na radioterapię, bo nie chcieli mi dać, nie wyjaśniając dlaczego, chyba myśleli, że nie przetrzymam, a ja co prawda pokiereszowana, ale mam się nieźle i byłam ciekawa, co Pani doktor na to powie. Po maksymalnej dawce radioterapii, z tego co mówił mi Pan profesor onkolog, to spowalnia przeżuty, ale na remisję mojego guza radioterapia nie ma wpływu. Podczas rozmowy wydawało mi się, że przekonałam Pana profesora, że mimo złych prognoz naukowych ja swojego raka się pozbędę i tak podobnie zamierzałam porozmawiać z Panią doktor.
Po wejściu do gabinetu Pani doktor prawie wcale nie mówiła, przez moment wydawało mi się, że na mój widok zaniemówiła, jak by zobaczyła ducha. Ciągle coś pisała, a jak próbowałam zadać pytanie rozmawiała przez telefon, a ja słysząc co mówi czułam się gorzej niż nieswojo. Skończyła rozmawiać tylko po to, aby poprosić następną osobę, w ten sposób dyplomatycznie zostałam wyproszona z gabinetu.
Wyszłam od lekarza nic nadal o swoim stanie zdrowia nie wiedząc, nie dowiedziałam się również na czym mają polegać moje dalsze kontrolne badania. Pani doktor widocznie zależy aby miała wpisy zaliczające u niej wizytę, potrzebną do statystyki przyjętych pacjentów narzuconych norm przez NFZ. Niezaprzeczalnym faktem jest to, że moje wyniki z przeprowadzonych badań lekarzy nie interesują. Nie zauważyłam, aby jakiemuś lekarzowi zależało, bym ja wyszła z raka, a właściwie, by rak wyszedł ze mnie.
Im w ogóle na moim całkowitym wyleczeniu nie zależy, bo procedury medyczne przy moim typie raka wyleczenia nie przewidują. Oni mi wprost mówią tylko o przedłużeniu życia, a nie o wyleczeniu, Oni nie wierzą, że można całkowicie raka pokonać. Dobrze, że nie mówią mi, co o mnie myślą, jak ja z uporem maniaka przekonuję ich, że mojego raka można pokonać, bo ja wierzę autorom tych książek, którzy piszą opierając się na badaniach naukowych, że jest to możliwe.
Nigdy tego nie zrozumiem, dlaczego lekarze nie czytają autorów, którzy twierdzą, że każdy rak jest uleczalny, tylko kurczowo trzymają się tych którzy twierdzą inaczej.
No cóż, ja nie mam wyjścia, muszę pokonać raka ze służbą zdrowia, lub bez niej. Co wcale nie oznacza, że nie będę korzystała ze służby zdrowia i lekarzy, wyciągnę od nich co się da i ile będzie można. Oczywiście muszę przed nimi ukrywać o swoich przekonaniach co do wyleczenia raka, aby w końcu traktowali mnie poważnie i rozmawiali ze mną o moich wynikach badań.
Gdyby moje myśli słyszał mój mąż z moim synem od razu by się uśmiechnęli i wytknęli mnie, że dałam się wykorzystać „szamance”, bo tak nazwali terapeutkę Klaudię do której poszłam zaraz po pierwszej chemii. Ona co prawda pewności wyleczenia mi nie dała, ale zasugerowała, że by całkowicie wyzdrowieć to zależy przede wszystkim ode mnie i od mojego nastawienia i pozytywnego podejścia do choroby.
Ta nadzieja i wiara, że tak wiele zależy ode mnie jest mi bardzo potrzebna i za to jej jestem wdzięczna i wybaczam jej to, że za trzy minutową rozmowę ze mną wzięła 250 zł.
Prawdą też jest, że mimo poszukiwań, nie znalazłam terapeuty, który z wiarą wyleczenia podjął by się skutecznego wyleczenia. Najczęściej po usłyszeniu rak płuc, informują, że wszystko jest możliwe, pod warunkiem, że nie przyjęłam i nie podejmę leczenia chemią, niestety ja już jestem po silnej dawce chemii i na tym kończy się ich pomoc. Za największą przeszkodę w wyleczenie uważają zaaplikowaną już chemię niż samego raka. Nie zgadzam się z nimi, że niepotrzebnie przyjęłam chemię, chociaż jestem świadoma jak silna jest to trucizna, ale chemia przedłużyła mi życie. Przed chemią szukałam pomocy u wielu znanych terapeutów i udzielali mi krótko trwałej pomocy, ale nikt nie rozpoznał u mnie raka płuc, a teraz twierdzą po co przyjęłam chemię. Wybaczam im, bo wiem, że u terapeutów stawianie diagnoz nie jest najsilniejszą stroną.
Wybaczam też swoim panom, bo wiem, że mnie kochają, ale co oni mogą wiedzieć co ja czuję i co jest mi bardzo potrzebne aby pozbyć się raka i oby nigdy o tym nie musieli się przekonywać.
To szczęście, że w pozbyciu się raka tak wiele zależy ode mnie, bo już nikogo nie muszę przekonywać, że jest to możliwe. Naprawdę łatwiej jest samemu pokonywać raka, niż innych przekonać do pomocy w jego leczeniu, kiedy według prognoz jest nieuleczalny.
Irena Dnia 14.11.2005r.