Gdyby dawano nagrodę „Nobla” za krytykę leczenia raka, to nagród byłoby więcej niż chorych, terapeutów i lekarzy razem wziętych. Jak byłam dotknięta rakiem płuc, nie miała sił i czasu na analizowanie krytyków zdrowia. Szukałam tylko szybkiej pomocy, bo czasu miałam bardzo mało.
By pozbyć się raka w warunkach jakich przyszło mnie chorować, unikałam takich chorych jak ja nieuleczalnych, bo siebie wzajemnie nie mieliśmy sił wspierać. Natomiast w mediach, na różnych forach w Internecie spotykałam tylko cierpiących, chorych, ale za to dzielnie znoszących swój los dotknięty nieuleczalną chorobą. Potrzebowałam nadziei jak spragniony wody, a nie dzielnych chorych będących w beznadziei.
Interesowali mnie tylko uzdrowieni, lub wyleczeni, nieważne jak się określali, ważne, że uwolnili się od raka i wiedli spokojne życie. Niestety takich osób ani w mediach, ani na forum Internetowym nie udało mi się spotkać.
Na szczęście potrzebną nadzieję czerpałam z książek o tematyce terapii naturalnych.
Zauważyłam, że wszystkich uzdrowionych i wyleczonych łączył wspólny mianownik i to nie jeden. Wszyscy zmienili swoje życie, wszyscy walczyli o zdrowie wieloma sposobami. W walce o zdrowie korzystali z dostępnych usług i środków jednocześnie, często już nie oczekując pożądanych rezultatów.
Nie lubię porównań, ale na mojej drodze spotykani terapeuci tak samo jak lekarze, wobec nieuleczalnego raka byli jednakowo bezsilni.
Mimo braku wiary w wyleczenie, ze swoim rakiem podjęłam walkę wszystkimi sposobami. Wspomagała mnie w tej walce moja kochana córka, a inspiracją dla mnie byli pacjenci, którzy nieuleczalnego raka pokonali. Życie wisiało mi na włosku i robiłam wszystko co było możliwe, bo już nic nie miałam do stracenia.
Mnie dotkniętą rakiem nie interesował tak zwany zdrowy styl życia, potrzebowała stylu życia chorego na raka, któremu trudno było przełknąć każdy kęs jedzenia. Poszukiwałam czegokolwiek, po którym chociaż trochę poczułabym się lepiej. Tragikomiczna była troska bliskich, że mnie umierającej może jeszcze coś zaszkodzić. Jak poczułam, że po jakimś soczku jest mi lżej, to nie zwracałam uwagi na zalecane normy i kto umierającemu może zabronić? Na pewno jacyś gorliwi politycy by się znaleźli, na szczęście przy mnie ich nie było.
Nie interesowało mnie też innych zdanie w temacie; energie Reiki, ogrodowe piramidy, Radykalne wybaczanie, Kod Uzdrawiania, czy okażą się skuteczne. Liczyło się tylko to, że ja po nich czułam ulgę i tylko dlatego stosowałam, nie słuchając niczyich krytyk i głupich uwag.
Co mnie umierającej mogło jeszcze zaszkodzić? Nie miałam już nic do stracenia w obliczu kończącego się mojego życia.
Tak mówiąc szczerze, to nie wierzyłam stosowanym terapiom i leczniczym działaniu soków. Mówiłam wówczas sobie, jak się nie przekonasz Irena, to nie będziesz wiedzieć, liczyłam jednak, że może dowiem się chociaż dlaczego boję się śmierci, co ja takiego zrobiłam, że boję się aż tak? Świadomie nic nie zrobiłam złego, a życie tak mi już dało popalić, że nawet z ulgą bym przyjęłam odejście z tego świata, gdyby nie ten paniczny lęk przed śmiercią.
Z uporem maniaka szukałam, drążyłam różne terapie nie podejrzewając nawet troszeczkę, że toruję sobie drogę do drugiego lepszego życia.
Irena