Na zmianę nigdy nie jest za późno.
Mój ślub
Mając 60+ fascynuję się zachodzącymi zmianami w swoim życiu, ale nie zawsze tak było.
Do niedawna przed zachorowaniem na raka zmiany w moim życiu dokonywały się same, lub ktoś dokonywał ich za mnie czy tego chciałam, czy nie. Dobrych zmian nie pamiętałam, a złe zwalałam na taki mój los.
12 lat temu jak rak płuc zmienił moje życie w cierpienie, podejmując z nim walkę odkryłam, że jednocześnie zmieniam swoje życie. Nie pamiętam, ale chyba po raz pierwszy sama za siebie. Nikt poza moją córką w sens mojej walki nie wierzył. Lekarze wydali wyrok, bliscy żałowali mnie jak się miotam i cierpię a ja postanowiłam wygrać walkę z niezwyciężonym. Po wygranej bitwie zauważyłam, że nie tylko zdrowieję, ale i zmienia się moje życie.
Szkoda, że dopiero śmiertelna choroba dała mi inne spojrzenie na życiowe zmiany. Cieszę się ze swojego nowego spojrzenia, bo mogłam umrzeć i nic nie zauważyć. Teraz jak mi coś doskwiera dokonuję sama zmiany trochę z lękiem, ale dokonuję. Nie czekam, aż zrobi to za mnie jakaś choroba, ślepy los lub ktoś inny. Kocham zmieniać siebie, swoje wnętrze, dbać o swoje ciało i dokonywać zmian w swoim życiu na miarę swoich sił i potrzeb.
Lęki przed zmianą blokują nam drogę do zdrowia i lepszego życia, nie zdajemy sobie sprawy, że zmiany i tak następują i na pewno na gorsze niż byśmy dokonywali sami.
Uwalniając się od raka płuc po drodze wiele problemów mi się rozwiązało samoistnie, niektóre po uświadomieniu przyczyn zniknęły, ale wiele nie rozwiązanych problemów pozostało. Niektóre dopiero z czasem uświadomiłam sobie, że istnieją i blokują drogę do zdrowia i lepszego życia.
Nie rozwiązanym problemem pozostał niezauważalny przeze mnie alkoholizm mojego męża. Nie do wiary, ale nie chciałam widzieć, że mąż jest alkoholikiem uzależnionym od piwa. Wiedziałam, że dużo pije, trudno było nie zauważyć bo nie znał umiaru, tylko uznawałam, że mąż lubi piwo, a nie że jest alkoholikiem.
Znajomi niejednokrotnie zwracali uwagę mi na nadmierne ilości spożywania alkoholu przez męża. Broniłam jego pijaństwo, usprawiedliwiałam, że lubi piwo, stać go to pije ile chce. Na tego typu uwagi obrażałam się tłumacząc sobie, że niektórzy mu zazdroszczą dlatego głupio docinają, a przecież pije za swoje i nikomu nic do tego.
Zwyczajnie po ludzku wstydziłam się mieć męża alkoholika, dlatego ukrywałam na ile mogłam, usprawiedliwiałam i coraz bardziej pogrążałam jego i siebie. Między nami dochodziło do kłótni z powodu nadmiernego jego upijania się ale nie z powodu picia alkoholu. Nie wyobrażałam sobie mieć męża abstynenta. Uważałam, że mąż jak każdy mężczyzna ma prawo wybić te swoje przysłowiowe dwa piwka, a on jak każdy alkoholik wykorzystywał moją wyrozumiałość do upijania się i to zawsze przez dwa piwka.
Moją chorobę nowotworowa płuc i przyjmowaną chemię mąż tak bardzo przeżywał, że wypijając na uśmierzenie nerwów dwa piwka ledwo trzymał się na nogach bełkocząc, że wypił tylko dwa piwa.
Bezczelnie okłamywał mnie bez poczucia winy, bo przecież tak ładnie skutecznie usprawiedliwiałam jego picie, aż zaczął pić jako wielce pokrzywdzony przeze mnie.
Z takim moim podejściem uważał, że ma powód do tego by już w ogóle nie trzeźwieć. Jak wytrzymywał w trzeźwości trzy dni to czuł się „bohaterem” , podkreślając do znudzenia ile wyrzeczeń musi czynić dla mojego dobra.
Jako alkoholik miał przekonanie, że dzień bez wypicia skrzynki piwa, to dzień stracony.
Jak zauważyłam, że mam męża alkoholika to uznałam, że to w końcu jego a nie mój problem, dzielnie znosząc jego pijaństwo.
Wstydziłam się za swojego męża upojonego alkoholem, więc upijał się bez żenady na poczet mojego wstydu, a ja jeszcze bardziej łagodziłam skutki jego pijaństwa.
Coraz częściej zadawałam sobie pytanie, dlaczego muszę to znosić. Czyżbym zakochała się w nieodpowiednim człowieku?
Powiem szczerze, że lęk przed wznową raka i lęk przed nadchodzącym pijanym mężem są bardzo do siebie porównywalne, bo przez obydwa lęki życie staje się nie do zniesienia.
Przed jednym i drugim lękiem czułam okropną bezsilność i gorzkie pytanie bez odpowiedzi dlaczego to wszystko muszę znosić? Muszę? Może nie muszę tego znosić?
Po tak zadawanych pytaniach zaczęłam robić sobie terapię emocjonalną codziennie, bez mała przez dwa tygodnie. Było ciężko, moje „ego” się broniło okrutnie, bo w końcu zmuszałam siebie aby ego uśmiercić.
Kiedy jako detektyw swoich emocji odnalazłam przyczynę uzależnienia od męża alkoholika zdarzył się nieoczekiwany cud. Mój kochany mąż przyszedł do mnie i oświadczył mi, że przestał pić i alkoholu do ust nie weźmie, nie wyjaśniając mi skąd u niego wzięło się takie postanowienie! Przecież ja mu nic nie wypomniałam, dlatego zwyczajnie mu nie uwierzyłam. Ja tylko dzięki terapii przestałam się wstydzić za męża, zaczęłam żałować siebie nie jego i nabyłam nowe przekonanie tak cichutko przed samą sobą, że alkoholika znosić nie muszę i nie chcę!!!!!!!!!!
Od tej pamiętnej chwili minęło 8 lat i mąż sam sobie dotrzymuje słowa uwalniając mnie z uzależnienia od męża alkoholika.
Ciekawe jest to, że mój mąż pomału stawał się zupełnie inny w sensie pozytywnym, niż ja go do tej pory znałam. Przestał być nudnym mężem, tylko stał się dla mnie ciekawym silnym mężczyzną w którym zakochałam się od nowa. Irena
I besides think hence, perfectly indited post! .
Dzięki za dostrzeżenie problemu, staram się ten problem rozwiązać. Pozdrawiam