Despotyczna miłość

 

Najtrudniej do swojej racji przekonać siebie

Moja ślepa wiara w mądrość mojego męża powodowała, że bardziej wierzyłam jemu, niż sobie.

Jak poznaliśmy się,  obydwoje byliśmy piękni i młodzi.  Szłam  przez życie  z wiarą, że świat przede mną  stoi otworem.  On jak mnie zobaczył, to  powiedział mi, że mam wszystko to, co jemu w kobiecie się podoba, a ja byłam tak nieśmiała, że  patrzyłam tylko  na jego buty.  Nie widziałam nawet jakiego koloru są jego włosy i oczy, ale jak mnie delikatnie objął  swoim męskim ramieniem, to miałam  uczucie, że znam go od bardzo dawna. I tak się zaczęła nasza wspólna cudowna gra zwana miłością.

Nie od razu w nim się zakochałam, byłam bardzo badawcza i ostrożna. Mój nowo poznany mężczyzna z każdą godziną i z każdym dniem odkrywał przede mną swoje zalety. Po rocznej znajomości okazało się, że jest w ogóle  bez wad. Był bardzo troskliwy, miły i  dawał mi duże poczucie bezpieczeństwa.

Byliśmy zgodni w swoich marzeniach, więc rozmawialiśmy o nich godzinami, a czas na rozmowach uciekał nam błyskawicznie. Mówił tak pięknie o swoich marzeniach, że opowiadając o nich zarażał mnie nimi  tak bardzo,  że zapragnęłam razem z nim  uczestniczyć w realizacji jego marzeń, niestety nie swoich.

Swoich marzeń tak bardzo się wstydziłam, że o nich swojemu panu mało  opowiadałam, bo uznawałam, że są zbyt kobiece i mojemu  „macho” nie przystoi zawracać głowy. Czasem nieśmiało próbowałam opowiedzieć  jakie chciałabym mieć mieszkanie,  gdzie mieszkać, gdzie pracować,  jak spędzać czas po pracy. On od razu uruchamiał swoją broń, czyli krytykę i jako znawca wszystkiego, obrazowo prostował, przerabiając moje marzenie  według swojego upodobania.

Teraz z perspektywy czasu widzę, że tak naprawdę krytykował wszystko co dotyczyło mnie, a co dotyczyło jego wszystko chwalił. Na początku  naszej znajomości mówił głośno przed swoimi kolegami i naszymi znajomymi, że mam to, co jemu w kobiecie się podoba, a następnie  jak byliśmy sami,  wszystko to  we mnie krytykował.

Problem polegał na tym, że ja to coś interpretowałam na swój sposób, a jemu jak później się okazało, podobało się moje poddanie  jego krytyce, a nie moje walory kobiece jak  ja sobie  wyobrażałam.

Ja jego krytykę przyjmowałam jako szczerość  i   mądrość.  On okazał się znawcą  od  wszystkiego, również  co do mojego  ubioru i fryzury.  Doszło do tego, że jak  przyszłam od fryzjera, to mi fryzurę  rozwalał mówiąc, abym  zmieniła uczesanie bo wyglądam  szkaradnie.  Mnie  to jego zachowanie denerwowało,  ale  uspakajał  mnie zawsze tym, że będąc ze mną  w towarzystwie był miły i pewny siebie.  Oznaczało to dla mnie, że  jest szczery i się mnie nie wstydzi. Jeśli ktoś  pytał, po co rozwaliłam tak ładną fryzurę,  to  odpowiadał, że  jemu w niej się nie podobałam. Zawsze mówił, że mam tylko jemu się podobać, a innym podobać się nie muszę. Zapewniał mnie, że on żyje tylko i wyłącznie dla mnie, więc ja też powinnam żyć tylko dla niego, czasem dodawał – „no chyba, że już mnie nie kochasz”.

Nie pozwolił mnie pracować, chociaż więcej zarabiałam od niego, bo od  opiekowania i wychowania dziećmi byłam ja, a nie on, argumentując  tym, że to ja rodziłam. Od sprzątania, prania, gotowania też  byłam ja, nawet wówczas jak po latach poszłam do pracy, nic w tym temacie się nie zmieniło.

W wyżej opisany   sposób budował w sobie coraz większą pewność siebie, a moją pewność stopniowo umniejszał.  Krytyka do niszczenia mojej pewności siebie była jego  doskonałym narzędziem. Mimo  zapewnienia, że ja i tylko ja jestem  jego Panią, stawałam się coraz bardziej malutką i słabiutką szarą nic nie znaczącą dla niego  kobietką. Aż po latach stwierdził, że stać go na lepszą i zostawił mnie z dziećmi, bez środków do życia,  tłumacząc dzieciom i znajomym, że to z mojej winy.

Robiłam to co on lubi i postępowałam tak,   aby on był zadowolony. Usprawiedliwiałam jego złe zachowanie,    broniąc  jego wybuchy gniewu jak przysłowiowej niepodległości.  Usprawiedliwiałam nawet jego potknięcia zawodowe, uważałam że on wspaniale wywiązywał się ze swoich obowiązków, tylko przełożeni  niesprawiedliwie go oceniali.  Uważałam tak, bo mój mąż  tak twierdził, a myślałam, że jest szczery i mówi prawdę.

Łatwo mną było można manipulować,  bo ja krytykę  brałam za szczerość.  Zawsze mówił  z takim przekonaniem, że kieruje się tylko moim dobrem,  rozwiewając moje  wątpliwości.

               Uzależnienie od despoty zaczęło się, kiedy dałam mu przyzwolenie  na krytykowanie siebie.  Wpadając w  to uzależnienie,  straciłam zdolność postrzeżenia, że jego zapewnienia, jego obiecanki to puste słowa, słowa, słowa…,  które w żaden sposób  nie są poparte  jego działaniem.

               Moje racje,  czy argumenty obalał byle jakim kłamstwem. Bardziej przekonywały mnie byle jakie  jego kłamstwa,  niż moje argumenty  oparte na  logicznym  i racjonalnym myśleniu.

Po uwolnieniu się od   destruktywnych lęków  oraz poczucia  winy,  zobaczyłam swojego  męża i władcę zupełnie w innym świetle.  Moim uzależniającym syndromem psychicznym okazał się zablokowany lęk z poczuciem winy.

W domu rodzinnym, jako dziecko brałam odpowiedzialność za Rodziców i przyjmowałam ich błędy jako moją winę. Taką tendencję miałam dlatego, że moi Rodzice wychowywali mnie poprzez krytykę i karę. Mnie nigdy za nic nie chwalono, nawet jak otrzymywałam piątki, to i tak uzasadniano mi, że jestem gorsza od innych.

Rodzice stosowali wychowanie krytyką, bo bali się, że będę porównywała się do tych gorzej uczących się, a ich intencją było, aby wzorować się na  tych lepszych od siebie.

Nie zdawali sobie sprawę, że poprzez  ich  wychowanie,  wyposażyli mnie w potężne poczucie winy, oraz poczucie, że jestem takie  nic,  czyli obdarli z wewnętrznej wartości. Dokładnie tak jak w tej piosence „Mniej niż zero…”

Z perspektywy czasu wiem, czym  tak przyciągnęłam  do siebie  przed laty byłego męża. Poczułam w nim  „smaki dzieciństwa”, a tak dokładnie to poczucie bezpieczeństwa, bo miałam w podświadomości przekonanie  wyniesione z domu, że  Rodzice i opiekunowie, krytykują mnie dla mojego dobra. Skojarzenie przez   podobne podejście despoty  do   Rodziców,  moja podświadomość odbierała jako bezpieczeństwo, chociaż  moi Rodzice w żaden sposób wobec mnie nie byli despotyczni, bo ich intencja była inna.

Intencja w naszym życiu pełni ważną rolę, o czym często zapominamy.

Moja historia z despotycznym mężem  miała szczęśliwe zakończenie, że wbrew mojej woli on mnie zostawił. Najlepiej moje porzucenie przez męża podsumował mój kochany Ojciec – Ty córcia zamiast płakać, to ciesz się, że  sam odszedł  twój  despota zanim ciebie wykończył, bo Ty pozbyć się jego nie miałabyś już szansy.

Historia  jego  miała smutny epizod, ponieważ  moja rywalka okazała się despotką o silniejszej osobowości od niego. Szybko stał się  jej ofiarą i jak żył, tak skończył. Jak tylko ze swoją despotką, a moją rywalką się ożenił i zamieszkał  to  marniał w oczach, chorował, aż zmarł tonąc w długach na kwotę 800 tysięcy złotych.

W pewnym momencie, nie wiedziałam, czy mu współczuć, czy dziękować mojej rywalce, że mojego despotę tak elegancko załatwiła, właściwie, to dokładnie tak jak on mnie. Mimo wszystko przykro mnie było, że tak  skończył, w końcu był ojcem moich dzieci. Bawi mnie tylko to, że ona tak samo wobec  innych zapewniała  o swojej miłości do niego,  jak on kiedyś  do innych mówił  o miłości do  mnie.

Na tym moja historia o despotycznej miłości się zakończyła i na pewno miałaby ciąg dalszy, na zasadzie reakcji łańcuszkowej, jak bym nie  uwolniła  się od  destruktywnych   emocji.

Nasza podświadomość kieruje życiem, ale należy pamiętać, że nie posiada zdolności logicznego i racjonalnego myślenia.

Kiedy nasze  świadome działanie koliduje z podświadomością, wówczas zdarza się, że bardziej wierzymy innym niż sobie.

Irena

 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *