Kiedy życie przemija

 

 

 

Kiedy się planuje i w ogóle myśli o przyszłości? Oczywiście za młodu i niekoniecznie wszyscy, są piękni i młodzi, którzy żyją bez celu, aż do emerytury.

Jeszcze jak się ma 50+ to stawia się nowe cele jeśli stare nie wypaliły, coś się planuje, ale jak się pójdzie na oczekiwaną emeryturę, to przestaje się o przyszłości tak konkretnie myśleć. Ogólnikami się kwituje, że teraz już tylko potrzebuję zdrowia i spokoju.

Natura nie lubi próżni, więc czym tą lukę seniorom wypełnia?

A – życiem dzieci

B- życiem wspomnieniami, czyli przeszłością.

I tutaj popełnia się największy błąd i ja tego błędu popełnić nie chcę.  Naukowo zostało udowodnione, że trzymając się przeszłości, lub żyjąc życiem innych przyspiesza się proces starzenia, a demencji starczej chciałabym uniknąć, już miałam zaniki pamięci, ten koszmar jest mi znany i nigdy więcej takiej powtórki.

O tym każdy może się przekonać, obserwując starsze osoby, których dopadła starość – pamiętają dobrze zdarzenia z przed 20 laty, a zapominają co robili dwie godziny temu. Przed demencją zaczyna się zwykle od tego, że przestaje się mieć swoje cele, a obecność straszy samotnością i by jej nie odczuwać ratunkiem są wspomnienia, czyli życie przeszłością.

Niestety ta część mózgu odpowiedzialna za obecność i przyszłość nieużywana zanika podobnie jak każdy nieużywany mięsień.

To wszystko prawda, tylko co robić, jak się ma 70+, jakie wyznaczać sobie cele? Jaką planować przyszłość?

Życia bez przyszłości doświadczyłam wcześniej, jak znalazłam się między śmiercią, a życiem w cierpieniu. Miało to miejsce jak zachorowałam na nieuleczalnego raka z diagnozą nieleczony 5 tygodni życia, a leczony 6 miesięcy.

Dane mi było stanąć przed wyborem, co zrobić z końcówką uciekającego życia? Żyć jak do tej pory, zażywać środki przeciw bólowe i udawać, że raka nie ma? Miałam duże zaniki pamięci, ale jak mi wracała to nie mogłam pozwolić, by rak pożerał mnie żywcem bez żadnych przeszkód.

Podjęłam decyzję walki, a resztę pomogła mi córka. Powiedziała mi, że damy radę, Mamo nie jesteś sama, jestem z Tobą z całym sercem pomogę w tej nierównej walce. Skoro na całym świecie na ten typ nie ma leku, to postanowiłam, że skoro muszę umrzeć, to on padnie razem ze mną, ja nie mam nic do stracenia, przecież i tak umieram to mogę wypróbować na sobie różne metody znane na świecie, ale nie stosowane przez lekarzy. Tak jak postanowiłam, zgodnie z planem robiłam, bez obaw, bo co już może zaszkodzić umierającej?

Wszystkie cele, wszystkie marzenia, które były nie zrealizowane wyrzuciłam jako nieaktualne i aby za nimi nie mieć żalu, wstawiłam od razu nowe cele i nowe marzenie. Może dla patrzących z boku może wydawać się koszmarne przygotowanie do śmierci, ale nie dla umierającej. Dla mnie koszmarem było przejść na drugą stronę z uczepionym „demonem” w środku.

Głównym celem stało się osłabić raka, a wzmocnić swoje siły i odporność, ile będzie to możliwe.

Miałam tylko jedno marzenie, znaleźć różne inne sposoby na raka nie rezygnując z leczenia akademickiego.

W tym okresie całkowicie skupiłam się tylko na tym jednym celu i jednym marzeniu. Ze swojego życia okresowo całkowicie wyłączyłam TV i czasopisma. Robiłam tylko wszystko to, co może podnieść moją odporność albo trochę osłabić raka.

Tym wyborem strzał okazał się w dziesiątkę, chociaż walka była bardzo męcząca i bardzo długa, bo około pięć lat walczyłam ze wznową.

W okresie walki wypraktykowałam, że kiedy chwilowo poddawałam się magii wspomnień miłych chwil z przeszłości, automatycznie wzbudzałam za nimi tęsknotę i żal, że umieram i już podobnych chwil nie przeżyję więcej. Profesor onkolog Bruce Lipton w książce pisał, że takie tęsknoty i żale, to doskonałe środowisko dla raka wątroby, a kręgosłup też tego wszystkiego nie byłby wstanie udźwignąć i rak tylko na to czekał, a ja powiedziałam sobie, nie doczekanie twoje.

Rakowi nie dawałam sposobności, by nabierał sił, tylko brałam się za wzmocnienie swoich, różnymi sposobami. Spacery, medytacje, dieta, terapie uwalniające mnie z toksycznych schematów i przekonań były bardzo uciążliwe, ale podnosiły odporność.

Nowe cele, nowe marzenia, a za nimi odpowiednie działania doskonale po pewnym czasie zahamowały rozwój choroby.

Tak naprawdę to mogło się wydawać, że zostałam bez przyszłości, bo skończyła się przyszłość ze starymi celami i marzeniami który, ten rozdział życia rak na zawsze zamknął. Śmiertelna choroba na zawsze zmienia całe życie, tylko tak naprawdę to dotychczasowe, bo Pan Bóg jak zamyka jedne drzwi, to otwiera drugie, tylko trzeba je dojrzeć i użyć sporo sił, aby je otworzyć.

Będąc pozbawiona realizacji przyszłości z celami i marzeniami z przed diagnozy, postawiłam sobie nowy cel, nowe marzenia zgodne z sytuacją, zgodne z faktami jakimi mi przyszło być otoczoną – czyli; rakiem, krótkim czasem, małymi możliwościami finansowymi, ale dużym wparciem córki. To były bardzo skromne zasoby, ale były i według tych zasobów stawiałam cele i marzenia.

Moją przyszłością stało się pokonać raka i przygotować się na przejście na drugą stronę na tyle, aby spokojnie opuścić naszą stronę życia, tak jak kiedyś widziałam to u swojej kochanej Mamy.

Już sama decyzja, nowe cele, nowe marzenia dały mi automatycznie od razu dużą dawkę energii co uwidoczniło się jednocześnie lepszymi wynikami przy badaniach lekarskich. To z kolei podnosiło mi wiarę, że moje działania walki z rakiem mają sens.

Wzmocnienie wiary bardzo mi było potrzebne, bo wiele osób łącznie z lekarzami twierdzili, po co się torturuję, lepiej abym starała się ostatnie dni spędzić spokojnie z bliskimi, choćby na miłych wspomnieniach. Niektórzy moje lepsze samopoczucie zganiali na psychikę, czyli iluzję, wiedząc, że mam zaniki pamięci, kiwali z politowaniem głowami, co ona z resztką swojego życia wyprawia?

Tylko moja córka i ja wiedzieliśmy swoje i tych uwag nie braliśmy pod uwagę, mimo wszystko, milcząco dalej realizowaliśmy wytyczony cel.

Z tego okresu wszystkie moje cele zrealizowałam, a marzenia się spełniły z nawiązką, bo zakładałam, że raka uśmiercę razem z sobą, a okazało się, że ja w tej walce przetrwałam, a on padł i już się nie podniósł więcej.

Powyższy bagaż doświadczeń przydał mi się, kiedy skończyłam kolejną już siódmą dziesiątkę.

Co zrobiłam? Jak zaplanowałam sobie dalsze życie? Moi kochani, jeśli was to interesuje, to zapraszam na następny post.

Irena

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *