Przez piękną soczystą gruszkę musiałam cierpieć i umierałam pogrążając się w otchłani ciemności. To nie do wiary, że są to prawdziwe fakty z mojego życia.
Wszystko ma swój sens i tak samo było w moim przypadku przez niewinny malutki epizod z nieszczęsną gruszką, szłam przez życie pełnego bólu i niepowodzeń.
Jako mała dziewczynka nie poradziłam sobie z rzeczywistością w jakiej się znalazłam i mój umysł ratując mnie przed groźnymi skutkami dla życia, ukrył przed moją świadomością i zdarzenie zakopał głęboko w podświadomości.
Wszystko ma swój sens i tak samo było w moim przypadku przez malutki epizod z nieszczęsną gruszką, szłam przez życie pełnego bólu i niepowodzeń.
Zaczęło się niewinnie, jak miałam 6 latek kotek uciekł mi na strych domu, a następnie przez ukrytą dziurę w ścianie na strych sąsiadów. Nie zastanawiając się nad niczym z impetem za nim pobiegłam. Zatrzymałam się dopiero u sąsiadów w kuchni, jednak nie podążyłam dalej za kotkiem, który pognał do pokoju. Myśląc, że może ktoś znajduje się w mieszkaniu, głośno krzyknęłam – „Proszę Pani kotek do Was mi uciekł”.
Na moje wołanie jak się nikt nie odezwał zorientowałam się, że jestem sama w cudzym mieszkaniu. To przestraszyło mnie i starałam się jak najszybciej z tego mieszkania wydostać. Wracając zobaczyłam na stoliku przepyszną nieszczęsną gruszkę. Nieszczęsna , bo błyskawicznie wylądowała u mnie w fartuszku.
Podczas sesji terapeutycznej odkrywając zapomniane zdarzenie, wyraźnie czułam jak w moich rękach mnie parzy, ale łakomstwo wzięło górę i na swoją zgubę zabrałam ją ze sobą. Połączone łakomstwo ze strachem dawało emocje podobne do złodzieja okradającego cudzy sejf ze złotem.
Z gruszką w rączce, ukryta na strychu sąsiadów trochę ochłonęłam i wówczas dotarło do mnie, że ja grzeczna dziewczynka zostałam złodziejką. Próbowałam ponownie położyć gruszkę na miejsce skąd wzięłam, ale niestety było za późno, bo sąsiad wrócił do domu.
Siedząc w ukryciu zaczęła się moja prawdziwa gehenna, bo ze skradzioną gruszką nie mogę przejść na swój strych z powodu młodszego braciszka, który zawsze jak cień chodził za mną. Za ścianą przez szpary widzę jak czegoś szuka myszkując blisko wyjściowej dziury, a jego ulubionym zajęciem było skarżenie do Rodziców na mnie. Będąc w pułapce musiałam się pozbyć dowodu kradzieży.
Trzęsąc się ze strachu i trochę z zimna, płacząc na siłę połykałam w pośpiechu gruszkę razem ze łzami, aby po niej nie było śladu. Była gorzka, zimna i nie mogłam przełknąć żadnego ogryza, ale jakoś na siłę ją zjadłam z obrzydzeniem. Jakaż one była ohydna!!!! Po co ja ją z sobą zabrałam! Trudno, stało się!
Z kryjówki wyszłam jak kochany braciszek sobie poszedł, którego kochałam nad życie, dlatego tolerowałam jego skargi na mnie. Nawet było mi przykro, że nie mogłam jemu tej gruszki dać, wyobrażałam sobie, jak apetycznie by ją wcinał.
Od zawsze bardzo starałam się udowodnić swoim kochanym Rodzicom i całemu światu, że jestem dobrą, mądrą i grzeczną dziewczynką, a teraz ta gruszka wszystko zniszczyła.
Nie bałam się kary, otrzymałabym lanie i tego się nie bałam. Martwiło mnie to, że kradzież u moich Rodziców była bardzo mocno piętnowana.
Nauczono mnie, że piętno złodzieja nie wymaże żadna kara do końca życia! Co ja narobiłam! Przecież ja cały czas udowadniam Rodzicom, że jestem dobra i że jestem jednak mimo wszystko coś „ wartana”, a teraz wszystko poszło na marne, już zostanę najgorsza do końca życia!!! Jestem złodziejką i tego nie można już zmienić.
Chociaż kradzież gruszki się nie wydała, ale noszony w sobie wstyd będąc małą Irenką doskwierał mi bardzo. Próbowałam o tym co zrobiłam przyznać się zaufanej cioci, siostrze zakonnej na religii, oraz Mamie. Niestety, nie do końca w swych zwierzeniach byłam szczera, nie dopowiadałam skąd ją ukradłam i nikt mnie o to się nie pytał. Z uśmiechem moje zwierzenia ignorowano, kończyli rozmowę regułką którą dobrze znałam – jak się coś wzięło to trzeba znów położyć na miejsce. Sęk w tym, że skąd po sezonie miałam wziąć gruszkę i jak ją położyć na miejsce, skoro dziurę na strychu już ktoś załatał.
Po roku na spowiedzi przed Pierwszą Komunią Świętą, ksiądz również nakazał mi oddać gruszkę i położyć na miejsce, ale już pod rygorem, że inaczej spowiedź będzie nieważna i nie będę mogła przystąpić do Komunii Świętej.
Księdza nie obchodziło, że gruszki w maju nie zdobędę, a dziura na strychu u sąsiadów jest od dawna porządnie zabita deskami. Nie przyszło mi do głowy, że oddać mogę już wchodząc normalnie drzwiami, ale to było mało istotne, bo w maju gruszka była nie do zdobycia. /W czasach mojego dzieciństwa owoców po sezonie nie było w żadnym sklepie/
Nie miałam wyjścia, więc o kradzieży przyznałam się Ojcu, akcentując mu, jaki przy spowiedzi otrzymałam warunek rozgrzeszenia. Oczywiście zataiłam, że ukradłam z mieszkania sąsiadów. Ojciec odpowiedział mi tak jak wszyscy wcześniej, tylko dodał, że jak nie oddam, to nic się nie stanie, bo pod drzewem i tak by się zmarnowała. Chciałam jeszcze Ojcu coś powiedzieć, ale machnął ręką uznając, że temat zamknięty i poszedł sobie, zostawiając mnie z nierozwiązanym problemem.
Do I Komunii Świętej przystąpić musiałam, będąc pewna, że popełniam „Świętokractwo” bo otrzymałam rozgrzeszenie pod warunkiem, którego nie spełniłam, więc uznałam spowiedź za nieważną. Nikt mnie, małej Irence w odpowiednim momencie tego nie wyjaśnił.
W trakcie przyjęcia I Komunii Świętej, umysł kradzieży gruszki i spowiedź zakopał głęboko w ciemnych zakamarkach mojej podświadomości, jednocześnie programując we mnie raka płuc.
To że zaistniałe fakty z emocjami zostały wymazane z pamięci, wcale nie oznaczało, że w podświadomości umarły. A wręcz przeciwnie, one wraz ze mną rosły w siłę kreując moje życie, tylko bez mojego świadomego udziału. W tym zakopany lęk przed śmiercią rósł bez przeszkód w niebotyczną siłę, czyli sprawce programu mojego raka płuc.
W dorosłym życiu realizowało się to tym, że pomału oddalałam się od kościoła. Przebywając w kościele wydawało mi się, że Święte obrazy mi grożą, bo nie jestem godna do kościoła przychodzić, ale już nie pamiętałam dlaczego i nad tym się nie zastanawiałam.
Na swojej drodze życia złe zdarzenia zganiałam na mój taki los. Już jako małolata padałam ofiarą drobnych kradzieży, oraz niesłusznych osądów o spowodowanie kradzieży. Mając 20 lat o mało co nie poszłam do więzienia za oskarżenie mnie za znaczną kradzież pieniędzy, które ukradł ktoś inny. Ciągle musiałam udowadniać, że jestem uczciwa, na ogół mnie się to udawało, ale ile przeszłam przez to upokorzeń nie będę już tego wspominać.
Związku z powyższymi wydarzeniami strach i lęk ukryty w podświadomości rósł w niebotyczną siłę zadając mi w życiu cierpienie i tworząc choroby. Skąd mogłam wiedzieć, że podświadomość nie słucha świadomości, a kreuje naszym życiem. Gdybym o tym wiedziała, na pewno moje życie potoczyło by się inaczej.
Niestety do terapii emocjonalnej z Radykalnym Wybaczaniem nakłonił mnie dopiero rak płuc. To przykre, że musiała śmiertelna choroba zmusić mnie do pokonania swojego „ego” i spojrzenia w głąb siebie, by uwolnić ukryte emocje. Przecież wcale tak być nie musi, można uwalniać zablokowane strachy i lęki zanim dopadnie choroba!!!!!!!!
„ Powracające na nowo negatywne emocje niosą często ze sobą jakąś wiadomość, podobnie jak czyni to choroba.” – Eckhart Tolle.
Po terapii długo nie mogłam uwierzyć jak tak absurdalne ukryte wydarzenia emocjonalne z zapomnianej przeszłości poczyniły w moim życiu tyle cierpienia!!!!!!!!! Przecież tak naprawdę nie uczyniłam nic złego!!!!!
Już po wszystkim, mój rak poszedł sobie tam skąd przyszedł. Ten sobie poszedł, tylko czy inny nie będzie musiał mi czegoś przekazywać ? Lepiej nie ! Żadnych informacji i niczego od żadnej choroby już nie chcę. Chciałabym resztę życia przeżyć spokojnie w gronie bliskich bez żadnych chorób i cierpień.
Za gościnę raka zapłaciłam dużą cenę i to wystarczy, dlatego przygodę z terapią emocjonalną ciągle kontynuuję, zapobiegając chorobom i wielu toksycznym zdarzeniom w swoim życiu, o czym w miarę swoich możliwości na blogu opiszę.
Irena