Miłość i stracona nadzieja

/kartka z pamiętnika – 06.12.2005  /

Czuję się coraz gorzej , jestem zapisana na badanie komputerowe płuc dopiero na  04.01.2006r. Na skierowaniu wypisane mam podejrzenie wznowy raka płuc. Trzech lekarzy postawiło diagnozę, już nie mam złudzeń przecież  to oznacza,  że żadna terapia  nie działa. Dowiedziałam się,  że czeka mnie już tylko leczenie paliatywne i ewentualnie konsultacja z profesorem w szpitalu onkologicznym po otrzymaniu wyniku TK. Póki co muszę czekać zażywając leki przeciwbólowe, które i tak nie skutkują. Już wiem, że następnego cyklu chemii organizm mój nie wytrzyma, a innego leku póki co jeszcze nie wymyślono. Już nie boję się śmierci, tylko oczekiwanie na nią jest druzgocące. Nie boję się tak bólu jak zaniku pamięci, bo to oznacza stracić nad sobą całkowicie kontrolę. Chciałabym zejść z tego świata zachowując w oczach bliskich trochę godności.

Kocham swoje dzieci nad życie, w mojej sytuacji  brzmi to groteskowo , jak rak pożera mnie znów i to w błyskawicznym tempie. 15 miesięcy temu po  usłyszeniu wyroku walkę  toczyłam  z moim rakiem razem z lekarzami,  córką  z synem i całą  Rodziną. Teraz na pobojowisku jestem sama , bo wszystkim wyczerpały się już możliwości i siły, bo ileż to można.

Znów całe życie przelatuje mi  przed oczyma. Kogo kochałam , co osiągnęłam, co przegapiłam, co zrobiłam  i co jeszcze mogłam zrobić, a nie zrobiłam.  Kochałam bardzo Mamę, Ojca, Rodzeństwo, swojego męża , upragnionego  syna  z  córką i drugiego  męża. Lista nie jest długa, dziękuję Bogu, że mi ich dał i że miałam kogo kochać i to , że właśnie ich. Wobec wszystkich kochanych mam  poczucie winy, może  mogłam  zrobić coś więcej niż zrobiłam, a teraz już nic dla Was kochani  zrobić nie mogę.  Żałuję , że zbyt mało spędzałam z Wami czasu, tyle mam do powiedzenia, dlaczego wcześnie tego nie powiedziałam jak mi na Was zależy, jak jesteście bliscy i drodzy. Teraz cokolwiek powiem, to będzie opacznie zrozumiane, że potrzebuję opieki i się przymilam. Najbardziej brakuje mi bliskości mojej córeczki i synka. To nic, że są dorośli są mi tak samo mili jak byli mali. Tyle zamierzałam dla nich zrobić, a zrobiłam tak mało. Dałam za mało podstaw do samodzielnego życia. Jedyne co mają to wykształcenie i pracę , co głównie zawdzięczają sobie , ja tylko do nauki zachęcałam i ile sił wspierałam ich edukację. I teraz co , mają stracić pracę, bo muszą opiekować się ubezwłasnowolnioną matką  przez raka. Nie mogę na to pozwolić, nie mogę już im w niczym pomóc, to przynajmniej nie mogę być dla nich ciężarem. Wiem, że będą temu zaprzeczać, że chcą się mną opiekować i moje mówienie nie trzeba ich nie przekona. Chciałabym by zapamiętali mnie taką jaka byłam do tej pory, a nie zniszczona rakiem, słaba ,  bezradna jak niemowlę. Przyszło mi na myśl   – hospicjum  jest w mojej sytuacji najlepszym rozwiązaniem.  Nie ma tam czułości i cackanie się z chorym jak w domu,  ale jest  fachowa opieka i chorzy wycieńczeni chorobą oczekujący śmierci nie są im straszni. W razie nieracjonalnego  zachowania  przy zaburzeniach świadomości też dla nich nie jest tak straszne jak dla dzieci, bo są z takim zachowaniem obyci. Popytałam się, podzwoniłam i znalazłam coś blisko miejsca zamieszkania. Wcześniej zaraz po wyroku na  moją próbę rozmowy z córką o hospicjum , takie rozważania były ignorowane. Tak naprawdę to boję się hospicjum i przechodzą mnie dreszcze na samą o tym myśl, ale nie mogę pozwolić na to by swoją chorobą dalej męczyć  swoje dzieci, one na to nie zasłużyły. Zasłużyły  na lepszą  mamę niż ja byłam dla nich , a teraz jeszcze mam być dla nich takim ciężarem!? Nigdy na to nie pozwolę, choćby nie wiem jak pragnęłam być blisko z córką , to jednak nie mogę.  Dopiero co sama wyszła z choroby, dość długo chodziła o kulach , miała  rehabilitację i znów moja wznowa, trochę za dużo jak na jedną osobę. Jeszcze się łudzę, jeszcze mam nadzieję, że moje dolegliwości nie są związane z rakiem. Trzech lekarzy zdiagnozowało, że to wznowa, mógł się mylić jeden lekarz, ale aż trzech? – to raczej niemożliwe! Badania TK to tylko zwykła formalność. Po co to wszystko? Może lepiej byłoby dla mnie i bliskich jak by mi nie przedłużano życia? Odeszłabym  może szybko  ciach i po bólu, ja i bliscy nie bylibyśmy tak umęczeni jak teraz.

W domu jestem sama i dobrze, że tak jest, mogę bez skrępowania głośno pojęczeć w ataku bólu w okolicy pasa i kręgosłupa. Tak naprawdę te bóle są inne niż przed wyrokiem rak , ale przecież przerzut mógł iść na różne części ciała, dlatego inne dolegliwości.  Przychodzi  mi na myśl, że nie wiem po co czekam na TK jak na zbawienie, przecież nie wykażą  mi przerzutu na inne części ciała?  Tam gdzie odczuwam bóle to raczej wskazywało by na nerki i wątrobę. Na taką uwagę lekarz zapisał mi drugą tomografię brzucha, ale co z tego jak musiałam przy rejestracji na TK  dokonać sama wyboru , czy chcę zrobić TK płuc, czy brzucha,  bo dwóch TK wykonać nie mogą .Bez zastanowienia wybrałam płuca, bo były już leczone i odczekane w kolejce. Skąd mam wiedzieć, czy dokonałam dobrego wyboru, po co są  lekarze? od wypisywania skierowań?   Jak ja sama  muszę  dokonywać szybko wyboru jakie badania są dla mnie bardziej wskazane?

Nadchodzą Święta Bożego Narodzenia, zastanawiam się, czy swoim bliskim niechcący nie zepsuję. Staram się utrzymać fason, ale coraz gorzej mi to wychodzi. Pragnę kontaktu,  oczekuje telefonu od córki, siostry , syna , ale na dźwięk telefonu denerwuję się, czy w chwili szczerości nie wygadam się o swoich dolegliwościach i strachu, że ja powoli umieram i to w dość sporym cierpieniu i że się bardzo boję być sama, a wszyscy są daleko. Czasem w chwilach załamania biorę telefon z zamiarem zadzwonienia do córki, z prośbą o pomoc, by przyjechała, wzięła mnie do siebie , bo dłużej już nie wyrabiam. Niejednokrotnie biorę  telefon , długo trzymam wybrany już numer , ale zamiast zadzwonić z płaczem telefon wyłączam , bo przecież skoro nie mogę już jej pomóc, to przynajmniej nie mogę być  dla niej ciężarem. Pocieszam się, że mimo bólu, słabości , to może jeszcze nie umieram i zdążę się pożegnać  bo nacieszyć się bliskością swoimi dziećmi  to już i tak czasu za mało. Rozumiem chorych, którzy alarmują bliskich, że umierają , a jak bliscy przyjeżdżają to witają ich z uśmiechem, jak by nigdy nic się nie stało. Zauważyłam u siebie, że jak przyjeżdżają dzieci, to bóle łagodnieją , dokuczliwe dolegliwości się zmniejszają.  Powiadają lekarze, że często chorym przed śmiercią poprawia się samopoczucie, nawet wzrasta apetyt na różne łakocie. Według mnie to pragnienie chorego kontaktu z bliskimi mądra natura daje możliwość   kontaktów  w miłej przyjemnej atmosferze. Zawsze jak  czuję , że być może odchodzę z tego świata to nachodzi  niesamowite  potężne pragnienie kontaktu z bliskimi. W takich chwilach bałam się , że może jeszcze nie umieram, tylko mnie się wydaje i  będę ściągać swoje dzieci z daleka, a one rzucą w domu wszystko, będą na gwałtu rety przyjeżdżać , bo ja zapragnęłam z nimi kontaktu?  Zdaje sobie sprawę, że jak chorzy tak się zachowują , to jest to dla bliskich bardzo stresujące. Rozumiem chorych i ich zdenerwowanych bliskich w takich niezręcznych przykrych  sytuacjach. Mam tylko nadzieję , że  Święta  z bliskimi spędzę w miłej atmosferze bez  chorobowych sensacji.      Irena

„ Uczucia mogą wywoływać chorobę, a choroba może wywoływać uczucia. Jedno jest nieodłącznie związane z drugim” – Vianna Stibal

Powrót utraconej nadziei

Po paru dniach mojej beznadziei córka łatwo się zorientowała, że dzieje się ze mną coś niedobrego. Przyjechała po mnie i razem poszliśmy  do lekarza  do prywatnej kliniki. U lekarza za namową córki ukryłam , że jestem w trakcie leczenia onkologicznego. Lekarz po zbadaniu , zdiagnozował u mnie , że mam półpasiec. Z niedowierzaniem  zapytałam lekarza, czy jest pewny postawionej diagnozy ?Odpowiedział mi z  pewnością w głosie, że na półpaśca wskazują objawy i nie morze u Pani  być nic innego . Wypisał receptę na leki,  ale ja już po wyjściu z gabinetu lekarskiego poczułam się o wiele lepiej. Po tygodniu zażywania przepisanych leków dolegliwości prawie ustąpiły i ja szybko wracałam do zdrowia. Święta z dziećmi spędziłam w miłej atmosferze. Na badania TK poszłam już w dobrej kondycji fizycznej , ale nie powiem  i tak stresowałam się oczekują na wyniki TK . Charakterystyczne jest to, że  zaraz po diagnozie rak  automatycznie mimo dokuczliwych dolegliwości fizycznych podjęłam w walce z rakiem różne terapie, medytacje. Natomiast po załamaniu się z powodu zdiagnozowanej wznowy , poddałam się rezygnując z walki  i z dotychczasowej praktykowanej swojej terapii.

Doświadczyłam, że łatwo  stracić  nadzieję przez czyjąś pomyłkę , która  zwala człowieka z nóg. Przez tą pomyłkę straciłam wiarę w praktykowaną przeze mnie terapię ARW , medytację i nawet wiarę w modlitwę. Na szczęście  stres trwał krótko i wszystko wróciło u mnie do normy i  każdego dnia zaczęłam czuć  się  zdrowsza. Irena

” Trzecia przyczyna poczucia zagubienia to ” ogłupienie ” wywołane stresem ” – Alexander Loyd

3 myśli nt. „Miłość i stracona nadzieja

  1. Thuy Weiland

    Thank you for the auspicious writeup. It in reality used to be a leisure account it. Look complicated to far brought agreeable from you! However, how can we be in contact?

    Odpowiedz
  2. Iren Autor wpisu

    Uważam, że byłam dla lekarzy trudnym ” upierdliwym” pacjentem , bo nie zachowywałam się zgodnie z ich procedurą, lekarze byli przekonani, zresztą o tym mnie i Rodzinie mówili , że wyczerpano u mnie wszystkie możliwości leczenia . Tłumaczył mi nawet Pan profesor onkolog, że nauka nie zna na całym świecie skutecznego leku na ten typ raka. Nie mam wyboru , powinnam wykorzystać dany mi czas maksymalnie z rodziną, a nie wymagać od lekarzy rzeczy niemożliwych. W mojej sytuacji dostałam maksymalną dawkę chemii i radioterapii więcej już nic dla mnie zrobić nie mogą, poza lekami przeciwbólowymi. Przedłużono mi o pół roku życia, może o rok. Z reakcji na forum onkologicznym wynika, że do dnia dzisiejszego nie ma skutecznego leku na zaawansowanego drp . Pozdrawiam Irena

    Odpowiedz

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *