Opisany wcześniej entuzjazm po modlitwach szybko został zweryfikowany wróconym złym samopoczuciem. Na zawsze pozostała radość z wiary , że MATKA BOSKA mnie kocha , a tym samym przestałam panicznie bać się śmierci, tak naprawdę o to się właśnie modliłam i to otrzymałam. Zamiast uzdrowienia dostałam coś cenniejszego , każdy zrozumie to na swój sposób. Przywrócona wiara w daną mi własną wolę od BOGA mimo osłabienia dała dużą siłę psychiczną do dalszej z nim walki . Usłyszałam , ja wyraźnie poczułam jak rak bardzo boi się ŚWIATŁA MIŁOŚCI , tego dnia zyskałam na raka potężną dodatkową broń. Zaczęłam podczas medytacji każdą komórkę swego ciała odżywiać i naświetlać ŚWIATŁEM PANA JEZUSA I MATKI BOSKIEJ , zawsze po takim seansie stawałam się silniejsza. To nie oznaczało , że zaniechałam leczenie i inne sposoby walki znane i wypróbowane , to dawało mi potężną siłę do dalszego unicestwiania raka z wcześniej ustalonym planem ; walczyć z lądu, morza , powietrza i czym tylko się da . Irena
Archiwa autora: Iren
Modlitwy wysłuchane
Prosząc o wybaczenie, ciągle wpatruję się w obraz: W twarz Matki Boskiej. W pewnej chwili wydaje mi się, że twarz matki boskiej się rozjaśnia. Zdaję sobie sprawę, że to mi się wydaje. Żałuję, że nic nie mogę poradzić by Matkę Boską już nie zasmucać. Tak po paru godzinach, nie wiem dokładnie kiedy zasypiam. Ten schemat moich rozterek, modlitw, prośby o przebaczenie powtarzam przez kilka dni. Za każdym razem wydaje mi się, że twarz Matki boskiej coraz bardziej jaśnieje. Jednak ciągle uważam, że to mi się wydaje, lub, że mam przed śmiercią jakieś omamy. Za którymś razem Obraz Matki Boskiej rozbłysnął cały żółtym światłem . W tym momencie przestraszyłam się i uciekłam z tego pokoju. Byłam pewna, że rak wdarł mi się do głowy i coś mi się stało. Poszłam do kuchni i nic nie mówiąc dzieciom cicho siedziałam medytując: czego się boję? Przecież ten obraz jest święcony. Nawet jeśli mam omamy, ten obraz nie może mi zrobić nic złego. Przecież przedstawia Matkę Boską i jest poświęcony. W ten sposób dodając sobie otuchy, nabrałam odwagi by wejść do swojej sypialni ponownie. Gdy wróciłam przeprosiłam Matkę Boską, że uciekłam i znów prosiłam o wybaczenie. Gdy ponownie mi się obraz zaświecił tylko się cofnęłam, napominając siebie, przecież to Matka Boska Licheńska najwyżej mi nie pomoże, nie wybaczy, ale nie skrzywdzi, obraz jest święcony, a zło święconego się nie ima. Tej nocy kładąc się spać prosiłam Matkę Boską by mi dała znak, że mi wybacza, żebym się nie musiała bać przechodząc na drugą stronę żadnych demonów. Z tą myślą zasnęłam.
Gdy się przebudziłam, a raczej ocknęłam zobaczyłam siebie w bezpiecznym przepięknym miejscu, towarzyszył mi anioł ubrany cały na biało bez skrzydeł. Przedstawił mi się , powiedział, że jest moim opiekunem i z nim jestem bezpieczna. Czułam wszechogarniającą radość i spokój, nie miałam ochoty nigdzie z stamtąd się ruszać. Anioł mi powiedział, że już czas bym wracała do siebie i że nie muszę się bać żółtego światła, bo to światło miłości. Gdy się ocknęłam z tej jawy, pół snu spojrzałam na obraz Matki Boskiej, który znów zajaśniał żółtym światłem. Już wiedziałam, że to światło miłości, że to oznacza , że Matka Boska mnie KOCHA. Zaczęłam płakać i szlochać, ale to był płacz radości, że takiego niedowiarka, takiego byle kogo jak ja Matka Boska też KOCHA. Poczułam , że nie tylko mnie KOCHA , ale także mi WYBACZYŁA. Ciągle płacząc poczułam w okolicy splotu słonecznego niesamowity odgłos wycia, jęczenia, nie tylko czułam ale i słyszałam to bardzo wyraźnie. Nie wiedziałam co się dzieje, ale ciągle czułam w sercu miłość Matki Boskiej i przepełniającą mnie wdzięczność, że mi wybaczyła, już nie bałam się śmierci, więc te odgłosy i jęki nie zrobiły na mnie wrażenia. Nagle poczułam jak coś wyrywa się ze mnie, jakby uciekało poparzone, próbowało zostać , jeszcze walczyło, ale tak go parzyło że z hukiem wyrwało się ze mnie i poleciało w przestrzeń. Przez jakiś czas znieruchomiałam, jednocześnie czując wielką ulgę. Od teraz wiedziałam, że będę żyła. Zrozumiałam, że to rak, ten „demon” pod wpływem światła miłości nie wytrzymał i uciekł. Mimo płaczu i nie przespanej nocy czułam się lekko jak nowo naradzona. Poszłam do pokoju córki, oznajmiając jej że będę żyła. Radośnie wykrzykując córeczko będę żyła! powiadom telefonicznie wszystkich bliskich niech się już o mnie nie martwią – będę żyła!!!!.
Jednocześnie wiedziałam, że moje życie już nie będzie takie jak do tej pory. Gdy wróciłam s powrotem do pokoju, dziękując Matce Boskiej za wybaczenie, za tą ulgę jakiej doznałam, poczułam że muszę również wybaczyć swojej chorobie, demonowi rakowi że stanął mi na ścieżce życia niczym znak zakazu oznajmiający koniec drogi. Zrozumiałam, że na tej dotychczasowej drodze już niczego nie zaznam, ani radości , ani spokoju, to życie dotychczasowe się dla mnie skończyło. Muszę wejść na inną ścieżkę życia, nie mam wyboru. Dzięki tej decyzji troszeczkę poszłam w bok , i w tym momencie stanęłam na nowej ścieżce życia, o której nic nie wiem, jakie będzie moje życie? Wiem, że będę czujna i miłość MATKI BOSKIEJ będę w sercu pielęgnować i już nigdy się nie oddalę i będę wybaczać sobie, innym i prosić o wybaczenie . Tak naprawdę Matka Boska nigdy mnie nie odsunęła od siebie , to ja oddaliłam się od Boga.
Nie ustawałam w modlitwie do Matki Boskiej. Powiedziałam całej rodzinie o mojej potrzebie wybaczania. Nieoczekiwanie moja córka podarowała mi książkę Colina Tippinga ” Radykalne wybaczanie”. Wiedziałam że to coś dla mnie. Tak się zaczęła moja przygoda z radykalnym wybaczaniem, później okazało się, że trochę swoim sposobem . Irena
NIEWIERNYM TRUDNO UMIERAĆ
Teraz żałuję, że nie jestem osobą głęboko wierzącą, nie pamiętam kiedy ostatnio byłam u spowiedzi, w kościele bywam rzadko, nawet nie od święta. Te myśli spowodowały jeszcze większy strach. Błądząc po ścianie spojrzałam na obraz Matki Boskiej Licheńskiej. Przypomniałam sobie, że przed chemią w bólu i cierpieniu prosiłam ją o ulgę i po krótkim czasie tą ulgę doznawałam. Uznawałam jednak, że to zbieg okoliczności. Ból rządzi się swoimi prawami przychodzi i odchodzi kiedy chce. Nie wierzę w żadne cuda. Stanęłam przed obrazem i zaczęłam się przyglądać Matce Boskiej Licheńskiej, dopiero zobaczyłam, że ma smutna twarz pełną troski. Do tej smutnej twarzy i do jej zmartwienia z pewnością ja też się przyczyniłam. Teraz jestem samotna, jak mnie porwą demony nikt po tamtej stronie się za mną nie stawi. Zaczęłam się gorliwie modlić, przepraszać Matkę Boską, prosić o wybaczenie, że zobaczyłam ją dopiero teraz w obliczu ogromnego strachu przed śmiercią i bólu. Przysporzyłam jej w swoim życiu tyle zmartwień i trosk i nigdy jej za to nie przeprosiłam. Nie chciałam by z mojego powodu była smutna i miała ze smutku ciemną twarz. Nieustannie prosiłam o wybaczenie. Tak naprawdę wierzyłam, że Matka Boska, Pan Jezus, Bóg istnieją. Przecież to wszystko co nas otacza to jest wielki cud. Całe życie jest wielkim cudem. Co naukowcy mogą stworzyć, nic w porównaniu z Bożym dziełem. Nieśmiało z pokorą zwróciłam się do Matki Boskiej Licheńskiej, nie tyle o uzdrowienie, co złagodzenie bólu wywołane tym strachem. Wiedziałam, że nie jestem godna prosić Matkę Boską Licheńską o pomoc. Przypomniałam sobie jak ten Obraz trafił do mnie do domu na ścianę…
A JA POKONAŁAM RAKA PłUC BEZ WZNOWY
Dzisiaj czuję się zdrowa, ale czy jestem wolna od wszelkich chorób? Zdecydowanie nie, wiem tylko że dolegliwości spowodowane rakiem płuc minęły bezpowrotnie.
Pewność o swoim życiu bez lęku o wznowę raka płuc potwierdza moja kondycja fizyczna ciała i umysłu lepsza niż przed 20-stu laty.
Dowodem tego jest chociażby prowadzenie tego bloga, co wymaga większej znajomości komputera niż pisania i co prawda mam z tym duży problem, tylko biorąc pod uwagę fakt, że moje pierwsze kroki z komputerem stawiałam rok temu. Uważam bez fałszywej skromności, że idzie mi nieźle jak na kogoś kto miał duże zaniki pamięci.
Od paru miesięcy jestem słuchaczem wydziału elektroniki w grupie dla początkujących UNIWERSYTETU TRZECIEGO WIEKU.
Osoby odwiedzające moja stronę proszę o wyrozumiałość dla początkującej brokerki nie znającej obsługi komputera, uczę się pilnie /przy sposobności odkryłam przyjemność z nauki/, mimo wszystko prowadzenie bloga jest dla mnie bardzo trudne, jednocześnie przyjemne i nareszcie robię to co lubię, a nie muszę.
Na swoje życie bez lęku o wznowę nie otrzymałam żadnej cudownej tabletki, dokonałam tego co prawda prostą, ale ciężką i trudną pracą .
Z całym szacunkiem wobec dobrych terapeutów i szamanów , ale jestem bardzo oburzona na tych którzy bez obiekcji zapewniają wyleczenie chorego , kierując się dobrem chorego dają mu fałszywą nadzieję, że go wyleczą i nic nie musi robić tylko poddać się terapeucie, czy szamanowi. Ci to jeszcze dodatkowo ogałacają z niemałych często pieniędzy, niestety na swej drodze do uzdrowienia też takich poznałam. Odporni są na wyrzuty sumienia , nie obchodzi ich to, że gdyby nie ich zapewnienia chory poszukał by dla siebie sposób na wyleczenie, a tak to zawierzył niewłaściwej osobie i z tego powodu umarł , bo na inne skuteczne leczenie zabrakło cennego czasu .
Najgorsze jest to, że medycyna konwencjonalna mocno krytykuje medycynę niekonwencjonalną i wice versa . Jedni i drudzy widzą wady wszędzie tylko nie u siebie.
Prawda jest taka, że różne osoby leczą chorych w medycynie konwencjonalnej jak i niekonwencjonalnej , są dobrzy i źli po jednej i po drugiej stronie.
Dotyczy też obydwu stron co do skuteczności leczenia, jedni i drudzy maja swoje w leczeniu sukcesy i porażki.
W tych skłóconych z sobą stronach tylko pacjent jest zagubiony i nie wie u kogo można skutecznie się leczyć. Trudno mnie się wypowiadać za innych, ale myślę, że tak jak dla mnie, moich bliskich i znajomych nieważne kto leczy, tylko jak leczy, ważne by był miły, uczciwy, przede wszystkim skuteczny, czy ktoś wie jak takich znaleźć i gdzie?
Nie pokonałabym swego raka tylko metodą akademicką, bo lekarze nie wierzą że można zaawansowanego raka płuc wyleczyć.
Czy może wyleczyć ktoś nawet najlepszy kto nie wierzy w wyleczenie i nie zna leków na wyleczenie ? Wypisują leki na leczenie , bez szansy na wyleczenie.
Niestety z całym szacunkiem do leczenia niekonwencjonalnego, ale jest to leczenie powolne (rak drobnokomórkowy atakuje błyskawicznie), wymagające wiele wiary, zmian przekonań , co prawda skuteczne, tylko wymagające długiego czasu (ja tego czasu nie miałam-bez chemii rokowano mi 6 tygodni życia). Metoda ta to tez praca z umysłem, jak miałam pracować z umysłem jak traciłam kontakt z rzeczywistością ?.
Pokonałam raka płuc drobnokomórkowego metodą konwencjonalną połączoną z metodą niekonwencjonalną jednocześnie.
Doświadczyłam na sobie, że te dwie metody niby przeciwstawne w śmiertelnej chorobie bardzo fajnie się uzupełniają.
Leczenia tymi dwoma metodami dokonywałam samotnie między dwoma skłóconymi stronami.
Różnica polega na tym że część terapeutów krytykuje leczenie chemią, natomiast większość lekarzy krytykuje leczenie niekonwencjonalne, nie uznają faktu że wyszłam z choroby nieuleczalnej, a dobre wyniki interpretują, jako długą remisję u mnie trwającą 9 lat. /Obecnie już 12 lat/
Lekarze naukowcy wmawiają mi, że wznowa raka musi nastąpić, na wszelkie sposoby przekonują w formie ostrzegania, że wznowa nastąpi.
Nie rozumiem dlaczego to robią ? w moim odczuciu to w ten sposób przekonują siebie i chorego o swojej racji, chorego wpędzając w lęki przed wznową.
Najgorsze, że nawołując do badań kontrolnych strasząc, zniechęcają do tych badań.
Przy wznowie raka chory wg lekarzy nie ma szansy na wyleczenie bo rak na chemię się uodpornił, a chorego chemia bardzo osłabiła, po wznowie nie dają nadziei.
Naukowcy mają wiedzę, naukowe udowodnienia , ale na raka płuc skutecznego leku nie znaleźli, smutne jest to, że ci co im uwierzą szybko potwierdzają ich naukową tezę i umierają .
Lękami przed wznową wprowadzają w stres wielkiego sprzymierzeńca nie tylko raka, ale wszystkich chorób.
Lekarze, naukowcy wymądrzają, ostrzegają, ale to ja prosta kobieta znalazłam u siebie przyczynę raka, usunęłam tą przyczynę metodą rozwoju osobistego i żadne lęki przed wznową mnie nie dotyczą, Na badania kontrolne chodzę bez lęku, potwierdzić swój coraz lepszy stan zdrowia.
Uważam , że leczenie w połączeniu tych dwóch metod jest dla chorego bezpieczna i daje 100% szans na wyleczenie najbardziej złośliwego raka.
Irena
„Nie ma nieuleczlnych chorób są tylko nieuleczlni ludzie”-L .Hay
Nieszczęścia chodzą parami
Nawet umierającym życie nie skąpi zmartwień i problemów , moje życie to był ciąg problemów rozwiązanych lub nie rozwiązanych. W drugim dniu brania chemii moja córka odwiedziła mnie, przy pomocy mojego syna poruszając się o dwóch kulach . Obydwoje pocieszali , że to nic poważnego, samo coś jej strzyknęło w kolanie i trzeba zoperować , wyjdzie po dwóch dniach , ale o dwóch kulach będzie musiała chodzić około 8 tygodni. Wyjaśnili że jest przygotowywana w drugim szpitalu do operacji, teraz wyszła tylko na przepustkę i zaraz s powrotem wraca do szpitala. Razem będziemy wychodzili do domu , ja po trzecim dniu chemii , córka zaraz po operacji i obydwie nie będziemy zdolne do samodzielnego poruszania się. Martwiłam się kto nami się zaopiekuje , mąż pracuje za granicą, rodzina daleko żyje swoimi problemami , a syn jest żołnierzem zawodowym , otrzymał trochę wolnego ale służba nie drużba i będzie musiał wracać. Gdyby chodziło tylko o mnie to najlepszym rozwiązaniem dla mnie byłoby pójście do ‘’hospicjum” ale co z córką? Kto nią się zaopiekuje? Lekarze mówili że muszę mieć całodobową opiekę , ale i sama zdawałam sobie sprawę że muszę mieć nie tylko opiekę ale i kontrolę, w sytuacjach kiedy traciłam świadomość nic nie pamiętałam , ale ponoć zachowywałam przytomność. Taką zmianę mojej świadomości lekarze diagnozowali, że przeżuty poszły do głowy. Moje dzieci i sąsiadka pobliskiego łóżka opowiadali mi że kiedy traciłam świadomość to nie tylko że dziwnie się zachowywałam, ale też nabierałam sił fizycznych. Wiedziałam że jest cos na rzeczy , bo były momenty że czułam jak moja słabiutka ręka , nagle z dużą siłą bierze kubek i rzuca nim na oślep. Ta sytuacja przerażała mnie, nie miałam nad sobą kontroli , a najgorsze nie rozumiałam co się dzieje z moim ciałem i moja psychiką, czułam się całkowicie ubezwłasnowolniona, to było straszne, o wiele gorsze od bólu fizycznego. Z przerażeniem odkryłam że rak chce zawładnąć moim umysłem, bo wytoczyłam mu walkę ? czyżby to oznaczało że ta bestia tez się boi? A może jest to zwyczajny przebieg choroby nowotworowej ? Tak czy siak muszę wykorzystać na walkę każdą chwilę kiedy jestem świadoma, związku z tym postanowiłam nie przyjmować leków przeciwbólowych, aby się nie przymulać , na tyle ile wytrzymam, na tyle ile dam radę. Słuchając z boku może się komuś wydawać, że z jakiegoś powodu chcę być cierpiętnicą, prawdą jest to, że nie lubię cierpieć ale potworny strach przed śmiercią jest gorszy od bólu fizycznego. Przypominam sobie z filmów , różnych opowiadań że potworny ból fizyczny był powodem proszenia o śmierć. Zadawałam sobie pytanie dlaczego ja tak panicznie boję się śmierci? Przecież przez całe już niemałe życie starałam się żyć w taki sposób, by nikomu świadomie krzywdy nie czynić. Znalazłam się w sytuacji tragicznej i bez wyjścia chyba może mi pomóc tylko cud , tylko czy cuda istnieją? Rozglądając się wokół siebie spojrzałam na afirmacje L.Hay, czytelnie wypisane na kartkach papieru leżące obok mnie na łóżku. Od razu jedną z nich zaczęłam powtarzać i w trudnych chwilach powtarzam do dnia dzisiejszego :
„Cuda zdarzają się codziennie. Wchodzę do swego wnętrza by skasować wzorzec odpowiedzialny za ten stan i przyjmuję BOSKIE uzdrowienie. I też tak jest” L.Hay
NA CHŁOPSKI ROZUM W RAKA
„Rozbierając swoją historię na części mamy okazję poznać prawdę o sobie i przypomnieć sobie , kim w istocie jesteśmy „ – C.Tipping
W szpitalu po wieczornej wizycie starałam się ochłonąć, tylko jak pozbierać myśli nieposkładane? Towarzyszący strach przed śmiercią nie pozwolił tych myśli złożyć w logiczną całość. W pewnym momencie samoistnie w głowie zaczęło mi się wyświetlać całe moje życie . Umysł mój z uporem maniaka wyświetlał mi okresy mojego dzieciństwa o których przed diagnozą nie pamiętałam. Całkowicie poddana tym myślą widziałam siebie jak byłam małą dziewczynką, początkowo było to nawet miłe . Umierając dano by mi jeszcze odrobinę przyjemności , gdyby nie były to wybrane same przykre sytuacje, przecież byłam wesołą dziewczynką , tylko nie mogłam sobie przypomnieć miłych zdarzeń. Trudno , jak się nie ma co się lubi , to się lubi co się ma , nie mam wyboru, nie stawiałam przepływającym myślą oporu . We wspomnieniach widziałam wyraźnie , że mając siedem lat moim autorytetem był ojciec. Lubiłam obserwować z boku jak z chłopami dyskutował , jak w trudnych życiowych sytuacjach chłopi głośno dyskutowali co zrobić ? jak ugryźć problem ? jak przepędzić biedę? Na wszystko mieli swoje wypróbowane sposoby , ale na „kostuchę” czyli śmierć zgodnie bez dyskusji twierdzili że nie da się jej przechytrzyć, tym postrzeżeniem zostałam potwierdzona że muszę umrzeć. Nieoczekiwanie zobaczyłam jak mając 9 lat w domu rodzinnym pewnego dnia wzdęło nam dwie krowy, jedna po drugiej. Mama moja płakała , lamentowała , mój młodszy brat szlochał , ja patrzyłam co się dzieje , sąsiadki współczuły , tylko ojciec z sąsiadami z zimną krwią głośno rozważał co zrobić? Szybko wysłał młodego sąsiada po chłopa weterynarza , który nie miał żadnej szkoły skończonej , ale znał się na zwierzętach lepiej niż nie jeden weterynarz po studiach. Sam w międzyczasie poszedł na pocztę zadzwonić do powiatu , by załatwić odebranie mięsa wołowego do rzeźni . Krowy były zdrowe , tylko najadły się czegoś , dostały wzdęcia przez co były nie do uratowania , ale szybka interwencja ojca spowodowała, że krowy poszły na mięso pierwszego gatunku , przestały cierpieć i zostały pokryte wszystkie straty finansowe . Mimo tego mama ciągle lamentowała , braciszek szlochał, a ojciec się cieszył, że dobrze wszystko zorganizował pozałatwiał. Gdyby ojciec lamentował jak mama , to krowy by dłużej cierpiały i w końcu padły i na mięso by nie zostały sprzedane .To prawda, że szkoda było zwierząt , ale lament i płacz zwierzętom nie pomógł , a straty spowodowały by w domu dużą biedę, a nawet w naszej sytuacji głód .Pod wpływem tych myśli, zaczęłam zastanawiać się jak sobie pomóc kierując się chłopskim rozumem zapamiętaną lekcją z domu rodzinnego. Podjęłam decyzję, że tak jak ojciec nie mam co użalać się nad tym co mnie spotkało, tylko pomyśleć co zrobić by sobie pomóc? W myślach zaczęłam tworzyć sobie plan działania; Po pierwsze – muszę dowiedzieć się co rak lubi, a co mu szkodzi, Po drugie – dowiedzieć się jak wspomóc swój układ odpornościowy. Po swoim planie spontanicznie wykonałam telefon do swojej siostry i córki z prośbą o listę co rak lubi , a czego się boi. Moi bliscy zareagowali natychmiast , jeszcze tego samego dnia późnym wieczorem miałam żądaną listę na wydruku z komputera, oraz przekazywane od nich informacje na żądany temat telefonicznie , były to nakazy, polecenia i zakazy . Dowiedziałam się że; żadnych soków z kartonu , dużo pić wody niegazowanej, jeść dużo warzyw , mięsa z drobiu najlepiej z gospodarstw ekologicznych , dużo ruchu ,bo każda choroba boi się ruchu, myśleć w sposób przyjemny , pozytywnie , niby takie oczywiste a jednak te potwierdzenia były mi potrzebne. Otrzymałam parę krótkich afirmacji L. Hay . Kochana siostra wpadła na pomysł i zaczęła skutecznie uczyć mnie tych afirmacji przez telefon, a raczej powtarzając po niej wymuszała na mnie mówienie pozytywnie wiedząc , że umieram i zapewniam że nie było to łatwe ani zabawne tak dla mnie jak i dla siostry. W ten sposób małym kroczkiem , z dużym wysiłkiem zaczęłam zmieniać swoje myśli, na razie tylko trochę, najważniejsze , że poczułam , że jest to możliwe , zgodnie z tym co L.Hay pisze w swoich książkach : ‘’TO SĄ TYLKO MYSLI, A MYŚLI MOŻNA ZMIENIĆ’’ Po skończonej telefonicznej pozytywnej afirmacji, podjęłam wysiłek , by zrobić parę kroków po sali . Zaczęłam spacerować opierając się o łóżko i ściany pokonując zawroty głowy, osłabienie. Przed snem pierwszą chemię po pierwszym dniu zakończyłam mówiąc do raka „ty raku masz pecha ,że jesteś u mnie „będę ciebie atakować z „lądu ,morza , powietrza i czym tylko się da aż do skutku bo co mi może już zaszkodzić? Czym ja już ryzykuję ? Jeszcze nie wiem czym i jak, ale będę walczyć . Chodziło mi o to że ja zanim umrę to raka wykończę, bym nie musiała w jego towarzystwie przechodzić na tą druga stronę. Zasypiając po ciężkim dniu byłam z siebie i ze swojego planu działania zadowolona, jak kiedyś mój ojciec.
Przemyślenia
SZOK I PIERWSZY KROK
Bardzo złych rokowań w leczeniu wykrytego u mnie raka na moje szczęście lekarze nie ukrywali. Przykre jest to, że wyrok oznajmiono mnie podobnie jak na filmach oznajmia się złoczyńcom karę śmierci bez prawa do apelacji, bez prawa do wyjaśnień i odpowiedzi na dręczące pytania. W chwili szczerości Pani ordynator powiedziała, że rokowań nic już nie zmieni, a na zbędne dyskusje lekarze nie mają czasu, a ja jako chora otrzymuję wszystko zgodnie z procedurą przy moim zaawansowanym raku, a jaka procedura ? i tak się na tym Pani nie zna, a należne informacje otrzymuje się przy wypisie .Obecny lekarz z Panią ordynator dodał w telegraficznym skrócie: Procedura przewiduje sześć cykli chemii co trzy tygodnie , każdy cykl wlewów będzie trwał trzy dni, w najlepszym wypadku może podana chemia przedłużyć życie około 6 miesięcy , biorąc pod uwagę jeśli Pani wyniszczony organizm rakiem, wytrzyma wszystkie cykle chemii w przewidywanej procedurze przy tym typie raka , przy tak wyniszczonym organizmie proszę nie robić sobie nadziei. W ten sposób nagle zostałam ogołocona z przyszłości. W mojej sytuacji psycholog był mi bardzo potrzebny , mimo tego nie zaproponowano mi tej formy pomocy, z kamienną twarzą zostawiono mnie samą z wyrokiem i związanymi z nim myślami. Na prośbę o psychologa zaaplikowano mi środek uspakajający. Moje życie raptownie zostało pozbawione przyszłości, zastanawiam się czy życie bez przyszłości można nazwać życiem? Lekarze nie chcą, czy nie mają czasu na wyjaśnienia , wytłumaczenie mnie co do mojego raka i walki z nim. Przecież walka z rakiem to nie tylko aplikowana chemia w kroplówce, to również wiara, nadzieja , sposób odżywiania , sposób myślenia, wiedza co rakowi sprzyja , a co mu szkodzi. I tak miałam szczęście , że nie trafiłam na tych lekarzy co to dla dobra pacjenta tylko bliskiej rodzinie przekazują o bardzo złym stanie zdrowia, jednocześnie ostrzegając by chory nie mógł się o tym dowiedzieć . Bezczelnie okłamują go w rokowaniach przebiegu leczenia choroby skazując go na nieświadome resztki życie bez przyszłości jak by nic się nie stało . To powinno być karalne , nie dać szansy wyboru na ostatnie dni życia!!! .Świadome życie bez przyszłości jest życiem i to ważnym bo można cos ważnego jeszcze zrobić , można przygotować się na śmierć , można komuś cos ważnego przekazać , można żyć jak przed diagnozą, lub cieszyć się życiem póki trwa , ale te wybory są każdego kogo dotyczą i nikt nie ma prawa tych ostatnich wyborów nikomu przez oszukiwanie diagnozy i rokowań zabierać, czy wszyscy lekarze o tych podstawowych prawach każdego człowieka nie wiedzą, czy nie chcą wiedzieć ? Jak śmiertelna choroba to można od razu ubezwłasnowolnić, ogołocić z podstawowych praw? . Podczas szczerego chociaż oschłego ogłoszonego przez lekarzy wyroku spowodowało to u mnie szok, następstwem czego było uświadomienie sobie, że strasznie boję się śmierci. I pomyśleć że gdybym nie wiedziała o wyroku mogłabym umrzeć nie wiedząc na co i dlaczego boję się śmierci. To zastanawianie się dlaczego panicznie boję się śmierci było moim pierwszym krokiem na drodze do poznania przyczyny raka wg filozofii RADYKALNEGO WYBACZANIA C.C.TIPPINGA i innych które niebawem poznam.
„ŚWIADOMOŚĆ DECYDUJE O TYM CO SIĘ NAM PRZYDARZA” – C.C.TIPPING „ CO NIE ZOSTAJE UŚWIADOMIONE STAJE SIĘ MOIM PRZEZNACZENIEM”.-JUNG „TWOJE PRZEKONANIA MOGĄ CIĘ UZDROWIĆ LUB ZABIĆ” – A.LOYD „ZAWSZE ROBIMY TO , W CO WIERZYMY” – A.LOYD