Archiwa autora: Iren

Takie zdrowie jakie życie

 

Pamiętny dzień 24.11.2005 r. okazał się najlepszym dniem z dotychczasowych dni,  po diagnozie – rak płuc. Nareszcie  , lekarz na wizycie kontrolnej po badaniach powiedział z podziwem  patrząc na wyniki, nie wiem co Pani robi , ale  niech dalej  robi to co do tej pory , bo  jest niesamowita  poprawa zdrowia . Nie pytając o nic więcej dodał, że  jak będę dbać  o swoją psychikę, prowadzić zdrowy,  radosny tryb życia , nie dam się wpędzić w „kozi róg” to mogę żyć jeszcze ładnych parę lat. Bardzo mnie ta rozmowa podbudowała .  Pierwszy raz  na wizycie u lekarza jestem szczęśliwa, bo dał mi szansę patrząc na wyniki, na dalsze życie nawet o parę  lat. Dokładnie to samo   tydzień wcześniej powiedział doktor Wiktor czytając z oczu / medycyna niekonwencjonalna/ , że mogę żyć jeszcze  sporo lat , jeśli zadbam o swoją jakość życia. Fajne było to, że lekarz medycyny konwencjonalnej i  niekonwencjonalnej nic o sobie nie wiedząc ,  mówili o poprawie mojego zdrowia  jednym głosem jakby się umówili. Obydwaj  zgodni, że długość życia zależy ode mnie,  czy będę potrafiła podnieść swoją jakość życia.  Uważam, że  jakość  życia już podniosłam wstępując na inną ścieżkę  życia , czego efektem są  zmienione radykalnie  rokowania mojego leczenia raka płuc. Dla mnie jest to niepodważalny dowód, że sama  zmieniłam swoją  rzeczywistość , zmieniając  swoje przekonania i myśli. Jakie to proste i jak łatwo zdawałoby się zmieniać swoją  rzeczywistość jaką  uznam za słuszną  i jaką  chcę mieć . Haczyk tkwi w tym, że to co jest  bardzo proste jest bardzo trudne do wykonania, aczkolwiek możliwe. Niesamowite jest to, że ja sama zaczęłam tworzyć swoje życie, zmieniając  swoją rzeczywistość. Zaczęło mnie to fascynować i przerodziło się w pasję. Lubię  tworzyć swoje życie radosne  za pomocą pozytywnych  fajnych afirmacji  które aż  chce się  je mówić, powtarzać  , a nawet do znudzenia pisać nie jest taką  katorgą.  Na jakich myślach się koncentrujemy ,  takie mamy samopoczucie. Pojawiające  się  destruktywne  myśli  wypływają na wierzch , niczym szumowiny w zupie  dając  takie same destruktywne  uczucia. By się ich pozbyć,  zaczynam  niczym detektyw swoich uczuć  podążać  za nimi  wchodząc  do podświadomości –   idę  za  tymi uczuciami aż  do źródła zdarzeń.  Kiedy te uczucia zostały  utworzone  odkrywam , że  spojrzenie na to zdarzenie z perspektywy  czasu jest  zupełnie inne i automatycznie tworzą się  inne uczucia.     Irena

CO NIE ZOSTAJE UŚWIADOMIONE STAJE SIĘ MOIM PRZEZNACZENIEM”.-JUNG

„Każdy z nas tworzy swe doświadczenie za pomocą myśli i wypowiadanych słów” – Louse L. Hay

 

Anioły są wśród nas

Mama po sanatorium, miała w końcu wyczekaną wizytę u pulmonologa. Ku mojemu zdziwieniu skierowania na radioterapie znowu nie dostała. Mam wrażenia , że jak się nie ma znajomości, pieniędzy by się leczyć prywatnie, to lekarze  łaskę ci robią,  że cię w gabinecie przyjmą. Nic ci się nie należy,  żadne badania bo to kosztuje, a nasz NFZ na to nie stać. Poczułam się jak ktoś gorszy, małoważny. Byłam pewna,  że jakbyśmy poszli prywatnie i wybulili za wizytę, mama byłaby  potraktowana zupełnie inaczej. Tak potraktowali ją, całkowicie po macoszemu. Byłam zła, poirytowana i czułam bezsilność. W takich sytuacjach zawsze sięgam po radykalne, by pozbyć się tych emocji. Z satysfakcją później obserwuję, jak wszystko wokół się zmienia, mimo,  że ja zmieniłam wewnętrzne postrzegania tego świata tylko w głowie. Wiem już, że to działa.

Czasem jak robię radykalne na sytuacje, a nie na konkretną osobę jest mi trudno spojrzeć na to z boku. Bo niby do kogo mam pisać ten list: na system. Wtedy zawsze sięgam po kod uzdrawiania. Tak naprawdę, nie ważne jaki znajdziesz sposób, na przekierowanie, pozbycie się emocji ważne,  by do Ciebie przemówił – zadziałał.

Czuję się gorsza jako człowiek, bez znajomości , wystarczającej ilości pieniędzy. Nie stać mnie, by chodzić do lekarzy z mamą prywatnie. Tak jakby dlatego nic nam się nie należało. Wszystko jest dla innych, nam się nic nie należy. Czuję się taka bez wartości, nic niewarta. Najprostszej rzeczy nie potrafię załatwić- takiej jak skierowanie na radioterapie. Nie możemy trafić na dobrego lekarza, mam wrażenie,  że wszyscy nas zbywają. Czuję się taka mała i bez wartości. Jestem zła na sytuacje, na siebie, na system.

Wykonuję modlitwę wstępną i myślę o moim problemie o swoich uczuciach. Wykonuję procedurę kodu uzdrawiania. Wyobrażam sobie wzgórze i widzę na nim Pana Jezusa – podchodzę do niego i pytam.

Panie Jezu, dlaczego czuję się taka bez wartości i jestem bezsilna, nie wiem co robić? Najprostszej rzeczy nie potrafię załatwić, takiej jak skierowanie mamy na radioterapie. Chcę by wyzdrowiała, by miała na to szanse. Wszyscy rzucając nam kłody pod nogi, nawet lekarze. Oni mają to gdzieś,  czy mama wyzdrowieje czy nie. Ważne, że mają swoją diagnozę i mają co wpisać w rubrykę. Nawet to,  co powinno nam się należeć, jest dla nas niedostępne. Wszystko jest dla innych, wszyscy są ważniejsi od nas. Nie mamy znajomości , ani pieniędzy by załatwić to prywatnie. Co mam robić? Jestem załamana całą sytuacją.  Podpowiedź mi co mam teraz zrobić ? Proszę.

Pan Jezus w mojej wizji odpowiedział mi:

Drogie dziecko o czym ty mówisz? Nie ma lepszych, ani gorszych , wszyscy jesteśmy tacy sami. Zobacz słońce równo świeci dla wszystkich. Myślisz , że jak ktoś ma dużo pieniędzy i będzie uważał się za kogoś bardzo ważnego i powie słońcu-: Ja tu jestem najważniejszy masz świecić tylko dla mnie, to słońce go posłucha? Nie, słońce świeci równo dla wszystkich. Nie ma lepszych, ani gorszych. Wszyscy jesteśmy równi, tacy sami. To, że niektórzy wmawiają sobie, że są lepsi od innych, nie znaczy jeszcze o tym, że tak się stanie tylko dlatego, że on tak chce. To działa w dwie strony, nie wmawiaj sobie,  że jesteś kimś gorszym, dopóki sama w to nie uwierzysz to się tak nie stanie. Wszyscy jesteśmy tacy sami, a ty jesteś doskonała, nikomu nie pozwól sobie wmówi , że jest inaczej.

Zobacz słońce świeci także dla ciebie, wyjdź z cienia, poczuj jego promienie na sobie. Poczuj jak te promienie cię otulają. Zapamiętaj sobie, to co czujesz to moja miłość do ciebie, do wszystkich ludzi. Każdy kto chce,  może wyjść na słońce  i poczuć promienie miłości i poczuć jak mocno go Kocham. Każdego nie zależnie co myśli o sobie, ja w każdym człowieku widzę doskonałość, problem polega na tym że on sam nie jest wstanie tego zobaczyć, błądzi, przyjdzie taki czas że zobaczy. Najpierw musi wyjść na słońce z cienia i poczuć moją miłość do niego, do wszystkich stworzeń. Tylko od Ciebie zależy czy wyjdziesz na słońce i poczujesz tą miłość.

Czujesz ją?

Czułam promienie słońca na sobie jak w piękny letni dzień, czułam jak mnie ogrzewają, czułam jak mnie otulają. Czułam ciepło i spokój. Odpowiedziałam tak.

Pan Jezus odpowiedział: To otwórz oczy, spójrz w słońce. Spójrz każdy z tych promieni jest Aniołem Światła.

Otworzyłam oczy: zobaczyłam jak prosto ze słońca przylatuje do mnie Anioł cały złoty ze skrzydłami, oczy miał pełne spokoju i miłości. Za nim stały kolejne podobne do pierwszego. Widok przepiękny.

Pan Jezus powiedział do mnie: Te Anioły, czekają na twoje prośby , by je spełnić i otworzyć przed tobą obfitość wszechświata. Wystarczy je tylko poprosić, nie zapomnij też podziękować im za pracę. Anioły mają nieograniczone możliwości w spełnianiu próśb. Nie musisz się martwić o innych, każdy ma taką samą możliwość zwrócić się do światła miłości i do aniołów i prosić o to co chce. Nie zabieraj pracy Aniołom, nie zrobisz tego za nich lepiej, one mają  nieograniczone możliwości. Czemu chcesz coś załatwiać za kogoś? Proście, a będzie wam dane. Jaki ojciec odmówi prośbie swojego dziecka. Pamiętaj możesz tylko prosić o rzeczy które będą dobre dla wszystkich zainteresowanych w danej sprawie, by były korzystne dla wszystkich. Zawsze dziękuj po wypowiedzianej prośbie. Anioły są bardzo wrażliwe, na podziękowania. Wtedy będziesz miała pewność,  że spełnią prośbę, to tak jakby już była załatwiona. Możesz o niej zapomnieć i zająć się swoimi sprawami. Jak zorientujesz się , że praca Anioła została wykonana podziękuj mu jeszcze raz. Tylko pamiętaj, niektóre sprawy wymagają więcej czasu na załatwienie, a inne mniej. To takie proste. Pamiętaj, że Cię Kocham.

Odpowiedziałam: Dziękuję, Ja też Cię kocham.

Czułam ogarniająca mnie radość , spokój i miłość, w pokoju czuć było ciepło jak w piękny słoneczny dzień.

Zwróciłam się do anioła którego widziałam najbliżej mnie, nadal stał przede mną. Powiedziałam do niego:

Aniele mój proszę cię pomóż mi: załatw dla mamy skierowanie na radioterapie. Tak by było to korzystne dla wszystkich zainteresowanych. Bardzo dziękuję Ci za pomoc. Jestem Ci bardzo wdzięczna za chęć pomocy.

Anioł uśmiechnął się do mnie,  skinął głową i odleciał.

Przyznaję zatkało mnie, nie spodziewałam się takiego obrotu spawy i takiej odpowiedzi. Po złości nie było już śladu. Miałam wrażenie , że nie jestem już sama jakby co,  mam kogo poprosić o pomoc.

Zgodnie ze  wskazówkami zajęłam się swoimi sprawami. Jakie było moje zdziwienie , jak mama uradowana zadzwoniła i powiedziała, że sama załatwiła sobie w końcu to skierowanie  i to po wepchaniu się w kolejkę do tego lekarza , co ją wcześniej olał. ( czytaj wpis: cudowny profesor onkolog)

Uśmiechnęłam się do siebie, zamknęłam oczy i w myślach powiedziałam do mojego Anioła: Dziękuję ci jesteś najlepszy, Kocham Cię.

Od tamtej pory bardzo często korzystam z pomocy mojego Anioła, jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Jeśli nie możecie czegoś załatwić, jakiegoś skierowania, coś co jest wam potrzebne,  jest poza zasięgiem,  poproście Anioła o pomoc. Ja by to zrobić zamykam oczy, wyobrażam sobie wschód słońca,  jego pierwsze promienie na mojej twarzy, wtedy widzę jak promyki słońca przylatują do mnie, gdy są coraz bliżej widzę, że  to nie promyki tylko anioły. Wtedy proszę o konkretną rzecz:

O to by mi przypilnował mleka by, nie wykipiało;

Lub: Bym dojechała samochodem bezpiecznie na miejsce;

Lub:  Bym znalazła miejsce,  by zaparkować samochód, tam gdzie jest zawsze zajęte;

Lub: Bym dodzwoniła się do przychodni by  się zarejestrować, a jest ciągle zajęte, a jak się dodzwonię to już nie ma numerków Itd., itd.

Następnie mówię w myślach: Tak by  było korzystne dla wszystkich zainteresowanych. Bardzo dziękuję za pomoc w załatwieniu sprawy.

 

To wszystko. Od tamtej pory bardzo często proszę go o pomoc jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. Polecam wszystkim, na załatwienie spraw nie do załatwienia.

Agnieszka córka Ireny

Ośmieszony autorytet – terapia

Praca z  sobą / ze swoją podświadomością /

Moja wina – czyżby?

  Konsultacja  z  Panem  Profesorem  była przykładem,  jak  wiele choremu może pomóc szczera rozmowa , wysłuchania chorego koncentrując się na chorym, a nie na komputerze , czy innych dokumentach ,  bez pośpiechu .  Naprawdę wyszłam z gabinetu zdrowsza, pewniejsza siebie w walce ze wznową. Czasem wystarczy, że lekarz tylko ze słuchawką może pomóc   cierpiącemu , jeśli okaże choremu  zainteresowanie . Jeśli  chory poczuje  się z lekarzem bezpiecznie , może to  spowodować ulgę w cierpieniu. Została podbudowana moja zachwiana pewność siebie  i świadomość, że nie muszę tak    łatwo  dawać zbywać się  lekarzowi . Mogę uparcie upomnieć się o potrzebne leczenia  i badania. Zaraz skutecznie wypraktykowałam , szturmem  wpychając  się do gabinetu lekarskiego po skierowanie. Trzymałam w ręku skierowanie na radioterapię  i nie dowierzałam,  jak  bez problemu lekarz mi je wypisał. Dlaczego tydzień wcześniej odeszłam z kwitkiem? ;  dlaczego  tak łatwo dałam się zbyć bezpodstawnym argumentom?  Zadałam sobie pytanie od kiedy stałam się taka posłuszna wobec  innych , dlaczego nie potrafiłam upomnieć się o potrzebne leczenie  nawet w zagrożeniu życia?  W pamięci  mojej Mamy  byłam nieusłuchanym dzieckiem , wspominała jak mimo zakazów  uparcie robiłam swoje. Niby nic złego nie robiłam, ale z posłuszeństwem był ze mną ponoć  problem.  Obudzone wspomnienie wywołało   ciekawość  od kiedy posłusznie nie potrafię przeciwstawić się innym  w ważnej sprawie jak np. u lekarza  w sprawie skierowania na radioterapię.  Jak nie  przeprowadzę  własnego  śledztwa  jako detektyw  swoich własnych emocji , to się nie dowiem. Do tej terapii moje „ego” skutecznie przez parę  dni nie pozwala mi się zabrać ; a to nagle chce mi się w ciągu dnia spać , innym razem  łapie mnie jakiś  przymus gruntownego sprzątania  całego domu, a to ktoś  przyszedł i ciągle coś, aby tylko uniemożliwić przeprowadzenie sobie  tej terapii. Z  doświadczenia wiem, że jak  „ego” tak się broni,  to kryje  takie zdarzenie , które  jest tylko wierzchołkiem góry lodowej pod którym  znajduje się  bardzo  ważny  życiowy problem. Moja ciekawość , co kryje się ważnego pod utrudnieniem   skierowania na radioterapię w końcu zwycięża.

Siadam przy ulubionym stoliku ,  włączam muzykę dającą relaks, zapalam  dwie świeczki,  na stoliku czyste kartki papieru, książka Radykalnego Wybaczania ,  Kody Uzdrawiania. Medytacja , wyłączam muzykę i w ciszy  długo się  modlę  do:

Proszę Pana Jezusa o Światło Miłości.

Proszę  Matkę Boską Licheńską o wybaczenie i pomoc w wybaczaniu.

Proszę Przewodnika duchowego o pomoc w uwolnieniu złych emocji.

Proszę  mojego Anioła Stróża  o pomoc w uwolnieniu  złych emocji.

Zadaję sobie pytania z Arkusza Radykalnego Wybaczania C. C. Tippinga . Zdarzenie – dlaczego nie chciano mi dać skierowania na radioterapię? ; Dlaczego nie zaprotestowałam u lekarza przy odmowie wypisania skierowania?

Konfrontacja – denerwujesz mnie bo: w konfrontacji nie miałam absolutnie pretensji do lekarza, tylko do siebie. Dlaczego nie miałam pretensji do lekarza?  Przecież nie chciał przedłużyć  mojego życia.

2b/  Z powodu tego czuję ; nie mogę podważać  zaufania do  lekarza – lekarz wie co robi, wie lepiej co dla mojego zdrowia jest lepsze , ma odpowiednie wykształcenie, a ja nie.  Autorytet – nie mogę podważać  wykształconemu wiedzy , bo jestem na to za „głupia”.

Następne pytanie do siebie – kiedy ostatnio czułam się za głupia, by podważyć czyjeś zdanie w mojej ważnej sprawie.?  Wczuwając  się w emocje „ jestem za głupia by się przeciwstawić negatywnej decyzji” , przypominało mi się  wiele zdarzeń ;np. w pracy nie upomniałam się o zasłużoną  premię, niesłuszne krytyki przełożonego przyjmowałam z pokorą.  Przełożony zawsze mówił przez per Ty, a ja przez per Pan / Pani/ , niby dlaczego? – bo zabroniłam sama sobie , że niby podważyłabym  autorytet? – co za bzdura uświadamiała mi moja świadomość.  Świadomie wiedziałam, że o autorytet swój każdy musi zadbać sobie sam, swoją nadmierną  pokorą  nikomu autorytetu nie przysporzę. Moja świadomość była zaprogramowana z jakiejś przyczyny inaczej i jak na autopilocie kierowała moim zachowaniem, niestety świadomie tego programu wyłączyć nie można.

Odważnie przeciwstawiłam się lekarzowi, bo wyższy rangą Pan Profesor potwierdził, że to lekarz niesłusznie postąpił, a ja miałam prawo o swoje się upomnieć./ U mnie poskutkowało podparcie się wyższym autorytetem/

Świadomie wiedziałam, że „ dokładnie jest taki sam procent głupich studentów co profesorów”, do podświadomości nic nie dotarło  – program robił swoje.

Dalej wczuwając się w przerabiane emocje,  dotarłam do szkoły podstawowej czwartej klasy. Dokładnie poczułam , zobaczyłam jak na Video ;  Zdarzenie miało miejsce na boisku szkolnym . Pani od geografii skompromitowała się przed całą klasą , kolega , uczeń  dwójkowy , udowodnił nauczycielce, że  nie wie,  które ptaki odlatują do ciepłych krajów, a które zostają na zimę. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać  z głupiej miny nauczycielki, przez co wpadła w furię,  zaczęła krzyczeć, wyzywać tego ucznia, wiatr rozpiął bluzkę, podwiał spódnicę , rozwiał włosy spięte w koka , a nauczycielka ganiała tego ucznia po boisku wyglądając  bardzo zabawnie, w końcu zostawiła nas i sama poszła do domu. Ja po przyjściu  do domu zastałam ojca i przejęta jeszcze całą sytuacją w szkole na boisku z nauczycielką opowiedziałam ojcu całe zajście bardzo emocjonalnie. Ojciec  na to skrzyczał mnie  i przełożył pasem za śmianie się z nauczycielki .  Zaprogramowałam sobie przekonanie ,  że trzeba być całkiem głupim by śmiać się z kogoś  wykształconego , mądrego zamiast od niego się uczyć.  W moim domu nauka była świętością , a tym samym duży szacunek do nauczyciela.

Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że ojciec powinien mi wytłumaczyć, że nawet dobry  nauczyciel ma prawo się pomylić  i czasem  źle się zachowuje  – nauczycielka  powinna przyznać się do błędu, ucznia pochwalić  i byłoby po sprawie.  Reakcja nauczycielki i ojca spowodowała u mnie szok. Dało mi to na lata całe przekonanie ;   że  jestem odpowiedzialna za czyjś autorytet – przecież to nieprawda; że autorytet jeśli nawet się pomyli , to nie wolno mu tego powiedzieć –  przecież to nieprawda.  Najgorsze , że do tego doszło poczucie winy , jak mogłam śmiać się z nauczycielki ,  a jak wina to i kara – zupełnie niepotrzebnie, bo śmiałam się  z śmiesznej sytuacji,  którą stworzyła nauczycielka, a nie z niej, jeśli nawet z nauczycielki  to i tak nie była moja wina.

Wybaczyłam nauczycielce i  Ojcu , / sobie  już nie miałam co wybaczać/  według  Arkusza Radykalnego Wybaczania.

Poczułam przypływ silnej energii ,  dokończyłam to zdarzenie Kodem Uzdrawiania. Podziękowałam modlitwą  ; Panu Jezusowi; Matce Boskiej ; Przewodnikowi duchowemu i swojemu Aniołowi za pomoc w uwolnieniu się  z podświadomości  od dwóch bardzo destruktywnych przekonań i poczucia winy. Irena

„ Wspomnienia komórkowe wchodzą w rezonans z energią o negatywnej częstotliwości i wywołują stres w ciele. Co takiego odkryli naukowcy w laboratorium na Southwestern, że tak twierdzą?  Odkryli, że zdrowie całego organizmu zależne jest od wspomnień komórkowych ciała. Osoba, zwierzę lub roślina z negatywnymi wspomnieniami komórkowymi będzie musiała pokonywać przeszkody nawet w sprzyjających okolicznościach. Osoba ze zdrowymi komórkami będzie sobie świetnie radzić nawet w takich okolicznościach, w których byśmy się tego nie spodziewali „  – Alexander  Loyd

 

 

 

Motywacja -Mój dom to moje wnętrze!

Fragment wpisu z zakładki – Poradnik dla rodziny, rak oczami córki

Motywacja -Mój dom to moje wnętrze!

Co zrobić, gdy usłyszymy od chorego?

Chcę walczyć z rakiem tylko nie chcę  nad sobą pracować, nie mam siły jestem zmęczony!

Co to znaczy walczyć rakiem? Co to znaczy dla nas, dla rodziny chorego? Dla mnie oznacza to wewnętrzną  walkę z najgroźniejszym przeciwnikiem – z samym sobą. Dla rodziny chorego oznacza ciężką próbę, by mu pomóc w tej walce w motywacji do działania. Bo walkę musi  toczyć sam chory, nikt nie może tego zrobić za niego. Chory często się broni mówiąc:  chcę walczyć z rakiem tylko nie chcę nad sobą pracować. To najczęstsze  zdanie, które słyszę od rodziny, gdy mówimy o leczeniu raka. To typowy konflikt wewnętrzny chorego. Dwa zdania, które sobie przeczą. Nie można chcieć się leczyć i przy tym uważać, że nie muszę kompletnie nic robić. Odpocznę i poczekam aż wynajdą cudowne lekarstwo łyknę je i po sprawie. Mówiąc tak chory oszukuje i siebie i rodzinę. Nie pozwólmy mu na to. To tak jakbyśmy mieli zapuszczone brudne mieszkanie i mówili sobie i wszystkim chcę mieć czysto ładnie i schludne mieszkanie, ale nic z tym nie robimy. Tylko udajemy, że nie widzimy, że jest brudno. Czekamy aż ktoś wymyśli samosprzedającego robota i za nas posprząta. Rodzina przyniosła nam mopa wiadro i kosze na śmieci do usuwania odpadków i śmieci, czyli narzędzia tak jak Arkusz  Radykalnego Wybaczania. My dalej mówimy tak,  chcę mieć czysto tylko nie chce mi się sprzątać. Tylko nasz dom nasze wnętrze, to takie miejsce gdzie możemy posprzątać tylko sami, żadna ekipa sprzątająca nie ma tu wstępu tylko my możemy tu wejść. Tymczasem w naszym brudnym mieszkaniu zaczynają pomieszkiwać dzicy lokatorzy, szczury, myszy, karaluchy, korniki,  najpierw tego nie widzimy udajemy, że wszystko jest w porządku, potem diagnoza i szok. Ja,  to mam plagę szczurów, zamieszkują cały dom, panoszą się po wszystkich pokojach i kondygnacjach. Najpierw szok nie dowierzanie, jak mogłam do tego dopuścić, dlaczego mój dom? Nie mogły zamieszkać gdzie indziej? Nie, nie mogły, bo tu jest wystarczająco dużo śmieci odpadków i zakamarków i nikt nie sprząta. Szczury maja raj- to, dlaczego mają iść gdzie indziej. Potem idziemy do specjalisty -on radzi trucie gryzoni, insektów chemią, zatruwa cały dom. Nas razem z gryzoniami, bo nie mamy gdzie się wyprowadzić w trakcie trucia. Tylko że dom jest zagracony, jest brudno i wszędzie są sterty śmieci odpadków, plaga szczurów ma się gdzie ukryć – po za tym mutują każde następne pokolenie jest odporniejsze na truciznę którą wytruto ich rodziców. Pochowały się w zakamarkach, w stertach gratów z dzieciństwa, które szkoda nam wyrzucić. My nadal mówimy – ja chce mieć w domu czysto ale nie chcę nic robić? Pytanie jaki powinien zadać sobie chory to : Dlaczego wolisz się tak męczyć , a nie weźmiesz się za porządki w swoim wnętrzu. Jesteś śmierdzącym leniem i brudasem i nie mów mi, że chcesz wyzdrowieć, bo to nie prawda. Jak chcemy się pozbyć gryzoni z domu?  To nic nie robimy tylko mówimy do nich wypowiadam wam walkę i nic nie robimy. Czy zaczynamy od wyrzucania odpadków, śmieci, zbędnego sprzętu, czyścimy podłogę, ściany? Jak zostaną same ściany i czysta podłoga, gdzie wszystkie dziury są pozatykane to dopiero możemy zastosować chemię ,  gaz by wytruć gryzonie, karaluchy, pluskwy nawet tak małe, że ich nie widzimy, bo nie mają się gdzie ukryć? Najpierw trzeba zacząć porządki. Bez tego cała reszta nie ma sensu. Jeśli chory mówi mi: chce się wyleczyć, tylko nie chcę nad sobą pracować, poszukajmy innej metody? Odpowiedź powinna brzmieć:,
dlaczego kłamiesz? Dlaczego bezczelnie kłamiesz, oszukujesz mnie i siebie? Dlaczego chcesz umrzeć? Dlaczego chcesz chorować? Dlaczego wolisz się męczyć, niż wyzdrowieć? Gdybyś chciała wyzdrowieć to byś wzięła się do roboty. Ta droga jest sprawdzona wiemy, że działa a, ty nie chcesz nią iść, bo ci się po prostu nie chce. Czemu okłamujesz mnie i siebie? Dlaczego mi to robisz? Jakby ci na nas, choć trochę zależało to byś się wzięła do roboty? Gdy mówisz nie chce mi się pracować nad sobą – To tak jakbyś mówiła nie chce żyć. Co według ciebie znaczy chcę  walczyć, ale nie chcę nic robić? Walka właśnie oznacza pokonywanie własnego – nie chce mi się.  Walka z rakiem oznacza pokonywanie własnego – jestem teraz zmęczona. Walka z rakiem oznacza pokonywanie własnego –  jestem teraz zajęta. Walka z rakiem oznacza pokonanie własnych słabości, własnego ego. Nie mów mi nie chce mi się, powiedz mi lepiej, dlaczego wolisz umrzeć niż przepracować jakąś emocje z dzieciństwa?  Twoje wnętrze to twój dom, rak jest plagą karaluchów i szczurów, myślisz, że postawienie na środku mopa i wiadra z wodą wystarczy by było czysto?  Weź się do roboty póki nie jest za późno. Do tego domu ja nie mogę wejść by zrobić coś za ciebie, te porządki musisz zrobić sama. Czas gra tu kluczową rolę, a nie wiemy ile go mamy, bo gryzonie, korniki i karaluchy podgryzają główny strop, musisz zrobić porządki i się ich pozbyć zanim się wszystko zawali.  Nie chce ci się – pewno, że ci się nie chce, a przed generalnymi porządkami w domu to się komuś chce wziąć do roboty?  Pewno, że się nie chce, ale robimy to, bo to jedyny sposób,  by w domu było pachnąco czysto ,  świeżo i zdrowo. Czas zacząć wiosenne porządki – im bardziej ci się nie chce to znaczy, że tym szybciej powinnaś wziąć się do roboty. Stańmy z prawdą w oko w oko – nie mamy czasu teraz by cokolwiek odkładać na później, bo możemy się obudzić z ręką w nocniku.  Aby wyrwać chorego z marazmu musimy w nim wywołać gniew. Wtedy najlepiej się sprząta. Nie ma innej drogi,  wiec niech mi nikt nie mówi, że on chce tylko mu się nie chce. Bo to nie prawda. To oznacza, że chce, ale bez wyrzutów sumienia,  że to jego wina odejść z tego świata. Poczucie winy to też emocja, którą trzeba przepracować. Wiec do roboty!!!!

Córka Ireny – Aga

Cudowny Profesor Onkolog

 

Ej! – Irena co z Tobą? miało być fajnie, a wyszło jak zwykle. Pierwsza poszpitalna wizyta kontrolna u lekarza była bardzo przygnębiająca ,  bo  Pani doktor  potraktowała mnie jak intruza, to od razu mam się poddać?  Miałam prawo się zdenerwować , bo w  szpitalu  przy wypisie powiedziano nam, że lekarz na wizycie kontrolnej w przychodni podejmie decyzje i da mi skierowanie na radioterapię jak zajdzie potrzeba.  Na wizycie  w przychodni przyszpitalnej Pani doktor po zrobieniu  zdjęcia płuc nic mi nie powiedziała , nic nie wyjaśniła, spytała czy chcę środki przeciwbólowe, a na upomnienie się na radioterapię odpowiedziała mi, że szpital nie dał takich zaleceń, dlatego nie ma uzasadnienia dla mnie na radioterapię, nic więcej żadnych informacji nie uzyskałam, a moje pytania zostały bez odpowiedzi. Po otrząśnięciu się , odrzucona przez  lekarzy , zaczęłam szukać pomocy medycznej na własną rękę. Bardzo potrzebowałam medycznego potwierdzenia o stanie swojego zdrowia, czy mam aktywne komórki rakowe i nic nie można zrobić, czy może nie mam już w ogóle raka , chociaż sama w to jeszcze nie wierzyłam. W tej kwestii,  jeśli chodzi o diagnozy , to  medycyna  niekonwencjonalna  nie była dobra i chyba do dnia dzisiejszego słabe stawiają diagnozy. Bardzo potrzebowałam potwierdzenia medycznego, czy terapie Radykalnego Wybaczania  które stosuję naprawdę działają, czy może mnie się to wszystko wydaje? Pojechałam do Szpitala Onkologii  i  Radioterapii znaleźć kontakty  z lekarzem na prywatną wizytę. Moje modlitwy zostały wysłuchane , bo spotkałam fajną pacjentkę , której opowiedziałam swoje odczucia, że  znalazłam się na bocznym torze , ale bardzo chcę wiedzieć , czy nastąpiła u mnie wznowa, czy nie, bo moje samopoczucie się pogorszyło. Pani Basia powiedziała mi, że mnie rozumie, bo przez to piekło przeszła i że mam prawo wiedzieć z punktu widzenia medycznego jaki jest stan mojego zdrowia. Niestety prawo mam, tylko żyjemy w czasach z którego nic nie wynika, bo wysokiej klasy specjaliści dla maluczkich  są niedostępni. Kazała mi poczekać, bez kolejki wtargnęła do gabinetu Pani profesor onkologa  ginekologa / Basia u Niej się leczyła / , za chwilę wyszła oznajmiając mi, że będę przyjęta, mam poczekać i nim zdążyłam podziękować ulotniła się. Pani Profesor  zbadała mnie, pocieszyła, że nic złego się nie dzieje, bo węzły chłonne są w normie i skierowała mnie do Pana Profesora Onkologa Pulmonologa. Za następne pół godziny byłam już badana przez Pana Profesora, szybko poznałam, że był nie tylko wspaniałym lekarzem, ale i wspaniałym człowiekiem. Przeprowadził ze mną  niezapomnianą  rozmowę. Zapytał mnie , co chcę wiedzieć? Od razu dodał , że ” na świecie nie ma skutecznego leku na Pani typ raka”. Odpowiedziałam mu, że ja wierzę , że z tego raka wyjdę , tylko potrzebuję niezbędnego czasu i jaki czas może mi medycyna przedłużyć. Pan Profesor mnie się zapytał jaką  medycyną niekonwencjonalną się interesuję? Odpowiedziałam mu w telegraficznym skrócie , że chcę się wyleczyć przez Radykalne Wybaczanie . Pacząc mi prosto w oczy powiedział – co Pani chce wiedzieć ode mnie proszę pytać , szczerze według swojej wiedzy odpowiem. Zaskoczyło mnie to, że tak samo jak ja wierzył, że „cuda zdarzają się codziennie, każdego dnia,  w każdej godzinie , w każdej minucie tylko my tego nie zauważamy. Zadał dziwne pytanie – dlaczego zaraz po szpitalu nie przyszłam na radioterapię? Na moją odpowiedź, że nie dostałam skierowania , odpowiedział  – dlaczego łatwo lekarz mnie się pozbył?  Kazał mi iść s powrotem  i tak długo nie wychodzić z gabinetu, aż wypisze  skierowanie.  Powiedział mi jeszcze coś bardzo ważnego o objawach; Niech Pani sobie przypomni jakie miała objawy pół roku przed diagnozą , to były objawy raka – zaznaczył – nie wcześniej. Naprawdę zdarzają się jeszcze prawdziwi wykształceni lekarze z prawdziwego zdarzenia . Każdego dnia dziękuję  Bogu, że miałam szczęście na tego Pana Profesora onkologa pulmonologii spotkać i że ze mną  porozmawiał. Wróciła mi wiara w człowieka. W terapii  z Radykalnym Wybaczaniem wskazówki co do objawów raka były mi bardzo pomocne. Postąpiłam tak jak mi powiedział i za cztery miesiące byłam już na radioterapii. Wizytę u tej Pani i Pana Profesor miałam bezpłatną, cud nie cud , ale tak było. Niewiarygodne jest to, że po tych wizytach szybko minęły mi  przykre objawy. Z logicznego punktu widzenia wynika,  że moje  te przykre objawy powodował stres,  z powodu poczucia odrzucenia na boczny tor. Irena

 

Remisja – walka ze wznową

Forum  Onkologiczne  mimo krytycznych uwag jest  jednym z rzetelnych miejsc,  gdzie chorzy mogą uzyskać  nie tylko sporo informacji, ale najważniejsze, że w tych trudnych chwilach nie są sami. Osoby wspierające chorych są potrzebni,  oddaję tym wszystkim  duży szacunek . Jeśli nawet chory jest wspierany w swoim lęku i strachu to i tak  lepsze niż samotność. Rozumiem chorych,  którzy z lękiem  i niepokojem oczekują wznowy po remisji raka. Oczekiwanie wznowy działa jak samospełniająca się przepowiednia, ale lęk i strach nie wspierany  też zrobi swoje. Uważam, że   każde wsparcie jest dobre na zasadzie mniejszego zła , bo nie ma nic straszniejszego jak oczekiwać czegoś złego w samotności.

Po sanatorium  w domu pełna optymizmu i wiary, że wszystko możliwe,  wcielam w życie swoje postanowienie – będę żyć normalnie  ignorując złe rokowania lekarzy.  Moje postanowienie ignorowania ostrzeżeń lekarzy przed wznową gruchnęły jak  domek z kart przed pierwszym bólem głowy. W desperacji szukałam lekarza który by mnie zechciał wysłuchać , niestety  trudno się było dostać nawet prywatnie , po usłyszeniu, że jestem po sześciu cyklach chemii  nikt nie chciał mnie przyjąć . Zakończona chemia i lekarze już nic nie mają  mi do zaoferowania . Ja mimo wszystko z uporem maniaka szukałam jakiegokolwiek wsparcia. Poczułam się w gorszej sytuacji niż zaraz po diagnozie  raka . Teraz lekarze po zrobieniu wszystkiego co do nich należało odrzucili  mnie na bok i poniekąd słusznie.  Moja Rodzina i najbliżsi  wrócili  do swoich zajęć i swoich  problemów  zostawiając mnie samą i też poniekąd słusznie. Znalazłam się w sytuacji bez wyjścia – niestety nie znałam Forum Onkologicznego.  Wydawało mi się, że umieram  wyrzucona, odrzucona przez wszystkich na  boczny tor. Silny ból głowy,  obrzęki pod oczyma  mniejsze, ale są , podczas medytacji usłyszałam znajomy odgłos raka – mniejszy, ale słyszałam .  Wszystko przypominało mi, że rak wrócił i przystąpił do ataku. Czekał i się doczekał, aż będę  osłabiona, albo samotna . Jak to dobrze, że byłam wypoczęta  po sanatorium , mam  zwiększone siły do obrony,  ale sama zupełnie sama.  Zadałam sobie pytanie, jak w takich warunkach żyć normalnie ?  Zajęcie  dla siebie znalazłam bez problemu . Nauczona pracy , zawsze robota mnie się trzymała na zasadzie „ głupiego robota lubi”. Zmęczenie fizyczne było  moim  wypróbowanym  sposobem  na szybkie zasypianie.  Do diagnozy kierując  się  rozsądkiem, swoją  świadomością życie zaskakiwało mnie problemami zdrowotnymi , życiowymi. Zdrowo się odżywiałam  –  a chorowałam , rozsądnie  wydawało się mądrze postępuję –  a głupio wychodziło , starałam się jak mogłam – a i tak  wszystko  szło na opak niż chciałam. Wielokrotnie przekonywałam się, że nad swoim życiem nie mam kontroli , cokolwiek nie zrobię, to i tak  na złe się obróci mimo dobrych intencji i odwrotnie do tego co zamierzałam.  Ludzie których znałam  uważali podobnie, mówili mi Irena  , cokolwiek nie zrobisz,  to i tak  d..pa  z tyłu. Niektórzy twierdzili,  że taka karma, albo szczęście. Przypominam sobie , że mam narzędzie, sposób na bycie twórcą  własnego życia,  wchodząc emocjami do podświadomości i usuwając destruktywne emocje .  Wiem jakie życie chcę mieć, robię plan i hokus pokus , żyję sobie tak jak zaplanowałam i już jestem w raju.  Tak to niestety nie działa. Doświadczam  podróży za pomocą emocji  do  podświadomości  i odblokowuję   niechciane emocje, które powodują zmiany w moim ciele i życiu,  tylko nie zawsze od razu te zmiany   zauważam. Na ogół zmiany dokonują się  powoli i subtelnie , dlatego   często  są niezauważalne tu i teraz. Dopiero z perspektywy pewnego okresu czasu można odkryć dokonane zmiany, to  zniechęca i zachęca  do starych przyzwyczajeń  i nawyków. Szkoda, że nie mogę tak często jak bym chciała robić badań , celem zweryfikowania aktualnego stanu zdrowia. Lęk przed zmianami ,  samotność w walce ze wznową były dobrymi sojusznikami raka, który pomału chyba zaczął się odradzać.  Mimo wszystko  przeważyła siła woli życia  i zaczęłam sobie  planować  nowe  zadania do walki przed wznową , wytyczać nowe cele i tworzyć nowe marzenia , bo inaczej jak mam powrócić do życia?   Życie po nowemu , przypomina raczkujące niemowlę, które z trudem podnosi głowę i świat odbiera się  nosem przy ziemi. Ten sposób myślenia nasunęło  mi skojarzenia, że upodobniłam się do raka?. Walka z rakiem przeszła na walkę  przed wznową,  mimo innych warunków i w samotności  nie poddam się,  będę walczyć wypróbowanym sposobem z lądu, morza i powietrza  do końca albo rak albo ja. Uważam, że pobyt w sanatorium  pozwolił mi złapać  świeży oddech do nowego życia i nowej walki. Irena

 

Pobyt w sanatorium

Pojechałam do sanatorium wbrew zaleceniom lekarzy onkologów. Zwyczajnie ukryłam leczenie raka płuc, w końcu co miałam do stracenia?  Lekarze nie mieli mnie już nic do zaoferowania oprócz ogólnych zakazów.  Sanatorium okazało się dla mnie kontynuacją dalszego leczenia raka. Szpital zakończył leczenie mimo, że część guza w płucu została, remisja była duża, ale nie całkowita.  W szpitalu po wypisie poczułam się wyrzucona na margines społeczny  oczekujących na śmierć,  której  już nic nie wolno. Zostało mi tylko prawo do środków znieczulających z którego akurat nie miałam ochoty korzystać.  W sanatorium wróciłam z powrotem do życia.  Przed lekarzami  i całą służbą sanatoryjną skrzętnie ukryłam diagnozę raka płuc  i że zakończyłam dwa tygodnie temu ciężką chemię. Oczekując na to, co miało nadejść nieuchronnie naprawdę milej i przyjemniej było w środowisku normalnych żyjących  ludzi  niż w izolacji. Przecież  rak  płuc nie jest chorobą zakaźną , nikomu krzywdy nie czyniłam,  nie rozumiem dlaczego  kierując się niby moim dobrem , służba medyczna skazała mnie na izolację niczym przestępcę  skazanego  na śmierć , chociaż  przestępcy  przed śmiercią mają  jeszcze jakieś   prawo do ostatnich życzeń. Jakim prawem komisje lekarskie  dokonują za mnie wyboru jak ja mam spędzić  resztę dni swojego życia i jakim prawem  odebrało mi się prawo do sanatoryjnego  leczenia kręgosłupa i okazuje się,  że  już na zawsze. Przebywając  z dala od domu ,  miałam sposobność spojrzeć  na swoje życie z  rakiem  tu i teraz z boku, a z boku widzi się lepiej. Podjęłam decyzję, że po powrocie  z sanatorium  wrócę w domu do normalnego życia w śród żyjących, a nie oczekujących na śmierć. Tak naprawdę to nikt nie zna dnia, ani godziny kiedy dla kogo nadejdzie ta chwila ostatnia. Lekarzom czasem się wydaje, że wiedzą  kiedy w ciężkich przypadkach chory z tego świata  odejdzie, na szczęście są omylni i dobrze by było, aby chorzy o tym wiedzieli. Cieszę się, że mogłam udowodnić lekarzom ich pomyłkę , ale nie mam do nich o to pretensji, niech  Bóg im wybaczy, bo czasem nie wiedzą co czynią. Irena

 

 

Czas na sanatoium! Jedziemy mimo, że nam nie wolno.

Fragment wpisu córki – Poradnik dla rodziny. Rak oczami córki.

Mama po zakończonych sześciu pełnych cyklach chemii – czuje się bardzo dobrze. Mimo sprzeciwu lekarzy postanowiłam, że mama pojedzie do sanatorium. Zaznaczam, że mama dostała skierowanie ze względu na zwyrodnienie i bóle kręgosłupa. Wniosek złożyła dwa lata wcześniej, nie wiedząc nawet, że będzie się leczyć onkologicznie. Inaczej w ogóle by tego skierowania nie dostała. Wyjazd na tą rehabilitację  nie ma nic wspólnego z rakiem, jej lekarz pulmonolog wyraźnie zabronił   jechać w jej stanie.  A jednak jedziemy! Czy to dobra decyzja? Tego nie wiem. Czy pacjentowi onkologicznemu nic od życia się nie należy? Według lekarzy mama jest takim beznadziejnym przypadkiem, że nawet skierowania na radioterapię nam nie dali chyba myślą, że nie dożyje. Postawili na niej krzyżyk, statystyki nie dają nam żadnych szans, nie ma nikogo, kto z rakiem drobno komórkowym z przerzutami do węzłów chłonnych przeżył dłużej niż pół roku. Czy lekarze są prorokami w tej dziedzinie – odpowiedź brzmi nie? Pójdziemy własną drogą, kierując się radością i miłością. Podczas medytacji dotarło do mnie, że tam gdzie jest miłość i radość nie ma miejsca na choroby. Przecież wyjazd do sanatorium,  to nowe doświadczenie związane z radością i wypoczynkiem. Nabrałam przekonania, że mama powinna pojechać. Przez dwa tygodnie mama wzmacniała się dietą, postanowiłam, że zawieziemy ją  samochodem, jakby się tam źle czuła,  to ją po prostu zabierzemy szybciej, przecież nigdzie nie jest napisane, że musi być tam przez cały turnus. Klamka zapadła – jedziemy.

Zawieźliśmy mamę do Duszniki Zdrój, nastroje pozytywne, postanowiliśmy nikomu w sanatorium nie mówić, że mama jest po chemii, bo ją jeszcze nie przyjmą. Mama ma perukę, jest łysa, trochę się tego krępuje. Chciała być sama zakwaterowana w pokoju. Niestety na miejscu  okazuje się to nie możliwe, będzie miała współlokatorkę. To spowodowało , że się mama wahała, jednak na próbę postanowiła zostać. Będziemy na telefonie – jakby się coś wydarzyło będzie się źle czuła, to zadzwoni przyjadę po nią.Tak z mieszanymi uczuciami, z nową koleżanką w pokoju zostawiłam mamę w sanatorium w Dusznikach Zdrój. Pożegnałam mamę i tak z sercem na ramieniu, z telefonem w pogotowiu, z świadomością, że w każdej chwili mogę po nią wracać – pojechałam do domu. Codziennie do niej dzwoniłam, tylko, co można się dowiedzieć przez telefon, że ok, że jej się podoba, że jest fajnie. Nie byłam pewna czy mówi prawdę, czy nie chce nas martwić, fatygować. Tak minął tydzień, czyli połowa turnusu. Jedziemy, ja z bratem, na weekend ją odwiedzić. Chcemy naocznie się przekonać jak się ona czuję. Co się tam dzieje? W końcu wchodzę do pokoju mamy w Dusznikach Zdrój a tam;

Mama niczym młody Bóg. Uśmiechnięta pełna energii, wigoru, na oko młodsza o jakieś dziesięć lat. W nowej bluzce. Pytam : Byłaś na zakupach, kopiłaś to? W ramach wyjaśnienia mama w czasie choroby, jeśli nie musiała, nie wychodziła z domu, unikała sklepów jak ognia, bardzo krępowała się swojego wyglądu, peruki.

Mama na to: Pewnie, a w czym niby mam na tańce chodzić?  

Zdziwiłam się: To ty chodzisz na tańce?       

Mama na to: No pewnie i mam nawet adoratora. Wyobraź sobie, że taki zakochany, że już nie miałam na niego siły. Chciałam by się odczepił, bo w końcu jestem mężatką, więc ściągnęłam przy nim perukę by mu pokazać, że jestem łysa, a on na to. Jesteś piękna kobietą takiej kobiecie jak ty nawet łysej też pięknie. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia i nadal za mną łazi.

Uśmialiśmy się z tej anegdoty do łez. Mama przestała się wstydzić tego, że ma perukę, zrozumiała, że z peruką czy bez i tak jest piękna i taką ją postrzegają inni. Nabrała pewności siebie. Z tego miejsca bardzo dziękuję temu Panu, że tak ładnie się zachował w stosunku do mamy. Przyczynił się do tego, że mama poczuła, że jest piękną, zyskała pewność siebie i zaczęła na nowo cieszyć się życiem. Przestała wstydzić się choroby tego raka i jego skutków. Zaczęła do tego podchodzić normalnie, jak do grypy. Zaczęła otwarcie mówić,  tak mam raka, jestem po chemii i czuję się dobrze. Czasem tą postawą szokowała nieznajomych. Właśnie taką ją chciałam widzieć uśmiechniętą, pewną siebie, wiedzącą, czego chce. Zrozumiałam, że to była dobra decyzja. Z czystym sumieniem zostawiliśmy ją do końca turnusu.

Minęło prawie 10 lat od momentu, gdy mama była w tym sanatorium w Dusznikach Zdrój. Teraz jest pacjentem onkologicznym, a takim się sanatorium nie należy. Choć nie wiem, dlaczego? Nie potrafię tego zrozumieć.  Ni jak nie wiem jak to obejść. Z chęcią mama pojechałaby znowu do sanatorium. Drogę ma zamkniętą, bo Rakowcom wypoczynek się nie należy, mają siedzieć w domu i czekać na kostuchę, a nie narażać naszą biedną służbę zdrowia na koszty. Nieważne ile lat jest po leczeniu i jak się dobrze czuje, ważne, co zapisane w karcie a tam jak byk: pacjent onkologiczny – odpowiedź nie należy się. Piętno diagnozy snuje się za człowiekiem jak smród po gaciach.

cdn

Córka Ireny – Aga

Następne kroki terapii – praca z sobą

  / praca  ze  swoją  podświadomością /

Przedstawiam  następne  kroki uwalniające destruktywne   przekonania  i  destruktywne emocje.

„Przekonania to myśli, które uznajemy za prawdę” – Louise L. HAY ;   „Co za głupota: karać siebie dzisiaj za to, że ktoś nas uraził dawno temu” – Louise L. HAY

Kiedy jakieś zdarzenie wywołało u mnie negatywną emocję ; smutek, złość , strach, lęk , żal ,  a moje „ego”  broni się tak bardzo, że nie mogę się skoncentrować , wówczas tak długo się modlę – obojętnie, gdzie jestem, aż uspokoję się na tyle, że mogę skupić się nad tym co czuję, lub co czułam w związku z pewnym zdarzeniem. Bywa, że „ego” się broni i wywołuje u mnie nagle silną senność  uniemożliwiając koncentrację , wówczas , jeśli warunki na to pozwalają wysypiam się i w wolnym czasie stosuję  terapię według przedstawionych  poniżej kroków.

Pierwsze trzy kroki obecnie stosuję już bez zastanawiania – automatycznie. Wyjątkowo wracam do pierwszych trzech kroków przy mocnym zdenerwowaniu. Poza domem stosuję medytacje bez muzyki i świeczek. Na przykład nad morzem , pod piramidą, czy na spacerach  i innych miejscach. Lubię medytować  podróżując pociągiem.

IV – krokiem jest  połączenie medytacji z muzyką relaksacyjną przy  zapalonych   świeczkach.

V – krokiem są modlitwy z modlitewnika  lub  modlitwy   z prośbami ;

–  z prośbą do Pana Jezusa o Światło miłości,

– do Matki Boskiej Licheńskiej o wybaczenie mnie i innym tego, co mam ukryte w ciemnych zakamarkach niewidocznych  dla mojej świadomości dla dobra swego i innych,

– do Przewodnika Duchowego o pomoc w wybaczeniu ukrytych w podświadomości destruktywnych uczuć,

–  do swojego Anioła Stróża o pomoc w uwolnieniu destruktywnych przekonań dla dobra swego i innych  i pomoc  w wybaczeniu wszystkim, którzy przyczynili się do destruktywnych emocji.

VI – krok zadawanie sobie pytań według  Arkusza Radykalnego Wybaczania z książki – Radykalne Wybaczanie – Colina C. Tippinga / można ściągnąć z Internetu , lub kupić książkę /

Wszystkie sesje terapii kończę wykonaniem  Kodów Uzdrawiania  – Alexandra Loyd / książka dostępna w Internecie/ . Kody Uzdrawiania działają jak się dojdzie do źródła problemu powodującego blokadę . Mnie udaje się odnajdywać źródło blokad za pomocą  przedstawionych wyżej sześciu kroków. Proszę pytać jeśli coś  jest niejasne, postaram się w miarę swoich możliwości  wyjaśnić. Irena

„Jednak prawie wszyscy są zgodni co do tego, że niemal wszystkie choroby mają jedną przyczynę – STRES! Ten pogląd w ciągu ostatnich lat zyskał tak powszechną akceptację, że poparł go oficjalnie nawet Rząd Federalny Stanów Zjednoczonych.” – Alexander Loyd.

 

 

 

 

 

 

Terapia – praca z sobą – moje pierwsze kroki

/ze  swoim wewnętrznym JA/

Na prośbę  wiele osób opiszę pierwsze stawiane kroki na drodze do wyleczenia swojego zdrowia i życia. Po diagnozie  rak,  moje życie zostało podzielone na przed i po diagnozie. Przed diagnozą  oburzało mnie jak czasem słyszałam, że sama sobie stwarzam różne złe sytuacje w swoim życiu. Już na pewno nie zaprosiłabym  do siebie raka. Pomału docierało do mnie, że świadomie nie, ale podświadomie , czy nadświadomie  możliwe, skąd ja mogę o tym wiedzieć? Okazało się, że można się o tym przekonać samemu , ale  na ten temat odwlekałam w czasie aż do diagnozy  – nowotwór płuca prawego z przerzutem  do węzłów chłonnych.

Mobilizując wszystkie swoje siły w przerwach między atakami bólu , pokonując osłabienie zdobywałam wiedzę jak  dotrzeć do swojej podświadomości. Okazało się, że prostą drogą do podświadomości są nasze emocje. Potężne emocje, to też ten ból, cierpienie,  które zafundował mi rak. Tymi emocjami go do siebie ściągnęłam i tą samą drogą go z siebie mogę wyrzucić.

Wszystko się zmienia , wyjątkiem są nasze emocje, które  nie uległy ewolucji na przestrzeni dziejów człowieka.  Dzięki temu są szeroką otwartą  bramą , przez którą można dotrzeć do naszej potężnej podświadomości .  Zrozumiałam ,  że  dzięki temu mogę być twórcą własnego nowego życia,  nieświadoma jak ciężkie i trudne wytyczyłam sobie zadanie pozornie niby proste i fajne. Nasze własne emocje zostały  przeze nas  stworzone  w jakiś konkretnym celu , jeśli przechodzą przez nas, to jesteśmy zdrowi i  wszystko się w życiu dobrze układa.  Gdyby nie były  blokowane przechodziły by przez nas , nie stwarzając żadnych problemów  zdrowotnych .  Ja  to rozumiem w prosty sposób,  to nasze  zdrowie jest takie jakie jest nasze życie , a jakie prowadzimy życie , takie mamy emocje , a jeśli są blokowane,  to są przyczyną naszych chorób  i problemów życiowych. Wszystko działa w odwrotnej kolejności , nasze problemy, nierozwiązane sprawy stwarzają blokady. Choroby informują nas , że mamy nie rozwiązany problem emocjonalny. Tak zawsze jest, że  nie  rozwiązany problem emocjonalny , powoduje problemy  życiowe.  Tylko  w  małym procencie otrzymujemy   w  spadku po przodkach w pamięci komórkowej , potocznie nazywane chorobami dziedzicznymi.

W paru krokach przedstawię swój schemat na drodze do uzdrowienia – uwolnienia się od raka;

I – Pierwszym moim krokiem było mówienie  afirmacji z książek Louise L.  Hay ,  z jednoczesną koncentracją./ afirmację można ściągnąć z Internetu/.  Już przez  pierwsze  medytacje uwalniałam się od stresu z powodu  raka  i jego skutków ,  co to będzie i jak będzie.

II – drugim krokiem były moje modlitwy . Każdy modli się na swój sposób, ja stosowałam koncentracje nad wypowiadanym w modlitwie  każdym słowie.

Te dwie wymienione koncentracje , to były moje pierwsze pozytywne medytacje . Podczas medytacji uwalniał mi się stres, poczułam ulgę i doświadczyłam, że niechciane myśli można zmienić  – stało się to dla mnie realne. Przełamywałam wewnętrzny opór , wykorzystując każdą chwilę do medytacji, nawet jak jechałam do lekarza i czekałam w przechodni przed gabinetem lekarskim.

III – krokiem było pytanie do siebie ? – co czuję w tej chwili? Przed gabinetem czułam lęk , przed poznaniem swoich wyników badań. Kiedy czułam wcześniej taki sam lęk? Charakterystyczny lęk pojawiał się zawsze jak  oczekiwałam na  coś,  na czym mi bardzo zależało. Takimi etapami posuwałam się  aż do okresu dzieciństwa; jak czekałam na wyniki z klasówek, jak ojciec wracał z wywiadówek i.tp .Przerwane śledzenie tego  lęku kontynuowałam później , w drodze powrotnej, przed snem, w każdej wolnej chwili . Odkryłam, że zajmując się śledzeniem swojej emocji zapominałam o raku i jego skutkach, tym samym rak nie otrzymywał przez dłuższą chwilę  ulubionego pokarmu jakim był stres. Dlaczego tak się działo niech się zajmują naukowcy, ja nie muszę wszystkiego wiedzieć. Dla mnie ważna była odczuwana ulga po takiej medytacji. Dalsze kroki do zdrowia opiszę  na blogu w dalszej części .  Irena

 

 

 

 

Forum onkologiczne – moją motywacją

 

Osiem miesięcy temu przy pomocy córki / nie potrafiłam jeszcze posługiwać się komputerem/ wysłałam swoją  dokumentację  medyczną na Forum Onkologiczne DUM SPIRO – SPERO ,  z przebiegu choroby  pod tytułem ,”to przecież możliwe „ jestem uzdrowiona” – chociaż wyleczenie jest niemożliwe. Na tym forum Irina48 „ Uzdrowiona z raka płuc „ – to ja. Wysyłając dokumentację medyczną  wywołałam  niezamierzoną  burzę, że ja nie wiadomo czy żyję, że może ja to nie ja itp. Szanując zasady  regulaminu  tego Forum nie mogłam udzielać  bliższych  wyjaśnień , że stosowałam w swoim leczeniu jednocześnie metodę niekonwencjonalną i  akademicką. Przykre, że te dwie metody ciągle wzajemnie się oskarżają,  oczerniają  , zamiast połączyć siły w walce z tą śmiertelną chorobą. Na tym forum uświadomili mnie , że należę do tych nielicznych szczęśliwców, którzy tą chorobę pokonali. Jestem zaskoczona, że tak mało nas wyleczonych z  raka płuc , myślałam,  że skoro mnie się udało,  to może wyleczyć się wielu, może to cud,  ale dla każdego możliwy. Z tego Forum nasunął mi się wniosek,  że gdybym miała umysł naukowca,  to trudniej by mi było wyjść z raka , bo wiara tylko w to,  co można udowodnić naukowo,  na to by nie pozwoliła.

„ABSURDEM JEST NIE STOSOWAĆ KURACJI , KTÓRE DAJĄ DOBRE REZULTATY TYLKO DLATEGO, ŻE ICH NIE ROZUMIEMY” – L.HAY.

Myślę, że wiele osób pokonało raka z podobnym rozpoznaniem jak moje, tylko nie chcą się ujawniać. Dlaczego? Chyba na Forum Onkologicznym  otrzymałam odpowiedź . Rozumiem, że jest to forum merytoryczne, ale czy dlatego trzeba dzielnie umierać?  Zgodnie z przewidywaną  przez medycynę akademicką rokowaniami,  z przewidywaną   procedurą , jest bardzo chwalebne duże cierpienie i dzielne umieranie. Biada komuś,  kto niezgodnie z ich przewidywaniami wyłamał się z tych ustalonych reguł. Jeśli ktoś pozbył się niewyleczonego raka zostaje od razu szczęśliwcem podejrzanym o coś złego, wstydliwego, niegodnego mądrze myślącego człowieka. Normalnie jak za średniowiecza „czary mary” Przecież „mądrze myślący” człowiek dał by wiarę tylko tym naukowcom,   na  których służba zdrowia się opiera , ale nie koniecznie musi wyleczyć. „Mądrze myślący” wierzy tym,  do których „mafia farmaceutyczna „ nie ma pretensji, bo nie zagrożone są ich zyski. Bo jak inaczej zrozumieć, może mi to ktoś wytłumaczy , że nie wolno mi na forum onkologicznym powiedzieć prawdy jak pozbyłam się raka. Jak zrozumieć Panią doktor która leczy chorych na raka płuc, ale nie wolno ? a może nie uchodzi?  wiedzieć jak  i co zrobiłam, że raka się pozbyłam zachowując dobra kondycję fizyczną. Czytając moje wyniki powiedziała –   stosuje Pani jakieś metody , niech Pani robi to co do tej pory robiła, bo są świetne wyniki, ale ja nic nie chcę wiedzieć.  Jak mam zrozumieć, że wiele osób pyta mnie  , co robiłam, że wyszłam z raka, ale cichaczem , potajemnie prywatnie przez maile , ale nie oficjalnie na blogu w komentarzu. Piszę tego bloga absolutnie nie po to, by cokolwiek komukolwiek udowadniać co robiłam i robię, że żyję. Bo nie zrobiłam nic i nie robię  czego człowiek mógłby się wstydzić i było przez  prawo zabronione. Przecież  żadne skuteczne metody nie są cięższe  od cierpienia przez raka. Kiedy w Rodzinie zawita rak,  to czy chory  umrze, czy wyzdrowieje , to i tak już nic nigdy nie będzie jak było. Rak zmienia całej Rodziny rzeczywistość  nieodwracalnie , bez względu na to jak postąpią. Z całym szacunkiem do prawa własnych wyborów, każdy ma prawo wybierać to, co uważa za słuszne, jeśli zna inne możliwości.   Irena

…….”.KŁOPOTLIWE PRZYKŁADY NOCEBO SUGERUJĄ , ŻE LEKARZE, RODZICE I NAUCZYCIELE  MOGĄ ODZIERAĆ  Z NADZIEI PROGRAMUJĄC CIĘ , BYŚ UWIERZYŁ W SWOJĄ BEZSILNOŚĆ „ –  BRUCE LIPTON .

 

Konflikty z córką

Emocje po piątej  chemii sięgały zenitu, co przedłożyło się na gorsze relacje z córką. Moje polepszające się samopoczucie, większe siły , nadal nie zmieniały rokowań co do mojego zdrowia, według mnie i moich lekarzy. Wiara w moje terapie  mimo pozytywnych objawów,  była bardzo słaba, by nie powiedzieć  nikła. Nie wierzyliśmy, że wygram tą walkę z rakiem. Jeszcze dzisiaj  opisując  miniony czas walki  wyzwalają się nam silne emocje. Podkreślam, że dzisiejsze  emocje różnią się  z  tamtych dni , bo wówczas nikt  nie dawał nam   żadnych szans na uzdrowienie. Moje dobre samopoczucie, zwiększone siły i dość dobre wyniki badań przyjmowaliśmy jako remisja, tylko nie wiadomo na jak długo. Tak naprawdę to do dzisiaj się uważa, że zaawansowany rak płuc jest bez szans na wyleczenie. Każdy robi swoje ,  co uważa  za słuszne? , a może niekoniecznie słuszne?   Kto dojdzie czyja wina czyj błąd, a kto ma rację?  Póki co  wyciągnęłam wniosek, że nigdy się nie dowiem i nie będzie miało to znaczenia , jeśli przestanę  swoim życiem kierować  się akceptacją innych. Moja córka też chyba  doszła do podobnego wniosku, bo zaczęłyśmy podejmować  decyzje, a tym samym działać  nie szukając wzajemnej akceptacji w tym samym temacie. Musiało to skutkować konfliktami i tak było. W tym wszystkim zbawienna  dla nas była zasada mojej kochanej córki, że każdy konflikt ze mną kończyła zdaniem – PAMIĘTAJ, ŻE CIĘ KOCHAM , odpowiadałam jej tym samym – PAMIĘTAJ, ŻE JA CIEBIE TEŻ KOCHAM. Po takim zdaniu nasze konflikty siłą rzeczy łagodniały. Po wypłakaniu się i przemyśleniach  wracałyśmy do siebie  przytulając się , szczęśliwe, że znów jesteśmy razem, łącząc  siły  do walki z rakiem. Pomału uczyłyśmy się szanować odmienny punkt widzenia, szukać wspólnych rozwiązań. Różnice zdań i różne  działania  przestały być bolesne, chociaż  nie koniecznie rozumiałyśmy się wzajemnie. Każde nieporozumienie zakończone słowami  – PAMIĘTAJ, ŻE CIĘ KOCHAM – nie może powodować dłuższego  gniewu i pretensji. Ważne, że moja córka nigdy się na mnie nie obrażała, bo chyba zawsze wiedziała, że Matka zawsze kocha szczerze, bezinteresownie i na zawsze. Uważam, że dotyczy to wszystkich matek, tylko niektóre nie potrafią tego okazać i nie potrzebnie  złoszczą się  i myślą, że ich miłość jest nie odwzajemniona. Życzę  wszystkim miłości i zdrowych relacji nie tylko w rodzinie. Moje relacje z córką choroba bardzo wzmocniła. Piękne relacje między bliskimi można wzmacniać nie tylko poprzez chorobę, tylko poprzez  zmianę spojrzenia na bliskich,  na  życie,  a może  spojrzenia  na pewne zdarzenia niekoniecznie są właściwe? Doświadczam tego wszystkiego na własnym ciele i umyśle i zapewniam, że warto i wszystko jest możliwe, jeśli nie zabraknie wiary, miłości to i cuda się zdarzają.   Irena

Nie chcą mamy leczyć – wiem co zrobić

Fragment wpisu córki z zakładki: poradnik dla rodziny – rak oczami córki

Chemia VI  (9 luty 2005 rok )

Dotrwaliśmy do ostatniej chemii. To ważny etap dla mamy , dla mnie,  dla całej naszej rodziny. Nastroje pozytywne. Tak jakby to oznaczało, że mama będzie zdrowa, że to koniec leczenia. Cieszymy się jak dzieci. Mama jest pełna radości i euforii. Aż miło na nią popatrzeć,  dostała jakieś dziwnej energii do działania, do życia. Mam nadzieję, że to jej nie minie. Pełna nadziei i optymizmu idę do Pani doktor na rozmowę, mama ma już wypis. Brakuje mi w wypisie paru badań i skierowań. Nie chcę się mądrzyć przed Panią doktor, zresztą dawno z nią nie rozmawiałam, ale jak ma się chorego w rodzinie, to się o chorobie wie wszystko, o sposobach leczenia i o badaniach jakie można zrobić. Wiedziałam, że mama powinna mieć przed wyjściem zrobione USG węzłów chłonnych, chciałam by jej zrobili dodatkowo markery nowotworowe z krwi i dali nam skierowanie na tomograf płuc i oczywiście na radioterapie,  by kontynuować leczenie. USG węzłów chłonnych jest niezbędne ,  by potem w trakcie leczenia mieć do czego porównywać wyniki badań. Markery nowotworowe mówią nam,  czy doszło do przerzutów. Tomograf daje obraz leczenia i czeka się na niego 6 miesięcy. Radioterapia jest kontynuacją leczenia. Brakowało mi tego wszystkiego w wypisie mamy. Na pewno niedopatrzenie, tacy zabiegani są nasi lekarze. Moja rozmowa z Panią doktor wyglądała następująco:

Ja: Dzień dobry Pani doktor. Ja w sprawie mamy, brakuje mi w wypisie skierowania na USG węzłów chłonnych i na radioterapie?

Pani doktor: Proszę Pani, w sprawie Pani mamy to skończyliśmy leczenie, z jej typem raka niestety nie można już nic więcej zrobić, być może zostało jej najwyżej pół roku życia. Proszę cennie wykorzystać ten czas.

Ja: Przecież mama się czuje dobrze, wyniki też ma w porządku.

Pani doktor : To remisja, właśnie to chcieliśmy uzyskać podając chemie, to chwilowa poprawa. Guz zmalał,  ale dalej tam jest, ten typ raka jest nieoperowalny.  Niestety nic więcej nie możemy dla Pani mamy zrobić.

Ja: A skierowanie na USG węzłów chłonnych, markery nowotworowe we krwi?

Pani doktor: Te badania dadzą tylko obraz jak się Mama czuję teraz, a jak jest dobrze,  to ok, ale jak wyjdą złe,  to i tak nic więcej nie możemy zrobić. Skończyły nam się możliwości leczenia, dlatego nie widzę sensu w wykonywaniu tych badań. To by były stracone pieniądze. Proszę się z  mamą umówić na wizytę do pulmonologa -onkologa i on jeśli uzna,  że jest to  konieczne,  to da skierowanie na radioterapie. Rokowania się nie zmieniły, dla Pani mamy mimo chęci,  naprawdę już nie możemy nic zrobić.

Ja: No tak,  ale jest jeszcze medycyna niekonwencjonalna,  chyba mamy prawo wiedzieć w jakim stanie jest mama?

Pani doktor: No wie Pani, tu się o hokus pokus nie rozmawia,  to poważna klinika.

I wyszła z własnego gabinetu, zostawiając mnie samą.

Wkurzyłam się, skierowań nie dostałam. Mamie się nic nie należy, bo to 6  stopień na 6 możliwych i beznadziejnych przypadków nie leczą,  bo im szkoda pieniędzy. Byłam wściekła na tą lekarkę, na szpital, na system, chciało mi się płakać. Chciałam mamę od razu umówić na wizytę do tego onkologa pulmonologa, może inny lekarz da nam te skierowania pomyślałam, zeszłam do przychodni by się umówić, a tam kolejny szok. Wizyta jest możliwa najwcześniej za dwa miesiące, mówię,  że to pilne,  że poważna sprawa. A co Pani myśli,  tu wszyscy się leczą onkologicznie, to może mam kogoś wyrzucić z kolejki,  by Panią wcisnąć , może mi Pani powie którego chorego mam wyrzucić? Paranoja jakaś, umówiłam mamę na najbliższy termin, zbita z tropu, zła jak nie wiem co, idę po mamę na oddział.  Z tej wściekłości nawet nie miałam siły płakać, z wcześniejszego optymizmu nie został nawet ślad.

Wchodzę i widzę jak uszczęśliwiona mama lata od pielęgniarki do lekarki i wszystkim dziękuje, że dzięki nim się tak wspaniale czuje i że jej tyle pomogli i że są tacy wspaniali. Wszystkim daje prezenty, słodycze, bombonierki, koniak. Nawet tej Pani doktor,  która nie raczyła dać nam skierowań co nam się należą, bo szkoda jej było na taki beznadziejny przypadek pieniędzy. Teraz to się wkurzyłam nawet na mamę, ale nie chciałam jej psuć nastroju. Więc tylko zacisnęłam zęby i czekałam,  aż się ten cyrk  skończy. Podziękowań jakby nie było końca, miałam wrażenie,  że nigdy nie wyjdziemy z tego oddziału. Ale w końcu się udało.

Zabrałam mamę najpierw do Medyka – do prywatnej kliniki by prywatnie,  na żądanie zrobili mamie USG węzłów chłonnych. Kosztowało to nas 50 zł, lekarz się trochę dopytywał czego ma szukać, w końcu mu powiedzieliśmy,  że mama jest po chemii i chcemy mieć obraz sytuacji, na przyszłość,  gdyby się coś zaczęło dziać,  by mieć do czego porównać. Lekarz był zdziwiony , że mamie nie wykonali tego badania w szpitalu, przecież sprzęt mają na miejscu. Odwieźliśmy mamę do domu, w końcu miała tylko 2 tygodnie,  by się przygotować do sanatorium. Skoro jest takim beznadziejnym przypadkiem, skończyły im się możliwości leczenia,  to niech chociaż jedzie do tego sanatorium.

Co miałam robić? Wróciłam do domu,  wzięłam do ręki radykalne wybaczanie i zaczęłam wypełniać arkusz. Emocje aż się we mnie gotowały. Każdy z nas ma prawo do emocji: żalu, gniewu, wściekłości. Wyrzucałam te emocje z siebie trzepiąc poduszkę kijem od szczotki, każdy niech się do myśli kogo sobie w niej wyobrażałam. Zmęczyłam się, ale o wybaczeniu nie było mowy, winiłam cały świat za sytuacje w jakiej się znalazłam. Żal i poczucie winy mnie przepełniał. Utknęłam w martwym punkcie, w takiej sytuacji zawsze sięgam po kod uzdrawiania.

Po wstępnej modlitwie, powiedzeniu w czym jest problem, trzeba wykonywać pozycje rękami wokół głowy i myśleć o czymś miłym. Niby banalne, ale naprawdę działa, ja zawsze sobie wyobrażam,  że stoję na wzgórzu z widokiem na morze, na wschód słońca i stoi zemną Pan Jezus. Jemu mogę powierzyć wszystko,  co leży mi na sercu, o dziwo odpowiada mi na pytania.

Moja medytacja:

Ja: Panie Jezu, jestem wściekła, zła na tę Lekarkę. Czemu nie chce mi pomóc w leczeniu mamy? Przecież NFZ  by nie zbankrutował jakby dała mi te skierowania. Robiłam radykalne, ale jakoś nie mogę jej wybaczyć. Dlaczego jest taka nie czuła i nie chce nam pomóc? Do tego jestem zła na mamę, że tak wylewnie wszystkim dziękowała, nawet tej lekarce  za co? , że nie chce mamy już leczyć?. Co mam dalej robić? Wskaż mi drogę, to wszystko mnie przerasta, czy to znaczy,  że mamy czas się skończył, co mam robić? Jestem taka bezsilna, beznadziejna,  nic nie potrafię  załatwić, nawet mamy skierowania na badania, co jest ze mną nie w porządku?

Pan Jezus: Czy myślisz,  że ta Lekarka jest Bogiem?

Ja: Ależ nie,   to tylko lekarz.

Pan Jezus: Czy myślisz, że ta Lekarka jest prorokiem?

Ja: Ależ nie,  to tylko Lekarka.

Pan Jezus: To czemu uważasz, że wszystko co ona powie jest prorocze i uzależniasz wyzdrowienie mamy od tego,  czy ona zechce ją leczyć. Mówisz,  że nie potrafisz jej wybaczyć, tylko co chcesz jej wybaczać to, że ona nie wie jak pomóc twojej mamie?  Ile osób wyleczyła z takim rozpoznaniem jak twojej mamy. Wydaje mi się,  że żadnej. Od takiej osoby uzależniasz życie swojej mamy, ona powiedziała ci prawdę –  skończyły się jej możliwości leczenia twojej mamy, jej światopogląd dalej nie sięga. To jak ma jej pomóc?.  Dlaczego uważasz ją za Boga i Proroka?.  Pomogła wam do momentu do jakiego potrafiła. Dalej już nie potrafi was poprowadzić, to dlaczego się upierasz,  by to ona was prowadziła?. Powiedziała ci prawdę. Czy ślepiec może poprowadzić ślepego?.  Co chcesz jej wybaczać, że po za tą granicą już nic nie widzi,  dla niej skończyła się droga. Jeśli ona tej drogi nie widzi, czy to oznacza,  że jej nie ma?. Jest , tylko kto inny powinien cię poprowadzić. Mama słusznie jej dziękowała, bo miała za co, do tego etapu pomagała jej przejść, to była jej rola. Wykonała ją prawidłowo. Jeśli ktoś nam pomógł na jakimś etapie naszej  drogi,  należy mu się wdzięczność, nawet jak już nie chce nam pomagać. To nie jest kwestia złej woli, tylko niewiedzy jak ma dalej pomóc. Wykonała już swoją pracę i może odejść. Ty też powinnaś czuć wdzięczność dla niej za to,  co zrobiła dla was. Dzięki niej macie rozpoznanie, wiecie jaką drogą iść, naprawdę masz jej za co dziękować.

Ja : Ale to przecież nie koniec naszej drogi.

Pan Jezus: Waszej drogi nie, ale dalej musicie iść już bez niej, to w porządku. Dlaczego zdrowie mamy uzależniasz od tej lekarki, te dwie rzeczy nie mają ze sobą nic wspólnego. Podziękuj  jej za pracę i idź swoją drogą. Musisz znaleźć nowego przewodnika, jeśli się boisz stawiać sama kroki. Nie martw się,  ja cię poprowadzę. Pamiętaj,  że zdrowie nas samych zależy tylko od nas, od tego co mamy w sercu. Każdy z nas może się sam uleczyć , tylko musi tego chcieć, musi być ze sobą szczery. Twoja mam jest na dobrej drodze idzie w stronę światła, ja to widzę. Wątpisz nie słusznie,  idziesz słuszną drogą. Nie zapominaj o wdzięczności, to teraz twoje zadanie. Podziękuj wszystkim za pomoc i wsparcie  okazane do tej pory. Pozwól odejść tym,  którzy już nie potrafią,  lub nie chcą ci pomagać. Blokujesz przepływ energii gdy to robisz. Pamiętaj!  tam gdzie jest wdzięczność jest i miłość, tam gdzie jest miłość,  nie ma miejsca na choroby. Kieruj się wdzięcznością i miłością. Jesteś doskonała, ja to widzę, czasem błądzisz jak każdy, ale potrafisz odnaleźć drogę do światła. Pamiętaj,  ja jestem światłem i miłością, Kocham cię, jesteś wspaniała. Rozbudź w sobie wdzięczność do osób które ci już pomogły, a będziesz wiedziała co dalej robić. Ja zawsze będę przy tobie. Bardzo Cię Kocham.

Ja: Ja też Cię Kocham i już rozumiem . Dziękuję, dziękuję, dziękuję za wsparcie jakiego mi udzielasz.

Poczułam wszechogarniającą miłość i wdzięczność do świata, do ludzi, do lekarki. Tyle do tej pory nam pomogła. Zrozumiałam,  że dzięki niej mama zaczęła to leczenie. Dzięki niej mamy rozpoznanie i wiemy co robić dale. To nie jej wina, że nie chce mamy już prowadzić.  Po prostu według jej wiedzy skończyły jej się możliwości leczenia. Nabrałam przekonania,  że jestem na dobrej drodze, że gdy przyjdzie na to czas będę wiedziała co robić. Zaczęłam powtarzać w myślach dziękuję, dziękuję, dziękuje wymieniając po kolei wszystkie osoby które nam do tej pory pomogły. Po złości, nie było już śladu, pozostało tylko uczucie miłości i wdzięczności.

Zaczęłam sama się do siebie uśmiechać, już wiedziałam co zrobić. Cdn.…

Życzę wszystkim takich pozytywnych przeżyć podczas medytacji.

Córka Ireny -Aga

 

Nie do wiary – a możliwe

/niemożliwe stało się rzeczywistością/

Nie do wiary, nie jestem już tą samą osobą, jaką byłam przed diagnozą raka. Jestem zupełnie inna, inaczej postrzegam siebie, ludzi,  całą przyrodę i w ogóle życie. Moje życie patrząc z zewnątrz  też już nie jest  takie samo, tylko ja niby ja,  ale inna. Naprawdę widzę, że nawet słońce piękniej świeci, silny wiatr ma swój urok , deszcz jest uroczy, mżawka bardzo romantyczna, wiosna, lato, śnieg zawsze lubiłam, a teraz nie mogę się nacieszyć. Zmieniły mi się koleżanki, inaczej postrzegam przyjaciół. Nie znałam muzyki poważnej , a teraz podczas  koncertu każda moja komórka ciała wchodzi w jakieś piękne wibracje nie do opisania. Przed  diagnozą muzyka poważna mnie drażniła  i pomyśleć jak bym umarła nie  zaznałabym takiego piękna.  Mój mąż kochający piwo  kochał nad wyraz mocno tak bardzo, że dla niego dzień bez piwa, to był dzień stracony, obecnie sam dobrowolnie z własnej woli całkowicie odrzucił alkohol  i jest z tego powodu szczęśliwy. Jestem zaskoczona,  że sam bez terapii przestał pić, bez niczyjego nacisku z własnej woli i nie tęskni za piwem.  Uznaje sporadycznie szampana,  dobrą lampkę wina,  ewentualnie  czasem nalewkę z dzikiej róży .  Nastąpiła we mnie i wokół mnie  tak duża przemiana, że trudno mnie uwierzyć , że ja to jestem ja z przed 10 – laty. Moje życie zmieniło się wprost proporcjonalnie do wewnętrznych zmian. Najfajniejsze i niesamowite, że mój mąż w ogóle nie jest zainteresowany   wewnętrzną pracą nad sobą , mimo to jak gdyby samoistnie się  zmienia. W nim też dokonuje się jakaś pozytywna przemiana na poziomie chyba podświadomym , bo żadnej pracy nad sobą nie wykonuje , a staje się też całkowicie innym człowiekiem  w sensie pozytywnym. Udowodniłam sobie , że zmieniając swoje przekonania,  zmieniłam siebie ,  swoje życie i otaczającą swoją  rzeczywistość , jeszcze nie do końca tak  jak z marzenia, ale ciągle pracuję nad uwalnianiem destruktywnych lęków i przekonań i ciekawi mnie jakie zmiany we mnie i w moim życiu się dokonają . Poza rakiem uwolniłam  się też od innych chorób o czym będę  później dokonywać wpisów jak i czego się pozbyłam. Nie chciałabym,  by jakaś wróżka cofnęła mi czas o 15 lat. Dzisiaj jestem w lepszej kondycji fizycznej  niż 15 lat temu  i jakość życia nieporównywalnie lepsza. Niestety tylko parę  zmarszczek chyba mam więcej, ale  z tego powodu nie jestem mniej szczęśliwa.
Praca nad rozwojem osobistym początkowo trudna  i  ciężka stała się moją pasją uzależniającą  powodując , że jestem ja  coraz zdrowsza i moje życie. Udowodniłam sobie, że życie po 65 plus może być piękne i nigdy nie jest za późno by zaczynać żyć  od nowa. Lepiej doświadczyć czegoś fajnego późno, niż wcale .  Nie do wiary, że gdyby nie rak płuc /przez którego podjęłam trudną pracę na sobą/,   to nadal bym milcząco narzekała, że dzieci za mało odwiedzają matkę, martwiła się jak przeżyć od pierwszego do pierwszego, martwiła się za co wykupić leki, jak dostać się pilnie do lekarza , zastanawiała się,  o co poszło kochanej koleżance , bo chodzi naburmuszona, narzekała,  że starsze lata są trudne  do zniesienia , użalała się nad sobą na postępujące dolegliwości zdrowotne i dla okrasy użerała się  z pijanym mężem. Niemożliwe stało się rzeczywistością, doświadczyłam, że trud się opłaca .  Irena

„Te wspomnienia komórkowe i błędne przekonania są tym samym , o czym mówił Salomon ponad trzy tysiące lat temu. To problemy serca są  źródłem każdego innego problemu, jaki można mieć w życiu – zdrowotnego, uczuciowego, a nawet takiego, od którego zależy, czy odniesiemy sukces, czy poniesiemy porażkę”. – Alexander Loyd

 

 

Babci naszej rada

Uczono mnie kiedyś, że prośby  przez modlitwy   zawsze są wysłuchane , tylko prosząc  czasem nie przyjmujemy tych  próśb.  Po wnoszonych  prośbach  do Matki Boskiej zawsze pamiętałam , że prośby mogę otrzymać w różny sposób niekoniecznie według mojego  wyobrażenia. Przecież prosząc nie mogę stawiać warunków w jakiej formie mają być podane. Jako przykład  zapamiętałam sobie anegdotkę , nie pamiętam autora tylko treść :

Bardzo pobożny człowiek z dużą wiarą , jak zachorował modlił się długo i gorliwie, aż usłyszał od Boga – „ tak wysłuchałem Twoją prośbę,  wyzdrowiejesz”. Głęboko wierząc w Boskie wyleczenie przestał przyjmować leki , twierdząc , że Bóg  mu obiecał , że będzie  wyleczony i wierzy, że tak się stanie . Odmawiając  leków choroba mu się rozwinęła i rodzina zawiozła go do szpitala. W szpitalu przyszedł do niego chirurg mówiąc, żeby wyraził zgodę  na operację, bo inaczej umrze. Odpowiadał – nie, bo  „Bóg mi obiecał wyzdrowienie” i ja wierzę, że tak się stanie. Przyszedł drugi chirurg i mówi mu, że musi być operowany, bo za parę godzin bez operacji umrze – odpowiedział nie, bo „Bóg mi obiecał, że wyzdrowieję” i ja wierzę, że tak się stanie. Przyszedł trzeci chirurg mówiąc mu, że za godzinę umrze jak zaraz nie zostanie zoperowany, odpowiedział- nie, bo” Bóg mi obiecał, że wyzdrowieję” i ja wierzę, że tak się stanie. Niestety ten człowiek odmawiający  leczenia i operacji jak przewidzieli lekarze umarł.  Chory, już będąc po tamtej stronie zapytał BOGA, ja tak wierzyłem , bo Boże mi obiecałeś, dlaczego umarłem? Bóg odpowiedział – to dlaczego nie przyjąłeś mojej pomocy? ; wysłałem ci leki- nie przyjąłeś ; wysłałem ci jednego chirurga – odmówiłeś ; wysłałem ci drugiego chirurga – odmówiłeś ; wysłałem ci trzeciego chirurga – też odmówiłeś;  Ty odrzuciłeś moją pomoc.

Tą anegdotkę  zapamiętałam sobie jako ostrzeżenie, że BÓG pomaga na różne sposoby i na drodze do wyleczenia szkoda byłoby cenną  pomoc  przeoczyć. Swoją babcię nie dane mi było poznać za życia, poznawałam babcię z opowiadań  Ojca jaka była, co robiła i jak uczyła ojca Wiary  do Boga. Zaznaczał, że była prostą kobietą, ale kierowała się  ludowymi mądrościami  które pisało życie . Na uzasadnioną krytykę wobec księży, odpowiadała  synom ; wy grzechów księży nie naśladujcie, bo ksiądz tyle lat uczył się modlić  i  wie jak Boga obrazić –  ale i wie jak Boga przeprosić , wy nie umiecie , to  lepiej nie grzeszcie. Uważam, że w babcinej mądrości   było coś na rzeczy, bo ja modlitwy do BOGA sercem nauczyłam się dopiero w śmiertelnej chorobie.  Irena

 

Dlaczego ja? Siła modlitwy.

Dlaczego ja? Siła medytacji i modlitwy.

Fragment wpisu z zakładki : Poradnik dla rodziny – rak oczami córki.

Pytanie, który zadaje sobie każdy chory i jego rodzina. Dlaczego ja? Dlaczego właśnie moją rodzinę to spotyka? Piszemy tu dużo o medytacji,  kodzie uzdrawiania. Chcę podzielić się tu z wami refleksją dotyczącą choroby. Pracując nad sobą, stosując Kod uzdrawiania, dochodzę do takiego punktu, że wyobrażam sobie, że rozmawiam z Panem Jezusem. Mogę mu wtedy zadać pytania, co mnie boli  i nurtuje i otrzymuję odpowiedzi tak mądre, że niekiedy mnie samą zaskakują. Postanowiłam się z wami podzielić jednym z takich przeżyć dotyczących modlitwy. Moja rozmowa z Panem Jezusem w trakcie medytacji:

Ja pełna goryczy i żalu zadaję pytanie: Dlaczego muszę przez to przechodzić, dlaczego moja mama na raka cierpi, dlaczego nie wysłuchasz moich próśb i po prostu nie sprawisz, że będzie zdrowa?

Odpowiedź Pana Jezusa: To nie Bóg sprawia, że cierpisz i chorujesz. Każdą chorobę każdy z was sam zaprosił do swego życia. Bóg każdemu człowiekowi dał wolną wolę i czas by mógł z niej skorzystać. Każdy ma prawo do własnych błędów jak dziecko i każdy, kto zauważy, że zbłądzi ma prawo prosić o pomoc. Nie pytaj mnie, dlaczego ty, zapytaj o to siebie. Dlaczego zeszłaś z drogi miłości i zaczęłaś błądzić, za co tak nienawidzisz swojego ciała? Powinnaś  kochać każdą jego komórkę. Kiedy ostatnio powiedziałaś swojemu organizmowi, że go kochasz, każdej komórce z osobna? Kiedy twoja mama powiedziała ostatnio, że kocha swoje płuca? Kiedy ostatnio dziękowała im, że może swobodnie lekko oddychać? Czy dbasz o swój organizm jak o świątynie, o każdą komórkę jego ciała jak coś wspaniałego? Twoje ciało to twoja świątynia. Czy spożywając posiłek błogosławisz go i prosisz by odżywił każdą komórkę twojego ciała? Pamiętaj za każdym razem, gdy jesz w biegu, łykając szybko byle co, zaśmiecasz swoją świątynie, gdy palisz papierosa mówisz swoim płucom nienawidzę was, nie chcę was oglądać i je trujesz, zadymiasz, czy równoważysz te czyny, chociaż miłością i wdzięcznością za to, że są?  Swoim postepowaniem, ściągasz chorobę na swój organizm, swoją świątynie – a potem mnie pytasz, dlaczego ja. Sobie zadaj to pytanie,  tylko bądź szczera wobec siebie. Jak traktowałaś siebie, swój organizm? Prosisz mnie o zdrowie dla mamy, ja jej tego zdrowia nie zabrałem, więc jak mam jej dać. Jeśli sama sprowadziła na siebie chorobę swoją własną wolą, to tylko ona sama może się uleczyć. Błądzisz i idziesz złą drogą, ja jestem światłem i jestem miłością, mogę pokazać ci właściwy kierunek, ale tylko od twojej dobrej woli będzie zależało czy pójdziesz za mną. Najczęściej mówisz chcę, i dalej błądzisz i nie idziesz za mną. Zastanów się, o co i kogo prosisz?

Zapytałam, więc: To, o co powinnam prosić?

Usłyszałam odpowiedź: Niech się twoja wola dzieje Boże, a nie moja. Przepraszam, że zbłądziłam pokaż mi światło i pokieruj w stronę światła. Naucz mnie kochać siebie , ludzi i otaczający mnie świat. Wybacz mi, że zbłądziłam, przepraszam, że doprowadziłam do tego miejsca, co jestem. Proś o siłę, o wskazanie kierunku i o miłość, reszta przyjdzie sama. Pamiętaj słowa: Wybacz mi, Proszę, Przepraszam, Kocham Cię, Dziękuje , mają wielką moc. Moc jest w tobie , musisz tylko ją użyć, człowiek został stworzony na podobieństwo Boga – nigdy o tym nie zapominaj. Kocham cię, widzę, jaka jesteś doskonała tylko, że ty tego nie widzisz. Przyjdzie taki czas, że zobaczysz, poczujesz wtedy taką miłość do siebie, jaką ja czuję do ciebie. Moc jest w Tobie. Poproś, a ja Cię pokieruję,  to takie proste. Nie lękaj się,  pamiętaj, że ja zawsze jestem z tobą.

Żal i gorycz minęła, poczułam, że Bóg mnie Kocha i jest ze mną. Poczułam się silniejsza i nabrałam pewności, że idziemy z mamą właściwą drogą. Poczułam,  że nie jestem z tym sama , że Bóg jest ze mną.

Piszę o tym, bo często wspominamy na tym blogu o sile modlitwy, a nie chodzi nam po prostu o klepanie: Zdrowaśki i Ojcze Nasz,  tylko o szczerą rozmowę nas samych z Bogiem i samym sobą. Są to sprawy bardzo intymne, ale i bardzo istotne.

Moja rada: Podczas modlitwy zawsze używaj słów Wybacz mi, Proszę, Przepraszam, Kocham Cię, Dziękuję.

Życzę wszystkim głębokich przeżyć w trakcie medytacji i modlitwy.

Córka Ireny – Aga

PLACEBO – CHEMIA V

Cuda zdarzają się codziennie…i inne afirmację L.H. wypowiadałam bez przerwy, nie ustawałam w modlitwie , medytowałam , soki, stosowna dieta , dość przekonywujących parę terapii nie uspokoiło mnie przed piątą chemią. Nie zastanawiałam się jak się czuję, czy lepiej , czy gorzej, ważne dla mnie było oczekiwanie na wyniki zdjęcia płuc  i badanie krwi, które standardowo wykonuje się przed każdą chemią. Miałam ambicje, by utrzymać swoją kondycję zdrowotną nadającą się do następnego leczenia,  zgodnie z terminami i przewidywaną procedurą leczenia szpitalnego. Moja Pani doktor uspakajała mnie, że jeśli wyniki badań nie zezwolą na leczenie zgodnie z zaplanowanym terminem, to leczenie będzie kontynuowane w późniejszym terminie, ale będzie. Przyznaję , to wyjaśnienie lekarza dawało mi poczucie jakiegoś bezpieczeństwa, ale i tak oczekiwałam pełna niepokoju. Po wykonaniu badań, o wynikach nikt ze mną nie dyskutował , tylko powiadomiono mnie o zakwalifikowaniu się na piąty cykl chemii. Szłam na tą piątą chemię uradowana jak  „głupek” , dumna o zakwalifikowaniu się do wpuszczenia sobie do żył następnej potężnej dawki trucizny . Wiedziałam jak mocną otrzymuję truciznę, bo wcześniej przy podłączeniu kroplówki spadła kropla i wypaliła w podłodze dziurę. Patrzyłam wówczas  raz na wypaloną dziurę  i raz na kroplówkę zastanawiając się jak  mój organizm to wytrzyma. Wytłumaczono nam, że to coś za coś , czyli za przedłużenie życia niska jakość , co było robić,  nie  było  wyboru. Mimo tego, zawziętość do  walki z rakiem  mi  się zwiększyła i to jednocześnie z lądu,  morza, powietrza i  czym  tylko będzie można. Tym razem kroplówkę podłączono bez problemów i jak zwykle zaczęłam medytować . Spokojne medytowanie zostało przerwane przyjęciem na sąsiednie łóżko nowej pacjentki. Przedstawiła mi się, i opowiedziała o swojej diagnozie, jak przypadkowo wykryto u niej małego guzka na płucu. Była przestraszona, ale i zadowolona z wczesnego wykrycia. Miała powody, bo jej rak nie miał zacieków, nie zdążył wyniszczyć organizmu, więc i szanse na przedłużenie życia miała spore.  Dostała chemię stosownie do diagnozy  mniej inwazyjną.  Po tym zamieszaniu spokojnie dalej medytowałam,  kierując myślami chemię na komórki rakowe oszczędzając  swoje zdrowe. Robiłam to w formie trochę zabawy,  jak małe dziecko dla zabicia czasu. Było to najlepsze co mogłam dla siebie zrobić,  jako człowiek bez przyszłości i smutnej obecności , aby nie powiedzieć dramatycznej, toczyłam walkę  o życie albo ja, albo rak nie przetrzyma trucizny, w tym momencie tylko to się liczyło.

Po odłączeniu kroplówki , jak by nigdy nic szybko się podniosłam i  podeszłam do umywalki z lustrem i mimo zakazu na korytarz, do toalety. Wróciłam do sali, by się cieplej ubrać i spojrzałam na sąsiadkę, która patrzy na mnie jak oniemiała. Mówi do mnie – wiesz co ? nie chcę nic mówić,  ale muszę powiedzieć, to jednak prawda, że NFZ  nie przelał pieniędzy i szpital zamiast chemii, podaje chorym „placebo”. Przecież to niemożliwe , jesteś po ciężkiej chemii, a chodzisz jak by ci podali witaminy wzmacniające organizm . A Ty jak się czujesz?  zapytałam  – mnie się kręci w głowie ze stresu, poza tym trudno po mnie wyczuć, dostałam małą dawkę. Wyszłam oszołomiona wiadomością na korytarz na zwiady, spytałam kogoś napotkanego, czy coś wiadomo o podawaniu placebo?  Trochę wydawało mi się , że jest zaskoczony, jednak szybkie potwierdzenie  potwierdziło mnie w  tym przekonaniu.  Sprawiał wrażenie Pana na poziomie , przyszedł odwiedzić chorego . Przeszłam z nim po salach zaobserwować  chorych po kroplówkach z chemią, niestety byli w złym stanie, wymiotowali. Pan podsumował krótko,  na  chorych, słabych psychicznie  zadziałało  placebo.  Na mnie ta odpowiedź  zadziałała jak  sugestia. Przy wieczornej wizycie lekarz podał wyjaśnienie, że wręcz przeciwnie, chemia została podana  bardziej skuteczna, innej firmy, dlatego inne są opakowania. Po tygodniu przy kontrolnych badaniach, przy szpitalnej przychodni, aż  huczało od „famy” , że szpital podaje  pacjentom” placebo”. Prawdy nigdy się nie dowiedziałam.  Faktem potwierdzonym  przez lekarzy, były limity dane szpitalowi przez NFZ , ale jakie nikt nie wyjaśniał.  Z  perspektywy czasu myślę, że to  był przykład, jak złe interpretacje, złe wieści szybko się przyjmują i ludzie połykają jak ciepłe bułeczki. Szkoda , że tak samo nie przyjmują się dobre, skuteczne metody. Coś skutecznego  musi być przez autorytety sprawdzone , naukowo udowodnione. Nie oceniam, czy to dobrze , czy źle,  jesteśmy tacy jacy jesteśmy. Ja zamiast się cieszyć dość dobrze przyjętą chemią, sugestia zadziałała niepotrzebną nerwówką u pacjentów i lekarzy. Mimo dobrych wyników badań, otrzymania skierowania do sanatorium, dość dobrej kondycji fizycznej, z powodu szpitalnej atmosfery byłam strzępkiem nerwów.  Irena

„…..Specjaliści nie są zgodni co do sposobu leczenia? Jednak prawie wszyscy są zgodni co do tego, że niemal wszystkie choroby mają jedną przyczynę- STRES!” – Alexander Loyd

„Prosta prawda brzmi: zalękniony jest głupszy.” – Bruce Lipton

 

Czas na sanatorium – tylko, że nam niewolno. Co mam zrobić?

Fragment wpisu córki z zakładki: Poradnik dla rodziny – rak oczami córki

V chemia – Czas na sanatorium – tylko, że nam niewolno. Co mam zrobić?

Kolejna wizyta w szpitalu, kolejna już przed ostatnią chemią mamy. Uczucia mam mieszane, tak naprawdę nie wiem, czego się spodziewać po wizycie, ale idę. Trochę się boję tego, co mogę zastać w sali i czy dam radę stanąć na wysokości zadania. Moje przeczucia się sprawdziły – mama znowu rozbita,  płacze.

Szybko pozbierałam się w sobie i próbuję dowiedzieć się, co się stało. Od płaczącej rozhisteryzowanej osoby trudno coś sensownego wyciągnąć. Najważniejsze to to, że wyniki są dobre mama czuje się przy najmniej fizycznie w porządku, bardzo dobrze zniosła kroplówkę – na tyle dobrze, że zaczęła nawet podejrzewać, że to nie cytostatyki,  tylko zwykła glukoza. Przestraszyła się, że nie chcą już jej leczyć, a może fundusz już nie ma pieniędzy i Rakowców już nie leczą. Obawy mamy oczywiście były bez podstawne, po prostu w porównaniu do innych chorych, co wymiotowali, czuli ogromne osłabienie, mama czuła się rewelacyjnie, nie odczuła żadnych negatywnych skutków kroplówki. Racjonalnie rzecz biorąc powinna je odczuwać, a nie czuła. Czy nasza służba zdrowia jak kończą się pieniądze to przestaje leczyć? Czy praca nad sobą i to, co robiła mama na tyle wzmocniła jej organizm, że nie odczuła skutków chemii? Tak naprawdę nie wiem, lekarze zapewniali nas, że wszystko jest w porządku. Faktem jest, że dwie ostatnie chemie przeszła mama rewelacyjnie, nie odczuła nawet osłabienia.

Na domiar złego, mama dostała skierowanie do sanatorium do Ciechocinka. Podanie do tego sanatorium złożyła dwa lata wcześniej z powodu rehabilitacji kręgosłupa. Wyjazd miała mieć dwa tygodnie po ostatniej VI chemii. Myślę sobie to super – wakacje jej się należą, tyle przeszła, przecież będzie już po chemii.

Powiedziałam mamie: To, czemu płaczesz to świetna wiadomość. Okazało się, że Pani Doktor zabroniła mamie jechać do tego sanatorium. Powiedziała do niej: „W Pani stanie jest to kategorycznie zabronione. Jest Pani za słaba, podróż tylko pogłębi wyniszczenie organizmu. Te zabiegi mogą Pani zaszkodzić, proszę o tym zapomnieć. Odpoczywać po prostu w domu. Powtarzam nie wolno Pani jechać do sanatorium to dla Pani dobra. Zrozumiała mnie Pani, lepiej wiem, co w Pani stanie jest dla Pani dobre, a co nie.”

No nie, jeszcze tego brakowało. To może chory ma tylko leżeć na leżance i czekać na kostuchę, nic już się mu od życia nie należy. Byłam wściekła na tą lekarkę, pomyślałam sobie, nawet, jeśli to będą ostatnie wakacje, na jakie mama będzie mogła pojechać, to niech jedzie. Już choremu na raka nic od życia się nie należy. Zresztą na badania, konsultacje, wizyty w szpitalu to nie jest za słaba by jechać 150 km do Szczecina, i osłabiona chemią wracać tą samą drogą. Nikogo nie obchodzi jak ona dojedzie i czym wróci. Ciekawe, że taką samą drogą w stronę sanatorium to ma niby ją wykończyć.

Powiedziałam do mamy: A właśnie, że pojedziesz do tego sanatorium. Już ja tego dopilnuję. Nie obchodzi mnie, co mówiła twoja lekarka, zazdrości ci wyjazdu i tyle. Robią wszystko by na twoje miejsce bez kolejki wcisnąć kogoś znajomego. Pojedziesz i już. Tylko nic tu nie mów ani lekarzom ani pielęgniarką, przecież nie zabrali ci skierowania, nic nie muszą wiedzieć.  Powiesz Pani doktor, że ją zrozumiałaś, jest ci przykro, a zrobimy i tak po swojemu. Nie martw się tam też są lekarze i pielęgniarki, to sanatorium nie hotel. Jeśli będziesz się źle czuła to po ciebie przyjedziemy i już.  Nie chce więcej nic słyszeć na ten temat – postanowione jedziesz i już.

Mama zaczęła się uśmiechać przez łzy, ale bała się, że ten wyjazd jej zaszkodzi. Trochę na przekór jej samej, lekarzom,  postanowiłam, że pojedzie do tego sanatorium.

Jak myślisz czytelniku, czy moje oburzenie było słuszne? Czy mam prawo wbrew lekarce zabrać mamę do sanatorium? Czy chory na raka ma prawo do rehabilitacji i wakacji?

Dalszy wątek dotyczący mamy wyjazdu do sanatorium w następnych wpisach.

Córka Ireny – Agnieszka

” Emocji – tropem”

/absurdów życia dalszy ciąg/

Przed diagnozą śmierci się nie bałam, tylko panicznie unikałam tego tematu. Po diagnozie ogarnął mnie strach, ale nadal unikałam tematu tabu,  tłumacząc sobie i innym, że lubię myśleć i rozmawiać o miłych sprawach,  dodawałam – no co przecież jeszcze nie umieram. Naiwnie okłamując siebie i bliskich co chciałam zyskać? – nie pamiętam, ale tak było. Rozmowa z córką, a właściwie córki monolog na temat życia  po życiu motywował mnie do MODLITWY sercem i z całej duszy, kiedy traciłam wiarę.  Przyznaję, że w tym czasie z córką dochodziło do konfliktów , między innymi miałam jej za złe, o te rozmowy tabu. Myślałam raczej aby pomogła mi zapomnieć o strachu czymś miłym i przyjemnym, a ona taka bez serca rozmawia z umierającą o życiu po życiu. Po wysłuchanych modlitwach do MATKI BOSKIEJ zrozumiałam córki intencje i byłam jej wdzięczna,/wpis- modlitwy wysłuchane/. Jak przestałam się bać śmierci, chciałam  dowiedzieć się co było przyczyną mojego strachu. Znów moje kochana Agniesia podpowiedziała mi, że będąc w odmiennym stanie świadomości zapamiętała, że wykrzykiwałam często imię Edzio. Idąc tym tropem jak detektyw swojego strachu, świadomie przypomniałam sobie parę scen z różnymi osobami o imieniu Edek. Szarpały mną związku z tym imieniem różne skrajne emocje, złości i dobroci. Na tym etapie  dwie skrajne emocje były za trudne do ogarnięcia. Poprosiłam znów  terapeutkę Alę o pomoc. Na moje szczęście przyjęła mnie od razu na następny dzień. Byłam pewna, że jestem na tropie przyczyny swojego strachu przed śmiercią.  Byłam ciekawa co za absurd życiowy ukryłam w swojej podświadomości, bo żadnej traumy nie przechodziłam, i jak wcześniej pisałam miałam kochanych Rodziców i spokojne dzieciństwo.

Terapia z Alą zaczęła się standardowo; muzyka relaksacyjna, świeczki, medytacja i krótkie pytania. Kogo znasz o imieniu Edek? Co czujesz do 1- go Edka ? ; co czujesz do 2-go Edka ; co czujesz do 3- go i 4- go Edka? Czułam do nich złość i za tą złość  miałam poczucie winy bo byli dobrymi ludźmi, zachowywali się wobec mnie tak złośliwie bo mnie nie lubili. Ala pytaniami, koncentrując mnie na moim poczuciu winy,  przeniosła mnie do wczesnego dzieciństwa jak miałam 3 lata. W naszym domu przebywał między innymi około 8- letni Edek , sierota powojenny, który pilnował mnie, popychając, bijąc , abym nie przeszkadzała mamie. Według niego przeszkadzałam, jak wołałam do mamy o jedzenie i picie, krzyczał do mnie nie przeszkadzaj! Jesteś niedobra, przeszkadzasz! Mama moja na mój płacz reagowała , bądź cicho nie przeszkadzaj , malutki Fredzio śpi/mój miesięczny braciszek/. Chowałam się przed nim w dużym nie zamieszkałym pokoju przejściowym w drewnianym kuferku. Przez szpary desek oglądałam jego długie przebiegające nogi, bojąc się, że mnie znajdzie. Czułam się w kuferku bezpiecznie, ale chciało mi się pić i był kurz. Zaczęłam mocno kaszleć, wówczas Ala wzięła za rękę małą Irenkę i wyprowadziła z kuferka, przemawiając do mnie  uświadamiając mi,  że nie ma już Edka , jestem duża i bezpieczna. Ja naprawdę złapałam oddech, poczułam się lekko. Niestety na „złość” do Edka otrzymałam pracę domową do przerobienia w domu. Po terapii do samochodu szłam tak lekko, że nie zauważyłam , że weszłam pod górę bez zadyszki. Niesamowite było to, że do wszystkich Edków o różnych zawodach i osobowościach miałam wobec nich te same emocje. Od starszej cioci, później usłyszałam historię, która wyjaśniła zachowanie wobec mnie,  sieroty Edka. Mając 5 lat wołał jeść, opiekunka jego, zaganiała w tym czasie bydło, poprosiła go pomóż, to szybciej jeść dostaniesz. Jeden z jego starszych braci przełożył opiekunkę batem /jak to sierotę nie nakarmisz?/ i była awantura, bo inni opiekunkę obronili, karcąc małego Edzia, że przez niego jego ulubiona  została skrzywdzona, bo się wydzierał jak by mu kto robił krzywdę, tą opiekunką była moja mama. Do  późnych lat ją lubił i szanował , a mnie okazywał tyle dobroci, dlatego ukryłam przykre zdarzenie w podświadomości. Co prawda na razie nie dotarłam co było powodem strachu przed śmiercią, ale i tak poczułam wielką ulgę i następny dowód, że terapia działa.   Irena

„Co nie jest uświadomione staje się naszym przeznaczeniem” – Jung

„Strach zabija” – Bruce Lipton

Dziękuje – ci

 

Dziękuję ci córko, że po diagnozie  podjęłaś ze mną trudną rozmowę o śmierci , bo  w ten sposób nie zostałam sam na sam ze strasznym strachem nie do wyobrażenia. Z perspektywy czasu zastanawiam się, czy to nie było otwarcie drogi do wyleczenia. Według Totalnej Biologii powodem raka płuc jest lęk przed śmiercią, a jeśli jest to coś na rzeczy? …….więcej w tym temacie dokonam wpisu później.  Irena

Rozmowa o śmierci

Fragment wpisu córki z zakładki: Poradnik dla rodziny – rak oczami córki

IV Chemia – rozmowa  o śmierci

Odwiedziłam mamę w szpitalu. Mama miała dobre wyniki krwi,  przyjmowała IV wlew tzw. chemię. Przyszłam i zobaczyłam mamę w opłakanym stanie. Płakała,  była przygnębiona.Właśnie się dowiedziała, że jej towarzyszka z sali,  Pani Stasia przegrała swoją walkę – już jej więcej nie zobaczy, bo niestety nie żyje. Mama bardzo to przeżyła. Co myśli w takich chwilach chory?

Jej się nie udało, o Boże ja będę następny!!!

Potrząsnęłam mamą, spojrzałam głęboko w oczy i powiedziałam: Mamo bardzo mi przykro z powodu pani Stasi, ale ty nie jesteś nią. Może i miałyście takie same rozpoznanie. Wiem, że ona była młodsza od Ciebie. Pamiętaj ty nie jesteś nią, każda z Was ma całkowite inne podejście do leczenia, ona nie pracowała nad sobą, nie korzystała z alternatywnych metod leczenia, miała bardzo złe wyniki krwi, przerwali jej chemię, bo była za słaba by ją przyjąć. Jej świeczka się wypaliła, trudno, ale Twoja nie, ty nadal jesteś z nami i bardzo się z tego cieszę. Twoje wyniki są bardzo dobre, może nie mamy najlepszych rokowań, ale wciąż mamy szanse. Damy radę zobaczysz.

Do tych myśli trzeba się ustosunkować i porozmawiać o tym z chorym. Tak, trzeba z nim rozmawiać o śmierci. Nawet jak będziemy unikać tego tematu on (ten temat) sam nas dopadnie. Mama w tej chwili jest jedyną osobą w zachodniopomorskim, jaką znam z tym rozpoznaniem,  tzn. drobnokomórkowym rakiem płuc. Choć na początku naszej drogi było ich kilkoro. Każde odejście znajomego chorego na raka, jest dla chorego kolejną traumą. Trzeba go do tego przygotować i zminimalizować stres. Chory jak każdy z nas boi się śmierci, sama myśl o niej go przeraża. Świadomość, że kostucha się zbliża, zabrała już wszystkich moich towarzyszy zostałam tylko ja, jest paraliżująca.

Co możemy zrobić w tej sytuacji dla chorego? Wbrew pozorom bardzo wiele. To od rodziny zależy,  czy chory wyrwie się z tego letargu.

Jeśli chory zacznie rozmawiać z Tobą o jego ostatniej drodze  nie unikaj tematu,  podejmij go. To dla chorego bardzo ważne. Trzeba mu uświadomić, że jest wyjątkowy i bardzo ważny dla nas. Że go potrzebujemy, będziemy z nim walczyć do końca. Dobrze jest też pozałatwiać sprawy spadkowe, na wszelki wypadek.  Porozmawiać, jaka jest ostatnia wola chorego co do pochówku. Nie chodzi o to by na siłę z nim na ten temat rozmawiać. Chodzi o to, że jak chory sam podejmie ten temat nie zbywać go, mówiąc a przestań, no co ty na razie ciebie ten temat nie dotyczy.

Generalnie rozmowy o śmierci, ostatniej woli chorego są w domach tematem tabu. Tak naprawdę trzeba o tym rozmawiać, nie tylko, gdy dopadnie nas choroba nieuleczalna, ale i na co dzień. Nawet z dziećmi trzeba rozmawiać o śmierci. O tym, że każdemu z nas został dany czas na tej ziemi, byśmy przeżywali własny los doświadczali emocji radości i smutku. Dziecku trzeba wytłumaczyć, gdy przychodzi na nas czas, nie zależy to od nas, wtedy anioły schodzą po nas i zabierają nas do nieba. Ja z moimi dziećmi przeprowadzam takie rozmowy najczęściej w okolicach 1 listopada. Opowiadam im w tedy historyjki z życia moich dziadków, którzy od dawna już nie żyją. Tak naprawdę każdy z nas musi przyjść na ten świat i musi umrzeć. Nie wiemy, kiedy nasza świeczka się wypali. Jedni przychodzą i żyją bardzo długo,  inni odchodzą w bardzo młodym wieku. Niektórzy z nas odchodzą nagle niczego się nie spodziewając,  a innym jest dany czas na poukładanie swoich spraw, na zwrot w życiu, mogą przeżyć traumę,  odbić się od dna i zacząć wszystko od nowa, inni poodkładają swoje sprawy i odchodzą. Dlaczego się tak dzieje – nie wiem? Wiem za to,  że niechętnie rozmawiamy o śmierci. Jakby sama rozmowa o niej spowodowała, że ona zagości w naszym domu. Czego się tak naprawdę boimy? Nieznanego? Przejścia na drugą stronę? Sądu ostatecznego? Tak naprawdę nie wiemy  czego – ale lęk jest. Choroba zmusza nas, aby stanąć z tym problemem w oko w oko. Tak naprawdę czy mamy się czego bać? Nasz lęk jest irracjonalny, niczym niewyjaśniony. Jeśli po tamtej stronie czeka na nas coś bardzo miłego, a to, co najgorsze ból,  strach, wstyd,  doświadczyliśmy na ziemi by po drugiej stronie spotkało nas coś bardzo  miłego? Tu muszę przyznać wierzącym łatwiej jest umierać.

Jestem dość młodą osobą, ale jeśli chodzi o temat śmierci i przejścia na drugą stronę, przeżyłam dwa niesamowite doświadczenia. Dobrze jest o takich rzeczach porozmawiać z chorym,  by ten lęk przed śmiercią, nieznanym zminimalizować:

Zdarzenie 1:

Na praktykach w szpitalu będąc jeszcze nastolatką byłam świadkiem, jak ciężko chore dziecko bardzo cierpiące umarło na rękach u matki. Widok ten mam cały czas przed oczyma. Dziecko to bardzo cierpiało, w pewnej chwili jego oczy rozbłysły, twarz pojaśniała, na twarzy pojawił się uśmiech,  zdążył jeszcze wyszeptać: jak tu pięknie. Zastygł z tym uśmiechem na ustach. Po chwili dopiero jego mama się zorientowała, że to dziecko odeszło: popatrzyła na mnie i powiedziała: Słyszałaś powiedział, że jest tam pięknie, już go nic nie boli. Obie się popłakałyśmy był to płacz podszyty radością, że to dziecko poszło do lepszego piękniejszego świata już nie cierpi.

Było to bardzo dawno temu, ale cały czas mam przed sobą ten anielski pogodny uśmiech tego dziecka w momencie przejścia na drugą stronę.

Zdarzenie 2:

 

Wiele lat później już, jako matka dwójki dzieci miałam wypadek samochodowy. Wpadłam w poślizg i dachowałam. W trakcie tego wypadku przeżyłam coś niesamowitego. Po pierwsze życie zwolniło bieg, zobaczyłam jak moje ręce podnoszą się do góry bardzo wolno, zdążyłam jeszcze pomyśleć, dlaczego je podnoszę. Za chwilę znalazłam się w bardzo dziwnym miejscu. Była to przepiękna łąka usiana kwiatami, panował tam spokój radość i ciepło, które trudno opisać, wszechogarniająca mnie miłość. Poczułam się szczęśliwa i spełniona. Na tą chwilę nie pamiętałam jak się tu znalazłam, nie myślałam o dzieciach, po prostu było mi dobrze i błogo tu i teraz. Po chwili spostrzegłam na tej łące jeszcze jedną osobę, czułam, że to ktoś z mojej rodziny, ale nie mogłam sobie przypomnieć, kto to taki. Ta osoba z wyglądu bardzo mnie przypominała była ode mnie trochę młodsza, kwitnąca,  śliczna,  uśmiechnięta. Pomyślałam, kim jesteś. Natychmiast otrzymałam odpowiedź: jestem twoją babcią, zobacz, jakie jesteśmy do siebie podobne. Moja babcia jest o wiele starsza i od dawna nie żyje. Pomyślałam,  jak widzisz żyję i mam się całkiem dobrze, ty mnie inaczej pamiętasz? Kiedyś też byłam młoda i wtedy właśnie tak wyglądałam. Wyglądała przepięknie. Następnie powiedziała do mnie:, Co tu robisz? To jeszcze nie twój czas i miejsce? Nie chcę wracać tu jest tak błogo pomyślałam. Idź, nie martw się,  ja tu na ciebie poczekam! – Odpowiedziała mi moja młoda babcia. Ocknęłam się w samochodzie, a raczej we wraku, ktoś wezwał pogotowie, okazało się, że byłam 20 minut nieprzytomna. Po wypadku miałam wstrząs mózgu i złamaną nogę w kolanie.

Czy mi się to śniło czy nie, nie wiem? Od tamtej pory nie boję się śmierci. Wiem, że tam czeka na nas ktoś, kto też nas kocha, jest tam pięknie i wszędzie czuć spokój i wszechogarniającą miłość. Wiem też, że tu na ziemi każdy z nas ma jakieś zadanie do wypełnienia i określony na to czas. Trzeba się postarać by wykorzystać ten czas jak najlepiej. Głęboko wierzę, że choroba też zdarza się nam po coś, jest traumą by nam uświadomić, że idziemy złą drogą. Dopiero choroba zmusza nas do wyrwania się z biegu codzienności: praca, dom, obiad, dzieci, porządki – a gdzie w tym wszystkim miejsce dla mnie?  Choroba to neon mrugający na czerwono  wołający STOP. Kiedy każdy z nas ostatnio się zatrzymał? Zapytał sam siebie – czy jestem szczęśliwy? Czego ja chcę? Nie, moje dzieci, nie,  mój mąż/żona,  tylko ja. Czego ja chcę? W tej gonitwie często zapominamy o sobie. Choroba jest dzwonkiem alarmowym bijącym na alarm, jest drogowskazem byśmy w końcu zaczęli robić coś dla siebie. Czas przepływa nam przez palce, a my wszystko chcemy zrobić jutro. Ważne jest tylko tu i teraz. Istnieje tylko ta chwila, nie ma niczego innego.

Ja miałam to szczęście, że traumę związaną z chorobą w mojej rodzinie przeszła mama, a ja razem z nią. Dzięki temu zmieniło się moje podejście do życia, postrzegania świata, tego, co jest dla mnie ważne. Wszystko się zmieniło, z biegiem czasu muszę  przyznać, że na leprze- wszystko dzięki chorobie mamy.

 

Moja rada:, Gdy chory chce porozmawiać o ostatniej drodze, śmierci, swoim pochówku,  nie unikaj tematu podejmij go. Ten temat i tak Cię dopadnie i to w najmniej odpowiednim momencie. Postaraj się wykreować w chorym obraz przejścia na drugą stronę,  jak przejścia do bram raju. Dużo jest opowieści ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną i wrócili z stamtąd w ostatniej chwili – te opowieści są pełne miłości światła i spokoju. Pamiętajmy, że w końcu przyjdzie taki czas, że wszyscy spotkamy się po drugiej stronie. Tak naprawdę nikt z nas nie wie, kiedy nadejdzie ten czas, a lekarz nie jest żadną wyrocznią w tej kwestii. To tylko ludzie wykonujący swój zawód – też się mylą. Moja mama żyje już 10 lat od diagnozy i z rokowań lekarzy nic sobie nie robi. Nie lekarz zdecyduje, kiedy przyjdzie na każdego czas. Tak naprawdę wszystko zależy od  Boga i od nas samych.

Agnieszka

Dobry raczek – niedobre raczysko

Emocjami  po nitce do kłębka,  w poszukiwaniu destruktywnych przekonań , niczym detektyw  śledczy zaczęłam  odkrywać ukryte zakamarki swojej podświadomości. Zdarzenia przyczynowo skutkowe prawie zawsze odnajdywane są  w dzieciństwie, a tym samym zdarzenia związane z Rodzicami miały kluczowe znaczenie w tworzeniu przekonań.  Aby dojść do źródła chorób  muszę uchylać rąbki tajemnic ze zdarzeń  domu rodzinnego  z punktu patrzenia i odczuwania  małego dziecka.  Zaskoczyło mnie to , że  Rodzice nie wiem jak mądrze i słusznie by nie postępowali , to i tak nie mają możliwości,  uchronić  całkowicie swoje  dziecko przed negatywnym programem w podświadomości.  Uświadamiając  to sobie podczas terapii  zaowocowało u mnie  jako matki,  automatyczne   uwolnienie  się z poczucia winy wobec błędów  wychowawczych swoich dzieci, jakich się sporo dopatrywałam. Potężny zastrzyk energii , dało  mi nowe pozytywne przekonanie, że Wybaczając innym czynimy to przede wszystkim  dla dobra swego. Akcentuję fakt, że moje dzieci są ułożone, dobre , zaradne  , a mimo to uważałam , że w wychowaniu popełniłam wiele błędów – oczywiście  nie wiedziałam jakich. Przypisywałam sobie podświadomie winę ,  że dzieci za ciężko pracują, dają się wykorzystywać bo są za dobre i że mogłyby więcej zarabiać, a mają  tak dlatego, że popełniłam gdzieś błędy wychowawcze . Z tego powodu zamartwiałam się co źle zrobiłam, co jeszcze mogłam zrobić? Tylko po co tyle zmartwień? – jak by to w czymś miało pomóc .  Podświadomie zaprogramowałam się, że nie dość , że byłam zła córką, to jeszcze złą matką – u mnie był wewnętrzny konflikt, bo świadomie  czasem się usprawiedliwiałam, czasem robiłam projekcje jak większość na innych . Po Radykalnym Wybaczaniu z  modlitwą  i medytacją dowartościowując się , jednocześnie inaczej spojrzałam na swojego raka. A może ten rak chciał mi coś powiedzieć? , a może ten rak chce mi coś przekazać ?, a może mówi i przekazuje coś przez moje ciało?.   Do Modlitwy , takiej od serca ,  Radykalnego Wybaczania i  medytacji  nikt by mnie wołami nie zaciągnął , ale rak i owszem zmusił mnie, dając popalić okrutnie . Dzięki temu  poczułam,  że  BÓG MNIE KOCHA /wpis ” modlitwy wysłuchane”/ , dowiedziałam  się , że  byłam całkiem  dobrą  córką i dobrą  matką . Sami powiedzcie, czy rak nie zmusił  mnie  by się dowartościować?  Przede mną jeszcze dwa cykle chemii, aż żal za tyle zasług   byłoby  go wykańczać,  gdyby to był  „miły raczek”, a nie   „raczysko”.

Przykre jest, że dopiero choroba, jakieś nieszczęście skłania do zastanowienia się nad sobą, czy ta droga , na której jestem jest w porządku , czy na pewno chcę na niej być? , czy nie ma innej lepszej dla mnie? Czy raz z obranej drogi muszę nią kroczyć do upadłego? Myślę, że choroby to na naszej drodze dziury i kamienie o które się potykamy. Tak bardzo wpatrzeni pod stopy, obolali z upadków, że nie zauważa się , że to nawet już nie droga, tylko jakiś ślepy zaułek , a obok  są  fajne inne , o wiele lepsze .  Z doświadczenia swego wiem, że to nie jest proste, bo przed tym wszystkim powstrzymuje lęk – a skąd mogę wiedzieć , że nie będzie gorsza? Nie chciałam pamiętać , ze jeśli będzie zła, to zgodnie z wolną  wolą daną  od BOGA  mogę zmieniać , aż poczuję, że to jest to. Od takich decyzji powstrzymuje mniejszy lub większy  lęk przed zmianą. Aby cokolwiek w sobie zmienić , trzeba te lęki  pokonywać.  Gdyby nie  te  okropnie męczące  lęki,   to być może  choroby  miałyby problem aby się do kogoś wcisnąć.  Irena

 

„TO NIE NASZE GENY, LECZ  NASZE  PRZEKONANIA  KONTROLUJĄ  NASZE ŻYCIE”….  –Bruce Lipton

Mahatma Gandhi :

Twoje przekonania stają się twoimi myślami,

Twoje myśli staja się twoimi słowami,

Twoje słowa staja się twoimi czynami,

Twoje czyny staja się twoimi zwyczajami,

Twoje zwyczaje staja się twoimi wartościami,

A twoje wartości staja się twoim przeznaczeniem.

„CO NIE ZOSTAJE  UŚWIADOMIONE  STAJE SIĘ NASZYM PRZEZNACZENIEM” – Jung

„PRZEKONANIA TO MYŚLI  KTÓRE  UZNAJEMY  ZA  PRAWDĘ” – Louise L.Hay

Matki prawo do błędu

Matka ,  czy  ojciec  wychowując swoje dzieci w MIŁOŚCI według swojej wiedzy  i doświadczenia , nie są winni popełnianych błędów  wychowawczych. Jeśli kierowali się słuszną intencją , mimo popełnianych błędów są w porządku wobec swojego dziecka , siebie i świata. Oczywiście nie dotyczy to rodziców pozbawionych wyższych uczuć , w tym temacie nie mam swojego doświadczenia , aczkolwiek swoje zdanie mam. Dane mi było mieć kochanych Rodziców , którzy dla nas dzieci ciężko pracowali. W swoim życiu kierowali się naszym dobrem , za co im serdecznie dziękuję, bardzo ich kocham i nie zamieniłabym na innych za żadne skarby świata. Tak jak każdy popełniali błędy, za które  nie mam żadnych  do nich pretensji . Absolutnie za nic  swoich kochanych rodziców nie obwiniam i nie obarczam żadną odpowiedzialnością za swoje życiowe niepowodzenia , czy choroby. / Co nie znaczy, że nie mam co wybaczać/.  Na ogół słyszy się , szczególnie  o matkach, że  nie dają swoim dzieciom prawa do własnych błędów. Natomiast nie mówi się o swoich kochających matkach, że mieli prawo wobec nas  popełniać  błędy. Mają  prawo i każda kochająca matka nie jest winna , że  popełnia  błędy  wobec swych kochanych dzieci. Natomiast dzieci nie mają prawa obwiniać swoich rodziców , że są takimi jakimi są , a woleli by być kimś innym. Prawdopodobnie ,  gdyby ktoś zmienił swoich rodziców, to i tak nie zostałby innym człowiekiem. Nie mówię o osobach które się do swoich błędów nie przyznają , bo chcą uchodzić za chodzące ideały , albo zwyczajnie za każdy błąd tak się obwiniają, że już nie mogą udźwignąć ciężaru winy? Matka to też człowiek  i może się pomylić  , chociaż bardzo chce jak najlepiej dla swojego dziecka. Może ktoś zna idealną  matkę,  która nigdy w życiu nie popełniła błędu?  Irena

„Ludzie nie mogą zrobić nic więcej, niż im pozwala ich zrozumienie, świadomość  i wiedza.” L.L. Hay

 

„Uznałem, że los rozdał mi niedobre karty, a ja powinienem uczynić  z nich najlepszy możliwy pożytek” – Bruce Lipton

Absurdy życia

Warto dać dużo wysiłku i próbować  aż  do skutku  usunąć /czy wyłączyć/ zaprogramowany  destruktywny program w naszej głowie,  niczym na dysku komputerowym.

„Wiele osób żyje z ukrytym, zaprogramowanym schematem, który sprawia, że  nieświadomie przez cały czas sabotują siebie. Nie rozumieją, że głęboko w nich samych ukryte są zaprogramowane schematy, które powstały już w okresie dzieciństwa i które leżą tuż pod  powierzchnią podświadomości, czekając na okazję, dzięki której mogą stać się rzeczywistością”  Autor  -Vianna  Stibal.

odwiedziny-u-mamy-017              odwiedziny-u-mamy-003

U Mamy z Mamą

Parę tygodni  przed chemią u mnie nasiliło się duże poczucie winy i coś z tyłu głowy cicho mówiło – „muszę odwdzięczyć się Mamie”.    Wydawało mi  się,  jak bym nie wiem co strasznego  uczyniła!

Dlaczego tak bardzo  to poczucie winy nasiliło się przed diagnozą ? – nie wiem.

Nie do uwierzenia,  że było spowodowane  taką błahostką!  Pomijając  błędne spojrzenie  11 letniej Irenki,  a faktyczny powód łez matki,  to przecież była tylko poplamiona sukieneczka ! ! !

Mój  umysł uznał, aby zdarzenie z poplamioną sukieneczką przed świadomością całkowicie ukryć,   dlatego nic z tego zdarzenia nie pamiętałam.

Dopiero podczas terapii wizualnie zobaczyłam, że najlepsza sukieneczka małej siostrzyczki jest  zniszczona sokiem z jagód ! I to  z mojej winy!

Moja mama  wzięła sukieneczkę, przytuliła do buzi i rozpłakała się rzewnymi łzami, a mnie nic nie powiedziała, chociaż była to ewidentnie moja wina.

To było okropne uczucie,  zobaczyć Mamę,   jak   płacze przeze mnie  rzewnymi łzami.

Matki płacz odebrałam jako  wielką krzywdę  którą jej wyrządziłam. Bez pozwolenia,  ubrałam siostrzyczkę  w jedyną świąteczną sukieneczkę taką,  przeznaczoną tylko do kościoła!

Wolałabym,  żeby  mnie skrzyczała, czy zbiła, ale nie płakała!

Poczułam pod wpływem wybudzonego zdarzenia destruktywne przekonania ;

– Wielkie poczucie winy,  mama cierpi z mojej winy  , /jestem zła, niedobra/ .

– Wstyd , jak mogłam być aż tak niedobrą córką !  Jestem nieusłuchana !/bez pozwolenia wzięłam sukieneczkę/

– Nic nie potrafię dobrze zrobić / nie upilnowałam siostrzyczki/, jestem złą, niedobrą córką.

Moje ciało zareagowało mocnym bólem pod prawym bokiem i nie mogłam opanować płaczu.

Po terapii  i wypłakaniu się spojrzałam na zdarzenie już zupełnie inaczej. Zablokowane emocje ulotniły się i  poczułam się lekko i tak jak by Świat nabrał pięknych barw.

Jako dziewczynka miałam prawo chcieć ładnie ubrać swoja siostrzyczkę  i tak naprawdę nic się nie stało! Najlepsze, że pamiętałam jak matka opowiadała innym z radością, że ja lubię  siostrzyczkę ładnie ubraną  i to jej się podoba.  Świadomie pamiętałam nawet,  że  była ubierana według mojego gustu. Ojciec czasem żartował, że takie wymyśliłam  siostrzyczce imię, które dla niego było trudne do zapamiętania.

W rzeczywistości matka nie miała o to do mnie pretensji, rozpłakała się zupełnie z innego powodu, a sukieneczką tylko ukrywała swój płacz.

To niewiarygodne, jakie niedorzeczne absurdy w podświadomości się  programują i to na całe długie życie!

Dawno już udowodniono naukowo,  że podświadomość  nie słucha świadomości  i kieruje naszym życiem. Jest to za mądre dla mnie, aby zrozumieć.  Wystarczy mi moje własne doświadczenie.

Warto dać dużo wysiłku i próbować  aż  do skutku  usunąć /czy wyłączyć/ zaprogramowany  destruktywny program w naszej głowie,  niczym na dysku komputerowym.

Ciekawi  mnie,  co  moja podświadomość  jeszcze  za absurdy ukrywa. Przekonałam  się, że jest to możliwe i nie powiem, że było łatwo, ale za to co za ulga!!!   Do tego dochodzi ciekawość,   co z tego wyniknie?  …….Oj!!  będzie się działo!!   Nawet  jeszcze dwa cykle chemie przestały mnie absorbować .

Irena

 

„Co nie jest uświadomione jest naszym  przeznaczeniem” – Jung

„Podświadomość nie umie myśleć logicznie” ; „Podświadomość  nie jest wstanie rozważać żadnych za i przeciw” – Joseph Murphy

 

Program destruktywny wyłączony

Poprzednio pisałam o swoim emocjonalnym,  męczącym problemie –  „ nie mogę odwdzięczyć  się swojej mamie” ,  okazał  się   poważnym programem,  zapisanym  w podświadomości.  Jaki to program? I  w jaki sposób to sobie uświadomiłam?

Włączyłam muzykę relaksacyjną ;  wygodnie  usiadłam , przy mnie na stoliku ;  Arkusze Radykalnego Wybaczania,  długopis , książka i zapalona  świeczka .  Medytacja  nad swoim problemem  i  modlitwa , ujawniła mi emocję  – duże poczucie winy wobec Matki. Idąc za tą  emocją , wczuwając się w nią ,  zadałam sobie pytanie? – co ja takiego złego zrobiłam?

Wizualna odpowiedź  przyszła sama. Zobaczyłam siebie jak miałam 11 lat i odkopało się pewne zdarzenie . Miałam 11 lat , opiekowałam się swoją 1,5 roczną kochaną siostrzyczką. Ubrałam ślicznie  bez pozwolenia  mamy,  w świąteczną sukieneczkę, wsadziłam do wózka i poszłam z nią do swoich koleżanek nad jezioro, blisko lasu. Dumnie kroczyłam z nią idąc drogą przez wieś , cieszyłam się, jak mijające kobiety oglądając ją podziwiały , komplementując , jaka śliczna dziewczynka ! Wyglądała jak śliczna żywa laleczka. Na miejscu, w cieniu pod lasem posadziłam na kocyku , dałam coś do zabawy i poszłam do koleżanek moczyć nogi w jeziorze. Siostrzyczkę obserwowałam , nie spuszczałam ją z oka,  czasem ktoś do niej się zbliżał, zagadywał, jak to koło małego dziecka, trudno przejść obojętnie. Zaciekawiona,  dlaczego  tak grzecznie siedzi, podeszłam zobaczyć i się przeraziłam, była cała usmarowana czarnymi jagodami. Jakimś cudem miała na kocyku krzaczek z jagodami i się nimi bawiła. Najlepsza sukieneczka zniszczona sokiem z jagód ! Co na to już w domu moja mama?  Wzięła sukieneczkę, przytuliła do buzi i rozpłakała się rzewnymi łzami, a mnie nic nie powiedziała. To było okropne, zawsze uśmiechnięta, teraz  płacze przeze mnie  rzewnymi łzami. Matki płacz odebrałam,  jak wielką krzywdę jej wyrządziłam, ubierając bez pozwolenia w jedyną świąteczną sukieneczkę taką,  przeznaczoną tylko do kościoła! Wolałabym,  żeby  mnie skrzyczała, czy zbiła, ale nie płakała.

Poczułam pod wpływem wybudzonego zdarzenia destruktywne przekonania ;

–  Wielkie poczucie winy,  mama cierpi z mojej winy  , /jestem zła, niedobra/ .

– Wstyd , jak mogłam być aż tak niedobrą córką ! , jestem nieusłuchana /bez pozwolenia wzięłam sukieneczkę/

– nic nie potrafię dobrze zrobić / nie upilnowałam siostrzyczki/ , jestem złą, niedobrą córką.

Moje ciało zareagowało mocnym bólem pod prawym bokiem i nie mogłam opanować płaczu .

Po chwili ukazało  mi się zdarzenie , że sukieneczka czysta, wyprana w kwaśnym mleku, została oddana wraz z innymi rzeczami mamy znajomej, która miała dziewczynkę trochę mniejszą.  Wraz z mamą u tej znajomej zobaczyłyśmy jak w tej sukieneczce,  dziecko  jest całe oblane sokiem z wiśni. Wracając zapytałam się mamy , czy jej nie było żal tej wybrudzonej wiśniami sukieneczki. Ku mojemu zdziwieniu , z uśmiechem odpowiedziała, ach! ,  dzieci tak mają, że się brudzą . To dlaczego tak płakałaś,  jak ja nie upilnowałam ?  – Jak sukieneczka została zniszczona jagodami?  Ach Ircia /tak mnie zdrobniale nazywała/, to mi się tak coś wspomniało przykrego, jak zobaczyłam jagodowe  plamy , ty tego nie zrozumiesz i nie myśl już o tym, odpowiedziała.

Dopiero teraz uświadomiłam sobie , po tylu latach, że miałam w podświadomości  przez tyle lat, poczucie winy / jak wina, to i kara/,  bo miałam program , że  przeze mnie mama  płakała, całkowicie  niepotrzebnie .  Dlaczego program w podświadomości nie odblokował tej winy  od razu, po wyjaśnieniu  mamy?  Tak naprawdę , nie rozumiem   umysłu działania. Tłumaczę to sobie tym, że wyjaśnienie trafiło tylko do mojej wiadomości, ale nie dotarło do mojej podświadomości, w którym poczucie winy pod wpływem stresu zostało zaprogramowane. Poczułam wielką radość! , ulgę i euforię nie do opisania. Zrobiłam wybaczanie według Arkuszy Radykalnego Wybaczania , ale nie było już co wybaczać ani sobie, ani mamie.

„To  tak, jakby umysł dosłownie wybudował twierdzę wokół pewnych wspomnień. A wszystko po to , by uchronić nas przed cierpieniem” –  Alexander  Loyd

Chaos emocji

 

Przepraszam, że piszę chaotycznie , ale moja terapia walki z rakiem też była chaotyczna. Racjonalne podejście do leczenia,  przeplatało się z intuicyjnymi wyborami różnych terapii jednocześnie. Moja  wiara w moc modlitwy,  wielokrotnie była zachwiana. Stosowałam jednocześnie kilka terapii na raz , łącząc z sześcioma cyklami chemii. Przerwy w niektórych terapiach następowały, podczas trzech dni, kiedy byłam w szpitalu na chemii np.;  nie mogłam prowadzić medytacji,  w pobliskiej miejscowości pod piramidą , z której korzystałam codziennie,  mimo zimna i śniegu. Poduszka i koc  były zabezpieczeniem od zimna. Do akupresury stóp  przychodził masażysta, czasem syn mnie podwoził do gabinetu. Wałki do masażu stóp  często używałam w ciągu dnia w miarę możliwości, bo  zawsze  leżały na widoku. W pokoju słuchałam z płyt;  muzyki relaksacyjnej , medytacji , zabawne anegdoty . Oglądałam  krótkie filmy o cudownych wyleczeniach i samowyleczeniach. Zmuszałam się do picia świeżych soków , dietetycznego jedzenia. Lekarze ostrzegali, nie torturować się sokami i jedzeniem. Ja mimo wszystko nie byłam posłuszna. Wielu chorych przed śmiercią nie zmusza się do jedzenia , picia i ruchu . Po co twierdzili? Jest 21 wiek, w kroplówce dożywią , dadzą środek przeciwbólowy i można spokojnie leżeć , ewentualnie cichutko się modlić , póki się nie zaśnie. Po co do wszystkiego się zmuszałam? , do picia soków, jedzenia /jadłam nawet tartą surową wątrobę-okropność/ , nie chciało mi się w ogóle ruszać. Wyjście z domu było masakrą , ale się zmuszałam. Pilnowanie brania leków homeopatycznych , przed jedzeniem, po jedzeniu, przed piciem ,po piciu –okropnie uciążliwe, zapominałam, myliłam się, ale brałam. Telewizji prze 8 miesięcy w ogóle nie oglądałam, w moim pokoju TV nie było. Korzystałam też z energii REIKI z dobrym skutkiem, ale nie trwałym.  Do terapii z Arkuszami Radykalnego Wybaczania „ ego” ma swoje sposoby by zniechęcić , mój upór i wola walki, wrodzona ciekawość ? co z tego wyniknie?. To wszystko przezwyciężało sztuczki zniechęcające „ego”. Tak mówiąc szczerze, to nie wierzyłam, że TRW  dla mnie będzie skuteczne . Mówiłam wówczas sobie,  jak się nie przekonasz Irena, to nie będziesz wiedzieć , dlaczego bałam się śmierci?, dlaczego odeszłam od kościoła? –  biorąc pod uwagę , że  spędzałam  dzieciństwo na plebani. Z uporem maniaka szukałam, drążyłam różne terapie . Uwaga – odstępowałam od wszystkiego jak wyczułam, że  coś mnie osłabia, nawet jeśli było polecane przez wielkie autorytety. Obserwowałam chorych,  którzy  chcieli podejmować się różnych terapii, ale po kolei. Np.; jak wypiję ten sok to , to spróbuje ten drugi, jak skończę chemię to skorzystam z energii REIKI, jak skorzystam z energii REIKI to skorzystam z piramidy, itp. Nie oceniam, czy robili dobrze , czy źle. Ja tylko mówię, postępowałam inaczej, niż większość chorych, zrobiłam rakowi taki „kogiel mogiel” że nie mógł przetrwać . I po co to wszystko? , Czy warto było? – zapewniam, że mój trud został wynagrodzony . Dalszy ciąg terapii TRW napiszę  później….  Irena

„Dwadzieścia lat minęło od tej chwili, gdy w końcu dotarła do mnie rada Irva Koenigsbergu, by najpierw  wziąć pod uwagę środowisko, gdy komórki chorują. Tak jak ty i ja , komórki są ukształtowane przez miejsce , w którym żyją. Innymi słowy : Środowisko, głupcze!” – Bruce Lipton

 

Retrospekcja – dziwne zachowanie

 

/ dziwne zachowania  3 – miesiące przed chemią/

Chwilowe zaniki pamięci były dla mnie czymś okropnym,  nie wspomnę, że problemem wstydliwym. Czuję się jeszcze młoda, dopiero co poszłam na wcześniejszą emeryturę, a już dopadła mnie demencja starcza,  bardzo się przejmowałam. Dusiłam w sobie,  nic nikomu o wstydliwej przypadłości nie powiedziałam .  Nie musiałam,  było to  dla rodziny  bardzo  denerwujące , jak ciągle coś wkładałam w dziwne miejsca , a potem wszyscy pomagali mi szukać. Pod wpływem bliskich,  na tą  przypadłość,   na specjalistyczne badania zarejestrowano mnie do rocznej kolejki. Z dnia na dzień,  czułam się coraz gorzej. Miałam nawet problemy, na wyjeździe z pobliskiego miasteczka, jak wrócić do domu. Nie pamiętałam,  gdzie mieszkam i dokąd kupić bilet. Na szczęście w zamian wyostrzyła mi się pamięć wizualna , rozpoznawałam  znajomych  i kupowałam bilet  tam,  gdzie oni. Zaniki pamięci były chwilowe, szybko w autobusie pamięć  odzyskiwałam. Udawało mi się wracać  do domu bez problemów.

Zdarzyło mi się, że nie wiedziałam,  jak wyjść z trochę większego sklepu odzieżowego. Po chwili znalazłam aż trzy wyjścia .Pospiesznie skierowałam się do pierwszego wyjścia i wówczas z naprzeciwka,  stanęła mi na wejściu elegancka pani , obydwie naraz chciałyśmy sobie dać pierwszeństwo i obydwie naraz ustępowałyśmy sobie miejsca,  usuwając się w tym samym kierunku, kiedy poszłam do drugiego wyjścia ta miła uśmiechnięta  pani też wpadła na taki sam pomysł i znów ona wchodziła, a ja wychodziłam. Przystanęłam przepraszając  i przyglądając  się jej zauważyłam, że ma taką samą kurtkę i tak samo charakterystycznie założoną jak ja. Uśmiechnęłam się do niej i postrzegłam, że jest dość ładną , gustowną, w dojrzałym wieku kobietą. Zrobiło mi się głupio, nie byłam tak gustowna i ładna jak ona. Pomyślałam sobie , że taka sama kurtka wygląda na tej pani ładnie , a na mnie wygląda brzydko. Szybko ustąpiłam  jej miejsce , wycofując się z powrotem do sklepu. Znów nie mogąc znaleźć  drzwi wyjściowych, poprosiłam Panią sprzedawczynię ,o wskazanie drzwi wyjściowych, zdziwiło mnie, że wskazane drzwi,  nie były na fotokomórkę i w sklepie nie było tej pani,  z którą się  spotkałam w przejsciu . O tym zdarzeniu w sklepie opowiadałam wszystkim znajomym i rodzinie , ale nikt nie widział w tym nic dziwnego.

Po czwartej chemii, jak czułam się lepiej ,weszłam do tego sklepu zobaczyć jakie są drzwi. Ku mojemu zdumieniu,  było tylko jedno wyjście i nie było fotokomórki.  Pani sklepowa poznała mnie , myśląc, że choruję na chorobę Alzhaimera , wyjaśniła,  że rozmawiałam do luster. Nigdy się sobie  nie podobałam, nieświadoma, że to ja w lustrze, uważałam siebie za ładną i nawet gustowną. Było to dla mnie niesamowite odkrycie.

Zaniki pamięci i ataki  utraty kontaktu z rzeczywistością , ustąpiły całkowicie już po trzeciej chemii i do dnia dzisiejszego nie powróciły i nie powrócą .Dowodzi to, że modlitwa została wysłuchana i chemia zadziałała.  Irena

Terapia

Muzyka relaksacyjna, świeczki, piętnastominutowa medytacja  z  terapeutką  Alą,   pozwoliła mi dość fajnie się wyciszyć . Po krótkim rozeznaniu co wiem o terapii, a co bym chciała wiedzieć, zadała   pytanie  – opowiedz,  co czujesz ? Opowieść była krótka; czuję  ból, żal za troski i zmartwienia jakie przysporzyłam swojej mamie. Ala –  to zaczniemy od wybaczania mamie. Prawie krzyknęłam –  mamie?  Chyba sobie, bo moja mama to niesamowicie była i jest najlepszą matką na świecie , taka MAMA POLKA. Zawsze ciężko pracowała, dwoiła się i troiła z całego serca i duszy,  robiła  wszystko dla dzieci  z  „Anielską” cierpliwością i  nie tylko dla swoich.  Nigdy nie krzyczała , nie biła, dziecko miało prawo wybierać sobie z jedzenia najlepsze kąski, zjadała to, co mała Irenka zjeść nie chciała, na ogół zawsze miła, uśmiechnięta. Co można wybaczyć takiej Mamie?.   Ala – czyżby? , na pewno? , czy nigdy nie przerwała ci  w najlepszym momencie zabawy wołając do kościoła? , na obiad? , nie ściągała rano z łózka, że czas już wstawać?  Mimo zapracowania zawsze miała czas dla małej Irenki? , czy zawsze broniła małą Irenkę przed innymi , szczególnie starszymi dziećmi?  Pomyśl,  co wówczas czułaś do swojej Mamy jak miałaś  cztery latka, czy  jako paroletnia dziewczynka?.  Medytacją, oraz tymi i podobnymi pytaniami otworzyła mi oczy, jakby ściągnęła zasłonę dymną z pamięci. Pomału,  zaczęłam sobie przypominać  niektóre  zdarzenia, kiedy byłam dzieckiem. Ciekawe jest to, że kiedy traciłam pamięć , zatrzymywałam się w okresie dzieciństwa, zapominając  bliską przeszłość i teraźniejszość.  Kiedy pamięć wracała  do obecnej  rzeczywistości, zapominałam  okresy  dzieciństwa. Przypominające się zdarzenia pokazały mi, że moja kochana Mama , mimo swej dobroci , jak kazdy człowiek popełniała błędy wobec małej Irenki, raniąc ją okrutnie. Zapomina się, że małe dziecko kocha matkę bezinteresowną czystą miłością. Matka na dziecko działa na otwarte serce.  Za każdym bólem,  dziecka serduszko na   miłość  za każdym razem  się przymyka. Przy częstych dużych urazach,  może zamknąć się na miłość całkowicie i to nie tylko do matki. Zapewniam, że stosując Arkusze Radykalnego Wybaczania odsłaniałam coraz to więcej zadanych mi nieświadomie ran prze moją kochana Mamę i proszę mi wierzyć , miałam co wybaczać. Po udzieleniu przez wspaniałą terapeutkę Alę wskazówek ,  mogłam dalszą terapię stosować już  sama w domu. O  bólu z powodu zadanych ran i wybaczaniu dalszy ciąg nastąpi….

Niesamowita jest różnica między terapią przeprowadzoną przez terapeutkę Radykalnego Wybaczania, a terapią przeprowadzoną przez lekarza psychologa.

Przy terapii przez  psychologa ja odpowiedziałam tylko na jedno  pytanie; jaki ma Pani problem? Mam problem ,  że już  swojej Mamie nie mogę  odwdzięczyć  się za troski, zmartwienia z powodu mojego raka. Po tym krótkim zdaniu lekarz wiedział;  co ja czuję, co dla mnie  jest nieważne. Mam teraz skoncentrować się na chorobie i o Mamie nie myśleć,  powiedział. Wystarczy, że ona myśli o mnie  i zapewnił mnie, że Matka bardziej w tej sytuacji martwi się o mnie niż ja o nią, przecież ma dobrą opiekę to co się Pani przejmuje, skwitował. Krótko i węzłowato opowiedział mi co ja czuję i co powinnam czuć i wypisał skierowanie do psychiatry po receptę na leki – wyszłam wydołowana. Terapeutka Ala po zadaniu pytania słuchała mnie, a ja jej opowiadałam,  co czuję i jak się czuję. Krótko mówiąc  zręcznymi pytaniami wyciągała ode mnie ukryte emocje i to ja jej mówiłam, a ona wczuwając się  słuchała – wyszłam lekka jak na skrzydłach.   Irena

Emocje

Po burzliwej dyskusji z córką na temat wspólnie przeczytanej książki Radykalnego Wybaczania, doszłam do wniosku, że nie będę się zagłębiać  w temacie duchowym, wystarczy mi kościół i modlitwa i nie ważne co broni dostępu do podświadomości?  własne ego?  czy jakaś wyższa świadomość? ,  nie będę  zgłębiać. Poznanie siebie zaczęłam od wsłuchiwania się w swoje wewnętrzne organy jak ; bicie serca , ukłuciach , oddechu  i różnych szmerach, co właściwie już robiłam wsłuchując się w raka. Podczas medytacji koncentrując się na emocjach,  wyraźnie poczułam jak moje ciało reaguje np.; na smutek, żal i jak inaczej, kiedy śmieję się  wspominając np.;  zabawną historię. Podczas medytacji poczułam winę za zmartwienia i troski jakie przysporzyłam swojej mamie. Wiem,  że moja kochana MAMA niczego mi nigdy nie zarzuciła, wszystko puściła w niepamięć , tylko żal, że już nie będę mogła jej tego wynagrodzić . Miałam  gorycz z żalem , że swoim dzieciom nie mogę już pomóc , a do tego przez chorobę przysporzyłam problemów i jestem dla nich ciężarem. Te żale z goryczą nie do zniesienia moje ciało zareagowało mocnymi ukłuciami pod prawym bokiem,  jakby wątroba dawała znać o sobie. Absolutnie nie  miałam nikomu  co wybaczać, wszystko puściłam w niepamięć. Colin.C.Tipping pisze , aby najpierw wybaczyć innym , bo wybaczenie sobie może przyjść samoistnie , pozatym wybaczenie sobie jest o wiele trudniejsze. W temacie „wybaczyć” nie poradziłam sobie absolutnie.  Córka poprosiła o pomoc terapeutkę  Radykalnego Wybaczania  Alę  i już za dwa  dni miałyśmy umówioną wizytę .  Obydwie czekałyśmy na tą wizytę z niecierpliwością. Irena

„ ..Odkryłem, że niemal wszyscy chorzy na raka przez całe życie tłumią emocje i znani są z wyraźnej nieumiejętności wybaczania”  C.C.Tipping

Zdruzgotana

Filozofia Radykalnego Wybaczania ujęła mnie  tym, że pomaga człowiekowi zmienić punkt widzenia, oparty na własnych przemyśleniach. Dzięki temu jest możliwość łączenia z praktycznym zastosowaniem najnowszych odkryć  z dziedziny medycyny , fizyki  i nie koliduje z żadną religią. Ucieszyłam się,  że mogę być twórcą własnego nowego życia nieświadoma jak ciężkie i trudne wytyczyłam sobie zadanie pozornie niby proste i fajne.

Nasze emocje nie uległy ewolucji na przestrzeni dziejów człowieka,  dzięki temu są szeroką otwartą  bramą , przez którą można dotrzeć do naszej potężnej podświadomości.

Moje emocje związane z rakiem, strumieniem  wylewające się ze mnie na zewnątrz,  łatwo rozpoznawalne  , bo widać, słychać i czuć , wydawało by się prostą drogą do podświadomości. Szybko doświadczyłam  jakiego podświadomość ma potężnego strażnika, którym jest nasze własne „ego” które żywi się  naszymi  emocjami , im emocja silniejsza tym silniejsze „ego”, według mojego zrozumienia.

By dotrzeć do podświadomości,  wyrzucić  raka,   muszę stoczyć walkę z własnym „ego”? czyli sama z sobą ,  a nie jak myślałam  z rakiem.  I znów by zacząć walkę muszę poznać wroga,  swoje „ego”czyli    samą siebie, przecież wydawało mi się , że znam siebie,  nawet byłam pewna , to niemożliwe aby aż tak  się mylić ,  ja chce tylko wybaczać i prosić o wybaczenie. Walczyć z sobą? Wykluczone!  co innego z rakiem !  Całkowita załomka, zostałam zdruzgotana, czy zdołam się pozbierać?  Niedługo się okaże. Irena

Ego  jak wszystkie systemy przekonań – jest niezwykle odporne na zmiany.  Ma niewiarygodną  władzę nad naszą  podświadomością i silnie wpływa na nasz wizerunek własny. Jest tak potężne,  że wydaje się stanowić odrębną istotę, dlatego nazwaliśmy        je  ego . – Colin C. Tipping