Archiwa autora: Iren

To nie rak! to uwięzione emocje!

W swoim ciele dokonałam odkrycia, że rakiem w płucu było kłębowisko uwięzionych emocji.

Związku z tym zakładam nowego bloga o zdrowiu, tylko już bez tematu rak.

Odnajdując źródło przyczyny raka zobaczyłam, że rakiem są moje uwięzione emocje w  przeważającej  większości były to lęki!!!!!

Na drodze do zdrowia praktykując  uwalnianie zablokowanych przekonań  tak naprawdę to  działałam    uwięzionym  lękom  wspak i  dzięki temu   uniknęłam wznowy.

Ukrytym   lękom    mówię   zdecydowane  NIE!!!!

kwiaty w moim ogrodzie I 006

                                   W moim ogrodzie zawitało lato

Walkę z chorobą nazwałam walkę z rakiem bo tak byłam zdiagnozowana i tak potwierdzały wszystkie badania. Jednak od samego początku główną moją bronią walki z rakiem  były  emocje, zgodnie z zasadą od czego zachorowałeś tym się lecz.

Nadal moją intencją będzie  niesienie nadziei nieuleczalnie chorym, na podstawie swojego doświadczenia na drodze do uzdrowienia, bo jeśli coś dokonała jedna osoba, to może tego dokonać kazdy.

Od diagnozy  minęło 12 lat, a ja czuję się  lepiej niż przed zachorowaniem, bo tak samo jak od raka uwolniłam się od innych chorób zagrażające życiu, bo umiera się nie tylko na raka.

Tak naprawdę uwolniłam się od  raka, jak  dotarłam do  uwięzionego kłębowiska  lęku  i dałam im wolność.  Mój pierwszy uwięziony lęk   miał swój początek  50  lat temu  i przez te lata mnożył się i rósł w siłę,   aż zamanifestował się  jako rak płuc.

Jestem prostą kobietą i nie interesuje mnie uzasadnienie z punktu widzenia naukowego.  Ja tylko poprzez emocje  praktykuję   oczyszczanie  ciała i umysłu z toksycznych blokad z rewelacyjnym pozytywnym skutkiem i to wszystko jak potrafię   w prosty sposób  opisuję.

W „Supernowa rakowi wspak” tak samo  opisywałam swoje doświadczenie  na drodze do  uzdrowienia swojego ciała i życia.  Zgodnie z przysłowiem ” W ZDROWYM CIELE ZDROWY DUCH”  mam nadzieję, że również uzdrawiałam  moją duszę i kiedyś  się o tym przekonam.      Irena

P.S.

Po zainstalowaniu nowego bloga chętnych do odwiedzenia zaproszę podając link do strony.

 

 

Mały sukces duża radość

Mały sukces, duża radość

Dałam radę – cieszę się.

Jadę sama samochodem autostradą 250 km do swoich wnuków i córki, taka zwyczajna prosta rzecz, stała się dla mnie nie lada wyzwaniem. Tak się  dzieje, jak  ukryty lęk całymi latami rośnie w siłę zdobywając władzę w świadomym umyśle.

jadę samochodem 020             jadę samochodem 003

 

jadę samochodem 014            jadę samochodem 015

Udało się, jestem na miejscu u córki i poszłam z wnukami na plac zabaw.

 

Terapia pomogła mi pozbyć się lęku przed prowadzeniem samochodu, ale swoje lata już mam. Wraz z upływającym czasem  utrwalają się różne przekonania, które kiedyś były mobilizujące do nauki, ale z wiekiem stały się blokadą. Np.” Ucz się dziecko póki umysł chłonny, bo z wiekiem wapnieje i czego Jaś się nie nauczy Jan nie będzie umiał” itp.

Od najmłodszych lat chciałam   prowadzić samochód, zdałam nawet prawo jazdy, ale jeździć się bałam.  Próbowałam wiele razy i zawsze udaremniał to  zakopany w podświadomości lęk.  W odpowiednim momencie wychodził mi naprzeciw niczym potężna zapora za każdym razem silniejszy.

Związku z tym od lat prowadzenie samochodu dałam za wygraną i poddałam się. W między czasie  nabyłam  nowe przekonanie – „prowadzić samochodu już nie będę”.  Pocieszałam się marną pociechą, że wiele osób nie siedzi za kierownicą  i mają się dobrze. Poza tym mam już swoje lata i już nic nie muszę. Nie zdawałam sobie sprawy, że usprawiedliwianiem się  pogrzebałam marzenie.

Jak 20 lat temu przestałam jeździć, bo za kierownicą ból rozsadzał mi głowę, przestałam marzyć aby już  kiedykolwiek usiąść za kierownicą. Jeździłam maluchem mojej córki tylko w obrębie swojej miejscowości nie przekraczając 50km/godz. Na prostej czasem pędziłam 60km/godz. ze strachem i duszą na ramieniu.

Teraz po 20 latach pozbyłam się blokującego lęku, ale jak tu wsiąść za kierownicę? Bardzo bałam się, że powróci znów okropny ból głowy. Według lekarzy spowodowany był niedotleniem serca i głowy, a stres to potęgował.

Pomyślałam sobie, że jak się nie przekonam, to nigdy się nie dowiem. Poszłam na odnawiający kurs prawa jazdy. Po testach z teorii, które dla mnie okazały się dość łatwe, wykupiłam sobie 20 godzin jazdy praktycznej. Okazało się, że nie taki diabeł straszny jak sobie wyobrażałam i najważniejsze, że nie pojawiał się ból głowy, który kiedyś nie pozwolił mi siąść  za kierownicę.

Mój instruktor od prawa jazdy po paru lekcjach stwierdził, że dalsze lekcje są już mi zbędne i śmiało mogę sama jeździć samochodem.

Córka, jak to usłyszała zaraz dała mi swój samochód i przyprowadziła na moje podwórko. W takiej sytuacji nie miałam wyjścia, zaczęłam jeździć samochodem, początkowo pomału, ale  teraz już pewniej i szybciej.

Samochodem ponownie jeżdżę, ale pokonać trasę 250km i to większą część trasy autostradą, jest dla mnie nie lada  wyzwaniem.  Jeszcze nigdy autostradą nie prowadziłam samochodu, nie pokonywałam też tyle kilometrów!!!

Jadąc autostradą do córki  czuję jakbym pokonywała jakiś wysoki górski szczyt. Mnóstwo samochodów na autostradzie i kierowców w różnym wieku, ale ja czułam się jak bym zdobywała górski szczyt, może nie w Himalajach, ale w Tatrach na pewno.  Dla innych na autostradzie  była to zwykła przejażdżka, dla mnie było  nie lada wyzwaniem  któremu dałam radę.

Po przyjeździe na miejsce, córka skwitowała krótko jak by nigdy nic; „A jesteś już, fajnie, dzieci się ucieszą”. Nie oczekiwałam fajerwerków, ale przynajmniej uznanie, że dałam radę. Skąd młodzi mogą wiedzieć ile mnie kosztowało terapii, wysiłku i odwagi. Z drugiej strony, gdyby nie córka nigdy bym się nie dowiedziała jaka to frajda jechać autostradą i mijać tiry.  Dziękuję Ci córeczko, Kocham Cię.

jadę samochodem 021

Wróciłam do domu zmęczona i zadowolona

 

Nigdy na nic nie jest za późno.         Irena

 

Odpowiedzialność za siebie

 

Jakie przekonania, takie życie.

Szłam przez życie jako nic nie znacząca, prosta kobieta , za to teraz dokonuję czegoś, czego nikt dokonać nie może.  Nikt nie może mnie zmienić, zmienić siebie mogę tylko ja sama.

Trudno jest zmienić siebie i wziąć odpowiedzialność za swoje życie,  większą odwagę mamy  zmieniać innych chociaż to daremny trud.

Często obwiniamy innych lub coś za swoje niepowodzenia nie zdając sobie sprawy,  że sprawcą wszystkiego może być  poczucie Winy ukryte w podświadomości.

Naukowo udowodniono, że podświadomość nie potrafi myśleć  logicznie,  ale   pełni  rolę  sprawczą naszego życia  na podstawie naszych przekonań i emocji.

 wiosna lubniewice 016wiosna lubniewice 001

Piękną wiosnę tego roku podziwiam w uroczej miejscowości u córki

 

Nieubłagany czas   zmienia  nasze  ciała,  ale wewnątrz w środku pozostajemy tacy sami, a zablokowane emocje zostawimy  swoim spadkobiercom tworząc  łańcuch pokoleń.

Poczucie winy – to branie odpowiedzialności za czyjeś błędy, najczęściej programowane i blokowane   w okresie dzieciństwa

Po latach terapii zauważyłam,  że jeśli ktoś  w życiu ma skłonność  do brania odpowiedzialności  za cudze błędy, to  w podświadomości  ma zablokowane  duże poczucie Winy  i ciężkie życie/jak wina to i kara/.

Podczas terapii emocjonalnej związku z moim lękiem przed prowadzeniem samochodu, dokopałam się do zablokowanego poczucia Winy   z  okresu  dzieciństwa.

Dzieci kochają swoich rodziców, są ufne wobec swoich wychowawców, dlatego szybko ich błędy przyjmują  jako swoją  winę, tym samym  biorą za ich błędy  odpowiedzialność i płacą za nie całe życie cierpieniem i tak było ze mną.

Moja wczorajsza terapia poskutkowała tym, że pewniej i lżej  zaczynam prowadzić samochód.  Uświadomiłam sobie, że   podświadomie   brałam  odpowiedzialność  za innych  kierowców i z stąd  mój  paniczny lęk  przed prowadzeniem samochodu. Teraz  po pozbyciu się absurdalnego przekonania  zobaczyłam, że prowadząc samochód nie popełniam większych  błędów,  w przeciwieństwie do wielu  innych uczestników ruchu drogowego.

Pozbyłam się blokującego lęku, ale nadal prowadzę samochód ostrożnie , nabierając  co raz lepszej wprawy.

Podświadomość nie potrafi myśleć  logicznie,  ale   pełni  rolę  sprawczą naszego życia  na podstawie naszych przekonań i emocji.

Kierując się swoją  świadomą logiką  życie zaskakiwało mnie problemami zdrowotnymi  i życiowymi. Zdrowo się odżywiałam  –  a chorowałam, rozsądnie  wydawało się  i mądrze postępuję –  a głupio wychodziło,  starałam się jak mogłam, a i tak  wychodziło  wszystko na opak niż chciałam. Wielokrotnie przekonywałam się,  że nad swoim życiem nie mam kontroli, cokolwiek nie zrobię, to i tak wbrew mojej woli i do tego co zamierzałam wychodziło.

Ludzie których znałam uważali podobnie. Wielokrotnie słyszałam od ludzi że;  cokolwiek nie zrobisz to,  d..pa  z tyłu. Niektórzy twierdzili że taka karma, albo szczęście  i nic od nas nie zależy.

Jeszcze niedawno oburzało mnie jak czasem słyszałam, że sama sobie stwarzam różne złe sytuacje w swoim życiu. Już na pewno nie zaprosiłam do siebie raka. Świadomie nie przysparzałabym  sobie cierpień, ale podświadomie, to owszem  z całych sił i w pocie czoła. I pomyśleć, że mogłam umrzeć i nigdy się  o tym nie dowiedzieć.

Wielu uważa, że kontrolując swoje emocje pokieruje swoim życiem według swojego uznania. Nic bardziej mylnego,  nie zdajemy sobie sprawy, że ukryte i zablokowane rządzą naszym życiem, bo są w pamięci komórkowej i w naszej podświadomości.  Nasza świadomość nie ma na to wpływu.

Zakopana emocja, czy zapomniany koszmar wcale cicho nie siedzi. Daje o sobie znać  poprzez podświadomość  stwarzając nam cyklicznie  podobne  przykre życiowe zdarzenia lub  manifestując się  w ciele jako choroba  przez całe życie.        Irena  

 

Wstyd blokował zmianę życia

Na zmianę nigdy   nie jest za późno.

 

img144ślub  serce

Mój ślub

Mając 60+ fascynuję się zachodzącymi zmianami w swoim życiu, ale nie zawsze tak było.

Do niedawna przed zachorowaniem na raka zmiany  w  moim życiu dokonywały się same,  lub ktoś dokonywał ich za mnie czy tego chciałam, czy nie.  Dobrych zmian nie pamiętałam, a złe zwalałam na taki mój los.

12 lat temu jak rak płuc zmienił moje życie  w cierpienie, podejmując  z nim walkę odkryłam, że jednocześnie zmieniam swoje  życie.  Nie pamiętam,  ale chyba  po raz pierwszy sama za siebie.  Nikt  poza moją córką w sens mojej walki nie wierzył. Lekarze wydali wyrok, bliscy  żałowali mnie jak się  miotam i cierpię  a ja postanowiłam wygrać  walkę z niezwyciężonym.  Po wygranej bitwie  zauważyłam, że  nie tylko zdrowieję,  ale i zmienia się  moje życie.

Szkoda, że dopiero śmiertelna choroba  dała mi inne spojrzenie na życiowe zmiany.  Cieszę się ze swojego nowego spojrzenia, bo mogłam umrzeć i  nic nie zauważyć. Teraz jak mi coś doskwiera  dokonuję sama  zmiany  trochę z lękiem, ale dokonuję. Nie czekam,   aż  zrobi to  za mnie jakaś choroba, ślepy los lub ktoś inny. Kocham zmieniać siebie, swoje wnętrze, dbać o swoje ciało i dokonywać zmian w swoim życiu na miarę swoich sił i potrzeb.

Lęki przed zmianą blokują nam drogę do zdrowia i lepszego życia, nie zdajemy sobie sprawy, że zmiany i tak następują i na pewno na gorsze niż byśmy  dokonywali  sami. 

Uwalniając się od raka płuc po drodze wiele problemów mi się rozwiązało samoistnie, niektóre po uświadomieniu  przyczyn  zniknęły, ale wiele nie rozwiązanych problemów pozostało. Niektóre dopiero z czasem  uświadomiłam sobie, że istnieją i blokują drogę do zdrowia i  lepszego życia.

Nie rozwiązanym problemem pozostał niezauważalny przeze mnie alkoholizm mojego męża. Nie do wiary, ale  nie chciałam widzieć,  że mąż jest alkoholikiem uzależnionym od piwa.  Wiedziałam, że dużo pije, trudno było nie zauważyć bo nie znał umiaru,  tylko uznawałam, że mąż lubi piwo, a nie że jest alkoholikiem.

Znajomi niejednokrotnie zwracali uwagę mi na nadmierne ilości  spożywania alkoholu przez męża. Broniłam jego pijaństwo, usprawiedliwiałam, że lubi piwo, stać go  to pije ile chce. Na tego typu uwagi obrażałam się  tłumacząc  sobie,  że  niektórzy mu zazdroszczą dlatego głupio docinają, a przecież pije za swoje i nikomu nic do tego.

Zwyczajnie po ludzku wstydziłam się mieć męża alkoholika, dlatego ukrywałam na ile mogłam, usprawiedliwiałam i coraz bardziej pogrążałam jego i siebie. Między nami dochodziło do kłótni z powodu nadmiernego jego upijania się ale nie z powodu picia  alkoholu. Nie wyobrażałam  sobie mieć męża abstynenta. Uważałam,  że mąż  jak każdy mężczyzna ma prawo wybić te swoje przysłowiowe dwa piwka, a on jak każdy alkoholik wykorzystywał moją wyrozumiałość do upijania się i to zawsze przez dwa piwka.

Moją chorobę nowotworowa płuc i przyjmowaną  chemię mąż tak bardzo przeżywał, że  wypijając na uśmierzenie nerwów dwa piwka ledwo trzymał się na nogach bełkocząc, że wypił tylko dwa piwa.

Bezczelnie okłamywał mnie bez poczucia winy, bo przecież tak ładnie skutecznie usprawiedliwiałam jego picie,  aż zaczął pić  jako wielce pokrzywdzony przeze mnie.

Z takim moim podejściem uważał, że ma powód do tego by już w ogóle nie trzeźwieć. Jak wytrzymywał w trzeźwości trzy dni to czuł się „bohaterem” , podkreślając do znudzenia ile wyrzeczeń musi czynić dla  mojego dobra.

Jako alkoholik miał przekonanie, że dzień bez wypicia skrzynki piwa, to dzień stracony.

Jak zauważyłam, że mam męża alkoholika to uznałam, że to w końcu  jego  a nie mój problem, dzielnie znosząc jego pijaństwo.

Wstydziłam się za swojego męża upojonego alkoholem, więc upijał się bez żenady  na poczet mojego wstydu, a ja jeszcze bardziej  łagodziłam skutki jego pijaństwa.

Coraz częściej zadawałam sobie pytanie, dlaczego muszę to znosić. Czyżbym zakochała się w nieodpowiednim człowieku?

Powiem szczerze, że lęk przed wznową raka i lęk przed nadchodzącym pijanym mężem są bardzo do siebie porównywalne, bo przez obydwa lęki życie staje się nie do zniesienia.

Przed jednym i drugim lękiem czułam okropną bezsilność i gorzkie pytanie bez odpowiedzi dlaczego to wszystko muszę znosić? Muszę? Może nie muszę tego znosić?

Po tak zadawanych pytaniach zaczęłam robić  sobie terapię emocjonalną codziennie, bez mała przez dwa tygodnie. Było ciężko, moje „ego” się broniło okrutnie, bo w końcu zmuszałam siebie aby ego uśmiercić.

Kiedy jako detektyw swoich emocji odnalazłam przyczynę uzależnienia od męża alkoholika zdarzył się nieoczekiwany cud. Mój kochany mąż przyszedł do mnie i oświadczył mi, że przestał pić  i alkoholu do ust nie weźmie, nie wyjaśniając mi skąd u niego wzięło się takie postanowienie!  Przecież ja mu nic nie wypomniałam, dlatego zwyczajnie mu nie uwierzyłam.  Ja tylko dzięki terapii przestałam się wstydzić  za męża, zaczęłam żałować  siebie nie jego i nabyłam nowe przekonanie tak cichutko przed samą sobą,  że alkoholika znosić nie muszę i nie chcę!!!!!!!!!!

Od tej pamiętnej chwili minęło  8 lat i mąż sam sobie dotrzymuje słowa uwalniając mnie  z uzależnienia od męża alkoholika.

Ciekawe jest to, że mój mąż pomału stawał się zupełnie inny w sensie pozytywnym, niż ja go do tej pory znałam.  Przestał być nudnym mężem, tylko stał się dla mnie ciekawym silnym mężczyzną w którym zakochałam się od nowa.    Irena

 

 

 

Wnuki męczą i odmładzają?

Ile wnuki znaczą dla Babci nie można tego ująć słowami, że dają miłość i radość to za mało powiedziane, tylko dlaczego opiekowanie się nimi jest tak męczące?

img164urodziny 004

Potocznie mówi się, że dzieci odmładzają, według mnie dzieci odmładzają wszystkich tylko nie babcie. Kiedyś jako Matce małe dzieci  dawały mi siłę, a będąc babcią opiekując się wnukami czuję że opadam z sił. Zajmując się nimi po paru tygodniach zauważyłam jak pogłębiają mi się nawet zmarszczki. Mimo radości przebywania z nimi zmęczenie bardzo dawało się we znaki. Na szczęście suplementy dr. Nony zapobiegły  chorobom grypy i innym wirusom, oszczędzając  stresów  w męczących kolejkach u lekarzy.

Teraz kiedy już po wszystkim zastanawiam się skąd brało się zmęczenie? Tak naprawdę fizycznie prawie  nie pracowałam, dzieci już są samodzielne,  bardzo miłe i kochane, teoretycznie to przebywanie z nimi  to sama radość.

Będąc  już w domu, wolna od opieki wnuków organizm mój resetuje zmęczenie  długim spaniem, w ciągu doby  przesypiam ponad 9 godzin. Po tygodniu moje zapotrzebowanie na sen jest coraz mniejsze i wracam do swojej  fizycznej formy.

Wiedziona ciekawością dlaczego  opieka wnukami  była dla mnie mecząca zrobiłam sobie  w tym temacie krótką terapię kodem.

Odkryłam, że to nie wnuki mnie męczyły, ani odpowiedzialność za nie, ani obowiązki związane z ich opieką jak mi się zdawało.

Faktyczną przyczyną zmęczenia było życie nie swoim życiem. Całodobowa opieka spowodowała  rezygnację  ze swojego dotychczasowego życia. Niepostrzeżenie tą pustkę wypełniałam żywiąc się emocjami córki i wnuków. Było to nawet miłe, bo ich życie wypełnione było radością i zaskakującymi  miłymi zmianami. W nowym miejscu w nowym domu każdy dzień przynosił im  nowe zaskakujące  pozytywne emocje. Nie byłoby w tym nic złego gdybym tylko cieszyła się  z nimi ich pozytywnymi zmianami.  Ale nie!  Mnie to było za mało, bo w ich domu w ich nowym miejscu zamieszkania, nieświadomie  zaczęłam żyć ich życiem i nawet mi się to podobało!  Nie wzięłam po uwagę faktu, że  to nie było moje  nowe życie tylko  moich dzieci!

Dzieciom można pomóc w opiece na dłuższy okres, ale tak aby  jednocześnie nie rezygnować  z własnego  życia dla dobra swego i dzieci.

Na szczęście moja pomoc uwieńczona została sukcesem, bo moja mądra córka w odpowiednim momencie  szybko poszukała innego rozwiązania, a ja wróciłam do swojego domu i swoich zajęć. Nasze wspólne doświadczenie  wspominamy ciepło miło i z poczuciem humoru. Tak naprawdę  opiekując się wnukami, nie żałuję ani jednej godziny, potraktowałam to dla siebie jako nowe wyzwanie i nowe fajne doświadczenie.

Teraz nie mam czasu żyć życiem dzieci i znów czuję jak każdego dnia jestem zdrowsza, a tym samym i młodsza.

Będąc już wolna od zajmowania się wnukami nadal czuję się im potrzebna , kocham ich, tęsknię za nimi,  a Oni dają mi MIŁOŚĆ  i  RADOŚĆ.  Żałuję tylko, że mieszkają daleko ode mnie.          Irena

 

Moje zmiany i lęki

Moje zmiany i lęki

Córka pod wpływem swoich zmian załatwiła mnie na ” amen”, bo zostawiła mi swój samochód.  Wiedziała od zawsze, że moim pragnieniem, a tak naprawdę  bardziej potrzebą było  prowadzenie samochodu.  Wiem, że  stara się mnie w tym  pomóc, ale czy jej wysiłki nie idą na marne?

20 lat temu otrzymałam prawo jazdy, a córka wówczas wyszła mojej potrzebie naprzeciw i pożyczyła swojego malucha na dojazdy do pracy. Nie miałam wyjścia,  przełamałam lęk i tak zaczęłam jeździć  samochodem. Niestety szkoda, że ograniczałam jazdę tylko do pracy i bliskich miejscowości. Przez 5 lat jeździłam codziennie, ale za mało by czuć się pewnie za kierownicą. Myślałam wówczas, że kupię sobie swojego malucha i pomału nabiorę lepszej  wprawy.  Moje plany pokrzyżowały choroby  i od 15 lat  nie  miałam kierownicy w ręku.

Teraz samochód prawie mój stoi na podwórku, a ja póki co jeżdżę busami. Na razie samochodzik oglądam, czyszczę, myję i robię przymiarki za kierownicą, ale nie odważyłam się jeszcze na jazdę.

Owszem próbne jazdy z dobrym kierowcą obok  kontynuuję  i na tym kończy się moja odwaga prowadzenia samochodu.

 

Irena Święta 114Irena Święta 116

 

Irena Święta 105  Irena Święta 118

Jeszcze nie czuję, że samochód jest mój, ale cieszy moje oczy.

Moje kochane wnuki dopingują mnie mówiąc ” Babcia dasz radę” , córka mówi Mamo! myciem i czyszczeniem samochodu nie oswoisz się z nim, tylko   za kierownicą   poznasz samochód.

Ja milczę i nic nie mówię  tylko myślę,  że już na kierowanie samochodem jestem za stara.

Wiem ja i moi bliscy, że teraz mój umysł jest naprawdę sprawniejszy niż  20  lat temu, ale mimo tego boję się  aby nie być zagrożeniem dla ruchu drogowego.

Do kierowania samochodem motywuje mnie fakt, że kiedyś przed wieloma laty jeszcze za młodu próbowałam nauczyć się obsługi komputera i spasowałam, bo nie dałam rady. Teraz ponowiłam próbę i komputer przestał być dla mnie „czarną magią”, wszystko  stało się jak by łatwiejsze, nie powiem mam jeszcze problemy, ale  ciągle się uczę.  Od dwóch lat mam w Internecie swoje strony, mailuję, opłacam rachunki, sprawdzam konta,  niezauważalnie  okazało się łatwiejsze niż myślałam.

Wielokrotnie przekonywałam się, że jak się bardzo chce, to wszystko staje się możliwe. Tylko zdaję sobie sprawę, że prowadzić samochód to poważniejsza sprawa, boję się nie o siebie, tylko o innych, nie chcę być zagrożeniem dla innych  uczestników  ruchu drogowego.

Jak na złość wczoraj słyszałam w autobusie, jak pasażerowie bardzo źle komentowali jazdę starszych wiekiem kierowców, nawet padło stwierdzenie, że na drodze są zagrożeniem.

Niedawno byłam na odnowieniu  prawa jazdy  i instruktorzy zapewniali mnie  że jeżdżę  bezpiecznie i spokojnie  sama mogę prowadzić samochód. Na testach sprawdzających wypadłam nawet lepiej niż niektórzy młodzi, mimo to nadal boję się samodzielnie jeździć.

Na swoje obawy i lęki muszę zrobić terapię  emocjonalną metodą  Agnieszki i zobaczę co mi wyjdzie, bo „KODEM” próbowałam i nic mi nie wyszło.

Czy będę mogła jeszcze prowadzić samochód dobrze i bezpiecznie?  Czy może jest już za późno, bo jestem za stara?            Irena

 

Nowe życie

Nowe życie

Zmiany po życiowej rewolucji dokonują się nadal.

lubniewice 023lubniewice 026lubniewice 044lubniewice 003lubniewice 002

lubniewice 009 lubniewice 010  lubniewice 006  lubniewice 041lubniewice 035lubniewice 012

Babcia z wnukami w nowej szkole,  nowym mieszkaniu i na  placu zabaw.

Jak wnuki zamieszkały ze mną,  to córka bez dzieci czuła się rozbita,  ja ich opieką zaczęłam być zmęczona, a najważniejsze, że dzieci tęskniły  za  Mamą. Związku z tym najszybciej jak było można wszyscy pojechaliśmy do nowego mieszkania córki, a tym samym dzieci znów poszły do nowej szkoły. Po pierwszym wrażeniu szkoła się spodobała,  miejscowość  urocza, mieszkanie fajne,  jakie tutaj będzie dla nas nowe życie?  Niebawem się przekonamy.  Ja oczywiście mimo dobrego wrażenia  już wiem, że wolę mieszkać w swoim skromnym domku.

Życiowa „rewolucja”

Rodzina to „naczynia połączone”,   jak dokonuje  w swoim życiu zmianę  jedna osoba, to  nie ma siły,  by nie dotknęła  pozostałych osób i w tym tkwi siła Rodziny.  Obecnie doświadczam jak   niechcący zostałam z moimi kochanymi wnukami  „ofiarą”  pozytywnej  rewolucji  mojej córki.

 

babcia do szkoły 008babcia do szkoły 002babcia do szkoły 007

Babcia z wnukami do szkoły i ze szkoły idzie edukować siebie i wnuków

Niesamowitą rewolucję ze swoim życiem dokonała moja kochana córka, a tym samym moje dotychczasowe życie przy sposobności zostało odwrócone do góry nogami. Nie miałam nawet kiedy i głowy by  napisać nowy tekst na swoim blogu.  Mam  dużo pomysłów  na zmianę  bloga  i sporo do zrobienia, a tymczasem z trudem ogarniam  się w nowej  życiowej sytuacji.

Wierzę, że do swojej pasji prowadzenia bloga niebawem wrócę  z większym entuzjazmem i mam nadzieję, że z nowym lepszym spojrzeniem na otaczającą  swoją  rzeczywistość.

Córka dokonując w swoim życiu rewolucji, zmieniła tym samym  moją rzeczywistość i swoich dzieci.

Podziwiam ją za odwagę że; – uwolniła się z toksycznego związku /ojcem  moich wnuków/ ; zwolniła się po 12 latach  z pracy;  wypowiedziała jednocześnie  najem mieszkania / zostawiając  w nim meble i wyposażenie kuchni i mieszkania/; podjęła nową prace 250 km dalej; wynajęła nowe mieszkanie  po kapitalnym remoncie, umeblowane i w pełni wyposażone nowym sprzętem; jest na drodze poznania nowego życiowego partnera/ ja tylko modlę się  by w tym subtelnym temacie nie czyniła pospiechu/.

Póki co, to  zostałam sama ze swoimi wnukami w  swoim  skromnym domku, bo takie  dla dobra dzieci najlepsze było rozwiązanie. W tej sytuacji moje dobro zeszło na dalszy plan.

Nie zdawałam sobie sprawy jakie czekają mnie i wnuków nowe doświadczenia. Przecież już wielokrotnie  opiekowałam się  nimi wiele dni i tygodni  w różnych okresach ich życia. Tylko do tej pory byłam babcią która wnuki rozpieszczała, a Rodzice wychowywali i nie interesowało mnie jak, bo miałam zaufanie do córki jako ich Matki. Zaufanie  nadal zostało, tylko zmieniła się sytuacja.

Teraz okazało się, że muszę być nie tylko babcią ale  i  wychowawcą. Byłam nastawiona, że będę dzieci  do  szkoły zaprowadzać  i przyprowadzać , pilnować by się odpowiednio ciepło ubierały, były  wypoczęte,  dobrze przygotowane do zajęć szkolnych i były odpowiednio zdrowo  odżywiane.  Niby  wszystko proste, bo  przecież według tych zasad wychowałam już swoje dzieci i wyrosły na zdrowych porządnych ludzi.

Już pierwszego dnia okazało się, że to nie jest takie proste jak się zdawało. To są dzieci 21 wieku jakieś „elektroniczne”, rosną i rozwijają się z elektroniką. Związku z tym już od pierwszych dni z dziećmi był  problem z chodzeniem spać i  rannym wstawaniem. W tym temacie nie działały żadne prośby i  obiecanki. Nie było rady,  ja  babcia  która zawsze ich rozpieszczała, musiałam zastosować zakazy, nakazy i to nie zawsze z uśmiechem. Pierwszy raz wnuki zobaczyły mnie inną niż do tej pory byłam, a ja poczułam jak moje rozpieszczanie wychodzi mi bokiem.

Po paru dniach zaczęła się niesamowita nerwówka, dzieci stanęły mi na opak.  Szczególnie Filip na każdą moją prośbę, moje polecenie mówił i robił odwrotnie, wszystko robił na NIE!!!!!!!  Nie wiedziałam co robić i jak się w tej nowej roli odnaleźć.  Bałam się o dzieci, że wpadną w nerwicę, że zaczną chorować, a ja na wsi sama z nimi  daleko  od córki męża i Rodziny.

Powiem szczerze, że bałam się również, co będzie jak mnie dopadnie jakaś grypa, czy coś innego. Kto wówczas zaopiekuje się dziećmi?  W ostateczności musiałaby córka zrezygnować z nowej pracy, ale z czego żyć i jak dzieci utrzymać  na bezrobociu?   Takie i inne lęki dopadały mnie, ale przede wszystkim należało pomyśleć jak dzieci dostosować do nowych warunków życia w nowym środowisku bez  Rodziców i odmienionej babci z powodu odgrywanej nowej roli  opiekunki i wychowawcy.

Przyznam się szczerze, o czym nawet córka nie wie, że przy kolejnym rannym budzeniu dzieci doszło do takiej nerwówki, że Filip krzyczał, a ja z bezsilności się rozpłakałam. Milenka chciała iść do szkoły, płakała, że może nie pójdzie,   a Filipa wołami z łóżka nie można było  wyciągnąć. W takiej sytuacji oznajmiłam, że do szkoły nie idą.   Na te słowa Filip przestał krzyczeć, ale za to Milenka  uniosła się wrzaskiem.  W końcu jakoś obydwoje zebrali się i  razem w zgodzie poszliśmy do szkoły jak by nigdy nic, nawet po drodze sobie razem radośnie  podśpiewywali. Tylko ja szłam za nimi zniesmaczona z jakimś poczuciem winy.

Po przyjściu ze szkoły od razu zaczęłam z dziećmi   rozmawiać o zaistniałym porannym zajściu. Zdziwiło mnie, że obydwoje o wspomnieniu o porannym zajściu wybuchnęli śmiechem. Zapytałam ich co było w tym śmiesznego? Filip odpowiedział mi, że fajna była zabawa jak babcia broniła dostępu do łóżka, a ja starałem się do niego dostać. Spytałam go czy nie zauważyli, że dla mnie to nie było wcale śmieszne. Obydwoje sami doszli do wniosku, że to poranne  ich wstawanie to dla babci  stres i należy z tym cos zrobić, ale co? Spytałam ich czy nie mogliby wcześniej zasypiać i za to rano wcześniej wstawać i jeszcze przed  śniadaniem obejrzeć sobie bajki. Milenka dodała, że tak może być, bo rano lecą powtórki z wieczora. Obydwoje przytaknęli, ze tak zrobią i Filipek sam od siebie dodał, Babciu już rano przy naszym wstawaniu nie będziesz się stresować. Pomyślałam, że to jego obiecanki cacanki, a dla Babci radość. Niebawem przekonałam się, że w tej kwestii moje wnuki dotrzymały słowa. Po tej rozmowie do dnia dzisiejszego poranne wstawanie stało się  miłe i przyjemne dla wszystkich.

Dziwne w tym wszystkim jest to, że przez lata całe Filipek miał problem z zaśnięciem, a od dnia kiedy mi obiecał natychmiast zasypia i nie ma problemów z zasypianiem do dnia dzisiejszego. Nawet nie denerwuje się, kiedy rano włącza TV dosłownie na minutkę, na sygnał śniadanie /przed pójściem do szkoły/ bez słowa sprzeciwu wyłącza i siada już ubrany do stołu.

Każdego dnia po przyjściu ze szkoły staram się z nimi rozmawiać, tłumaczyć im,  że to tylko taka sytuacja przejściowa, ale dzieci jak to dzieci trochę posłuchają  i uciekają  w swoje zabawy i elektronikę i nie do końca wiem, czy moja rozmowa z nimi dała zamierzony efekt.

Cieszyłam się że  wnuki mimo wszystko  są radosne, wesołe, ale jako wychowawca byłam bezsilna w kwestii ich szkolnej edukacji.  W tym temacie poległam może nie do końca na całej linii, bo raz mnie nawet Filipek pochwalił, że w klasie tylko ja dobrze zrozumiałam pytania w teście w zadanej pracy domowej.

Prawda jest taka, że w ogóle do książek i zeszytów nie chcieli zaglądać,  rzucali plecaki i nie mogłam się  doprosić ich zeszytów, co było w szkole zadane zawsze słyszałam  odpowiedź, że nic.  Na moje argumenty, że trzeba się uczyć Filip w takiej sytuacji odpowiadał mi, że on  ma gry komputerowe edukacyjne i w ten sposób się uczy.

Wiedziałam, że w domu miał  ograniczenia do sprzętu elektronicznego, a teraz w nowej sytuacji Filip chciał pozyskać nieograniczony dostęp do gier i bajek i kombinował jak mnie urobić.

Najbardziej z Filipem nie radziłam  sobie  z odrobieniem prac domowych, których było naprawdę dużo jak na II-gą klasę. Przychodził ze szkoły i   absolutnie  nic  nie wiedział jak odrobić zadane domowe ćwiczenia.  Tak naprawdę to te ćwiczenia to  testy, ale nie do końca zwyczajne, bo treść pytań w tych testach jest zwyczajnie zaszyfrowana tylko dla wtajemniczonych, czyli nauczycieli. Filip tłumaczył mi że o to chodzi, że on nie wie o co chodzi w tych zadaniach. Niestety muszę dziecku przyznać, że ja też  nie wiem o co chodzi, ciekawe czy autor tych testów by wiedział?

Zdziwiło mnie, że w poprzedniej szkole wiedział jak  odrobić zadaną pracę domową i miał o wiele mniej zadawane. Zapytałam  nauczycielkę, czy mu zadaje jakieś prace wyrównawcze, bo ma tak dużo zadawane, odpowiedziała mi krótko, że ma tyle samo co wszyscy.  Więc ja z trudem próbowałam się w tych ćwiczeniach jego rozeznać i wytłumaczyć  wnukowi o co chodzi, niestety najczęściej mi to nie wychodziło i w zeszycie szkolnych uwag otrzymywałam nagany.

Problem polega na tym, że ze szkoły przyprowadzam  ich o 15,30 i na ich edukację  i swoją mam naprawdę  mało czasu. Szkoda, że nie przewiduje się dla opiekunów  dzieci szkolnych jakichś szkoleń edukacyjnych, wówczas nauczyciele mieli by prawo wymagać, by prawidłowo interpretować treść pytań w zadawanych ćwiczeniach. Denerwowały mnie  codzienne  wpisy w zeszycie uwag, że słabo Filipa uczę i ma źle odrabiane domowe ćwiczenia. Raz się nawet wkurzyłam i chciałam zwrócić uwagę Pani, że po to dzieci chodzą do szkoły by się czegoś nauczyć, a przynajmniej poznać interpretację treści zadawanych zadań, bo z niektórych można by pisać doktorat tak  można je różnie interpretować.  Takich uwag zaniechałam na prośbę  wnuka. Bał się, że jak ja będę miała pretensje do Pani nauczycielki, to Pani będzie miała pretensje do niego, więc tego stresu mu zaoszczędziłam.

W między czasie jak dzieci były w szkole, to jeździłam do pobliskiego miasteczka kserować po kolei wszystkie książki do II klasy, bo szkoła nie była wstanie  tych wymaganych książek  wnukowi sprowadzić. Mam też swoją edukację na Uniwersytecie Trzeciego Wieku, aby  zupełnie nie zaniedbać wykładów  miałam na szczęście fajną pomocną sąsiadkę i na trochę chętnie z nimi zostawała.

Mój czas wypełniony  jest 24 godziny na dobę  całkowicie  podporządkowany  dzieciom i na zaspokojenie swoich wyższych potrzeb nie mam już sił i czasu.

Najgorsze jest to, że przy wypisie dzieci z tej szkoły okazało się, że Filip uczęszczał do klasy starszej wiekowo, czyli chodził do klasy siedmiolatków. Faktycznie powinien być w klasie sześciolatków, którzy idą zupełnie innym programem.

Oczywiście według szkoły nic się nie stało, to tylko mały ich błąd organizacyjny, jak to się odbiło na uczniu i opiekunie to szkołę i nauczycieli nie interesuje. To tylko przez dwa miesiące robiło się z dziecka kretyna. Na moje tłumaczenie, że w poprzedniej szkole był najlepszym uczniem, odpowiadano mi, że to zmiany  tak źle wpłynęły  na Filipka. Nauczyciel i szkoła zawsze mają rację, jeśli nawet popełniają błędy. Co za czasy nastały, dobrem dziecka zasłaniają się jak tarczą, a tak naprawdę dobro dzieci poza Rodzicami i Babcią nikogo  nie interesuje.

Nie wiem skąd to się wzięło, że dawniej dzieci wychowywać było o wiele trudniej. Przecież to nieprawda, bo było o wiele łatwiej.  Wiadomo było jak dziecku pomóc w zadaniach domowych, nie było problemów z książkami, nie trzeba było dzieci do szkoły zaprowadzać i przyprowadzać, nie było problemów z wyżywieniem, nawet niejadki  jedli co im się podało. Najważniejsze, że  szkoła była od nauki dzieci, a nie sprawdzania  opiekunów  jak swoje  pociechy edukują.

Jest  nam chwilowo ciężko, ale czuję każdą komórką swojego ciała, że te rewolucyjne zmiany córki nam wszystkim były potrzebne jak spragnionemu woda. Mimo trudności tak naprawdę wszystkim nam zmiany wychodzą na zdrowie. Doświadczyłam z córką i  wnukami czegoś cudownego,  scaliła nas   silniejsza  więź  MIŁOŚCI i wiara, że dla kochającej się Rodziny wszystko jest możliwe i nic nie jest straszne  bo doświadczyliśmy, że razem damy radę i wszystko jest możliwe. Szkoda, że nauczyciele nie słyszały jak wnuki mówiły, że to fajnie poznawać nowe szkoły, nowych przyjaciół i cieszą się z nowego mieszkania, bo jest fajniejsze bo teraz mają „antresolę”. Fajnie było słyszeć jak obydwoje z sobą rozmawiają  o byłej szkole i dawnych przyjaciołach  z sentymentem ale bez żalu. Cieszą się, że niedługo ich odwiedzą i będą mieli co  opowiadać jak  jest w  innej szkole.  Milenka ze zdziwieniem dodała, Filip!  jak byśmy nie chodzili do  nowej szkoły, to byśmy nie wiedzieli, że w innej szkole jest inaczej. Filipek  dodał,  a ja bym nie wiedział, że jest taka fajna świetlica i miłe Panie,  taka świetlica  najfajniejsza na świecie.

Obydwie z córką zauważyłyśmy, że dzieci bardzo wydoroślały, jak by zmądrzały nic nie tracąc z dawnej radości życia. Ja mimo zmęczenia czuję się młodsza i zdrowsza, ostatnio czytałam, że dopóki robi się cokolwiek po raz pierwszy, to człowiek się jeszcze nie starzeje.

Na tym nie koniec naszych zmian i nowych ciekawych doświadczeń. Jutro  córka zabiera dzieci do siebie do nowego mieszkania, a tym samym znów dzieci pójdą  do nowej szkoły. Na początek pojadę z nimi, by dodać im otuchy w nowej szkole w obcej nieznanej nam miejscowości. Mam nadzieję, że to nowe miejsce okaże sie dla wszystkich miłe,  przyjazne i szczęśliwe. Ja będę mogła ponownie  zostać  babcią która uwielbia rozpieszczać  wnuki,   wrócę do  swoich ulubionych   zajęć  i zdrowych  przyzwyczajeń, inaczej mówiąc będę mogła  zająć się swoim życiem.  Po takich doświadczeniach, czy moje życie będzie takie samo?   A może takie samo tylko szczęśliwsze?         Irena

Lekarz? Terapeuta? Czy złoty środek?

Lekarz? Terapeuta? Czy złoty środek?

Walka z rakiem, czy z inną nieuleczalną chorobą to nie tylko aplikowana  chemia w kroplówce, to również wiara,  nadzieja , sposób myślenia,  odżywianie, styl życia i przede wszystkim wiedza co rakowi sprzyja, a co mu szkodzi.

Chory który walczy z  śmiertelną chorobą wszystkimi  sposobami  zostaje sam,  między  skłóconą z sobą medycyną akademicką, a medycyną niekonwencjonalną.

 madera 123Zdjęcie z autokaru na Maderze

 

Naukowcy, lekarze i większość chorych poszukają tego jedynego złotego środka na pokonanie nieuleczalnej choroby, nie chcą widzieć, że ten środek  może nie złoty, ale znajduje się w każdym z nas.

Nie interesuje ich wspólny mianownik tych nielicznych  którzy wyszli  z nieuleczalnego np. raka płuc,  jaki prowadzą styl życia, jak myślą, co robią ?  Według mnie  ich  poszukiwania są  połowiczne, bo nie biorą pod uwagę człowieka słabości, która jest pożywką  raka. Z tego co mi wiadomo, to szukają złotego środka w raku  a nie  w środowisku  raka którym  są śmieci w  podświadomości  człowieka.   Czasem nawet  przyczyniają się niechcący  dając  chorobie siłę , a potem jak przegrywają walkę   to wmawiają wszystkim  że zrobili wszystko – czyżby ? Przecież myśląc racjonalnie  coś  musiało  u mnie  i mnie podobnym  spowodować  usunięcie się zawansowanego  raka płuc,  skoro chemia z radioterapią na zaawansowanego drobnokomórkowego raka płuc  jest  nieskuteczna .

MNIE w pewnym momencie  było łatwiej pokonać raka , niż służbę zdrowia przekonać do leczenia tego raka.

Przykre że te dwie metody ciągle wzajemnie się oskarżają, oczerniają  , zamiast połączyć siły w walce z   śmiertelną chorobą.

Jestem prostą kobietą i moje rozumowanie jest proste, jeśli w nieuleczalnej chorobie lekarze nie mogą wyleczyć,  a terapeuci na wyleczenie nieuleczalnego raka  potrzebują dużo czasu to te sposoby  leczenia należy połączyć, jak pomyślałam to tak zrobiłam  i efekty w leczeniu raka płuc  zaskoczyły  mnie samą. Od tego momentu zaczęłam łączyć metody leczenia  w każdej  chorobie. Obecnie terapią emocjonalną zapobiegam chorobom, zgodnie z zasadą lepiej zapobiegać niż leczyć, dlatego kontakt z lekarzami mam coraz mniejszy.

Wybieram  terapie niekonwencjonalne które w żaden sposób nie kolidują z leczeniem akademickim.  12 lat temu  przekonałam się, że strzeliłam w dziesiątkę. Rak płuc przy łączonych metodach leczenia nie miał szans. Większość ludzi stosuje te metody po kolei, pomału, w pewnych odstępach czasowych tłumacząc wyczerpaniem chorobą.  Takie leczenie po troszeczku, na wypróbowanie co skutkuje lepiej, jest rozciągane w czasie  co  zwiększa agresję i siłę raka,  daje się mu czas na rozeznanie jak zawładnąć ciało  i umysł chorego.

Jak działa łączona terapia posłużę się swoim drobnym przykładem; Podczas przyjmowania chemii pod kroplówką siłą woli  myślami  kierowałam chemię w komórki rakowe, osłaniając swoje zdrowe. Traktowałam to jako zdrową formę zabawy dla zabicia czasu podczas wielogodzinnego leżenia pod kroplówką. Moi bliscy z radością, ale i trochę z niepokojem zauważyli, że jakimś cudem lepiej znoszę kroplówki niż inni przy podobnych przyjmowanych dawkach chemii. Nawet rozeszło się po szpitalu, że ze względu na mój wiek chyba podają mi „placebo”, dlatego tak dobrze znoszę kroplówki. Tylko ja wiedziałam swoje, ale nikt mi  nie wierzył.

Nie było łatwo, było mi bardzo ciężko, moja walka z rakiem  była chaotyczna. Racjonalne podejście do leczenia,  przeplatało się z intuicyjnymi wyborami różnych terapii jednocześnie. Moja  wiara w moc modlitwy  wielokrotnie była zachwiana.

Doświadczając moc modlitwy takiej od serca  nigdy nie zapomnę, jak Matka Boska dawała  mi znaki, że mnie też kocha, kiedy  myślałam że na MIŁOŚĆ  nie zasługuję. Każdy modli się na swój sposób, ale i również Bóg pomaga nam według swojego uznania, niekoniecznie w sposób jaki byśmy oczekiwali.

Mnie Matka Boska Licheńska w walce z rakiem pomagała dając siłę i  na drodze do  wyleczenia stawiała mi  odpowiednich lekarzy, terapeutów , oraz książki będące źródłem inspiracji wewnętrznego przebudzenia.  Za udzieloną  pomoc Matce Boskiej Licheńskiej codziennie dziękuję, bo sama z rakiem bym sobie nie poradziła, rak pokonałby mnie zgodnie z rokowaniem lekarzy w ciągu  sześciu  tygodni.

Nigdy nie przyszło mi do głowy przy żadnej chorobie, aby stosować terapie niekonwencjonalne pomijając badania lekarskie i leczenie akademickie. Terapie niekonwencjonalne stosowałam łącznie z leczeniem  ale  nic nie mówiąc lekarzom,  bo na terapiach niekonwencjonalnych lekarze się nie znają i nie chcieli o nich słyszeć. Omijam terapie i terapeutów, które kolidują z leczeniem akademickim, wyjątek stanowią niektóre zioła, które stosowałam  czasem w małych ilościach jak nie brałam żadnych innych leków.

Leczenie niekonwencjonalne jest skuteczne, ale niestety  wymaga długiego czasu leczenia którego zaawansowana  choroba nie daje na takie leczenie czasu. Czasem owszem zdarza się, że terapia zadziała skutecznie natychmiast, ale nigdy nie wiadomo kiedy tak się stanie, a zbyt gorliwe oczekiwania dają negatywne rezultaty.

Jestem bardzo oburzona na tych którzy bez obiekcji zapewniają wyleczenie chorego , kierując się dobrem chorego dając  mu fałszywą nadzieję, że go wyleczą i nic nie musi robić tylko poddać się ich leczeniu. Odporni są na wyrzuty sumienia , nie obchodzi  ich to, że gdyby nie ich zapewnienia chory poszukał by dla siebie sposób na wyleczenie, a tak to zawierzył niewłaściwej osobie i z tego powodu umarł  , bo na inne skuteczne  leczenie zabrakło   cennego czasu.

Różne metody leczenia przeprowadzane jednocześnie mają jedną wadę, bo  tak do końca trudno udowodnić innym co skuteczniej  zadziałało w wyleczeniu choroby, a co zaszkodziło.  Związku z tym wyleczeni z nieuleczalnego są niezauważalni, a szkoda bo może na dzisiaj to jedyna szansa dla wielu  na pokonanie nieuleczalnej choroby.

Dla mnie liczy się tylko skuteczność wyleczenia i tak naprawdę dla siebie wiem na ile co mnie pomogło i ile w tym jest mojej zasługi.   Najważniejszy w tym leczeniu jest fakt, że czuję ulgę w każdej komórce swojego ciała i każdego dnia czuję się silniejsza, zdrowsza, a tym samym młodsza.

Znajomi czasem się dziwią jak wchodzę z siatkami pod górę bez zadyszki, ja wówczas nic nie mówię tylko się uśmiecham i  sobie po cichutku mówię  BRAWO IRENA! stosowane terapie działają! Nieważne,  że funkcjonuję  na zniszczonym układzie oddechowym w 50%.   Ja naprawdę jestem zdrowsza i silniejsza wbrew niezaprzeczalnym dowodom nieuleczalnych chorób i dla mnie to jest istotne,  że się od nich uwolniłam.  Przykro mi jak  wiele osób niszczy swoje zdrowie na własne życzenie i jeszcze wmawiają sobie, że taki ich ciężki los – czyżby?  Słowa  Aleksandra  Loyd ” ŚLEPA WIARA ZABIJA” dotyczą nas wszystkich.  Irena

 

 

 

Niedobra Matka kochaną Matką?

Niedobra Matka kochaną Matką?

Terapia emocjonalna autorską metodą córki wydobyła z mojej podświadomości  głęboko ukryte  uczucia  przesiąknięte mocnym  bólem, z którym sama nie byłam w stanie sobie  poradzić.

Japonia aparat 127

                                      Zdjęcie z Japonii

 

Pracując  nad swoim wnętrzem  ” Miłość i żal Irenki ” napotkałam emocjonalną  ścianę  twardą jak beton nie do przebicia. Nie dawało mi to spokoju i po dwóch tygodniach postanowiłam z nią się zmierzyć i dowiedzieć się co za nią się znajduje? Czego ta twarda ściana broni?

Po bliższym przyjrzeniu się  emocjonalnej ścianie udało mi się zobaczyć  zablokowany wstyd z powodu kochanej Mamy.  Im bardziej nacierałam na twardą ścianę napotkaną w tej podróży w głąb siebie uaktywniał  się   tak duży  stres, że nie byłam w stanie sama sobie poradzić, tak samo jak wówczas  pięcioletnia Irenka.

Ciało stres odczuwało jako  ból który  utknął  we mnie  niczym drzazga  i najgorsze, że rósł w siłę wraz z upływającym czasem. Takie zachowanie ciała na stres  jest dowodem jak duże jest zablokowane cierpienie emocjonalne, tylko pytanie jakie?

Powszechna znana mądrość ludowa mówi,  że na ból emocjonalny upływający czas jest najlepszym lekarstwem.  Ta prawda nie dotyczy zablokowanych cierpień mocno ukrytych w ciemnych zakamarkach naszej podświadomości.

Wizualnie będąc pod ścianą, jak tylko próbowałam  siłą woli  przejść przez nią,   fizycznie  pojawiał się duszący kaszel  z  ostrym  bólem  w całej klatce piersiowej, oraz  wzdłuż okolic wątroby.

Ból  rósł w siłę tak  bardzo , że aż  mentalnie czułam    atak  raka na  wątrobę , śledzionę , nerki  i oskrzela. Rozsypałam się kompletnie i na pomoc wezwałam swoją córkę  słowami  – Agniesiu atakuje mnie rak wątroby.  Córka uspokoiła mnie mówiąc – spokojnie mamo!  Wychwyciłaś   stadium rozwoju raka  w okresie mentalnym i na razie jeszcze nie uaktywnił się w ciele. Mówiąc  mi damy radę, natychmiast przyjechała z odsieczą.

Córka już na początku sesji  od razu rozpoznała  w  stresie dominujące uczucie żalu. Ostatnio przepracowana praca nad żalem to był wierzchołek góry lodowej.

Podczas  terapii  ponownie przekonałam się o jej trafnym wyłapaniu zablokowanych emocji. Faktycznie   nie przyjmowałam  MIŁOŚCI   nawet od kochanych dzieci,  wszystko  się potwierdziło, teraz jestem tego pewniejsza niż Ona sama, a tak długo miałam opory.

„Żal” nieodłączny  towarzysz miłości zablokowany był tym samym przekonaniem co uczucie miłości.

W moim życiu objawiało się to tym, że zawsze żałowałam  innych, ale nigdy nie siebie!!!!

Wchodząc  w emocjonalny  mur  stało się jasne  dlaczego od wczesnego dzieciństwa miałam problemy z wątrobą. Powodem było nieustanne żałowanie  Mamy  za to, że ciężko pracuje , że ma słabe serce i często robi się jej słabo , a ja  nie mogę jej pomóc, bo  nic nie potrafię  dobrze zrobić.  Stałam się bardzo nerwowa, anemiczna  i żółta z nabytej  żółtaczki. Jak zachorowałam to jeszcze   bardziej żałowałam swoją kochaną Mamę , że ma taką  chorą córkę   coraz bardziej nieudolną  i  do niczego.  Wówczas władzę nade mną przejął lęk  przed odrzuceniem, a skutki tego okazały się dla mnie fatalne.

W miarę jak rosłam  utrwalałam przekonanie,  że wszystko co robię to  takie nic.   Wypełniałam swoje obowiązki jak potrafiłam najlepiej jako coś normalnego.  Już jako pięciolatka sama   opiekowałam się młodszym braciszkiem, a rok później opiekując się nim  pasłam  krowy.  Dorastając  sprzątałam dom i  matkowałam swojej siostrzyczce,  nie biorąc wolnego w niedzielę i święta. Mimo starań  moja praca była nic warta,  a ja coraz bardziej  czułam się niepotrzebna.   Mama ciągle  za nic mnie  nie chwaliła,  tylko krytykowała. Lęk przed odrzuceniem rósł w niebotyczną siłę, kierując mój wzrok  coraz bardziej do ziemi, prawie przestałam patrzeć przed siebie.

Stało się dla mnie jasne z punktu widzenia energetycznego,  dlaczego   w wieku  pięciu lat chorowałam na żółtaczkę , miałam anemię, byłam chuda , blada i jak mówiono o mnie chorowita. Takie  mówienie o mnie odbierałam jako pogardę o sobie , że jestem gorsza od tych tryskających  zdrowiem  silnych dzieci.

Nie przyjmowałam miłości, a do tego  nie żałując siebie tylko innych  moja ” czakra uczuć ” szybko  wysychała i wątroba z woreczkiem żółciowym  w wieku pięciu lat zaczęła chorować.

Mimo solidnie wypełnianych obowiązków jako mała Irenka  myślałam o sobie jako zła, niedobra nikomu niepotrzebna. Nawet jak poszłam do szkoły i byłam najlepszą uczennicą i tak uważałam siebie za gorszą od innych.

Moje piątki i czwórki   były gorsze od piątek  i  czwórek  moich koleżanek, bo piątka piątce nierówna kwitowała moje dobre oceny kochana Mama. W ten sposób chciała mnie motywować do lepszej nauki, nie zdając sobie sprawy, że na całe życie programowała mnie niskim  poczuciem własnej wartości.

W pewnym momencie podczas sesji uświadomiłam sobie, że nadal tkwi we mnie gdzieś głęboko nabyte  przekonanie  że;  jestem chuda, brzydka,  nikomu niepotrzebna, gorsza od innych, nic nie umiem, nic nie potrafię dobrze zrobić. Zauważyłam  tkwiący we mnie konflikt.  Przecież od  lat walczę z otyłością, a mimo tego tkwi we mnie przekonanie, że jestem chuda – wykrzyknęłam głośno,  przecież to nieprawda !!!!!!!!!! Mam dużą nadwagę!!!!! Mam z nadmiaru tłuszczu otłuszczoną wątrobę!!!!! Co za absurdalne mam  przekonanie!!!!!!!

Tym ponownym przeżyciom towarzyszył mi przeszywający ból pod lewą łopatką , czułam obolałą całą lewą stronę, ból w klatce piersiowej , duszący kaszel, ból w okolicy wątroby, odbijającą się gorycz , mdłości z tendencją wymiotną i oczywiście okropny ból głowy.

Podczas sesji chwilami myślałam, że nie przeżyję , ale na szczęście była przy mnie kochana córka, a jej  spokojny głos  uspakajał mnie ;  Już to przeżywałaś , jesteś w miejscu w którym juz byłaś i dałaś radę , to i teraz dasz radę nie bój się jestem przy Tobie , tym razem nie jesteś sama , ściskając moją rękę cicho dodawała – JESTEM Z TOBĄ . Łzy płynęły mi ciurkiem i mimo  ostrego  bólu czułam się przy niej bezpiecznie.

Po wyciągnięciu na światło dzienne blokady żalu,  poczucia winy i wstydu , zobaczyłam zdarzenie   zupełnie w innym świetle, tym samym  automatycznie zmieniały się moje uczucia i zobaczyłam jak  betonowa ściana rozsypuje  się w pył.   Przekonanie ” NIE ZASŁUGUJĘ NA MIŁOŚĆ”  – rozpłynęło się jak we mgle.

W  miejsce DESTRUKTYWNEGO  nabyłam nowe przekonanie – „ZASŁUGUJĘ NA MIŁOŚĆ”

Mocne bóle ustępowały,  a po paru dniach poczułam się jak  ” MŁODY  BÓG”.

Swojej  Mamie nie miałam nawet czego wybaczać, bo wychowywała  mnie tak, jak potrafiła najlepiej. Widziałam w jej  oczach miłość i  strach o mnie, który  rządził  jej  postępowaniem w moim wychowaniu.

Tak naprawdę świadomie zawsze wiedziałam, że mam kochaną mądrą Mamę całkowicie oddaną swoim dzieciom, to tylko podświadomość odbierała  inaczej.  Nasza podświadomość nie słucha naszej świadomości, dlatego nie miałam pojęcia jaką mam blokadę.

Cieszę się, że moja Mama  była taka jaka była   i nigdy w życiu  za żadną cenę nie zamieniłabym ją na inną. Kocham ją taką jaką była i taką jaka jest teraz.

Jestem  córce wdzięczna , że skutecznie zmotywowała mnie do pracy z żalem, bo tym sposobem znów uratowała mnie przed śmiertelną chorobą, ale tym razem   przed rakiem wątroby. Biorąc pod uwagę od lat wątroby otłuszczenie, usunięty woreczek żółciowy  i reakcję ciała przy odblokowywaniu stresu jest duże prawdopodobieństwo, że w niedługim czasie rak mógł się uaktywnić.

Gdybym nie uwolniła blokady żalu, wątroba pozbawiona swoich enzymów stałaby się łatwą pożywką dla raka. Po uaktywnieniu prawdopodobnie  rozprzestrzeniał by się po całym ciele   w kolejności jak  podczas terapii odczuwałam ból.

 Każda choroba zawsze najpierw  ukazuje się mentalnie nim objawi się  w naszym ciele fizycznym.

Prostując swoje przekonania nabyte przez złe spojrzenie na pewne zdarzenia, nie wiem, czy zmieniam nabyty swój program, ale wiem i widzę  jak  zmieniam w swojej podświadomości przekonania i jak  zmienia się  moje  obecne  zdrowie  i życie. Odczuwam  to tak jakbym ciągle przeżywała w swoim życiu nowych zaskakujących cudów.

Uczucie żalu jest bardzo wskazane i potrzebne  pod warunkiem, że zachowana jest równowaga . W sytuacji , gdy tylko daje się miłość i  żałuje  innych , nie zachowując nic dla siebie to w końcu choroba musi dać znać  o sobie , że coś nie tak jest z naszymi emocjami i z naszym  życiem w skrajnych przypadkach taką informację przekazuje nam rak.

Trzeba kochać siebie, by móc tą miłość przekazywać  innym. Nie można dać czegoś, czego sami nie mamy.  Żałowanie od serca to dobra miara dawania i brania miłości.   A czy Wy czasem żałujecie  siebie i innych?   Tylko proszę nie mylić z biadoleniem na swoje życie –  to jest bardzo destruktywne!          Irena

„Co nie jest uświadomione jest naszym  przeznaczeniem” – Jung

„Podświadomość nie umie myśleć logicznie” ; „Podświadomość  nie jest wstanie rozważać  żadnych za i przeciw” – Joseph Murphy

 

 

 

Miłość i żal małej Irenki

Miłość i  żal   Irenki

Podczas terapii emocjonalnej z miłością i  żalem odkryłam zaskakujące  mnie samą  destruktywne wspomnienie z dzieciństwa.

Z biegiem upływającego czasu wszystko się zmienia , tylko emocje od zarania dziejów człowieka są ciągle takie same.

urodziny 002 serce 2

Nie jesteśmy świadomi, że podejmujemy decyzje w dorosłym życiu bazując na przekonaniach zaprogramowanych we wczesnym dzieciństwie.

Pisząc o swoich przeżyciach z dzieciństwa ukrytych głęboko w podświadomości chcę pokazać  wszystkim  którzy  czytają bloga  jak małe dzieci  mocno przekłamują zdarzenia , które w konsekwencji mają  wpływ na nasze całe  życie.  Nie jesteśmy świadomi, że podejmujemy decyzje w dorosłym życiu bazując na przekonaniach  zaprogramowanych we wczesnym dzieciństwie.

Zapomniane zdarzenia

Podczas terapii emocjonalnej zobaczyłam siebie jak byłam małą drobną dziewczynką . Jestem z małym dwuletnim braciszkiem i z dala widzę swoją Mamę przy jakiejś pracy.  Staram się być   dobra dla małego braciszka którego bardzo kocham,  ale   przede wszystkim  chcę  zwrócić  na siebie  uwagę  swojej kochanej   Mamy  by  zasłużyć  sobie na jej pochwałę. Niestety mój malutki  braciszek  w tym czasie też czynił to samo  starając  się  dostać  na  ręce  Mamy  która coś przy kuchni robiła.  Ja zabawiam  go tak jak potrafię  by  nie przeszkadzał Mamie ,  więc  on darł się jak by go ze skóry obdzierano.  Zamiast pochwały Mama  krzyczy  na mnie –  co ty mu robisz!  Wzięła go na ręce i  przytuliła ciągle robiąc mi wymówki  i tłumacząc, że on jest malutki , a Ty jesteś  już  duża  masz skończone  cztery latka i musisz zrozumieć,  że nie wolno mu dokuczać.  Nie słuchała mojego tłumaczenia, że ja mu nie dokuczam i że nic mu nie robię. On po prostu krzyczy bo woli być na rękach u Mamy niż  bawić się ze mną.  Znów  przyniosła go do mnie okazując mi niezadowolenie, a on znów zaczął  się wydzierać i  mnie  ponownie oberwało się za jego krzyki.  Miałam cztery latka i  otrzymywałam burę , że  nie potrafię  bawić  się z małym  braciszkiem . Wykrzyczała mi, że jej ręce opadają na to jak jestem nieusłuchana i wyszła z domu.

W tym momencie urwało mi się wizualne wspomnienie z tego zdarzenia i zobaczyłam przed sobą gruby mur nie do pokonania.

W takich sytuacjach odpuszczam sobie przebijanie muru , zapisuję sobie w podręcznej kartce nie przerobione emocje z  przerwanego zdarzenia. Czasem po odkopaniu innego  zdarzenia napotkany mur pęka i łatwiej się jest przez niego przedostać.

Wyprzedzając fakty przyznaję, że tym razem nie poradziłam sobie  i poprosiłam o pomoc córkę , bo rozgrzebane nieoczyszczone emocje spowodowały nasilenie bólu w okolicach wątroby i  w  całej klatce piersiowej.

Póki co nadal kontynuowałam dalszą terapię sama z wyrzuconą na wierzch emocją – ” Jestem złą, niedobrą córką ”  bo tak naprawdę nie wiedziałam  dlaczego?

Ponownie zobaczyłam siebie w innym zapomnianym zdarzeniu  z dzieciństwa.

Widzę  siebie przestraszoną  jak mam około pięć lat i jestem  świadkiem   kłótni  Rodziców .  Oni wściekli krzyczeli  na siebie wzajemnie się oskarżając i ubliżając . Nigdy wcześniej ich w takim stanie nie widziałam, przestraszona chcąc nie chcąc raz winiłam Ojca, by za chwilę winić  Matkę , że między nimi nie ma porozumienia.

Chociaż skutecznie w przerwach swojej kłótni  obydwoje zgodnie tłumaczyli mnie , że ich kłótni  nie jestem niczemu winna , bo mocno płakałam,  to i tak wpędzali mnie w poczucie winy  ale z innego powodu o który nawet nie podejrzewali.

Wzajemne ich oskarżenia powodowały , że po cichu przyznawałam rację raz  Mamie, a raz  Ojcu , w zależności   czyje   oskarżenia  mnie w tym czasie  przekonywały  przysłuchującej się kłótni.

Jak przyznawałam rację Mamie siłą rzeczy w tym momencie źle zaczynałam myśleć o Ojcu jednocześnie winiąc siebie, że aż tak źle pomyślałam o kochanym Ojcu. Natomiast  jak trafiały do mnie   oskarżenia Ojca na Mamę  to źle myślałam o Mamie winiąc się za to  jeszcze okrutniej./jak wina to i kara/  Zaprogramowałam sobie przekonanie ” Jestem złą córką” ; Żal mi Mamę i Ojca , że mają taka córkę jak ja” ; „Jak mogłam nawet przez chwilę pomyśleć o Rodzicach źle, które tyle dla mnie robią dobrego”.

Taki wymuszony osąd nad Rodzicami powodował w małej Irence zamęt w głowie chowając  destruktywne emocje w głębokie zakamarki podświadomości.

Starałam się być dobrą córką,  bo  już chyba jako niemowlę mocno miałam  wpojone, że o Ojcu i Matce nie wolno  myśleć źle .

Więc siłą rzeczy ukrywałam   swoje wnioski wyciągnięte z kłótni  Rodziców  głęboko przykrywając   jeszcze większym  WSTYDEM.

Jednego dnia wpajano  mnie dziecku , że czcij Ojca swego i Matkę swoją ,  ale  następnego dnia podczas  ich kłótni   musiałam  wysłuchiwać  ich wzajemnych oskarżeń, a tym samym wmawiali mi   jak obydwoje są źli i niedobrzy. 

Do małej Irenki częściej trafiały pretensje Ojca wobec Matki  kiedy wykrzykiwał  , że powinna być w domu z dziećmi , a nie chodzić do pracy . Wiadomo jako  dziecko  wolałam tak jak Ojciec , by  Mama  nie chodziła do pracy  tylko była z nami w domu.

Z tego powodu coraz częściej podczas ich kłótni  po cichu tłumiąc swój płacz, z lękiem by się nie wydało    trzymałam  stronę Ojca, nie mówiąc o tym  nikomu.

W ten sposób nabyłam  przekonanie  , że jestem złą  i niedobrą córką , skoro pomyślałam źle o swojej kochanej Mamie, by nie przyznawać się  samej przed sobą natychmiast przykrywałam  wszystko wstydem głęboko w ciemnych zakamarkach.

W tym też okresie z śmiałej odważnej dziewczynki przeradzałam się w  bardzo nieśmiałe dziecko.

Moją nieśmiałość wyraźnie widać na poniższym pokazanym zdjęciu, jak miałam pięć lat.

img080W oznaczonym kółku to ja

Mając niespełna pięć lat  po takich  przemyśleniach wpadałam w panikę, że jestem złą wyrodną córką , skoro nie kocham swojej Mamy tak jak  powinnam.

Poddając się swojej intuicji zobaczyłam siebie już jako dorastającą małolatę,  która   coraz  bardziej   swoją kochaną Mamę  żałowała, że ma taką córkę jak ja. Winiłam się za to,  że przysparzam jej zmartwień z powodu życiowych swoich problemów , a które przed Rodzicami nie zdołałam ukryć.  Bardzo często chciałam aby mnie nie było, tylko nie wiedziałam jak to zrobić. Myślałam o tym, że lepiej byłoby  abym umarła , bo po co komu taka niedobra córka. Nic  jednak nie próbowałam sobie zrobić,  bo   przerażało mnie leżenie samej w ciemności w zimnym grobie, więc szybko takie myśli odpychałam.

Po terapeutyczne przemyślenia

Czasem zadaję  sobie pytanie po co odkopywać coś strasznego, niech sobie w tych ciemnych zakamarkach nadal cicho siedzi, przykryte wstydem, czy czymkolwiek, to już przeszłość i co mnie to obchodzi co było,  chciałoby się  w takich momentach rzec.

Niestety zakopany koszmar, czy  horror wcale cicho nie siedzi. Daje o sobie znać  poprzez podświadomość  stwarzając nam cyklicznie  inne  przykre życiowe zdarzenia lub  manifestując się  w ciele jako choroba  przez całe życie.

Prawda jest taka, że gdybym nie oczyszczała się  z destruktywnych  emocji to dawno by mnie już nie było , a wszystko przejęli  by moi spadkobiercy, czy tego by chcieli, czy nie.     Irena

A jednak można!

Na tej stronie chce się z wami podzielić skutkami działania terapii emocjonalnej – na innych.

wikiend 054

Mam nadzieję że to będzie motywacja dla wszystkich do pracy nad sobą. Jak wiecie korzystam z tej metody od 11 lat. To, że zaczęłam interesować się rozwojem osobistym i terapiami zawdzięczam mamie, w szczególności jej chorobie: rakowi i beznadziejności sytuacji w jakiej się w tedy znalazłam. Teraz z perspektywy  czasu widzę wszystko inaczej i jestem wdzięczna za naukę jaką otrzymałam przez bogate doświadczenia wynikające właśnie z choroby mamy.

Wiem, że terapia emocjonalna działa. Przekonałam się o tym nie raz i za każdym razem nie mogę wyjść z podziwu: że aż tak i że … jednak można! Wystarczy tylko chcieć. Tylko z tym bywa różnie.

Zwróciła się do mnie z prośbą o pomoc osoba której mama zachorowała na raka, sytuacja wydawało by się podobna do mojej.

Z chorymi jest tak, że sami nie chcą dać żadnego wysiłku od siebie by wyzdrowieć. Zazwyczaj to rodzina szuka ratunku pomocy. Chory jest przecież chory, musi odpoczywać tak jak lekarz zalecił i łyka pigułki by nikt mu nie zarzucił że się nie leczy.

Terapia emocjonalna działa: tylko że to każdy sam musi się wyleczyć pracując ze swoimi emocjami. Bo to one są kluczem do zdrowia i harmonii w naszym ciele. Choroba jest sygnałem alarmowym że organizm już sobie sam nie radzi. Często przykre emocje są tak dla nas przerażające, bolesne , że je wypieramy i wolimy o nich nie pamiętać. Jeszcze raz stanąć z nimi w oko w oko jest dla nas nie do przejścia. Wolimy umrzeć niż przeżyć powtórnie ból, wstyd itp. Tak było z mamą Pani Kasi. Na wszystkie propozycje odpowiadała jestem już zmęczona, dajcie mi spokój,  lekarz mi kazał odpoczywać. Nie zmusimy drugą osobę do czegoś czego nie chce.

Jedynie możemy się skupić na sobie i swoich emocjach. Spytałam się Pani Kasi co czuje w związku z zaistniałą sytuacją. Tak zaczęłam  z nią pracować. By mogła uporać się z zaistniałą sytuacją, mogła ją lepiej zrozumieć i potrafiła wybaczyć sobie i przede wszystkim swojej mamie to, że nie chce walczyć do końca. Jeśli nie możemy pomóc choremu bo on tego nie chce, pomóżmy sobie. Tylko my mamy wpływ na swoje emocje, przecież nikt inny nie wie co czujemy w danej chwili i nikt nie może sprawić byśmy coś poczuli. Uczucia należą do nas i są naszą własnością. To największy dar jaki posiadamy.

Pani Kasia podczas terapii wykonała bardzo dużo pracy w okiełznanie własnych emocji. Po wyczerpującej sesji w końcu wybaczyła sobie i mamie. Pogodziła się z decyzją mamy i zaakceptowała fakty takie jakie są. Zrzuciła z siebie żal i poczucie winy, wyszła z terapii lżejsza spokojniejsza i z wiarą że da sobie radę nawet jak mamy zabraknie. Wzbudziła w sobie wdzięczność za czas jaki miały ze sobą i jaki im pozostał.

Po kilku dniach zadzwoniła do mnie bardzo dziękując za terapie. Jej relacje z mamą się bardzo poprawiły, na nowo stały się dla siebie bardzo bliskie jak dawniej. Pani Kasia umówiła się ze mną na kolejną sesje. Jakie było moje zdziwienie gdy przyjechała z mamą. Jej mama powiedziała mi, że córka jest dla niej najważniejsza, miłość i wsparcie jakie od niej teraz czuje i otrzymuje jest warte tego by walczyć do końca. Nawet jak to przedłuży jej życie o kilka miesięcy to warto. Tak, zgodziła się na sesje.

Pomyślałam wtedy…..A jednak można!

Pozdrawiam

Agnieszka

Pożerane płuca nie bolą

kartka z pamiętnika – przemyślenia

20150908 SOFIA (46)instam - Bułgaria 012   instam - Bułgaria 075Wycieczka – Bułgaria – Istambuł  w której uczestniczyłam była dość  mecząca ,  ale zmęczenie zostało nagrodzone pięknymi obrazami i emocjami.

Poniżej publikowana kartka z pamiętnika uświadomiła mi, jakiego nie lada wyczynu dokonałam pokonując 5000 tys. km wycieczką autokarową Bułgaria – Istambuł , z której niedawno wróciłam . Bardzo ucieszył mnie fakt , że zwiedzając Istambuł w temperaturze 35 stopni niejednokrotnie podążając za pilotem pod górę nie miałam zadyszki charakterystycznej dla osób ze słabym układem oddechowym .

Kartka z pamiętnika

Dnia 23..05.2005r

Dzisiejszy dzień nieoczekiwanie okazał się dobrym dniem. Jest godz. 16 i ufam , że dalszego dnia nic nie zasmuci mojego dobrego samopoczucia . Mam z czego się cieszyć , bo na kontynuowanie budowy domku otrzymałam kredyt w 10 minut i to wcale nie mały. Z radością kalkuluję jakie potrzebne na budowę kupię materiały . Moja niezbyt wysoka emerytura jest całkowicie obłożona kredytem , ale prace przy budowie domku pomału posuwają się do przodu .

Jest godz. 19 , więc w dobrym humorze , aby dla relaksu spokojnie obejrzeć komedię w TV idę szybko wziąć sobie prysznic.

W łazience jak spojrzałam w lustro to mój dobry humor diabli wzięli. Zobaczyłam pod oczyma bardzo mi znane charakterystyczne obrzęki pod oczyma. Co prawda nie były aż tak wielkie jak przed diagnozą rak, ale na tyle duże, że posiały niepokój. Na obrzęknięte nogi nie zwracałam większej uwagi, ale teraz z obrzękami pod oczyma dają  jasny obraz, że coś nie tak dzieje się z moim organizmem.

Zamiast filmu zaczęłam przeglądać szczegółowo wynik badania tomografii komputerowej, wykonanej niedawno na umówioną wizytę z profesorem onkologii. Spokojnie dwa dni temu odebrany wynik odłożyłam do dokumentacji medycznej myśląc, że wynik jest dobry, a profesor onkolog tylko moją wiarę potwierdzi.

img161Mój wynik TK.

Po szczegółowym przeanalizowaniu wyniku TK ostatnie zdanie „…nie można określić stopnia regresji lub progresji „ stało się dla mnie oczywiste , że rak w płucach siedzi i pożera mnie żywcem. Nie ważne , czy ten guz się zmniejszył, czy zwiększył , on tam jest , a rak drobno-komórkowy rozwija się w bardzo szybkim tempie. Pożerane płuca nie bolą , ale czy się to zauważa czy nie , organizm to odczuwa i nie pozwala człowiekowi normalnie żyć i przeżyć odrobiny pozytywnych emocji.

W tym momencie ode chciało mi się oczekiwanej komedii w TV bo widmo śmierci i cierpienia zajrzało mi znów prosto w oczy. O swoim postrzeżeniu nikomu nic nie mówiąc zamiast filmu poszłam się modlić. Na zawołanie męża „ film się zaczął” wydobywając z siebie w miarę spokojny głos odpowiedziałam , że idę coś poczytać, bo ten film już widziałam .

Po modlitwach , przyszła mi refleksja , że chociaż już śmierci się nie biję, to myśl o umieraniu nadal mnie przeraża . Boję się rozliczenia swego życia, ale nie tego że coś źle zrobiłam, ale tego czego nie zrobiłam a mogłam zrobić i powinnam zrobić jak był temu czas, a nie odkładać na później. Tego później dla mnie już nie ma , ten mój czas się skończył i nic nie można już zrobić. Przy wypisie w szpitalu poinformowano mnie jasno, że wyczerpano u mnie wszystkie możliwości leczenia.

Nasunęła mi się następna refleksja . Życie jest tak proste , a przez to tak trudne . Wiele mogłam zrobić, wiele zobaczyć, ale zostawiłam to w swoich planach na później, że wiele jeszcze zrobię , zobaczę . Miałam wiele pięknych emocji do przeżycia, ale odkładałam na później usprawiedliwiając siebie , że coś tam, coś tam , a tak naprawdę odkładałam na później, bo bałam się. Był to lęk przed najmniejszym ryzykiem.

Przyszło mi  do głowy , że tak naprawdę to bojąc się ryzyka, dużo więcej ryzykowałam marnując swój cenny dany mi czas na usprawiedliwianie siebie i innych , oraz zamartwianie się przyszłością której jeszcze nie było i już nie będzie , bo raczysko w płucach już o to się postarało. I po co mi to było !? Przecież wystarczyło pomyśleć co lubię , dokonać wyboru i podjąć decyzję. Jest to tak proste, że aż już nie możliwe do zrealizowania bo umieram i to w szybkim tempie.

Zawsze robiłam to , co należało robić według ustalonych norm społecznych, które przyjęłam jako słuszne i dobre dla innych nie dbając o swoje dobro , bo tak trzeba było , bo tak byłam nauczona. Nabyłam przekonania, że tylko egoiści myślą o sobie , nie byłam świadoma , że takie przekonania były wygodne , bo nie musiałam ryzykować w dokonywaniu trudnych wyborów, podejmować decyzji.

Dbałam o to aby móc powiedzieć – „to nie moja wina ” . Często innych obarczałam winą , ale najczęściej usprawiedliwiałam siebie mówiąc , że „taka jest karma” lub że „takie jest życie”

Ci inni których obarczałam winą , skąd mogli wiedzieć co ja lubię i co sprawiło by mi przyjemność. Przecież ja nawet dla wszechświata po cichutku bałam się powiedzieć o swoich pragnieniach , które by mi przyniosły radość, bo uważałam , że  nie zasługuję.

Trochę późno, ale dopiero teraz podczas modlitw w obliczu śmierci uświadamiam sobie , że Pan Bóg dał nam wolną wolę i nic na siłę nie będzie nam wciskał, jeśli my o to nie poprosimy. Staje się dla mnie oczywiste , że również i odwrotnie Pan Bóg nas kocha i nikomu nie daje cierpienia . To my sami swoimi destruktywnymi przekonaniami nabytymi , lub odziedziczonymi po przodkach ściągamy na siebie zło tego świata.

Szkoda, że mnie już nie będzie dane , bo nie mam potrzebnego czasu , by dokonywać w swoim życiu wiele zmian. Aby dokonywać wiele zmian musiałabym od początku nauczyć się dokonywać wyborów licząc się z tym, że będą nie zawsze doskonałe i dopuszczać opcję popełnienia błędu.

Dotarło do mnie, że jak by jakimś cudem dane by było mi jeszcze trochę pożyć, to musiałabym w swoim życiu dokonywać wiele zmian sama , dokonywać wyborów nie mając pewności, czy nie popełniam błędów. Na takie nowe życie obudził się we mnie sprzeciw ;

Nie!!!!!! Tego dla mnie za dużo, jestem już na to za stara mam już 57 lat! To czas na odpoczynek, a nie uczenia się życia od nowa według nowych zasad.!!!!!!!!!

Odruchowo znów zaczynam  się modlić do Matki Boskiej Licheńskiej o szybką śmierć bez cierpienia. Tłumacząc podczas   modlitwy nie wiem komu, sobie czy Bogu, że nie dam rady , że już za późno zaczynać życie od nowa jak niemowlę. Niemowlęta mają opiekunów, a ja nie mogę obarczać swoich bliskich opieką i na stres z powodu dokonywania ewentualnie złych wyborów. Wszyscy znają mnie taką jaką jestem , a jak się zmienię , uznają mnie za dziwaczkę i ode mnie się odsuną , a ja tego nie chcę najbardziej na świecie!!!!!!

Na tym etapie nie byłam jeszcze świadoma, że praktykując terapie ; Radykalne Wybaczanie , Kod Uzdrawiania , medytacje , pomału wszystko mi się poukłada, a życie nabierze innych barw. Nie wiedziałam , że jeśli ja nie zacznę dokonywać wyborów według swoich upodobań, to ktoś lub życie podejmie za mnie nie bacząc, że są one dla mnie złe , często wpędzając mnie w tak zwany „kozi róg” , a ja chcąc, czy nie znów stanę się ofiarą losu. Nikt poza mną nie może wiedzieć co jest dla mnie dobre , więc nikt ani nic nie może za mnie dokonać dobrych wyborów.

Przypomniałam sobie jakże często kierując się lękiem o swoje dzieci , by uniknęły moich błędów, chciałam wyperswadować im ich własne wybory. Rady swoim dzieciom należy dawać, ale jednocześnie nie zapominać , że mają prawo do własnych wyborów i własnych błędów. Tego też muszę się uczyć . To takie trudne widzieć , że dziecko popełnia życiowy błąd i być bezsilnym , chyba czasem się przeceniałam myśląc, że wiem co dla moich dzieci jest dobre, a co jest złe. Tego tak naprawdę nie wie nikt .     Irena

Drugie życie to szczęście, czy fart ?

wiosna 005

Mnie udało się wyjść z zaawansowanego raka płuc,  dlaczego z takim samym typem raka tak wielu umiera?  Opuściło ich szczęście?

Po zapoznaniu się z moją historią choroby,   wiele osób stwierdza,  że otrzymałam drugie życie.

„Fart nie trwa długo, ponieważ nie zależy od nas.

Szczęście tworzymy sami,  dlatego trwa wiecznie”.   Autorzy   – Alex R. Celma ; Fernando Trias De Bes

Tak naprawdę to mnie  z przed diagnozy już nie ma, ja dawna  całkowicie odeszłam i nie wiele z tej Ireny dawnej dziś zostało,  niby jestem tą samą, ale całkowicie już inna, ale dzięki temu żyję.

Nie do wiary, że mój układ oddechowy jeszcze pracuje po tym co rak zrobił swoje,  a resztę dokonała chemia i radioterapia .

Po leczeniu z wypisu szpitalnego  dowiedziałam się,  że został mi guz 1cm x 3 cm. Poszłam do Pani doktor prowadzącej z reklamacją, że się pomyliła , że po piątym cyklu chemii guz był mniejszy i nie mógł teraz po szóstej chemii urosnąć,  chyba, że dano mi faktycznie placebo,  jak po szpitalu głosi fama. Na moją interwencję poprawiono wpis na wypisie szpitalnym  na 3 mm x 0,5 cm, niczego nie wyjaśniając. Później   z perspektywy czasu uznałam, że guz na koniec leczenia się powiększył,  stąd było dziwne zachowanie Pani doktor i poprawiono mi jak chciałam dla  mojego spokoju.  Nie oddano mi szpitalnych RTG zdjęć,  a po wielu interwencjach oświadczono,  że zaginęły.

Tak, czy tak zakończono moje leczenie raka płuc z pozostawionym guzem.

Długość życia naukowcy ustalają na podstawie pojemności płuc.  Nie tylko moje chore prawe płuco było całkowicie zdewastowane, ale również  podczas radioterapii ucierpiało  płuco lewe oraz oskrzela . Nie trzeba być lekarzem, by wiedzieć,  że jeśli płuca źle dotlenią inne ważne organy to oczywiste,  że wszystko szybko zacznie źle funkcjonować.

Z tego tytułu  nie powinnam być już tak zdrowa jak przed zachorowaniem na raka. Lekarze i profesor onkolog powiedzieli mi,  ze u mnie rak się uaktywnił sześć miesięcy przed diagnozą.

Wcześniej przed rakiem,  nie należałam do osób tryskających zdrowiem.  Byłam ciągle pod opieką lekarzy różnych specjalności z powodu zdiagnozowanych wielu chorób.

Do najbardziej dokuczliwych chorób nieuleczalnych z którymi walczyłam była ;   – niedoczynność tarczycy z ostrym zapaleniem, z licznymi guzkami /choroba Hashimoto/

– duża dyskopatia kręgosłupa ze skrzywieniem / dla złagodzenia bólu   brałam leki i terapie/

– otłuszczona wątroba po operacji woreczka żółciowego;

– migrena

– przepuklina

– alergie /codziennie brałam leki przeciw alergii/

– astma oskrzelowa /na codziennych lekach i inhalatorach/

– niedotlenienie serca , chore stawy i nerki.

Wymieniłam tylko te choroby które kiedyś były zdiagnozowane , leczyłam się i mam na nie dokumentację medyczną .

Nie do wiary, ale wymienione choroby już mnie nie dotyczą i na razie nie wymagają leczenia. Biorę tylko małą dawkę „letrox „ na niedoczynność tarczycy,  ale guzki zniknęły.

Z tego powodu też jestem inną osobą, jaką byłam przed diagnozą rak. Poza tym nie zajmuję innym kolejek w gabinetach lekarzy różnych specjalności.

Nastąpiła we mnie tak duża pozytywna  zmiana pod wieloma względami,  że trudno nawet mnie uwierzyć,  że ja to jestem ja z przed 11 – laty.

Jeszcze czasem wspomnę dawną siebie z małym sentymentem,  ale szybko wracam do obecności,  jak przypomnę sobie jak cierpiałam z powodu wielu chorób i jak meczące były wizyty u lekarzy .

Nie do wiary, ale zakładając,  że jakaś wróżka chciałaby mnie przenieść w czasie o 20 lat,  to ja błagałabym ją aby tego nie czyniła. Oczywiście chciałabym wyglądać młodziej o 20 lat ale nie cofając się w czasie. Nie miałabym już sił przeżywać tyle bólu i cierpień ponownie.

Jak odkrywałam,  jakie przekonania i lęki kryją się za daną chorobą uwalniałam się od dolegliwości,  tym samym zmieniając siebie i swoje życie,  chociaż nie było to moim celem.

Jak widać  niżej na  dołączonych zdjęciach,  niecałe dwa lata przed diagnozą ze swojego życia byłam zadowolona,  czyli ja 12 lat temu, 2002 – 2004 r.

 

 img154

 

Przed rakiem ze swojego życia byłam zadowolona i nie widziałam powodu dlaczego miałabym siebie zmieniać i swoje życie. Owszem miałam pragnienia   ale na zasadzie, aby one dołączyły dodatkowo do mojego życia i do mnie jaka byłam.  Nie zdawałam sobie sprawy, że w ten sposób tworzyłam wewnętrzne konflikty,  a tym samym choroby .

„Nasz organizm, podobnie jak całe nasze życie, odzwierciedla ukryte myśli i przekonania” – Autor Luiza Hay

Do zmiany siebie i swojego życia zmusił mnie rak,  a ja tylko tym zmianom się poddałam w obliczu kończącego się mojego życia.

Wcześniej nigdy bym nie pomyślała, że na stare lata będę tak diametralnie zmieniała siebie i swoje przekonania. Wówczas mnie moje przekonania odpowiadały i broniłam ich z całych sił jako swoje dziedzictwo i swoją tożsamość.

Uczono mnie, że im człowiek starszy to tym trudniej zmienić jemu swoje nawyki, przyzwyczajenia, a o zmianie przekonań nie ma mowy,  bo są już tak przez lata utwardzone, skamieniałe,  że nie do ruszenia.

Moje przekonania na miarę moich lat były dość mocno twarde i żadna siła nie zmusiłaby mnie do ich zmian,  które nikomu nie czyniły zła i nikomu nie przeszkadzały. Wówczas mnie nie przeszkadzały,  nawet mało narzekałam uznając, że taka moja karma.

Niestety rak poinformował mnie, że na tych misternie , z trudem , ale z dumą budowanych przekonaniach moja ścieżka życia się kończy.

W obliczu śmierci zrozumiałam, że jeśli dotychczasowe moje nawyki , przekonania są  dla mnie aż tak cenne to muszę oddać za nie życie. Nie wiedziałam i jak bym umarła nigdy bym się nie dowiedziała,  że budowane były na złym spojrzeniu na życie po większej części w okresie wczesnego dzieciństwa.

Bardzo chciałam się dowiedzieć dlaczego muszę cierpieć ? Dlaczego rak mnie żywcem pożera i to tak nagle i w szybkim tempie? Przecież tak bardzo się starałam dbać o swoje zdrowie. Dlaczego!!!!!!!

Zgodnie z zasadą,  że nie ma złych pytań, tylko są złe odpowiedzi w pierwszych dniach po diagnozie to dręczyło mnie pytanie dlaczego? Zadawałam sobie nieustannie, aż za którymś razem coś wewnętrznego powiedziało mi, że najpierw dowiedz się Irena KIM JESTEŚ ???? !!!!!!!!

Od zadania sobie pytania  kim jestem? Zaczęła się na dobre moja walka najpierw z rakiem, a później sama z sobą i to ostra!  Na śmierć i życie,  ale małymi etapami i kroczkami.

 

  1. – w pierwszym etapie poddałam się śmierci, pogodziłam się ze śmiercią, ale nie zrezygnowałam z walki z rakiem. Póki żyję postanowiłam walczyć z nim do ostatnich sił różnymi sposobami , postanowiłam atakować go „ z lądu, morza i powietrza” .

To oznaczało, że podjęłam walkę metodą akademicką i niekonwencjonalną i wszystkimi sposobami na ile wystarczy sił.

Na tym etapie jednak priorytetem moim było w miarę możliwości przygotować się do śmierci.

  1. pierwszy mój krok – Zadając sobie pytanie kim jestem? Ze wstydem przyznałam się przed sobą, że może nie odwróciłam się, ale oddaliłam od kościoła i Boga więc kim ja teraz jestem?
  2. drugi krok – Z pokorą zwróciłam się do Matki Boskiej Licheńskiej z prośbą o wybaczenie mi, że oddaliłam się od BOGA . Modliłam się nie o zdrowie, tylko o wybaczenie i gorąco od serca prosiłam aby Anioł był przy mnie jak będę po tej drugiej stronie i nie pozwolił „demonowi” / dla mnie rak był demonem/ zawładnąć moją duszą. Było mi wstyd, że dopiero teraz jak umieram to zwracam się o wstawiennictwo do Boga. „Jak trwoga to do Boga” Tak modliłam się codziennie i długo ile starczało mi sił, aż pewnego dnia poczułam, że modlitwy zostały wysłuchane. /wpis na blogu „Modlitwy wysłuchane”/

To było niesamowite jak poczułam, że mimo wszystko mnie takiego niedowiarka Matka Boska też kocha. Po tym odkryciu łzy szczęścia lały mi się strumieniem, ilekroć sobie o tym przypomniałam.

  1. – W drugim etapie zadawałam sobie pytanie dlaczego tak panicznie boję się śmierci ? Dlaczego oddaliłam się od kościoła?

Zastanawiałam się, czy dzieciństwo spędzone na plebanii miało na to jakiś wpływ. Co takiego zrobiłam? Co przeszkadzało mi chodzenie do kościoła.

a/ trzeci krok – Żałowałam, że nie byłam lepszym człowiekiem niż byłam , ale tak naprawdę nie mogłam sobie przypomnieć , abym coś aż tak bardzo złego w życiu zrobiła aby aż tak bać się śmierci.

Na tym etapie jeszcze mylnie uważałam,  że sobie to krzywdę mogłam robić, ważne aby innym nic złego nie czynić.

Efekty takiego myślenia widać na  niżej załączonych zdjęciach     –  to ja  dwa tygodnie po ostatniej chemii i rok po radioterapii , czyli 10 lat temu , 2004 – 2005 r.

 img158

 Poniżej na zdjęciu ja już bardziej zgodna sama z sobą obecnie tu i teraz, zupełnie inna   jak z przed 10 lat.

wakacje z babcią 059 u Basi w ogrodzie 012 u Basi w ogrodzie 014

Jeśli po drodze gdzieś zgubiło się radość i szczęście to co drugiemu człowiekowi można dać jak zostały tylko lęki i cierpienie?

Następne etapy i kroki na swojej ścieżce do zdrowia niebawem na blogu opublikuję .

Irena

 

Mam raka!!! co robić???

 

Wspomnienie   po diagnozie raka

W związku z wieloma takimi i podobnymi pytaniami zwracających się do mnie osób dotkniętych chorobą nowotworową sięgnęłam do swoich zapisanych kartek pamiętnika z okresu swojej choroby raka płuc.

Moja diagnoza miała miejsce 11 lat temu i już od dawna żyję innym życiem. Swoje życie dzielę na przed rakiem i po raku. Ja zmieniłam się i moje życie po raku. Chorobę nowotworową wspominam jako dramatyczną przygodę, która obróciła się na moje dobro.

Teraz z perspektywy czasu dla mnie rak płuc to nic groźnego. Na pewno miałabym problem z innym typem raka gdyby u mnie zagościł .  Nie znałabym przyczyny , ani jak będzie przebiegało leczenie. Wiem na pewno, że wszelkimi sposobami starałabym się przyczynę odnaleźć. Być może byłabym bezsilna, jeśli lekarze byliby tak bezsilni jak przy moim raku płuc, ale z pewnością zweryfikowałabym obecny styl życia, i zmieniłabym radykalnie na inny.

 Ślimak 081

 

Gdzieś czytałam , że przy śmiertelnej chorobie dobrze jest zmienić tryb życia przeciw stawnie do obecnego. Jeśli na przykład ktoś dużo pracował powinien dużo wypoczywać i pozwalać sobie na leniuchowanie. Jeśli ktoś mało pracował dużo bezczynnie marnował czasu, to powinien poszukać sobie zajęcia które wymaga dużo pracy . Jeśli ktoś był domatorem i w ogóle się nie bawił , powinien zacząć chodzić na balety, tańce i szukać towarzystwa którzy lubią się bawić itp. Analizując swoje życie przed rakiem i po raku, to myślę, że w tym jest coś na rzeczy.

Przed rakiem wydawało mi się, że prowadzę zdrowy tryb życia , poza tym kontrolowałam swoje zdrowie systematycznymi lekarskimi badaniami , a mimo to jak zdiagnozowano u mnie raka, to był już bardzo zaawansowany i były przerzuty. Najbardziej zaskoczyło mnie to , że RTG płuc miesiąc przed diagnozą żadnych zmian w płucach nie stwierdził. Poza tym stosowałam dietę wątrobową, wybierałam oczka z rosołu , unikałam smażonych potraw, stroniłam od zabaw i towarzystwa rozrywkowego.

Bruce Lipton pisze w książce Biologii Przekonań , że wszystkie komórki w naszym ciele zachowują się jak ludzie. Przyzwyczajają się do swojego środowiska w którym się rozmnażają , dlatego w trakcie choroby warto zmienić swój styl życia na bardziej niekorzystny dla np. komórki rakowej.

Po usłyszeniu diagnozy najpierw było u mnie niedowierzanie, a  później bezsilność,  bo skoro lekarze i naukowcy bezradnie rozkładali ręce, to co ja prosta kobieta mogłam w takiej sytuacji zrobić.

Tak się złożyło, że ja jakoś instynktownie faktycznie zaczęłam prowadzić inny tryb życia, nie zastanawiając się dlaczego i po co .

Wiedząc, że umieram i zostało mi mało czasu to; po pierwsze zaczęłam się modlić i to tak od serca i chodzić do kościoła; po drugie zmieniłam swoją dietę beztłuszczową na bardziej tłustą, bo usłyszałam , że płuca lubią tłuszcz , ale bez przesady do diety tłuszcz dodawałam z umiarem ; po trzecie zaraz po chemii pojechałam po raz pierwszy na 3 tygodniowe wczasy sanatoryjne na których bawiłam się i szalałam do białego rana bo uważałam , że skoro umieram to już nic nie mam do stracenia; po czwarte terapie jak : RADYKALNE WYBACZANIE, KOD UZDRAWIANIA , EFT i inne pomału zaczęły zmieniać mnie i moje życie i chyba na dobre, bo pozbyłam się raka płuc i to bez wznowy

Kartka z pamiętnika

Pamiętnego dnia 22.10.2004 r.   po pół rocznym lataniu od jednego lekarza do drugiego różnych specjalności nareszcie zdiagnozowano mi moje dolegliwości . Nie podejrzewałam jednak nawet w najgorszych snach, że ta diagnoza będzie dla mnie wyrokiem śmierci i to w krótkim czasie. Bez chemii dawano mi trzy tygodnie życia, a z chemią sześć miesięcy ewentualnie 10 miesięcy, jeśli dobrze zniosę leczenie. / dokumenty medyczne są w zakładce leczenie /

Tak czy siak dotarło do mnie, że umieram i to w krótkim czasie.

Nigdy nie myślałam o śmierci , wiedziałam że to innych spotyka , nawet moich bliskich , ale ja tu i teraz umieram , co to jest ta śmierć !!!!!, co to znaczy , że mam raka , to niemożliwe, to mnie nie mogło spotkać!!!!!!

Pierwsze co zrobiłam, to zadałam sobie pytanie ? czy jest coś straszniejszego od raka ? Odpowiedź przyszła sama –tak – to mój okropny lęk przed śmiercią. Wówczas przed okropnym rakiem uciekłabym wszędzie nawet na drugą nieznaną stronę, gdyby nie ten towarzyszący mi paniczny strach co mnie spotka po śmierci, po tej drugiej stronie?

Jeszcze snułam nadzieję, że może to pomyłka? Jeszcze liczyłam, że zaraz po chemii poszukam dobrego onkologa, który podważy innymi badaniami te badania potwierdzające raka płuc. Mocno wierzyłam, że na pewno jest jakiś lek na świecie na ten typ raka, tylko że do mnie do małego żuczka taka wiadomość nie została przekazana.

Niestety szybko inni onkolodzy po innych badaniach potwierdzali znaną mi diagnozę ; ma Pani drobnokomórkowego raka płuc z przerzutami i nie ma skutecznego leku na całym świecie na ten typ raka. Są jedynie leki, które zmniejszają raka agresję przedłużając życie, w zależności od stopnia remisji i jak organizm zniesie leczenie.

Niektórzy lekarze pocieszali mnie mówiąc – zdarzają się przypadki, że  z Pani diagnozą żyją nawet trzy lata. W takich sytuacjach włączało mi się myślenie , że dotyczy to szczęściarzy, a mnie przez całe życie szczęście omijało szerokim łukiem, więc zostawałam z rokowaniem, że zostało mi 6- 8 miesięcy życia.

Zewsząd skąd było możliwe szukałam wiarygodnych informacji na temat mojego typu raka, bardzo chciałam wiedzieć z czym mam do czynienia.

I się dowiedziałam , że mam DRP w zawansowanym stadium , bo w moim płucu prawym guz 4cm x 8 cm z przerzutem do węzłów chłonnych zaliczany był przez wszystkich lekarzy i profesorów onkologów , że jest w zaawansowanym   stadium i to dużym i nie ma na niego skutecznego lekarstwa.

Po takiej wiedzy wyciągnęłam wniosek, że mam raka płuc bardzo inteligentnego , przebiegłego, skoro lekarze i naukowcy z całego świata nie mogą sobie z nim poradzić. Zadałam sobie pytanie dlaczego mój rak tak mądry i przebiegły , tak szybko chce mnie swojego żywiciela uśmiercić? Przecież musi wiedzieć, skoro jest mądrzejszy od naszych naukowców, że on również zginie wraz ze mną.

W tych moich rozmyślaniach nasunął mi się wniosek, że skoro jest tak przebiegły, to może we mnie siedzi „demon” który po mojej śmierci po tej drugiej stronie też mną zawładnie.

Po takich rozważaniach z całą desperacją podjęłam walkę z nim na śmierć i życie. Nie zależało mi już tak na życiu, tylko na tym aby siedzącego we mnie „demona” zniszczyć by zginął razem ze mną, jeśli ja przez niego muszę umrzeć to on też zginie , by nie mógł mną po mojej śmierci zawładnąć.

Moja koleżanka „niedoli’’ z takim samym rakiem płuc przyznała mi się w tajemnicy że też się boi , że jej rak po śmierci porwie ją do jakiejś otchłani. Związku z tym zaraz po chemii wybiera się do księdza który uwalnia ludzi z opętań i demonów i podała mi zapisany na kartce adres. Ja do tego księdza nie miałam zamiaru jechać , intuicyjnie coś mnie od tego pomysłu wzbraniało i nie pojechałam. Nie mniej poczułam się lepiej, że nie tylko ja boję się raka demona że mną po śmierci zawładnie.

Leżąc pod kroplówką na szpitalnym łóżku wiele myślałam o śmierci i swoim życiu, zaskoczyłam że przecież ja nic takiego w życiu nie zrobiłam, aby teraz aż tak bać się życia po życiu. Starałam się żyć uczciwie , starałam się świadomie nikomu krzywdy nie czynić . Uświadomiłam sobie, że moim największym grzechem było nie chodzenie do kościoła, a jeśli już, to tylko od czasu do czasu od wielkiego święta.

Teraz w obliczu śmierci żałowałam, że aż tak bardzo odeszłam od kościoła, a tym samym od BOGA.

Zaraz po pierwszej chemii modląc się i przy pomocy Arkusza Radykalnego Wybaczania prosiłam o wybaczanie i wybaczałam. Czyniłam tak nie licząc na żaden cud ani wyzdrowienie . Aż pewnego dnia przestałam się bać śmierci i zaraz po tym poczułam jak rak z głośnym jęczeniem, którego odgłosu nigdy nie zapomnę , oderwał się ode mnie z hukiem jak poparzony i uciekł daleko ode mnie, gdzieś w przestrzeń kosmiczną. Nie trudno było mi zrozumieć, że rak boi się miłości. / Więcej w tym temacie pisałam – „Modlitwy wysłuchane” /

Tego dnia poczułam , że jestem wolna od raka płuc . Moja radość trwała do momentu dopóki sobie nie uświadomiłam, że poszły przerzuty i rak może się ujawnić w jakichś innych organach. W ten sposób stworzyłam sobie potężny lęk przed wznową. Przy każdych okresowych kontrolach lekarskich ostrzegano mnie przed wznową, mówiono mi , że wznowa nastąpi na pewno, tylko nie wiadomo w jakiej części ciała . Już i tak mając lęk przed wznową utwierdzali mnie w przekonaniu, że wznowa nastąpi i muszę być czujna. Zawsze z  nadzieją wpatrywałam się w usta lekarzy , że wszystko jest w porządku, a oni nie wiem po co pogłębiali mój lęk , skoro medycyna w razie wznowy nie miała mi już nic do zaproponowania w walce z rakiem.

Walka z lękiem przed wznową była trudna , długa i mozolna ale w końcu jak ten lęk pokonałam to uwierzyłam, że jestem wolna od raka płuc .

Tak naprawdę moja walka z rakiem to była walka z samym sobą , a konkretnie to ze swoimi lękami. Jak okazało się była bardzo skuteczna skoro żyję już 11 lat od diagnozy i to bez wznowy.

Irena

 

Bolesne odrzucenie

 

„Odrzucenie przez innych to jedna z najbardziej bolesnych rzeczy, jakich można doświadczyć „ – autor Aleksander Loyd.

Lęk przed odrzuceniem podczas terapii / Ukryty szpitalny horror/  gdzieś się ulotnił, jak  okazało się, że wynikał  całkowicie  z  fałszywego przekonania, szkoda że przez 61 lat szłam z nim przez życie niczym uwierająca kłoda, ale lepiej późno niż wcale. Ufff!!!!!! – jaka ulga .

wikiend 054

 

Podczas poparzenia i leczenia  przeżyty ból    fizyczny został zapomniany, ale nabyty lęk przed odrzuceniem bardzo mi komplikował  życie.

Po uwolnieniu się  tego lęku  w moim ciele i życiu zaszło wiele pozytywnych zmian.  Całkowicie ustąpiło kłucie pod lewą łopatką powodowane według lekarzy niedotlenieniem serca. Poza tym z mężem  i bliskimi  okazujemy sobie dużo  więcej ciepła i miłości .

Niedawne   badania pulsoksymetrem HSR  potwierdziło , że moje serce pracuje w normie.

img134

I pomyśleć, że wiele cierpienia mała Irenka by uniknęła, gdyby  wiele spraw wyjaśnili  jej  opiekunowie  i Rodzice.

Kocham swoich Rodziców i mam szacunek do swoich wychowawców i opiekunów  i do nikogo nie mam żalu,  takie były metody wychowawcze w dobrej wierze.

Byłam wychowywana w czasach gdzie dzieciom za wiele nie wyjaśniano. Nawet jeśli cos próbowano wyjaśnić, to w atmosferze napięcia, pretensji co jeszcze urazy  pogłębiało. Takie podejście budziło w dzieciach niezgodę , gniew , które przeradzało się w strach przed karą  , smutek i  bezsilność .

Przy strachu przed odrzuceniem jak  u wielu  dzieci przy podobnej traumie  w  małej Irence narodziło się duże  poczucie  winy , co przerodziło się w poczucie niskiej wartości i poczucie , że ja Irenka  jestem gorsza od innych.

„Kiedy zrozumiemy, że główny system kontrolujący ciało w największym stopniu ulega uszkodzeniu pod wpływem odrzucenia , uświadomi to nam , jak ważne jest odrzucenie. „ Autor Alexander Loyd

Wchodząc emocjami w swoje dzieciństwo zrozumiałam jak dziecko za dorosłych łatwo  przyjmuje na siebie  winę . Natomiast    regularne zakazy bez wyjaśnienia  w dzieciństwie zapisują się w nas , a w dorosłym życiu obwiniamy się za to  i  sami sobie zabraniamy tego co kiedyś było nam zakazywane. Przyjmujemy za własne narzucone kiedyś zewnętrzne postawy, normy, poglądy i wartości.

„Nasze pozytywne i negatywne przekonania nie tylko wpływają na nasze zdrowie, ale także na każdy inny aspekt naszego życia. Henry Ford miał rację mówiąc o efektywności linii montażowych i miał rację, kiedy mówił o sile umysłu: „ Jeśli wierzysz, że możesz , lub wierzysz , że nie możesz…to masz rację.”  Pomyśl o osobach , które chodzą po węglach , nie parząc sobie stóp.” Autor – Bruce Lipton

„Twoje przekonania działają jak filtry w aparacie fotograficznym, zmieniając twoje spojrzenie na świat. A twoja biologia adaptuje się do twoich przekonań. Kidy już naprawdę przekonamy się , że nasza wiara jest tak potężna , trzymamy w ręku klucz do wolności. „ Autor – Bruce Lipton

Dzieci myślą bardzo prosto i łatwo i szybko wyciągają wnioski, które później dla dorosłych są absurdalne, ale zgodnie z  nimi funkcjonujemy nie zdając sobie z tego sprawy. Dlatego jest tak bardzo ważne, by z dziećmi dużo rozmawiać i wiele wyjaśniać , aby z zakazów, różnych zdarzeń wyciągały właściwe wnioski, a tym samym nie programowały się w fałszywe przekonania. Na szczęście dzisiaj wiele rodziców   i opiekunów   dzieci ma już świadomość jak ważne w wychowaniu jest wyjaśnianie, rozmowa,  zamiast  zbędnego zastraszania .

Ciężko  mi było przejść  przez  terapię „Ukryty szpitalny horror” , kosztowało mnie dużo trudu , wysiłku i odwagi by poczuć  ból jeszcze raz,  ale zrobiłam to i  naprawdę warto było, by  teraz odczuć  tak wielka ulgę.   Irena

I

 

 

Ukryty szpitalny horror

kwiaty w moim ogrodzie  I 005

Przystępując do terapii na przepracowanie emocji z wypadku w którym zostałam poparzona będąc dzieckiem  nie podejrzewałam, że  przeżyłam aż taki horror. Nie wiem, czy jak bym cokolwiek pamiętała miałabym odwagę przeżyć to jeszcze raz.

Moja stosowana  terapia jest skuteczna, ale  polega na tym, że aby uwolnić się od niechcianych emocji trzeba odnaleźć źródło  mimo , że w TRW C.C.Tippinga nie ma potrzeby szukania źródła przekonań.

Ja bardzo poważam  TRW , jednak  stosuję terapię łączoną  która dla mnie okazała się bardziej skuteczna.  W praktyce oznacza , że trzeba  znaleźć źródło przekonań i  poczuć  przeżyte  emocje  ponownie, co prawda  tylko na parę chwil,  które w wielu  sytuacjach wydają się wiecznością.

Najwięcej  blokowanych emocji  i destruktywnych przekonań  źródło znajduje się  w okresie dzieciństwa. W związku z tym chcąc uwolnić się z emocjonalnych blokad przerabiam swoje dzieciństwo, czyli uczuciowo przeżywam to jeszcze raz , najczęściej już z innym  spojrzeniem na przerabiane zdarzenie.

Do terapii na pobyt w szpitalu po wypadku poparzenia wrzątkiem w wieku 6 – 7 lat  przymierzałam się od paru tygodni. W międzyczasie odblokowywałam emocje z innych blokad, ale  leczenie poparzenia  odwlekałam, albo zawsze coś mi stawało na przeszkodzie, aż w końcu zebrałam siły i podjęłam się terapii na to odpychane zdarzenie.   Czułam, że kryje się w tym duża emocja, skoro ego aż tak się broni.   Nie podejrzewałam, że w tym zdarzeniu mam  ukryty  przeżyty  horror .

Świadomość moja zapamiętała z tamtych ciężkich chwil poparzenie  z mojej wyłącznej  winy .

Pamiętałam ,  że  byłam leczona w szpitalu  przez wspaniałego chirurga wysokiej klasy. Lekarz ten cieszył się  w okolicy sławą  jako lekarz i jako niesamowity chirurg .  Przez wielu uważany był za wojennego bohatera, bo fama głosiła, że  nabył swoje  bogate doświadczenie lecząc  ludzi z urazów i chorób podczas wojny na froncie. Byłam  dumna, że byłam leczona przez tak sławnego lekarza i  wojennego  bohatera.

Wydawało  się, że nie ma potrzeby przerabiania szpitalnego leczenia poparzenia, bo leczenie zakończyło się dużym sukcesem, można nawet powiedzieć, że cudownym. Ktoś nawet powiedział mi, po co szukasz dziury tam, gdzie jej nie ma? Ja mimo wszystko chciałam się przekonać  skąd emocjonalny  opór do zdarzenia uwieńczonego sukcesem?

Moi rodzice często podkreślali znajomym jakiego niesamowitego cudu  dokonał prowadzący mnie lekarz , bo po poparzeniu nie ma śladu. Ojciec  jeszcze  dodawał, że na froncie wypracował swoje skuteczne metody leczenia i dzisiaj jemu nie ma równych i długo takich lekarzy nie będzie.

Podczas terapii prawda z wypadku była  zupełnie  inna i to w wielu aspektach.

kwiaty w moim ogrodzie  I 003

Okazało się, że początek szpitalnego  horroru ma miejsce  przed wypadkiem. Zdarzenie miało miejsce w  1954 r jak miałam 6 lat.

W pewien  ciepły majowy dzień bujałam się przy kuchni na krześle patrząc jak pali się ogień pod kuchnią. W pewnym momencie mama  ostrzega  mnie przed stawianym gorącym wrzątkiem w kotle, akcentując abym natychmiast przestała się bujać, bo jeszcze wpadnę do wrzątku i wyszła. Prawie w tym samym czasie  moja koleżanka z sąsiedztwa zawołała mnie z radosną nowiną w głosie. Bez żalu zgodnie z mamy poleceniem przestałam się bujać na krześle i wyszłam  na korytarz naprzeciw wołającej mnie koleżanki. Jak tylko  mnie zobaczyła  jednym tchem przekazała nowinę, że jej mama znalazła dla nas   ładne pomieszczenie na nasz dom i to będzie tylko nasz!!!

Ten domek to była przy oborze pusta,  ale zamknięta  komórka, a teraz  jej rodzice pozwolili nam się w niej  bawić, dla nas była to niesamowita sprawa.  Koleżanka miała z sobą w metalowej miseczce placki, wówczas przypomniałam sobie, że na stole w kuchni  zostawiłam przez siebie wcześniej zrobioną oranżadę. /Oranżadę zrobiłam z octu, sody i cukru/ Biegiem wróciłam się po nią do kuchni na moment zapominając, że na środku wejścia stoi kocioł z gotującymi się jeszcze przed chwilą obierkami dla inwentarza. Nagle z  impetem lewą stroną pośladka i nogi wpadłam do wrzątku z obierkami po brzegi wypełnionego kotła.

W pierwszy momencie nie czułam bólu, tylko przerażenie  jak utrzymać równowagę, aby kocioł razem ze mną się nie przewrócił i nie  oblał mnie całą jeszcze bulgocącym  wrzątkiem. Kocioł stał na drewnach, aby chronić podłogę, dlatego  nie był stabilny i się bujał.

Kod Uzdrawiania precyzyjnie odtworzył mi nie tylko uczuciowo, ale i wizualnie przebieg wypadku, czego z jakiegoś powodu moja świadomość nie zarejestrowała. Wyraźnie odsłonił mi się obraz jak walczę z utrzymaniem równowagi z bujającym się kotłem i błagalnie patrzę na krzesło na którym niedawno się bujałam, szukając możliwości uchwycenia się jego w taki sposób aby się wyzwolić z bujającego się kotła. Niestety było to niemożliwe, krzesło stało za daleko, więc   musiałam nadal   balansować rękoma  w powietrzu.  Mój krzyk usłyszeli  będący na podwórku sąsiedzi, lub  koleżanka  zaalarmowała ich  czekająca na mnie w  korytarzu. Nieoczekiwanie  ktoś  wyciągnął mnie z tego kotła i dopiero poczułam ogromny ból.  Zaraz przybył mój ojciec, a za nim moja Mama krzycząc – „ a mówiłam aby się nie bujała !!! ” Na  wyjaśnienie zdarzenia  nie było miejsca i czasu.

Byłam pewna, że  Ojciec najpierw przyłożył mnie ręką klapsy  i położył na kanapie. Dopiero teraz zobaczyłam i poczułam, że ojciec mnie nie bił, tylko otrzepywał ze mnie przyklejone obierki , które jakimś sposobem znalazły  się na moich  obydwu pośladkach  i nogach  przyklejone z gotującego się kociołka.  Dokładnie słyszę jak ktoś krzyczy, że dobrze by było lepiej oczyścić oparzenie i polać  spirytusem. Ojciec  zobaczył  stojący  na stole ocet pozostawiony przeze mnie jak robiłam sobie oranżadę. Głośno krzyknął, że nie ma spirytusu i nie ma czasu na oczyszczanie ,  ale jest  ocet spirytusowy i resztę niech zrobi lekarz. Nie czekając na niczyją aprobatę energicznie polał nim oparzenie. Przez ogromny ból słyszę jak  głośno mówi, że biegnie na pocztę dzwonić po pogotowie.

W między czasie wszystkie zaalarmowane ciocie i sąsiadki aby sprawić mi ulgę  trzymały moją poparzoną nogę  i pośladek w powietrzu i dmuchały na nią, aby mi trochę ulżyć.  Mimo bólu fizycznego czułam żal, że ojciec mnie zbił jak by za mało ukarał mnie kocioł z gotującymi się obierkami.

Do dnia dzisiejszego uważałam, że ojciec mnie zbił, a nie że otrzepywał gorące przyklejone obierki. To otrzepywanie obierek z moich pośladków było tak bolesne, że odczułam to jako bicie.  Po tym sprostowaniu od razu  nastąpiła  ulga, ale pojawiło się  poczucie winy, że obwiniałam ojca  za coś, czego nie zrobił. Automatycznie zniwelowałam dopiero co powstałe poczucie winy  rozumiejąc,  że mała Irenka w bólu i szoku  miała prawo tak poczuć.

Przyszło mi uświadomienie, że będąc małą dziewczynką w  szoku uwierzyłam w kłamstwo,  że się bujałam i dlatego wpadłam do gorącego kotła drogą sugestii przez  Mamy wykrzykiwanie „ a mówiłam abyś się nie bujała!!!”   Moja biedna Mama skąd miała wiedzieć, że ja zaraz po jej wyjściu przestałam się na krześle  bujać .

Moje odczucie, że ojciec nie otrzepywał mnie z przyklejonych obierek, tylko dawał klapsy sprawiło, że sugestia mamy została utrwalona i  stała się  moją zakłamaną prawdą.

Tak naprawdę nikogo  nie obchodziło jak wpadłam do kotła, tylko mnie i może trochę moją Mamę.

Nim Ojciec wrócił z poczty przyjechało pogotowie i jak zrobili mi opatrunek ból momentalnie mi przeszedł, ale mimo tego zabrali mnie do szpitala. Nie chciałam z pogotowiem jechać, ale dobre ciotki i sąsiadki tłumaczyły mi, że muszę pojechać, bo zaraz opatrunek przestanie działać i znów zacznie boleć, a w szpitalu na miejscu dadzą mi ratunek – to pocieszanie ciotek  w dobrej wierze tak naprawdę w dużym stopniu przyczyniło się do przeżytego horroru w szpitalu.

Szpitalny horror się zaczął;

Nie pamiętam jak pogotowie  przywiozło mnie do szpitala. Obudziłam się  na dziwnym  łóżku ogrodzonego kratkami z nogą wiszącą w powietrzu przywiązaną do czegoś w pustym pokoju. Próbowałam się podnieść, rozejrzeć, ale nie miałam sił. Leżałam przerażona nie wiedząc gdzie  jestem. Wydawało mnie się to miejsce bardzo dziwne. Zabrało mnie pogotowie, ale nie pamiętam co działo się dalej. Z oddali słyszę jakieś odgłosy i jak usłyszałam czyjeś słowa zaczęłam wołać, aby ktoś przyszedł. Przyszła pielęgniarka i wyjaśniła mi miłym głosem że jestem w szpitalu, a w szpitalach są takie łóżka i na dowód otworzyła drzwi i pokazała mi w pobliżu drugie pomieszczenie w którym były podobne łóżka, ale było ich dużo , a w nich były  dzieci.

Wyraziłam swoje pretensje, że ja też chcę być w tym pokoju z innymi dziećmi. Nim powiedziałam swoje żale pielęgniarka bez słów zamknęła drzwi i wyszła.

Samotna w pustym pokoju w dziwnym łóżku poczułam się odrzucona, a za tym gorycz i żal i pogarda do siebie, jestem gorsza od innych. Ojciec zawsze miał rację, dał mi  klapsy dlatego abym wiedziała, że zawiniłam bo nie byłam posłuszna.

Trochę cichutko sobie popłakałam i zasnęłam. Obudziła mnie inna już pielęgniarka, myjąc mnie w łóżku oznajmiła, że zaraz do mnie przyjdzie lekarz. Liczyłam na to, że przyjdzie tak samo miły lekarz jak z pogotowia, zobaczy poparzenie i zrobi bezbolesny opatrunek . Jeszcze wierzyłam, że będzie tak, jak pocieszano mnie nim zabrało pogotowie.

Z impetem otworzyły się drzwi i wszedł nie jeden, ale dwóch lekarzy i jakaś z groźną miną pielęgniarka , a za nią z tyłu  stanęła jeszcze jedna. Lekarz ostro i energicznie przypiął mnie ręce pasami do łóżka, mocno przytrzymał, a ten drugi zdarł opatrunek i jak by tarką na  żywca ranę skrobał. Ten zabieg trwał całą wieczność  tak długo, że nie miałam sił już krzyczeć.

Na koniec zabiegu na ranę położyli  żrący opatrunek i mnie z bólem,  krzyczącą, a raczej skamlącą zostawili  samą i wszyscy wyszli. Myślałam, że żywcem trafiłam do piekła, gdyby nie to, że wszyscy  byli ubrani  na biało , a diabły są czarne od dymu i smoły.  Z tymi myślami  osłabiona przysnęłam.  Obudziła mnie pielęgniarka, uwolniła  z pasów, zmieniła pościel i przebrała w suchą piżamę. Była miła, coś do mnie mówiła, ale ja jej już nie słuchałam, nie wierzyłam już nikomu.

Najgorsze, że ten okropny  rytuał  zmiany opatrunku i czyszczenia rany  odbywał się codziennie. Podczas zabiegu wykrzykiwałam z bólu różne rzeczy; zapewniałam, że już zawsze będę posłuszna, wołałam na pomoc Mamę, wołałam do Mamy że Ona nie wie, że porwali mnie bandyci i torturują, a ten najgorszy  to ukraiński. Któregoś dnia podczas zabiegu straszyłam Ojcem, że jest bohaterem wojennym, że poradził sobie z faszystami, to i poradzi sobie z bandytami. W ataku bólu i niemocy nazwałam  lekarzy bandytami .  Słysząc, jak  jeden z lekarzy  zaciąga akcentem wschodnim nazwałam ich ukraińskimi bandytami. Jako dziecko wielokrotnie nasłuchałam się opowiadań dorosłych jak to bandyci ukraińscy okrutnie traktowali ludzi, nie oszczędzając nawet swoich bliskich. Akcent wschodni był mi znany, bo wielu rodziców moich kolegów podobny mieli akcent, a wiadomo mi było, że byli Ukraińcami, tylko tymi dobrymi i wstyd im było za ukraińskich bandytów. Jeden z moich kolegów tak bardzo wstydził się ukraińskich bandytów, że nawet płakał, że jest Ukraińcem. Nikt z tego powodu temu koledze nie dokuczał, bo był bardzo lubianym kolegą, to on sam od siebie tak zareagował.

W szpitalu leżałam bardzo  przestraszona ,  nikt mi niczego nie wyjaśniał miałam sześć lat i byłam mądrą dziewczynką,  ale nie  rozumiałam  dlaczego lekarze zadawali mnie ból,  na poparzenie nie posmarowali taką maścią  jak lekarze z pogotowia, po której od razu przestało boleć!!!!! Wyciągnęłam wniosek, że to co robili mnie, to nie mogli być lekarze.

Pamiętałam, jak  lekarz  tłumaczył mi, że dlatego robi mnie bolesne zabiegi abym była ładną dziewczynką z ładnymi nogami, ale do mnie te argumenty nie trafiały. Miałam 6 lat i  jak każda dziewczynka chciałam być ładna , ale za cenę takiego bólu  uroda  nie była tego wart.

Jedna pielęgniarka,  którą naprawdę polubiłam  przekonała mnie , że zabiegi robią mi mądrzy lekarze. Wówczas wyciągnęłam wniosek , że na pewno  dowiedzieli się , że jestem nieposłusznym dzieckiem, dlatego zadają mnie ból, poniżają i oddzielili od innych grzecznych dzieci. Jak by zadawali ból bandyci, to ja nie byłabym winna. Jak ból zadają szanowane autorytety to znaczy, że ja zasłużyłam sobie  na ból i cierpienie.

Żadne mądre wyjaśnienia nie były już wstanie zmienić moich dopiero co zaprogramowanych destruktywnych przekonań. Wiarygodne wyjaśnienia potęgowały jedynie już coraz większy WSTYD chowany do głębokich  warstw podświadomości.

Moment  przed wypadkiem miałam przyjemność i radość, związku z tym w podświadomości zaprogramowałam sobie przekonanie , że radość  w swój domek, przyjemność z bujania jest przyczyną mojego poparzenia, a tym samym okropnego bólu i cierpienia.

Irenka już  w swojej podświadomości zaprogramowała na 61 lat  przekonanie, że przyjemność i radość jest zła, niedobra, dlatego jest poniżana, odizolowana od innych, a za winę zasługuje na cierpienie. Przecież zadawali jej ból lekarze, którzy są szanowani, a nie jacyś  bandyci. Co za WSTYD!!!! , że  mnie  to spotkało !!!!!!!!!!!!

 To wszystko nie do przeżycia – umysł małej Irenki z tym sobie nie poradził, dlatego zepchnął emocje i nabyte przekonania do ciemnego zakamarku podświadomości.

Po zaprogramowanym wstydzie  każdego następnego dnia tą samą procedurę zabiegu mała Irenka przyjmowała z pokorą , coraz bardziej utrwalając swoje nabyte nowe przekonania, oraz  wiarę w błędną wersję zdarzenia swojego wypadku.

Jako dorosła do  dnia dzisiejszego byłam pewna, że bujając się na krześle wpadłam do kotła z wrzątkiem nie słuchając matki, abym przestała się bujać.  Uwierzyłam w coś co było nieprawdą.

Najgorsze, że nabyłam destruktywne przekonania blokujące nie tylko przyjemność i radość, ale również przekonanie, że mając oddzielny pokój jest się odrzuconym, odizolowanym od innych.

W  swoim życiu to przekonanie przekładało się na to, że miałam lęk przed  radością  i  przyjemnością.   Krótko przed wypadkiem otrzymałam wiadomość, że mam z koleżanką swój dom, a w nim każda z nas ma swój pokój./Fikcyjny dom i pokoje dla dziewczynek były prawdziwe/ .

Wywołana radość pośrednio była przyczyną wypadku.

61 lat temu wypadek z poparzeniem był prawdziwy, ale  spojrzenie  na  to wydarzenie było bardzo nieprawdziwe. Był to wypadek i nie była to niczyja wina.

Mój lekarz, którego jako dziecko znienawidziłam dokonał cudu, dzięki niemu z poważnego poparzenia nie zostały blizny, a groziły mnie przykurcze, a tym samym nawet krótsza noga. Dzięki temu lekarzowi nie zostałam  kulawa.

Teraz z perspektywy czasu rozumiem , dlaczego   leczenie z poparzenia  przykryłam wstydem i ukryłam w głębokiej swojej podświadomości. Już przed wyjściem ze szpitala, kiedy opatrunek był już zmieniany bezboleśnie, przekonywałam się, że lekarz jest miły i sympatyczny i coraz bardziej wstydziłam się tego co wygadywałam na lekarza podczas bolesnego zabiegu.   Teraz mogę się domyślać, że było bolesne, bo lekarz nie mógł mnie  aplikować codziennej narkozy, a środków przeciw bólowych takich jak dzisiaj nie było. Świadoma jestem również i tego, że tak wspaniały lekarz i człowiek nie brał do siebie co na niego wykrzykiwała mała dziewczynka w okropnym bólu. Doskonale wiedział, że już niedługo docenię to co dla mnie zrobił.

Dowodem na to jak bardzo doceniłam lekarza, jest  ukryty  duży wstyd za swoje zachowanie w bólu i cierpieniu  sześcioletniej  Irenki,  ukryty w podświadomości na 61 lat.

Ta terapia była o wiele cięższa i boleśniejsza niż terapia uwalniająca od przyczyny raka płuc. Nie wiem, czy moje ciało  uwolniło się z jakiejś dolegliwości. Teraz obecnie dziękuję BOGU , że dane mi było wyprostować błędne spojrzenie z wypadku . Czuję się lekko, jakby mi ktoś z pleców i piersi zdjął co najmniej po 10 kg aż byłam się zważyć czy nie spadło mi sadło. Ważę tyle samo co przed terapią, tylko czuję się lekka jak piórko.

Po wyprostowaniu błędnego zdarzenia jest tak wspaniałe uczucie , że nie mogę znaleźć słów by to wyrazić,   ciekawe jak długo będę się tak fajnie czuła? Tego nie wiem, ale przekonanie,  że Ojciec bardziej mnie kochał niż myślałam zostanie na zawsze.   Irena

Kontrola emocji

„Samokontrola nie powinna być trudnym i znojnym zadaniem wymagającym wysiłku, takim, które wydaje się równie meczące i uciążliwe jak mozolna wspinaczka pod górę w mokrym ubraniu. Samokontrola powinna raczej przypominać zjazd na nartach z pięknej góry przy idealnym śniegu.” – autor – Aleksander Loyd

„KIEDY KONTROLĘ PRZEJMUJE PODSWIADOMOŚĆ . Jak nazywa się ten proces? Nazywa się reakcją stresową! O tym właśnie mówił dr Lipton, gdy nawiązywał do tego, z jakiego powodu ludzie się boją kiedy nie powinny się bać. Właśnie to sprawia, że nie osiągamy takich rezultatów, jakie moglibyśmy.

  Za każdym razem, kiedy te traumatyczne wspomnienia znowu staja się   aktywne, świadome myślenie się wyłącza. Włącza się świadomy umysł i zazwyczaj robi to, co powinien. Czyli zazwyczaj wywołuje w organizmie reakcję stresową.” – cytat z książki KOD UZDRAWIANIA   A. Loyd 

serce 3

Kiedy mamy zaburzony system energetyczny ciała , to zachować emocjonalny spokój jest niemożliwe.

Z przerażeniem zauważyłam, że niektórzy by  na twarzy nie można było dostrzec żadnych uczuć,  to spychają  nawet radość i  zadowolenie do ciemnych zakamarków swojej podświadomości, tym sposobem jeszcze bardziej zaburzając  swój system energetyczny ciała  powiększając swój stres.

Najgorsze, że te osoby by ukryć negatywne emocje robią projekcję na inne osoby związanych z pracą, czy w relacjach  wobec bliskich.   Wmawiają im  słowa których nigdy nie wypowiedzieli, oraz negatywne emocje, których nie okazali. Inaczej mówiąc takie osoby są bardzo toksyczne.

Jak sobie radzić z takimi osobami? Najlepiej toksyczne osoby unikać, a jeśli to niemożliwe? Według mnie przede wszystkim należy zaakceptować te osoby takimi jakimi są i  nie pozwolić sobie  niczego wmówić. Jeśli to możliwe to  dobrze by było nakłonić takie osoby do leczenia układu nerwowego  póki ich stres nie ujawnił się jako poważna choroba. / jak ujawni się choroba to sami  ją  zaczną  leczyć z powodu dolegliwości/   Niestety dopóki  robią  projekcję na innych na jakiś okres chorobę swojego ciała  z powodu stresu oddalają, ale za to czynią innym wiele zła swoim zachowaniem.

Z takim problemem spotkała się Kasia z powodu toksycznego zachowania swojej kochanej siostry. Przyszła do mnie prosić  dla niej o pomoc. Po długiej namowie Kasi jej  siostra zadzwoniła do mnie z pytaniem, czy potrafię  pomóc , by  mogła lepiej ukryć swoje emocje. Powiedziała mi, że do tej pory z tym ukrywaniem uczuć dawała  sama sobie radę, ale teraz ma bardzo stresująca pracę  i związku z tą pracą trochę  ma z tym problem . Powiedziałam jej , że moja terapia polega na uwolnieniu emocji, a nie ukrywaniu jej.  Wówczas bez żadnej obiekcji  podsumowała moją terapię jako szkodliwą. Przecież ja chcę emocje ukryć, a nie uwalniać !!!!! – tak podsumowała naszą telefoniczna rozmowę.

Razem z Kasią byłyśmy zaskoczone jej wypowiedzią, bo zajmuje się JOGĄ  , zdrowym odżywianiem, stosuje dietę warzywną i pozytywne myślenie. Mimo tego   nie chce zauważyć, że ma tak  duży lęk przed uwolnieniem się z  zablokowanych emocji, że jeszcze spycha z całych swoich sił wypływające  uczucia do ciemnych zakamarków swojej podświadomości.

Jak wynika z wypowiedzi Kasi, siostra sprawiała sobie ulgę  robiąc  na nią projekcję, a Ona tłumaczyła ją  stresującą  pracą, dlatego z pokorą przyjmowała obelgi i poniżanie. Do tego kochana jej siostrzyczka wymyśliła, że to  Kasia musi wzmocnić swój układ  nerwowy, a nie ona. / Chyba po to by lepiej znosiła jej stres/

Według mnie stres siostry Kasi nie był wywołany stresującą  pracą , tylko jej zablokowane negatywne emocje powodowały problemy w pracy , podobnie jak  spięcia  między siostrami.

Kasia podczas KODU UZDRAWIANIA  odblokowała przymus ustępowania  siostrzyczce,  bo uwolniła  POCZUCIE WINY  za wypadek  pięcioletniej siostry, chociaż  była w tym momencie pod opieką Matki. Wzięła odpowiedzialność za Matkę , a jak wina , to i kara, dlatego z pokorą przyjmowała siostry obelgi i poniżanie.

Po  terapii  poczuła niesamowitą lekkość, niczym z automatu nastąpiło wybaczenie siostrze wszystkich doznanych przykrości. Wzrosła jej pewność siebie i już nie pozwoli niczego sobie wmówić, a projekcję siostry automatycznie odrzuci w jej stronę, może wówczas siostra  podejmie się leczenia? Ja mam taką nadzieję, ale jak będzie nie mam na to wpływu. Uważam, że teraz relacje między siostrami się polepszą, ale nie będą one takie jak być powinny, z powodu nie odblokowanych emocji siostry.   Pracę z podświadomością każdy musi wykonać sam,  tej pracy za nikogo nie można wykonać.          Irena

Jakie uczucia takie życie

 

Jesteś tym czym się karmisz – uczucia to ważne  pożywienie.  Złość, nienawiść, nieumiejętność wybaczania nie zastąpi żadna dieta cud.   

„Każdy z nas tworzy swe doświadczenie za pomocą myśli i wypowiadanych słów” – Louse L. Hay

 urodziny 009 urodziny 008

W rocznicę urodzin lubię tylko otrzymane kwiaty, bo to mi uzmysławia – O! rany! Mam już 67 lat!!! To nic, jutro znów będę żyć dniem dzisiejszym, nie myśląc o latach.

Na jakich myślach się koncentrujemy ,  takie mamy samopoczucie, jakie samopoczucie takie zdrowie.

Zauważono w szpitalach z chorymi dziećmi, że  rozśmieszanie  dzieci skutkuje   lepszym efektem leczenia.

Pojawiające  się  destruktywne  myśli  wypływają na wierzch , niczym szumowiny w zupie  dając  takie same  uczucia, a tym samym i smutne  życie.

By się  pozbyć destruktywnych myśli ,  wcielam się w detektywa   swoich uczuć i podążam  za nimi , w ten sposób  wchodząc   do  swojej podświadomości i  idę    aż  do źródła zdarzeń.

Jak  w tej podróży  emocjonalnej  do przeszłości    znajduję się w zdarzeniu  kiedy te uczucia zostały  tworzone  odkrywam , że  spojrzenie na to zdarzenie z perspektywy  czasu jest  zupełnie inne. Takie odkrycie powoduje inną świadomość  i tym samym  automatycznie tworzą się  inne  emocje.  Za tymi  uczuciami  pojawia się  radość z uwolnionych  destruktywnych przekonań, inne przekonania i automatyczna  zmiana  życia.

Pracując nad wewnętrznym rozwojem , podążam  tropem swoich emocji  już ponad 10 lat. Niestety  nie było  łatwo , kosztowało to wiele odwagi by zmierzyć się z ukrytym :  WSTYDEM ; POCZUCIEM WINY  , ZŁOŚCIĄ ,  musiałam dać z siebie wiele wysiłku by ponownie poczuć   zapomniany;  ŻAL ; GORYCZ ; BÓL – wydawało się czasem nie do przeżycia, wówczas dodając sobie odwagi myślałam,  jak przeżyło się raz to i przeżyje się ponownie.

Zapewniam, że ten ponowny ból wcale nie był mniejszy , bo mimo emocjonalnej podróży w przeszłość , uczucia odczuwa się tak jak by to działo się tu i teraz, trwa to krótko parę sekund, czasem minutkę  ale trwa i aby ten ból zniknął trzeba go poczuć.  Za każdym razem wiem, że te cierpienia trwają krótko, ale za każdym razem tak samo boję się ponownie to przeżyć  i  zdarza się, że w ostatniej chwili wycofuję się już prawie dotykając bolesnego zdarzenia nie do przeżycia. Po takiej niedokończonej  terapii , przyznaję sama przed sobą, że moje „ego” skutecznie się obroniło. Wieloletnie   doświadczenie  pracy na swoich emocjach potwierdziło, że  jak  mocno ego się broni  to znaczy, że moje destruktywne przekonanie jest bardzo silne  i   tak samo wprost proporcjonalnie  niszczy moje zdrowie.  W takiej sytuacji zawsze zapisuję sobie w swoich notatkach bolesną emocję i po jakimś czasie do tej emocjonalnej podróży wracam ponownie. Przy takich emocjonalnych powrotach moje ego destruktywnych przekonań jest  tak osłabione, że już bez trudu wchodzę do bolesnego zdarzenia .  Za każdym razem po wejściu do zdarzenia  odkrywam , że moje spojrzenie na to zdarzenie było błędne.

Uwaga!!!!!!!!!!!!! – nigdy nie oceniam  przeżywanego cierpienia z powodu błędnego spojrzenia. Euforia, radość  i świadomość,  że mogłabym umrzeć i nigdy się nie dowiedzieć, że moje destruktywne przekonanie powodujące to cierpienie programowała  mała Irenka i miała prawo tak  spojrzeć na to wydarzenie jak spojrzała.  Za każdym razem po terapii dziękuję BOGU , że dane mi było za życia sprostować błędne spojrzenie , a tym samym usunąć destruktywne przekonanie, zbudowane na tym zdarzeniu.

To nie do końca jest tak , że ja przerabiam swoje dzieciństwo, ja przerabiam emocje dnia dzisiejszego  tu i teraz. Są to  zdarzenia życia , lub  dolegliwości zdrowotne , którym towarzyszą  destruktywne ukryte  emocje  dnia dzisiejszego. Emocje ukryte manifestują się w zdarzeniach życiowych, oraz naszym ciele jako choroby.  Trudno jest mieć pogodną uśmiechniętą buzię i mieć dobre samopoczucie jak  coś boli , lub ściska za serce ból i żal.   Czasem takie  malutkie uczucie , po wejściu w nie okazuje się ogromną górą nie do udźwignięcia. Wówczas na krótko odpuszczam sobie, by ponownie nabierając sił i odwagi ponownie zmierzyć się z tą ogromną emocją.

Czasem słyszę pytania , po co się męczyć i rozdrapywać zabliźnione rany,  zapomniane cierpienie?

To nie jest tak!!!!! –  te rany to nam się wydają, że są zabliźnione, one ropieją i bardzo bolą tylko my tego nie chcemy widzieć, dlatego  choroby mówią nam o tym , czego nie chcemy widzieć. Zapomniane cierpienie przez całe życie daje nam o sobie znać i to bardzo mocno przez różne sytuacje życiowe, jak również przez chore ciało. Leki przeciw bólowe ukoją na chwilę tylko  fizyczny ból, dlatego jesteśmy po takich lekach przymuleni czasem tak bardzo, że tracimy zdolność  normalnego  myślenia.

Ja właśnie po to stosuję swoją terapię, bo nie lubię cierpieć. Zabliźnione rany, zapomniany ból nie pozwalał mi  cieszyć się życiem. Jeśli nawet próbowałam się uśmiechać, to wykrzywiałam twarz oszukując siebie i innych , bo  zapomniany ból manifestując się w ciele i sytuacjach życiowych nie pozwalał na szczery uśmiech.

Dzięki terapii przez  ostatnie 10 lat wiele się w moim zdrowiu i  życiu dokonało zmian, każda terapia daje lepsze zdrowie i samopoczucie.  Złośliwcy twierdzą, że zdrowa umrę, tego nie wie nikt, ale tych fajnych przeżyć po odblokowaniu przekonań nie odbierze mnie już nikt. Świadoma  zmiana  swojego życia  daje niesamowite poczucie wolności!!!! Nie jestem w stanie tego wyrazić słowami , jednak fakty mówią same za siebie. Ja i moje życie przed rakiem i po raku jest diametralnie inne.   Irena

 

 

Nigdy nie jest za późno

 

Migrena – przemyślenia

Ślepe posłuszeństwo nie prowadzi do niczego dobrego.

Ojciec  chcąc sprawować  nad nami kontrolę podświadomie zabijał  w nas wewnętrzną siłę.

Zaobserwowałam, że  do dzisiaj wiele Rodziców i opiekunów  tak czyni nie zdając sobie z tego sprawy. Wielu kwestii możliwych do wyjaśnienia  dzieciom nie wyjaśniają, bo p co? Jak dorośnie to sam zrozumie.  Nie chcą wiedzieć  jaką cenę  przez  takie podejście  ich dziecko płaci.

Po usunięciu przyczyny migreny,  jak  po każdej usuniętej dolegliwości jeszcze raz dokonuję układanek , łącząc odkrytą przyczynę  ze  zdarzeniami  tuż przed atakami bólu głowy.

Moją zablokowaną  przyczyną migreny były zaprogramowane przekonania jak miałam 8- 9 lat . „ Nie mogę być zbyt silna , aby nie narazić się na  swojego Taty   gniew”  ; Muszę być Ojcu posłuszna , bo inaczej zasłużę na karę”  ; „ Być silną jest  złe, jest niebezpieczne „  ; Jak jestem słaba, jestem posłuszna Ojcu i swoim nauczycielom”.  Ta suma przekonań   spowodowały u małej Irenki  silny lęk przed   dużym  wysiłkiem. 

W miarę jak dorastałam , jak każdy zmieniałam swoje przekonania.  Przy dużym wsparciu swojego Ojca,  jako nastolatka nabyłam  nowe  przekonania przeciwstawne  takie jak;  „ w życiu należy być silnym” ; „ przy  niepowodzeniach nie poddawać się  „  –   wówczas mój umysł  stworzony  silny lęk przed byciem silną ,  zepchnął w ciemne zakamarki  podświadomości .

Przecież umysł gdyby tego nie ukrył,  przy powstałym tak dużym  konflikcie   mogłabym zwariować, albo nawet nie przeżyć.  Były to silne emocje  przeciw stawne nabyte w silnym zburzeniu  i  zaskoczeniu.

Pierwsze objawy  migreny wskazywały, że choroba została uaktywniona przy rozpoczętej  budowie domu.  Okazało  się,  że muszę budowę prowadzić samotnie z dala od Rodziny i męża,  zupełnie na to nie przygotowana. Po zabezpieczeniu materiałów i budowy  spasowałam i budowę  przerwałam, ale choroba uaktywniona  została.

Ponownie  zdecydowałam się na poprowadzenie  budowy domu dopiero dwa lata po raku płuc.  Jak przeżyłam raka to już nic nie było mi straszne. Zadziałała u mnie  chyba zasada, co cię nie zabije to wzmocni.

Jak każde  dziecko miałam prawo wielu rzeczy nie rozumieć , a Rodzice wraz z nauczycielami , często zamiast  wytłumaczyć,  wymuszali posłuszeństwo karą, zakazami, nakazami , krzykiem, a czasem i pasem.

W tamtym okresie prawie wszyscy opiekunowie  przy  wychowaniu  dzieci  stawiali na posłuszeństwo, a nie na tłumaczeniu i wyjaśnianiu. Na szczęście  od tamtych czasów wiele się zmieniło w kwestii  wychowania  dzieci.

Niestety zdarza się, że niektórzy rodzice   jeszcze dzisiaj uważają, że jak dziecko dorośnie to w swoim czasie wszystko zrozumie .   Owszem jak  dziecko dorośnie to zrozumie, ale ukryte lęki, nabyte przekonania  pozostaną,  bardzo komplikując człowiekowi życie i rujnując zdrowie. Dzieciom przy nakazach i zakazach  należy jak najwięcej tłumaczyć ,  wyjaśniać  aż  dziecko zrozumie . Ślepe posłuszeństwo nie prowadzi do niczego dobrego.

Dziewięcioletnia Irenka zauważyła w pewnym zdarzeniu, że  młodszy  braciszek  nie pozwalał  Ojcu  tak łatwo zabić swojej wewnętrznej siły i  walczył z nim.  Natomiast ja kochająca  córeczka  chciałam być blisko ojca, który mnie ciągle trzymał z daleka.   Nie chcąc z nim  walczyć  zaprogramowałam sobie przekonania  zgodnie z którymi nie wyzwalałam w sobie  zbytnio sił  by nie narażać się  Ojcu .

Jako dorosła,    zmieniłam swoje przekonania, ale program w podświadomości pozostał. Przełamując lęk przed  większym wysiłkiem powstawał u mnie konflikt przekonań ,  który zaowocował u mnie migreną.

Migrena dawała mi informację ;  –  Irena przełamując lęk przed wysiłkiem stwarzasz  w sobie niebezpieczny konflikt przekonań ;  –  Irena masz w podświadomości  przekonania błędne , zaprogramowane  przez błędne spojrzenie na rzeczywistość.

Szkoda, że dopiero teraz   jestem gotowa mieć silniejszą osobowość . Czy ją zyskałam?  Nie wiem, tylko jakoś praca  wykonywana przy codziennych obowiązkach stała się dziwnie lżejsza i łatwiejsza . Nabrałam chęci do prac, których  się bałam  jak „ diabeł święconej wody”.

Lepiej późno niż wcale,  dziękuję BOGU, że dane mnie było   dać  sobie  tą szansę   teraz.

Mogłam przecież  tego nigdy  sobie nie uświadomić. Jaki to będzie miało wpływ na moje życie?  Już ma , moje codzienne życie stało się lżejsze, a do tego świadomość, że swoim spadkobiercą zostawię o jeszcze jedno destruktywne przekonanie mniej,  poprawia niesamowicie mi nastrój.

wiosna w moim ogródku

      wiosna 003

  Jeszcze raz udowodniłam sobie, że  nigdy na nic nie jest za późno.             Irena

I

Ojcowska troska przyczyną migreny

 

Zaskakujące  odkrycie  przyczynę  migreny

Ojciec nieświadomie  zabijał nam  wewnętrzną siłę.

 

sanatorium 048              sanatorium 045

Ten piękny motyl pojawił się na moim ramieniu podczas medytacji. Nie wiem skąd się znalazł o tej porze roku w moim pokoju o 23,00

Pracując ze swoją  podświadomością przypadkowo pozbyłam się migreny.

Jako detektyw  swoich emocji   źródło migreny  znalazłam zupełnie przypadkowo.   W życiu by mnie nie przyszło do głowy szukać konfliktu emocjonalnego w sferze intelektualnej, bo dla moich Rodziców, a szczególnie Ojca nasze  wykształcenie było priorytetem.  Świadomie,  ojciec  szczerze robił wszystko, aby ułatwiać nam dostęp do wiedzy i  kultury.  Na naszą naukę , książki , szkolne wycieczki  nie żałował pieniędzy i czynił wiele starań i wysiłku by niczego nam nie brakowało.  Dla nas był wspaniałym Ojcem , przywołując nas do posłuszeństwa swojego pasa używał jako straszaka,  nie  nadużywając   bicia  jako metody wychowawczej powszechnie  w tamtych czasach stosowanej. Obydwoje woleliśmy w razie przewinienia  dostać raz  od Ojca pasem niż wysłuchiwać długiego ględzenia Mamy , która nigdy nas  nie uderzyła nawet w sytuacji dużego przewinienia.

Zaznaczam, że blokady emocji nie powstają przez zdarzenia, tylko przez błędne spojrzenie na dane zdarzenie.  

T  E  R  A  P  I  A   połączona z emocjami wywołanymi podczas snu

Terapię zastosowałam na „poczucie winy”  po nieudanym drobnym zakupie. Emocja nie była zbyt dokuczliwa, ale pomyślałam, po co się męczyć  i nie skorzystać z narzędzi do poprawiania  swojego samopoczucia pozbywając się lęków , stresów i innych toksycznych emocji.

„ Poczucie spokoju to doskonały wskaźnik tego, czy mamy zdrowe serce / umysł, sumienie, duch/.   Dlaczego?   To jedyna z dziewięciu cnót , której nie można rozwinąć  poprzez   wysiłek.”  – A. Loyd                              

Przy  skromnym stoliku z  czystą kartką papieru,    oraz  z książką  „ Kod Uzdrawiania”   zaczęłam  w zamierzeniu króciutką  terapię.  Wyciszając się   modlitwą,  weszłam  w  w/w  poczucie winy  zadając  sobie pytania ;

  1. – Dlaczego Irena  masz po nieudanym zakupie  poczucie winy ?

Po  pytaniu zrobiło mi się żal  męża, bo zmarnowałam  przez niego zarobione pieniądze.

  1. – Następne pytanie brzmiało –  kiedy ostatnio czułaś taki sam żal?

Wczuwając się w ten  żal ,  od zdarzenia do zdarzenia  weszłam do okresu dzieciństwa znajdując  zaprogramowane  przekonanie ;   „Pieniądze oraz rzeczy cudze należy bardziej szanować niż  swoje, bo ktoś na to ciężko pracował ” .

Nieoczekiwanie po   uświadomionym przekonaniu poczułam się bardzo znużona ,  senna i trochę zawiedziona, bo to przekonanie  mojej świadomości było znane .   Tak naprawdę  emocja była tak mała, że  nie przywiązywałam  do niej  większego znaczenia , a zrobił się duży emocjonalny galimatias.  Zamiast  lepszego  samopoczucia poczułam duże zmęczenie. W  takiej sytuacji najlepiej jest  zakończyć terapię i iść porządnie się wyspać, więc dok ładnie tak zrobiłam, nie podejrzewając, że to dopiero początek dużej terapii i czegoś bardzo poważnego.

Na zakończenie,  jak zawsze podziękowałam  za pomoc ; Panu Jezusowi , Matce Boskiej Licheńskiej, swojemu  duchowemu Przewodnikowi ,  swojemu Aniołowi i poszłam spać   w ogóle nie przeczuwając,  że do tej terapii jeszcze wrócę.

Po terapii nawet takiej  jak mi się wydawało mało znaczącej  sny  czasem bywają  bardzo wymowne. Jednak nie myślałam, że przyśni mi się horror, bo straszne  sny już dawno przestały mnie  nawiedzać.

S  E  N

We śnie zobaczyłam wściekłego ojca , oraz siedmioletniego  mojego młodszego  braciszka potężnego, silnego  i  wielkiego jak  atleta. Ojciec robił wszystko, aby osłabić jego siłę, walczył z nim aż w końcu przebił go kołkiem uderzając w jego splot słoneczny, tak jak by chciał go zabić .  Braciszek wyrwał kołek,  podniósł się  i podszedł do ojca , bardzo  osłabiony  i bardzo  wycieńczony .  Bałam się tego strasznego ojca, który  chciał zabić  syna, bo był od niego silniejszy. Czułam się bezpieczna bo byłam słaba. W jego obecności tylko słabi mogli czuć  się bezpiecznie.  Dopiero  jak zobaczył osłabionego syna  uspokoił się i wyciągnął do niego rękę  by go podtrzymać.  Zrozumiałam, że nie chodziło mu by zabić  syna, tylko  jego siłę, nie mógł znieść by był silniejszy od niego. Ojciec  musiał  być najsilniejszy, najlepszy.

Tego samego  dnia zrobiłam terapię na emocje wywołane podczas  okropnego snu. Nie było łatwo, bałam się tej terapii, ale  wiedziałam, że muszę przez to przejść.

Terapia  na  zdarzenie ze snu ; Denerwuje mnie ta sytuacja bo boję  się ojca,  ale  chcę  być blisko niego.

Wcielając się w detektywa  emocji ze snu,  zobaczyłam ojca i  siebie w przeszłości  jak miałam 9 lat. Poczułam duży strach przed ojca złością , ale  zauważyłam, że  złościł się  tylko  na  nieposłusznych , którzy przeciwstawiają mu się prosto w oczy.  Nie miałam z tym problemu, bo mając już pięć  lat wiedziałam, że aby nie być przez ojca odrzuconą, to muszę być mu posłuszna.  Teraz  dowiedziałam się, że ojciec  bał się   silniejszych od siebie,  dlatego    sukces syna  przypisywał sobie pomniejszając jego wysiłek,  na co on się przeciwstawiał. Nie poszedł nawet jako ministrant służyć do wieczornej mszy. Za to Ojciec  zrobił mu awanturę i przyłożył pasem,  chociaż   sam do kościoła chodził od wielkiego święta i bardzo psioczył na księdza twierdząc, że bałamucą ludzi.

Uświadomiło mi się  przekonanie – „ Nie mogę być silna aby nie rozzłościć  Ojca”

Po uświadomieniu  destruktywnego przekonania poczułam silny gniew na Ojca, że zabijał w nas siłę.

Nie miałam wyjścia,  zaraz  następnego dnia zrobiłam na Ojca „ Radykalne Wybaczanie”

Wybaczanie według  ARW

Czuję do ojca złość,  że aby być mu posłuszną nie mogłam wyrosnąć na silną osobę , bo dał mi przekonanie , że  „być silnym jest niebezpiecznie”.

Podczas terapii wykrzyczałam ojcu – Zabijałeś w nas siłę, bo bałeś się, że będziemy lepsi od Ciebie!!!!!!!

Ogarnęło mnie przerażenie, poczułam koszmar, istny horror. To nie może  być!!!  Mój Ojciec taki nie był!!!!!

Z wybaczaniem nie poradziłam sobie.

Rykoszetem, będąc  jeszcze w silnych  strasznych emocjach posłużyłam się Kodem Uzdrawiania.

Z  Kodu  Uzdrawiania  wyszło mi,  że ojciec  bał się   silniejszych od siebie,  dlatego na silnych zwracał uwagę, a ignorował takich jak ja słabych.

Jego lęk  brał się z przekonania ,  że  „Musi  być najlepszy, by być dobrym Ojcem.  „ Musi  być najsilniejszy by nie być złym Ojcem”

„ Jajko nie może być mądrzejsze od kury”  / takie panowało powszechne  przekonanie które Ojciec popierał/.

U  Ojca odkryłam   takie  przekonania jak;  „Tylko silna osobowość ojcowska  może być przykładem dla syna, dla córki przykładem może być pokorna Matka , ale  wspierana przez silnego męża.  „ Ojciec  musi mieć silniejszą osobowość od swoich dzieci, by nimi można było dobrze pokierować, by nie zeszły na złą drogę” ; „ Jeśli poczują się silniejsi od Ojca , będą szukać złych autorytetów silniejszych od nich” .

Usłyszałam Ojca głos jak mówi  do swego przyjaciela  –  „ Nie chwal dnia przed zachodem słońca” ;  Jak  pochwalisz gówniarza, to mu się w głowie poprzewraca i już ojca rady , upomnienia będzie miał w nosie.

Po odkrytych  przekonaniach ojca  zobaczyłam zdarzenie z dzieciństwa;   Mój braciszek  późnym wieczorem przez sen usiadł na łóżku krzycząc przez parę minut  – „Tatusiu nie zabijaj mnie!!!!!” .

Mama szybko wysłała mnie po Ojca, który przebywał u sąsiadów. Ojciec jak przyszedł, też go nie mógł uspokoić.  W końcu po paru minutach, jakby przebudzony ze snu, spokojnie spytał się nas  co tak dziwnie na mnie patrzycie?

Braciszek nic nie pamiętał  co przed chwilą krzyczał.  Rodzice zinterpretowali to wydarzenie,  że musiał przeżyć  szok, jak widział świniobicie  i na pewno przejdzie mu to. Tak się stało, bo  taka przypadłość już nigdy bratu się nie powtórzyła.

Do mnie teraz dotarło, że był to mojego braciszka krzyk podświadomości , będąc  nie wiadomo z jakiego powodu półprzytomnym podczas snu.

W rzeczywistości mój braciszek  krzykiem strachu podczas głębokiego snu  prosił ojca  by nieświadomie nie  zabijał w nim wewnętrzną siłę . Ojciec  czynił tak chwaląc się nim,  jaki jest zdolny, jak go nauczyciele i ksiądz podziwiają , jak mu gratulują wspaniałego syna, ale  nie omieszkał go za to  pochwalić, że  zasłużył sobie swoją pracą, postawą na dużą pochwałę .  Wobec brata miał duże oczekiwania, ale nigdy nie pochwalił ani jego , ani nas za nic. Wszystkie nasze sukcesy w przedszkolu, później w szkole przypisywał sobie. Mówił , to moja krew, to moje mądre i dobre wychowanie. Nie uznał  w tym żadnej zasługi brata, chociaż odnosił już w pierwszej klasie tak duże sukcesy, że aż ja byłam zazdrosna. Zazdrościłam mu tego, że Ojciec większą uwagę zwracał na niego niż na mnie. Dopiero teraz uświadomiłam sobie, że było to dla niego udręką, a nie wyróżnieniem jak wówczas myślałam.

Po Kodzie Uzdrawiania złość na Ojca minęła i nie było co wybaczać. Miał takie a nie inne przekonania, które miało wpływ na moje życie , ale wiem, że   z całych sił starał się być dobrym Ojcem, dbałym, abyśmy  kroczyli przez życie uczciwie,  prawą drogą, pamiętając, aby po drodze świadomie nie czyniąc nikomu krzywdy.

Powiedziałam prawie głośno – Kochany Tato udało Ci się wychować nas na wartościowych ludzi  z szacunkiem do innych, za co Ci serdecznie dziękuję. Kocham Ciebie bardzo i nie zamieniłabym Ciebie na żadnego  innego. Kocham Ciebie takiego jaki byłeś , bo byłeś wspaniałym nie tylko Ojcem , ale i wspaniałym człowiekiem. Kocham Cię Tato.

Po tym szczerym  wyznaniu Ojcu miłości poczułam się lekko i poszła mi energia po całym ciele. W splocie słonecznym przez chwilę trzymał mnie ból, a głowa z tyłu aż trzeszczała  w kościach , mimo tych przykrych doznań , czułam się tak, jak by spotkało mnie wielkie szczęście.

Po dolegliwościach, ale przede wszystkim po historii emocjonalnych zdarzeń ,  uważam  że pozbyłam się  MIGRENY .  Wszystko poukładało mi się jak w klockach lego .  Jeśli nawet okazało by się, że nie pozbyłam się migreny, to i tak  sądząc po reakcji ciała i emocji pozbyłam się czegoś bardzo negatywnego.

Życie   zweryfikuje co rzeczywiście we mnie się uwolniło, i  jak  wpłynęło to na moje życie,  a ja na blogu  szczerze  opiszę .          Irena

Odblokowane emocje cofnęły objawy

 

Ostatnia terapia :   „ Prawda i kłamstwo” ;  oraz  „ Oczyszczające sny „   odblokowały zaniżone poczucie własnej wartości .

Odblokowane poczucie niskiej wartości odblokowały  lęk  przed ośmieszeniem, po którym  od razu  poczułam niesamowitą energię nie oczekując już nic więcej.

Aż tu nagle po paru dniach , nieoczekiwanie  spotkał mnie następny cud, bo  przestała mi drżeć głowa,  a do tego ustąpił ból barku i ręki.

Poza mną zauważyli to również moi bliscy łącznie z mężem ,  że  już przestała mi się trząść  głowa i lewa ręka.  Po dwóch dniach  ustąpił również  ból barku promieniujący do  ręki.

Według lekarza miałam objawy początki choroby Parkinsona.  Na wizycie  zalecono  mi  kontrolę u lekarzy  i dano  receptę na lek przeciwbólowy / oczywiście nie wykupiłam/.  Na moją nadzieję, że te objawy może daje kręgosłup, lekarz  absolutnie wykluczył według swojej lekarskiej wiedzy.

Chociaż tak do końca lekarzowi nie dawałam wiary, to mocno wkurzała mnie trzęsąca się moja   głowa jak makówka na zwiędniętej łodydze. Co było robić,  zaakceptowałam swoją dolegliwość, dziękując Bogu, że  mimo tej dolegliwości  czuję się silniejsza, zdrowsza niż dawniej.

Trochę podejrzewałam , że być może faktycznie to kręgosłup spowodował drżenia ciała, bo jak po terapii  ustąpiły objawy drżenia to zwiększył się ból całego  kręgosłupa, utrzymujący  się przez cały dzień.

Ból był na tyle silny, że aż córka pomagała mi   smarując mój   kręgosłup  swoim kremem Dr. Nona.     Z  szacunku  do produktów Dr nony  przyznać muszę, że po posmarowaniu   odczułam  ulgę , a jak się ból ponownie zwiększał , to  znów ponawiane było  smarowanie i tak przez parę godzin, aż zasnęłam budząc się zupełnie zdrowa.

Uważam, że w moich dolegliwościach pomogły dwie  kuracje połączone – moja terapia + krem Dr Nony.

 wakacje dzieciom 021

 Zawsze terapie łączone dają dobre rezultaty. Czasem słyszę, że  niektórzy nie chcą stosować kilku kuracji  jednocześnie , jeśli nawet z sobą nie kolidują, bo chcą wiedzieć który sposób jest skuteczniejszy. Jak by nie ważniejsze były dobre rezultaty, tylko co pomogło.

Według mnie  ci co trzymają się kurczowo tylko jednej kuracji popełniają błąd, bo często terapie łączone  bardzo fajnie się uzupełniają dając szybsze  rezultaty i bardziej  trwałe. Oczywiście biorąc pod uwagę, że wzajemnie się nie wykluczają jak np. leki + zioła + niedostosowana do nich dieta.

Przestrzegam wszystkich przed braniem jednocześnie leków, ziół i stosowaniem różnych diet bez uzgodnienia z dobrym lekarzem, bo można doprowadzić się nawet do śmierci.

Jeśli bierzemy jakiś lek zalecam , aby również  po każdej  terapii zrobić sobie badania i wyniki skonsultować z lekarzem. Na przykład chorzy na  cukrzycę biorący  insulinę  muszą sprawdzić,  czy  po terapii  nie trzeba zmniejszyć  dawki, lub zmienić  leku.  To  samo dotyczy  chorych  przyjmujących  leki na inne schorzenia. Jeśli nawet po jakiejś kuracji czujemy się dobrze, a mamy przez lekarza zalecane  leki  to badania lekarskie są też  jak najbardziej konieczne.

W związku z powyższym miałam problem jak chorowałam na astmę . Nie mogąc  powiedzieć lekarzowi o swojej terapii  bo nie wierzył, dlatego poprawę zdrowia  przypisał  zalecanym lekom na astmę.  Uznając, że  dobrze leki  zadziałały zapisał mi większą ich dawkę. W takiej sytuacji sama te dawki zmniejszałam, ale na kontrolę do lekarza chodziłam nic mu nie wyjaśniając aby się nie obraził. W końcu przy wizycie lekarskiej  sam uznał, że leki mogę odstawić, zalecając na początek zmniejszenie ich dawkowanie.  Trzy lata temu przy  kolejnej wizycie   uznał, że brać leków już nie muszę  chyba,  że mój stan zdrowia się pogorszy.  Lekarz stwierdził, że to tylko chwilowa poprawa, a że  stało się inaczej, to bez komentarza.  Leków na astmę nie biorę do dnia dzisiejszego bo nie muszę  i myślę, że już tak zostanie.

Jestem  teraz w tej komfortowej sytuacji, że już  nie muszę przyjmować  żadnych leków poza  „letroxem”  związku z  niedoczynnością  tarczycy.  Mimo to co miesiąc przeprowadzam sobie kontrolne  badania medyczne.

Objawy  przejawiające  się u mnie jako przykre drżenie głowy i rąk,  biskim i znajomym tłumaczyłam, że przyczyną   był  chory kręgosłup, skrzętnie ukrywając podejrzenie lekarza.   Moje  tłumaczenie to nic innego jak  zablokowany WSTYD , który dopiero teraz  to  sobie uświadomiłam i  w najbliższym czasie postaram się go  odblokować.  Myślę, że ten wstyd to są strzępki nie oczyszczonej  emocji  z  ostatniej terapii.

Wychodzi na to, że mimo połączonej terapii z Dr Nona jakiś aspekt zdarzenia nie został oczyszczony. Już niedługo to sobie podczas terapii  wyjaśnię i na blogu opiszę.        Irena

 

 

Moja terapia

 

/na prośbę wielu osób opisuję więcej szczegółów swojej terapii/

Moją terapią  jest  poszukiwanie prawdy o sobie w sobie i odkrywanie siebie na nowo.

 „ TO CO WYDAJE SIĘ CUDEM, JEST PO PROSTU NOWYM ODKRYCIEM”  Autor – A.Loyd

 zdjecia z aparatu przed japonią 011

Lekarze na moje  DRP  byli   bezsilni, naukowcy debatowali szukając skutecznego leku na raka, media grzmiały  na alarm , że rak  płuc sieje spustoszenie i jest coraz większa umieralność.

Bez względu na to czym jest rak ,  zrozumiałam, że ja na niego nie znajdę sposobu, skoro sztab naukowców na całym świecie nie daje   mu rady , to  ja prosta kobieta nie mam co z nim  brać się  za „ bary” .

Natomiast mogę poszukać przyczynę w sobie, co we mnie jest takiego fajnego, czy złego ,  że rak  się do mnie przyczepił, czuje się dobrze i bez żadnych przeszkód szybko się rozmnaża?  Inaczej mówiąc dlaczego ja jemu tak smakuję?

Szukałam wiary, nadziei i  cudu. W cuda nie wierzyłam ale szukałam,  z wiarą byłam na bakier  ale żałowałam, całkowicie bezsilna, ale nie ustępowałam w poszukiwaniu prawdy o sobie.

Chcąc się dowiedzieć  czegoś więcej o sobie zadawałam  pytania swojemu wnętrzu,   –   kim jesteś Irena?  Co złego  w swoim życiu uczyniłaś , że spotkało Cię to co spotkało?   Wiedziałam, że kochałam, tylko dlaczego nie byłam kochana?  Nigdy nie zapomnę tych  pierwszych pytań  i automatycznych  świadomych  odpowiedzi. Były proste i  nasuwały  się same ,  dowiedziałam się, że   największe zło  jakie uczyniłam,  to moje oddalenie się od Boga, a że nie byłam kochana  to  musiałam być   niedobra mimo , że tak bardzo się starałam.  Nic w życiu mnie nie wyszło poza jednym,  mam fajne dzieci, ale czy to dzięki mnie? Czy byłam dobrą matką? Czy byłam dobrą córką?

Naukowcy i lekarze powiedzieli mi co rak lubi, a czego nie lubi , zrobiłam nawet taką listę , tylko na tej liście co lubi rak nie było żadnych organów takich jak;  płuca, mózg i węzły chłonne.  Na tej   lubianej liście raka  był stres, lęki, a na liście  nie lubianej radość,  miłość i uśmiech.

Z dietą antyrakową nie miałam dużego problemu, bo prawie przez całe życie tą dietę stosowałam , ze względu na wątrobę od dziecka miałam dietę wątrobową. Okazało się, że dieta wątrobowa  według dietetyków medycznych jest bardziej rygorystyczna od diety antyrakowej.  Od usunięcia woreczka żółciowego  od 40 lat ze względu na dolegliwości wątrobowe ,  dietę przestrzegałam dość rygorystycznie. Z porównania wynikało, że  dieta antyrakowa podobna jest do wątrobowej. W swojej  diecie niewiele musiałam zmieniać.  Do  dotychczasowej diety dołożyłam picie większej ilości soków warzywnych, owocowych,  oraz sok „Noni” , sok z brzozy i olej z wątroby rekina.

Przypadkowo od trenerki sportowej  dowiedziałam się , że płuca lubią tłuszcz z drobiu.  Dotychczas z każdego  rosołu zbierałam pływające w nim żółte oczka. Uzasadnienia tej trenerki nie zrozumiałam, tylko pomyślałam sobie, że może dlatego rak umieścił się w moich płucach, bo  były osłabione?  Od tej wiadomości dodawałam do swoich rosołków jak najwięcej otłuszczonych porcji z kaczek i indyka, a na talerzu pływające żółte oczka były mile widziane. Tej metody nie polecam, bo nigdzie nie znalazłam potwierdzenia, że płuca lubią tłuszcz.

Z takiego sposobu myślenia wniosek nasunął mi  się sam – rakowi  odpowiadają mu moje przekonania,  spojrzenie na życie i w tym temacie jest jego siła i słabość.

Z pomocą przyszedł  mi cytat z  książki  L.Hay  – „ To są tylko myśli, a myśli można zmienić”

Zaczęłam poznawać siebie zadając sobie różne  pytania ,  a odpowiedzi na nie poszukiwałam w swojej podświadomości.

Jak dotrzeć do  podświadomości ?  Jak się wejdzie w  swoje uczucia , one same prowadzą do zdarzeń i blokad zaprogramowanych w podświadomości. Na to pytanie odpowiedzi uzyskane z książek mnie nie wystarczyły, dopiero na warsztatach przekonałam się, że to możliwe i bardzo proste.

Szybko doświadczyłam, że aby skoncentrować się na emocjach , własne „ego” silnie broniąc dostępu skutecznie utrudnia skupienie się na uczuciach, szczególnie tych zablokowanych.

Zrozumiałam, że aby uwolnić się od raka, to muszę walkę stoczyć sama z sobą, czyli pokonać własne „ego” , a nie raka.

W tej ciężkiej walce samej z sobą  poradziłam  sobie dzięki   modlitwom  do Matki Boskiej Licheńskiej  i książkom  pozytywnego myślenia.

Moimi pierwszymi poznanymi książkami były ;

1 . – POKOCHAJ SIEBIE,  ULECZ  SWOJE ŻYCIE – L. Hay

  1. – Radykalne Wybaczanie – C.C.Tipping
  2. – Kod Uzdrawiania – Alexander Loyd
  3. – Potęga podświadomości Joseph Murphy
  4. – Potęga Teraźniejszości – Eckhart Tolle
  5. – Fizyka cudów – Dr Richard Bartlett
  6. – Radykalne Samowybaczanie – C.C.Tipping
  7. – Biologia przekonań – Bruce Lipton
  8. – Siły, które pokonają raka – Wydawnictwa „Charaktery”
  9. –Potęga twoich emocji – Esther i Jerry Hicks

11- Soul Body Fusion – Jonette Crowley

12- Thetal-Healing – Vianna Stibal

13- EFT / Wolność  emocjonalna /   – Garey Craig

14- Reiki – Tadeusz Piotr Szewczyk ; Reiki techniki, których potrzebujesz – Walter Lubeck, F. Arjava

15 – ŻYCIE I NAUKA MISTRZÓW DALEKIEGO WSCHODU – Baird T. Spalding

Poza przeczytanymi kilka krotnie   wyżej wymienionymi i innymi  książkami przeszłam wiele warsztatów i kursów .

Z każdej przeczytanej książki , warsztatów i kursów zaczerpniętą wiedzę  po trochu stosuję  w swojej terapii modyfikując swoim doświadczeniem. Obecnie lubię swoje terapie, trudno ich nie lubić skoro po nich lepiej się czuję , bo jestem  zdrowsza , lżejsza,  przez co i młodsza.       Irena

 

To co dla mnie wydaje się oczywiste i proste, inni mogą odebrać inaczej, proszę pytać, chętnie w miarę swoich możliwości wyjaśnię.  Pozdrawiam.   Irena

 

Oczyszczające sny w terapi

 

Żadna wróżka tak prawdy nie powie jak  sen  po terapii.

Odkryłam, że niewinne dziewczęce   fantazje miały wpływ na moje dorosłe życie.

Emocje w moich snach dotyczące zdarzeń z przeszłości,  odzwierciedlają rzeczywiste uczucia.

001 019

 

Swoje  sny po terapii zapisuję od lat i zauważyłam, że  śnione zdarzenia są   przeplatane  z moimi fantazjami z dziecinnych lat i czasem  młodzieńczych.

Prawie nie mam w snach fantazji z  obecnego okresu życia. Tłumaczę to tym , że w terapii przerabiam blokady i przekonania nabyte w dzieciństwie.

Jak fantazje małej Irenki  miały wpływ na moje obecne  życie opowiem z ostatniego snu po terapii.

Sen – jestem z pierwszym mężem, a On w ogóle nie zwraca uwagi na mój zewnętrzny wygląd. Zwraca uwagę tylko na to jaka jestem i co robię i jak się zachowuję. Ja chciałam podobać się innym. Zwracałam uwagę na to, czy podobam się innym mężczyznom, nie oczekując nic w zamian, pragnęłam tylko aby podobać się innym. Moje pragnienie się realizowało, bo czułam i mówili mi że się podobam jako kobieta swoim wyglądem.

Ten sen był bardzo miły, tak bardzo, że aż żałowałam, że już się skończył. Po przebudzeniu, jak zwykle sen zanotowałam w paru zdaniach. Pochylając się nad zapisanymi zdaniami, popadłam w zadumę. Sen pokazał mi wspaniałego męża, przeciwieństwo do tego, jaki był naprawdę.

Na ten sen zrobiłam sobie krótką,  uproszczoną sesję terapeutyczną. Myjąc się i szykując wnukom śniadanie wczuwałam się jakie przeżywałam emocje podczas snu. Zanim dzieci zasiądą do śniadania, miałam jeszcze wolną chwilę którą wykorzystałam na krótką terapię.

T E R A P I A

Oswojona już ze swoimi uczuciami ze snu , zapytałam siebie , określ  dokładnie Irena  jakie  uczucia czułaś  we śnie?  –  Odpowiedź przyszła automatycznie, że  we śnie chciałam podobać się innym mężczyznom i   z podobania odczuwałam radość .

Drugie pytanie zadałam sobie , czy w rzeczywistości będąc żoną pierwszego męża  tak samo jak we śnie pragnęłaś podobać się innym?  Czy odczuwałaś radość z podobania się innym? – Odpowiedziałam sobie bez problemu, że tak samo było w rzeczywistości i to od początku małżeństwa.

Trzecie pytanie co związku z tym czułaś wobec  męża, że pragnęłaś podobać się innym? – Wyszedł mi duży WSTYD wobec męża , a  wobec siebie Miałam poczucie WINY / jak wina to i kara/

Czwarte pytanie dlaczego miałaś poczucie WINY i dlaczego czułaś WSTYD?!

Szybko sobie przypomniałam, że mój mąż zwracał uwagę tylko na to jaka jestem w środku , wygląd zewnętrzny dla niego nie miał znaczenia –  za to uważałam go za wspaniałego człowieka.

Na  uczucia z zadanych pytań zrobiłam sobie krótki 3 minutowy „ KOD UZDRAWIANIA”

Z kodu wyszło mi, że od dziecka wpajano mi, że tylko to liczy się, co robię i co umiem zrobić, a nie wygląd zewnętrzny. Ale ja występując w przedszkolnym, a później w szkolnym teatrzyku, chciałam podobać się jak wszystkie piękności z wystawianych bajek.

Pokazało mi się pewne zdarzenie ;

Pewnego razu moi nauczyciele skrytykowali mnie z rezygnacją w głosie, że ja na scenę nie mogę wyjść  rozczochrana zgodnie ze scenariuszem, bo nim wejdę to zdążę błyskawicznie włosy poprawić i nie ma na to siły, jestem beznadziejna tym swoim głupim podobaniem się innym.

Zostałam pouczona, że mądre dzieci wiedzą, że ważne jest to co w środku człowiek  sobą prezentuje, a nie jego wygląd zewnętrzny. Jasno z tej nauki wynikało, że do mądrych dzieci nie należę.  Poczułam się wówczas  okropnie zawstydzona.

Jako dziewczynka z podobaniem się innym  swoim wyglądem i byciem wartościowym człowiekiem nie poradziłam sobie, powstał konflikt, który zepchnęłam do swojej podświadomości. Od tamtej pouczającej lekcji , za każdym razem, jak fantazjowałam , że podobam się innym, że jestem piękna niczym księżniczka, wstydziłam się swoich dziewczęcych fantazji i jednocześnie wpadałam w POCZUCIE WINY  wobec samej siebie.

Następnie zobaczyłam  inne zdarzenie swojego życia;

Mój pierwszy mąż ten ze snu,  zaimponował mnie tym, że nie zwracał uwagę na mój wygląd, tylko na to jaka jestem w środku. Od samego początku nie ukrywał, że ma wobec żony duże wymagania. Mnie zaimponowało to, że mimo takich jego wymagań wybrał mnie na żonę.

Dla swojego męża nie musiałam ładnie wyglądać, ale za to musiałam być:

– być dobrą ekonomistką, która potrafi wyżyć za grosze

– dobrą kucharką, która z byle czego smacznie i zdrowo ugotuje

– dobrą krawcową, która z resztek, ze starych zużytych szmat coś fajnego przerobi, modne sukienki i ubrania sama  uszyje

– dobrą zdrową sprzątaczką, która w domu zawsze utrzyma porządek i do pomocy mąż jej nie jest potrzebny jak  jest zaradną gospodynią / często słyszałam,  że dobra gospodyni to ……../

– być kochanką, która jest zawsze zwarta i gotowa spełniać wszelkie zachcianki męża

– żona nie powinna pracować zawodowo, dla dobra dzieci.

Ja  jego wymagania przyjęłam świadomie  i byłam dumna, że mogę tym wymaganiom sprostać, bo w podświadomości miałam przekonanie, że tylko to jest ważne co  w środku człowiek sobą przedstawia, czyli co potrafi zrobić, czy jest się dobrym człowiekiem.

W swoich fantazjach łupałam oczyma na prawo i lewo – takie kobiety uważane były za złe, więc wstydziłam się swoich fantazji i miałam poczucie winy wobec męża, że w myślach rozglądam się za innymi i chcę się podobać innym.

Podobać się sobie też nawet w myślach nie chciałam, bo to by było złe. W mojej podświadomości było przekonanie; –  „Tylko zła egoistka zapatrzona w siebie podoba się sobie”  Świadomość moja od dawna  wiedziała że to nie prawda, ale moja podświadomość o tym nie wiedziała, bo podświadomość nie słucha świadomości , dlatego wystąpił u mnie konflikt.

Konflikt ten poczułam w swoim ciele;  –   w tyle głowy drętwy silny ból , pod lewym barkiem mocne ukłucia wzdłuż całej ręki wychodzące małym i serdecznym palcem.

Przez moment poczułam silny gniew na pierwszego męża, który sam wobec siebie nie miał żadnych wymagań. Zarabiać nie mógł więcej, bo mu przełożeni nie dali, zarabiał tyle ile mu pozwolili zarabiać. Za dzieci bierze odpowiedzialność  tylko matka, bo to matka rodziła, a nie ojciec. W ogóle dziećmi się nie zajmował.  Uznawał, że ojciec ma tylko ojcowskie prawa. Tak naprawdę robił taką projekcję, że nic co wymagało by od niego wysiłku robić nie musiał, a zasługi były tylko jego, bo to on tylko zarabiał  na całą Rodzinę.

Nie miał żadnych wymagań wobec siebie, tylko wobec innych i nikt nie miał prawa żądać czegokolwiek od niego. Zachowywał się jak rozpieszczony „bachor” który nigdy z krótkich spodenek nie wyrósł.

Uświadomiłam  sobie, że temu rozpieszczonemu staremu  „bachorowi”  byłam wdzięczna,  że wybrał mnie za żonę. To uświadomienie i oczyszczenie z umysłu i ciała zawdzięczam pięknemu niewinnemu snu.    Irena

 

 

 

 

Prawda nie jest wiarygodna ?

 

Przemyślenia –  odkryły blokady  niskiej  wewnętrznej wartości

/Terapia – praca z sobą   – usuwanie blokad w podświadomości /

„Dlaczego aż tylu chorych na raka umiera ? ’’

„Dlaczego tylko niektórzy wygrywają walkę z rakiem? „

„Prawda nie jest wiarygodna tylko kłamstwo” ?

Jako detektyw swoich emocji  dwa dni temu dokonałam  w swojej podświadomości odkrycia, że pod tymi dręczącymi mnie  pytaniami ukryte są poważne blokady przekonań.

W tym odkryciu w dużej mierze przyczynił się mój  wpis na blogu – „ O co na forum onkologicznym chodzi?”.

Po napisaniu  w/w wpisu zaczęły  za mną chodzić dręczące pytania, które nie dawały mi spokoju. Chcąc nie chcąc zadawałam  sobie pytania;    Dlaczego  na forum mi nie uwierzono ?  Dlaczego  udowadniałam że ja to ja i że moja dokumentacja medyczna jest  moją?   Dlaczego na znanym forum pomniejszono mój wysiłek w uzdrowieniu , że to niby był sobie taki mały raczek niby złośliwy, ale niegroźny?

Dlaczego nawet  przyjmując wersję, że mimo przerzutów był to sobie taki mały raczek na prawym płucu wielkości 4cm x 8 cm  z którym medycyna z łatwością sobie  u mnie poradziła, a u tak wielu chorych na takiego samego raka  była bezradna i chorzy musieli umrzeć?

Dlaczego aż tylu chorych na raka  umiera? Dlaczego tak mało jest wyleczonych szczególnie z raka płuc!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Ponieważ dręczące pytania bez odpowiedzi powodowały u mnie dyskomfort psychiczny , postanowiłam ulżyć sobie znaną i wypróbowaną  mi terapią , a przy sposobności zaspokoić swoją ciekawość ,  jakie terapia da mi  odpowiedzi?

T  E  R  A  P  I  A

moja terapia 003terapia 021

Ja podczas swojej  terapii                                 Stolik przygotowany do terapii

Jak zwykle na stoliku świeczka, parę kartek czystego  papieru, długopis, ARW, Arkusz z KODEM UZDRAWIANIA , książki ; BIOLOGIA PRZEKONAŃ / B. Lipton/ , SIŁY KTÓRE POKONUJĄ RAKA  / wydawnictwo CHARAKTERY/.

Jak mam więcej dręczących pytań to tworzy  mi się w głowie  chaos i  nie wiem od czego zacząć.  By  emocje uporządkować,  wykonuję EFT  – Garego  Craiga  i    modlę się. A jak to nie skutkuje ,  szukam  w swojej skromnej biblioteczce książek  i wybieram intuicyjnie jedną , lub dwie książki by  po raz kolejny ulubione fragmenty przeczytać.

Tym razem po raz kolejny przejrzałam  książkę  –  „ Siły, które pokonują raka „  –  wydawnictwa Charaktery.

Nie zastanawiając się co uporządkowało moje  emocje zaczęłam terapię pytaniem – Związku z tym, że na forum Ci nie uwierzono  co Irena czujesz?  Ciągle się wczuwając  w swoje emocje poczułam  silny LĘK.

Trzymając się odkrytych uczuć  kontynuowałam pytania ;

Czego się boisz? –  po tym pytaniu pojawił się u mnie  WSTYD .

Co jeszcze czujesz? , kiedy ostatnio czułaś wstyd?

– Wchodząc uczuciami od zdarzenia do zdarzenia poczułam , że  od najmniejszego dziecka do  dnia dzisiejszego  uważałam  siebie za takie nic  !!!!!!!!!!!

Dlaczego uważałaś siebie za takie nic Irenko?

– Po tym pytaniu ciągle  kierując się emocjami ,  zobaczyłam siebie jak mam 2 – 4  latka a dorośli , ciocie, wujkowie i  w szczególności nastoletni kuzyni pokazują mi na palcu  mówiąc do mnie  –  ściuś ; ściuś; ściuś; ściuś ; sciuś  , jednocześnie śmiejąc się ze mnie okrutnie. Kuliłam się , zakrywając twarz rączkami , wywołując  u nich jeszcze większą lawinę śmiechu.

Zobaczyłam, że  ulubioną zabawą  ze mną cioć i kuzynów było ośmieszanie maleńkiej Irenki i patrzenie jak się kuli szukając miejsca do schowania swojej główki. Były to dla mnie małej Irenki  nie do opisania ciężkie psychiczne tortury.

Widzę jak  wyśmiewają mnie  z wszystkiego ,  jak o  coś  się pytam, tłumaczę że coś chcę,  żalę się,   a oni nie rozumieją, że mnie boli bo się przewróciłam.  Ponownie  śmiejąc  się znów  szturchali , popychali , a moja Mama nie rozumiała moich żalów tylko odpychała mnie od siebie mówiąc – „ nie przeszkadzaj „

Świadomie zrozumiałam, że była to dla wszystkich dorosłych zabawa ze mną z malutką Irenką, a że płakałam, krzyczałam , uznawano, że jestem rozpieszczoną beksą.

Pod uczuciem  OŚMIESZANIE  poczułam LĘK  przed odepchnięciem osób na których mnie zależało. Skoro Mama  odpycha to każdy mnie odepchnie. Dla mnie małej Irenki odepchnięcie było odtrąceniem.

Następnie pojawił mi się obraz  jak  miałam  4 lata.  Zobaczyłam  siebie w przedszkolu jak  z przejęciem  opowiadam  dzieciom : ” U nas w domu był prawdziwy   Mikołaj,  który nazywa się Gwiazdorem  , miał z sobą kosz z obierkami ziemniaków trochę  rózeg  i wszystkim kuzynom rozdawał rózgi i obierki, a tylko mnie jednej dał całą miseczkę ciastek.”

Opowiadałam , że ten Gwiazdor wszystko widzi i  wie, bo nawet wiedział, że kuzyni mnie szturchają , popychają i pogroził im mówiąc, że nie wolno im mnie bić i popychać.

Na moją opowieść wszystkie dzieci zareagowały śmiechem ,  wyśmiały mnie pokazując palcami, że prawdziwy Mikołaj chodzi z paczkami, a nie z koszem obierek i już zaraz będzie w przedszkolu i zobaczę. Dzieci  mnie nie uwierzyły a ja im też nie dałam wiary, aż do momentu jak przyszedł Mikołaj z paczkami.

Jak zobaczyłam  jako  czteroletnia dziewczynka wchodzącego Mikołaja z paczkami przestraszyłam się i zaczęłam krzyczeć, chociaż  wcale go się nie bałam. Przestraszyłam się tego, że dzieci miały racje ,bo przyszedł z paczkami i teraz wszyscy mnie odtrącą i nikt już nie będzie chciał się ze mną  bawić.

Krzyczałam, że nie chcę tego Mikołaja, chcę mieć tego Gwiazdora który był u nas w domu, bo Mama nie kłamie, mówiła, że był prawdziwy.

Wpadłam w histerię, uznałam, że przez Mikołaja zostałam przed całym przedszkolem  ośmieszona, bo przyszedł z paczkami. Bałam się,  że nikt ze mną  nie zechce się bawić  i całkowicie przestaną mi wierzyć.

Po paczkę do Mikołaja nie poszłam, tylko z krzykiem uciekłam  do szatni i schowałam się za  szafką. Po jakimś czasie jak się uspokoiłam zobaczyłam, jak do szatni wszedł Mikołaj, myślałam, że przyszedł mi powiedzieć, że wie gdzie jestem schowana , bo wszystko widzi i wie bo jest prawdziwy.

Zawstydzona , z poczuciem winy, siedziałam cicho  sparaliżowana strachem. Nagle  oniemiałam, bo widzę jak ściąga z siebie  brodę i maskę syn naszej bardzo lubianej  Pani kucharki Bruno. Zdziwiło mnie to , po co się przebierał, ale szybko podbiegłam do niego ciesząc się, że teraz wszystkim dzieciom wyjawi  prawdę.

Bruno wziął mnie za rękę i nakazał mi milczenie na zasadzie wspólnej tajemnicy, której nikomu nigdy nie wolno  wyjawić i szybko sobie poszedł. Bardzo go lubiłam,  chciałam naszej tajemnicy dochować .

Dla mnie,  małej Irenki to zdarzenie spowodowało duży szok,  moją rację podważył  fałszywy Mikołaj , zobligował tajemnicą,  a i tak    nie mogę nikomu o tym  powiedzieć,  bo nikt nie uwierzy, tylko  wyśmieje !!!!!!!!!!!!!!!!

W  przedszkolu historią z  Mikołajem   nabyłam  destruktywnego przekonania – „ Nikt nigdy mnie  nie uwierzy, co mnie spotkało,   co widziałam i słyszałam ”  ;  „ Dla innych  prawdziwe są  kłamstwa, a mnie  kłamstw autorytetów  nie wolno wyjawić.

Na koniec terapii jak zawsze złożyłam modlitwą wdzięczność, że dane mi było poznać destruktywne zdarzenie w innym świetle. Zobaczyłam siebie, jako dzielną małą dziewczynkę, której dorośli opiekunowie w poznawaniu nowego świata niczego nie wytłumaczyli  i wogóle jej nie słuchali co miała ważnego dla niej  do powiedzenia.

Poczułam znaną mi fajną energię w całym ciele. Jak zawsze po każdej swojej terapii   miałam w nocy  krótszy sen , a rano wstałam  wypoczęta pełna życia i energii. Nie wiem czy związku z tym coś się w moim ciele naprawiło, ale na pewno pozbyłam się niepotrzebnego lęku, wstydu, nabrałam pewności siebie. Najważniejsze, że zobaczyłam siebie w innym świetle i  wzrosło moje poczucie własnej wartości.

W mojej Rodzinie,  poczucie niskiej wartości przez różne ośmieszania  w okresie dzieciństwa rosło z pokolenia na pokolenie, mam nadzieję, że  terapią w końcu ten łańcuch przerwałam. Uwalniając się ze swoich  blokad, swoim spadkobiercą  pozostawię trochę mniej destruktywnych przekonań przekazywanych z pokolenia na pokolenie.

W późniejszych okresach jak dorastałam i jako dorosła  wielokrotnie  weryfikowałam i  przyjmowałam inne definicje prawdy i kłamstwa , ale niestety podświadomość nie słucha świadomości , dlatego   spotykały mnie w tym temacie   życiowe  konflikty.

„ Tragedią współczesnego człowieka jest nie to, że wie on coraz mniej o sensie własnego życia, lecz że coraz mniej zajmuje się tym pytaniem „ Autor – Vaclaw Hawel

Poza tym w tej terapii mocno siebie dowartościowałam, co to zmieni w moim życiu?  Nie wiem i niech tak zostanie , życie w swoim czasie zweryfikuje i  pokaże.     Irena

 

 

 

Pokora jest wypaczana

 

Fałszywa pokora zabija nadzieję, a bez nadziei nie ma się szansy na wyleczenie z choroby.

Uważam, że osoby posiadające  zbyt dużą pokorę poddają się  śmiertelnej chorobie, nie dają sobie szansy na wyleczenie,  bo w ogólnym rozumieniu jest to uznanie własnej ograniczoności.

Pokora to jest prawda. Pycha to jest fantazja”

„Pokora która jest bardzo ważną i cenną wartością, bywa w fałszywy sposób wypaczana”  Autor – ks. Piotr Pawlukiewicz

 droga

Według mnie,  ci co przejawiają zbyt dużą pokorę nie są często   świadomi, że zbyt duża pokora jest zwyczajnie fałszywa.  Pokorą  nie może być  poniżanie siebie, by na przykład   inni przy nas czuli się dowartościowani. Czasem chorzy są zbyt pokorni, by u innych zasłużyć na pochwałę, jak to dzielnie znoszą ból, cierpienie i by być  posłusznym  swoim lekarzom.

Nie nawołuję chorych do przeciwstawiania się lekarzom, chodzi mnie o ślepe posłuszeństwo, branie zapisywanych leków mimo, że nic nie pomagają, czujemy się gorzej, a jak łagodzą ból to dlatego, że leczą nas środkami przeciwbólowymi. Mimo tego nie  konsultujemy się z innymi lekarzami innych specjalności, by nie przeciwstawić się lekarzowi prowadzącemu.

„Prawdziwej pokorze towarzyszą znaki: radość, pokój, cichość i moc.

Objawami fałszywej pokory są:  zniechęcenie, rezygnacja z ćwiczenia się w cnotach, nieustanny niepokój serca i brak przebaczenia sobie popełnianych błędów”  Autor – Jerzy Zieliński, Walka duchowa.

Spotkałam chorego Pana  u  profesora ginekologa, który u niego leczył raka płuc z przerzutem do głowy i nie chciał zmienić lekarza .  Okazało się, że dopiero po czterech miesiącach zwrócił się do onkologa pulmonologa , ale na wyleczenie było już za późno, zmarł po dwóch miesiącach. Pani pulmonolog powiedziała bliskim, że gdyby przyszedł  wcześniej byłaby duża  szansa na przedłużenie życia. Bliscy odpowiedzieli, jak to,  przecież leczył się u znanego profesora , zmarł bo tak musiało  być.

„Głupotą jest wykonywanie uciążliwej pracy, aby być podziwianym ; zachowywanie przykazań Bożych w męczącym wysiłku tylko po to aby otrzymać ziemską nagrodę.  Kto przez praktykowanie cnót chce uzyskać dobra ziemskie , jest jak człowiek, który sprzedaje kosztowny przedmiot za drobne grosze. Mógł zdobyć niebo, a zadawala się przemijająca pochwałą… „   –   Św. Grzegorz Wielki ; Moralia, 2, 8

Moje  przekonania  w temacie pokory są zgodne w zacytowanym  poniżej   fragmencie  artykułu  – „Pokora to jest prawda” Zbigniewa Kaliszuk

„Regularnie pomniejszamy swoje sukcesy i zalety, a powiększamy wady. Ile razy słyszałem jak komuś  coś się udało, tłumaczenia eeeee, to tylko tak przypadkiem.

Zarazem osoby, które potrafią się obiektywnie, dobrze oceniać wzbudzają zgorszenie. Sam podpadłem w życiu wielu osobom rzekomą pychą – choćby tym, jak mówiłem o swoich osiągnięciach Nieważne było to, że odwoływałem się do faktów i robiłem to w określonym celu na przykład po to, by pokazać, że rozwiązania jakie proponuję przynoszą dobre rezultaty”  – Autor Zbigniew Kaliszuk    

„Na szczęście mamy wpływ na swoje przekonania i możemy je zmieniać. Nie jest to proces łatwy i bezbolesny. Często bowiem jesteśmy bardziej przywiązani do naszych przekonań niż do naszego życia czy zdrowia.”  Autor –  Oliwia Szczuka, Monika Popowicz

 

Fałszywa pokora to  myślenie;  skoro  zachorowałem  na  złośliwego raka to niedługo  umrę,  bo   tak musi być.   Skutecznie izoluje  nadzieję na wyzdrowienie.     Irena